onika

Bo bez niej życie nie ma sensu (4)

Poprzednia część Wersja do druku

Rozdział IV

Zniknij zanim zniknie ona
Do ostatniej kropli...

Zan siedział w "Zapomnianej Sali Balowej", w ICH sali balowej. Jego oczy puste, bez wyrazu wpatrywały się w jakiś odległy punkt. Wszystko straciło sens. Nie ma JEJ i nie będzie. A może to tylko koszmar, z którego można się obudzić?
Zamknął oczy, by po chwili je otworzyć, to nie był sen. To była prawda. Może czas już odejść? Może jest jednak jeszcze sposób by być z NIĄ...?

Ava i Lonni rozmawiały w jednej z komnat.

— Powinien czasami gdzieś wyjść!

— Daj mu spokój Ava, on ją kochał...

— Kochał? A...

— Tak?

— Nic.

— Nie kochał ciebie.

— Skąd ci to przyszyło do głowy?
Lonni spojrzała na nią z politowaniem i ruszyła w stronę zamku.

Kilka miliardów gwiazd- dla niektórych cud dla innych nic nie znaczący zbytek. Była wśród nich. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, nie mógł. A przecież tak bardzo cierpiała. Każda sekunda była dla niej wiecznością. Każda chwila bez niego była większą udręką niż śmierć. Cierpliwie czekała na niego, chcąc jednocześnie by żył.

Nie marznął, choć trząsł się z zimna, choć zachowywał posągową postawę. Żył. Cierpiał, żałował, był i jednocześnie liczył, że kiedyś będzie lepiej, nie wiedział jak bardzo się mylił. Może odnajdzie szczęście, ale nie tam gdzie niedługo skieruje go los.

Czy przestały się liczyć jej uczucia wobec innych? A może po prostu o nich zapomniała? Czy on da jej w końcu spokój? Czy odjedzie? A może jest zwiastunem śmierci?

Poczuł się opuszczony, znikł jego uśmiech, w żadnej komnacie nie było słychać jego żartów. Stracił trzy bliskie mu osoby, choć tak naprawdę odeszła tylko jedna...

Rath biegł przez korytarz.

— Lonni zaczekaj!- Zero reakcji. Czy mogła nie słyszeć?- Lonni...- powiedział chwytając ją za przed ramie i zatrzymując.

— Och, cześć.

— Wołałem cię.

— Wybacz...

— Co się z wami wszystkimi dzieje? Rozumiem Zana, ale... Lonni co się stało?

— Muszę iść.

— Nie musisz.

— Rath...- Nie ustępował, nigdy tego nie robił.- Chcę po prostu być sama.- Uścisk zelżał, z łatwością mogła ruszyć dalej. Gdy weszła do swojej komnaty, niechciane łzy pojawiły się na policzku Ratha.

Nie zasypiaj. Nie możesz. Nie zamykaj oczu. Nie możesz.
Vilandra spojrzała za okno.
Czemu ja? Nie mogę. Sprawia mi ból. Nie wytrzymuje. Nie mogę.
Po chwili leży na podłodze. Ma drgawki. Ciemność przysłania jej świat, jego śmiech zagłusza jej huk spadającego lustra. Kawałki szkła przenikają przez nią.

TO JUŻ KONIEC.

Obudziła się nad ranem. Obudziły ją krzyki. Ktoś się boi. Nie rozróżnia głosów. Jeszcze nie potrafi poukładać logicznie zdarzeń. W pośpiechu schodzi na dół. To tam wszystko się odbywa. Krzyki ustają to znów rosną, za każdym razem niosą je inne głosy.
RATH...
Chwila nie zrozumienia. Gdy już rozumie nie może się ruszyć stoi jak sparaliżowana.

— Rath!

— Lonni...- Przymocowany do ściany. Krwawi.

— Co tu się dzieje?

— Uważaj!- Wyciąga dłoń. Kilka ciał opada bezradnie na ciepłą od krwi podłogę. – Bez względu na wszystko zawsze cię kochałem.

— Nic nie mów Rath. Jeszcze powiemy to sobie tysiące razy.

W sali tronowej.

— Ava? Jak mogłaś?

— Będziemy razem.

— To jest dla ciebie usprawiedliwienie?

— No dobra kończmy to przedstawienie. – Do sali wszedł rosły mężczyzna.

— Kivar? Co ty tu robisz?- Spytała zdziwiona Ava.

— Chyba mi nie wierzyłaś?

— Jak...

Przy takiej sile nie ma nawet czasu na krzyk. Prawie bezbolesny zabieg.
Cisza, którą zagłuszają jedynie ciche wyrzuty sumienia.

Wszyscy po kolej odeszli, strach jednak pozostał, nie byli szczęśliwi, nie byli razem. Nie mogli być, ich życie miało dopiero się zacząć.
Mieli żyć wiecznie, nigdy nie umierać....

Koniec rozdziału czwartego- ostatniego.









Poprzednia część Wersja do druku