Na sali zostało kilkanaście osób. Tess powoli owijała szal wokół ramion. Michael z Kryem czekali cierpliwie. Max, który pojawił się niewiadomo skąd, zabawiał ich rozmową o wszystkim i o niczym.
Ale w końcu nadszedł ten moment, kiedy nawet Tess nie chciała już przedłużać pożegnania. Rozumiała, że syn zostaje tylko dla niej. Przedłużając to, co nieuniknione, narażała go na niebezpieczeństwo.
— Więc, to już koniec... – mruknęła, kiedy szli korytarzem – Nigdy nie przypuszczałam, że przyjdzie mi pożegnać i ciebie, pożegnać w nieznane.
— Słucham? – szepnął z trwogą Kry. Tess odwróciła się w jego stronę.
— Tak, pożegnała się ze mną... Po tym, jak skazali Hanka. I odeszła. Już nigdy jej nie spotkałam... zupełnie jakby chciała się odciąć ode mnie.
— Nie wiedzieliśmy... – mruknął posępnie.
— Ale o innych rzeczach... wiedzieliście?
— Tak. Musimy.
— Powiesz mi o czymś?
— Jeśli będę mógł...
— Dlaczego obwinia siebie o śmierć męża?
Jęknął w duchu. Prawda była tajemnica poliszynela w Domino 2.
— BS-y nie mają prawa do uczuć, a Liz kochała męża i wykorzystała swoją władzę, by go zatrzymać w kraju. Każdy to wiedział. Generał postanowił przerwać tę chorą sytuację.
Tess oparła się o maskę samochodu.
— Dobry Boże... ile złego wyrządził ten sukinsyn?
— Więcej niż pani się kiedykolwiek dowie.
— Też mi pocieszenie.
— Czasami lepiej nie wiedzieć.
Przetrząsnęła torebkę w poszukiwaniu kluczyków od samochodu.
— O nie... musiałam je zostawić.
— Więc się wrócimy. Nie może pani podróżować teraz sama.
— Dlaczego? – spytała z ciekawością.
Pomyślał o ciele Marii, które wyśledziła Lonnie i zrobiło mu się niedobrze. Zwłoki były zmasakrowane. Zbyt głębokie rany, by mogli posłużyć się lekami regeneracyjnymi... Guerin wiedział innymi słowy... spodziewał się ogona. Wolał nie przypuszczać, co jeszcze przygotował.
Niestety, był pierwszym, który się o tym przekonał.
Więc... to jest oblicze śmieci... - pomyślał dwie sekundy później. Zanim upadł na purpurowy już asfalt, jego myśl uleciała w stronę Athan.
Ich przywódczyni, walcząca do końca. Nawet wieści sprzed dwóch lat, że jest dzieckiem z płodu wykradzionego w klinice Kala Langleya, lekarza Tess, nie odmieniła jej....
Walczyła o to, co wierzyła
Że mieli prawdo do uczuć.
Już nie zdąży się przekonać, czy miała rację.
Widok przesłoniły jej łzy. Ze złością odstawiła karabinek i schowała się z powrotem za kolumnę.
Kry, nie odchodź...
Ale na próżno go wołała. Nie słyszał już jejj. Jego oczy zakryte przymkniętymi powiekami, wpatrzone były w ognistą feerię barw... jego ostatni oddech wymknął się z ust, ale nikt go nie usłyszał....
— Athan...
Michael miał ochotę wyć. Stał na muszce pistoletu własnego ojca i miał wielką ochotę zabić go gołymi rękoma. Ojca, nie pistolet.
— Zadowolony? – skrzyżował ramiona, patrząc obojętnie na znienawidzonego mężczyznę, którego niegdyś tak się bał. Czas nie obszedł się z nim łaskawie.
Guerin chyba nie takiej reakcji oczekiwał, bo na ułamek sekundy zamknął oczy.
Błąd, którego nie przeoczyłby żaden zawodowiec.
Wykorzystał to natychmiast.
Michael rzucił się na ojca i wytrącił mu pistolet. Upadli na asfalt, szamocząc się.
Tess podbiegła i podniosła broń. Pomna ostrzeżeń syna schowała się za jedną z kolumn, podtrzymujących ozdobny dach przed wejściem do głównego budynku.
Przetarła oczy. O dwie kolumny dalej widziała cień, cień z karabinkiem snajperskim w dłoniach, wycelowanym w szamoczących się mężczyzn.
Nie miała czasu pytać się, po której stronie stoi snajper.
Odbezpieczyła broń, wymierzyła i strzeliła.
Cień opadł na asfalt.
Powietrze przeciął przerażający krzyk rozpaczy kilkunastu gardeł.
— Ath!
Michael nie zwracając już uwagi na nic, rzucił Hanka i pobiegł do siostry. Chwycił ją w ramiona. Ściągnął jej kominiarkę. Czekoladowe włosy rozsypały się na jego kolana.
— Liz... – szepnął. Życie wyciekało z niej błyskawicznie.
— Prosto w serce... moja szkoła! – dobiegł ich pełen uznania głos Hanka dla żony. Tymczasem Tess oniemiała trzęsła się w szoku. Pistolet wypadł jej z dłoni.
Michael nie poświęcił im ani grama uwagi.
— Ath... trzymaj się... zaraz sprowadzą karetkę.
Nic nie powiedziała, wpatrzona pustym wzrokiem w tę, która strzeliła.
Żadne z nich nie wiedziało, że ich nie widzi. Nad horyzontem rozpalała się feeria barw. Fioletowe skrzydła na jej ramieniu powoli zaczęły tracić barwy.
Już nigdy nie skoczy z wieżowca, nie poczuje wiatru we włosach... zapachu Roberta, nie usłyszy śmiechu Avy...
Już mnie nie usłyszą...
Michael wyjął komórkę, ale generał Guerin przystawił mu pistolet do potylicy.
— Spróbuj nacisnąć jeden przycisk, a pożegnasz się nie z tylko z siostrą, ale i z własnym życiem.
Michael spojrzał na ojca. Jego oczy powoli stawały się pełne mroku... pełne zdecydowania.
— Zabijesz mnie tak, jak wszystkie inne dzieci, które niby poroniła mama? No, nie wszystkie... Kalowi udało się uratować dwójkę. Pamiętasz Kala, głównego genetyka Strefy 7? I już wiesz, kogo uratował? – uśmiechnął się złośliwie.
Nad parkingiem zapadła groźba.
— Czemu nie? Jesteś tym najmniej udanym, więc pozwoliłem ci się urodzić.
Komórka upadła na asfalt, przerywając połączenie z alarmowym 112.
— Michael! – powietrze rozdarł krzyk zrozpaczonej matki. Tess upadła na kolana, niezdolna do niczego.
W tym samym momencie powietrze rozdarł cichy świst. Mały nóż poszybował z dłoni identycznych jak Michaela i utkwił pomiędzy oczami Hanka Guerina. Ułamek sekundy później ciało odrzucił do tyłu precyzyjnie wycelowany pocisk agenta wewnętrznych służb bezpieczeństwa Domino 2 Maxa Evansa. Wykonał wyrok, którego nikt się nie podjął.
Hank Guerin wyzionął ducha. Jego powieki nie były zamknięte. Oczy nie widziały, ale też i nie miały czego widzieć. Feeri barw Hank Guerin nie miał nigdy ujrzeć.
Całe życie walczyliśmy z wiatrakami i demonami, które nas prześladowały. A zwłaszcza z jednym. Nie wiedzieliśmy jednak, jak wcześnie zaważyły one na naszych losach... ile tragedii musiało się wydarzyć, by nasze życia powstały, zostały uratowane i ocalone przed tymi, których dusze nie mogą zostać złamane, ponieważ ich nie posiadają.
Wychowano nas w poczuciu, że jesteśmy tworami genetyki, nie-ludźmi, nie mającymi prawa do uczuć, rodziny, szczęścia. Walcząc o to, dokonaliśmy odkrycia... dwa lata temu. Odkrycia, które wstrząsnęło naszym światem. Uciekliśmy od tego, ale nie da się uciec od przeszłości. Nie da się uciec od uczuć.
Mimo wszystko była matką dla przynajmniej dwojga z nas... a dzięki temu, że zmieniono mnie, zmieniono los i charakter innych dzieci, które nie miały tego szczęścia zostać poczętymi.
Niedługo walka z wiatrakami będzie skończona. Będziemy razem, jak rodzina... lub nie... Ale my nie popełniamy błędów.
Więc będzie dobrze.
Rath zamknął Deszczowe opowieści i spojrzał na leżącą na łóżku Tess. Wciąż w szoku, wciąż niezdolna zrozumieć tego, co widziała i słyszała... nawet nie próbowała. To było dla niej zbyt wiele dawniej i było za wiele teraz.
— Tu jest wszystko... – szepnął i położył książkę na nocnym stoliku. Potem zgasił lampkę i wyszedł z pokoju. Minął na szpitalnym korytarzu pielęgniarkę, która rzuciła mu zachęcające spojrzenie, ale tylko skrzywił się z niechęcią.
Zszedł do holu, gdzie czekało już na niego kilkoro młodych ludzi.
Spojrzał na nich, oni spojrzeli na niego.
Potem wyszli ramię w ramię. W klinice, w pokoju pani Guerin stał jedynie Robert i spoglądał na nich przez okno. Przebywał tu, by chronić to, co pozostało z marzeń BS-ów: rodzinę.
So, that's the end... Broken Souls są oficjalnie zakończone. Nie napiszę sequela do tego opo (tak tylko piszę, jakby się ktoś pytał...).
Wiem, że opowiadanie ma pełno niedomówień i aluzji, trzeba czytać uważnie każde słówko. Ale jak czegoś nie kumacie (tylko nie : "jak mogłaś napisać takie zakończenie?"), to pytajcie... Feedback bardzo mile widziany!