Siedziała na dachu, z głową opartą na kolanach. Zamknięte oczy, opruszone srebrnym cieniem zdawały się rozświetlać delikatną, niemal dziewczęcą twarz. Długie brązowe włosy, zazwyczaj schludnie i praktycznie związane, teraz powiewały swobodnie na wietrze. Wtórował im lekki szelest zielonej apaszki.
W oddali zawyły syreny ostrzegawcze. W bazie zapanowała niezwykła cisze. Tysiące oczu wyległo na nocny chłód, by podziwiać cud nowoczesnej techniki.
Podniosła się, kiedy poczuła znajome drgania w dłoniach. Niecierpliwym ruchem odgarnęła włosy, które zasłaniały widok.
Na środku najdłuższego pasa startowego bazy stała niezwykła maszyna. Przypominała bardziej obiekt z filmów scence-fiction niż nowoczesny, w pełni uzbrojony myśliwiec. Całkowicie szary, o opływowych kształtach, bez śladu jakiegokolwiek okna lub wejścia na gładkiej powierzchni. Mimo to nie odbijał promieni słonecznych.
Stał na czterech potężnych wspornikach. Wokół krzątała się załoga lotniska i technicy zajmujący się myśliwcem,
Tyle lat czekania. Straty, z którymi nie można było się pogodzić. Wiedza, którą na próżno tak wielu starało się zdobyć.
Czy to wszystko ma teraz jakiekolwiek znacznie?
Spojrzała w dół.
Budynek wysoki na 113 metrów. Drugi co do wysokości w bazie.
Czy wystarczy?
Taką miała nadzieję.
Podeszła do krawędzi. Lekko zachwiała się pod naporem wysokościowych wiatrów.
Ostrożnie rozłożyła ramiona, kierując dłonie ku niebu. Po jej ustach przemknął melancholijny uśmiech,.
Zamknęła oczy i przechyliła się nad krawędzią.
Kiedy przejdziesz się po Nowym Jorku odkryjesz to, co przyjezdni wiedzą wcześniej niż mieszkańcy. To miasto nigdy nie śpi.
Jeśli jesteś przyjezdnym, wydaje ci się to fascynujące. Świat wiecznej zabawy, jaskrawe neony, ubrania nie zakrywające wiele, zachęcające do wejścia... do wkroczenia w świat wiecznej zabawy, szczęścia i zawrotów głowy.
Ale jeśli jesteś miejscowy, czujesz zgniliznę, wyzierającą z każdego zakamarka... czujesz, jak jej smród przenika twoje ubranie. Nosisz je wciąż, wraz ze sobą, aż zaczyna przenikać w twoją skórę... komórka po komórce, aż staje się w końcu twoim zapachem. Nie ważne, ile godzin spędzisz pod prysznicem... czym będziesz usiłowała przykryć, zasłonić tę woń, nie stłumisz jej, nie zmyjesz z siebie. Przenika cię bowiem na wskroś, staje się nierozerwalna częścią ciebie. Z czasem przestajesz czuć, przestajesz używać zmysłów... otępiały, odurzony wieczną zabawą, wieczna szczęśliwości.. fajerwerkami i muzyką, której szybki rytm staje się rytmem bicia twojego serca. A kiedy zgasną światła, a dj nie zgarnie już tej nocy więcej mamony, muzyka przestanie wybijać rytm.
Oczekiwanie.
Na następny ruch.
Do następnego neonu.
Twoje kroki cichną w nocnym gwarze nigdy nie zasypiającego miasta. Zlewają się z otaczającą cię zewsząd kakofonią dźwięków. Raz, dwa, trzy... stukot obcasów o zimny, brudny chodnik. Przestajesz to słyszeć. Słuchasz jedynie gwaru wokół, dźwięków zabawy i radości.
Czasem jednak zastanawiasz się... czynisz wybór. Zielony? Nie, a może żółty?
Albo niebieski?
Tak, niebieski.
Jak jej oczy. Oczy Tess.
Niebieski pozwala zapomnieć.
Łykam dziś jedną. Jutro będą dwie... ale muszę mieć mamonę. Ale żeby mieć mamonę...
muszę zapomnieć...
kim jestem...
co robię...
obrzydzenie chwyta mnie za gardło, kiedy wsiadam do ponurej półciężarówki z odpryskującą burą farbą. Językiem przesuwam małą, niebieską tableteczkę w moich ustach. Podsuwam pod zęby... rach, trach... zamienia się w błękitny proszek... potem w pianę... jest gorszko-słodka. Wypełnia szybko małą przestrzeń moich ust i spływa niczym balsam do gardła. Mam jedną jedyną myśl: zapomnieć.
Nie mogłam się powstrzymać i wstawiłam pierwszy banner Broken Souls, jaki stworzyłam do pierwszej wersji opowiadania.