yeti

Do trzech razy sztuka (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Witam wszystkich. Oto następna część. Przy okazji – biologia nigdy nie była moją mocną stroną, więc jeśli są tu fragmenty nie trzymające się w ogóle kupy, to sorry. Miłej lektury. :-)

Rozdział 3

Tego nie miała w planach. O Maxie miała wiedzieć tylko Liz, o niej miał wiedzieć tylko Max. Cicho i bezpiecznie. Michael... o niczym nie powinien mieć pojęcia. Jak to mówią – czasami niewiedza to błogosławieństwo. Lecz teraz nie było już odwrotu, a w końcu to był Michael – mężczyzna, który był jej ostoją i oparciem przez ostatnie parę lat, jej przyjacielem i powiernikiem... Może nawet lepiej się stało – przyda im się każda pomoc. Och, taką miała ochotę podbiec do niego i go uściskać, ale przeszkodziła jej pełna świadomość tego, że TEN Michael zareagowałby nieprzyjaźnie, mógłby nawet próbę zbliżenia potraktować jak atak. Nie tego im teraz trzeba.

— Proponuję, byśmy najpierw napili się kawy, a później wszystko wytłumaczę. Założę się że Brody ma tu jakiś ekspres. – starannie ważyła każde słowo, a choć wiedziała że brzmiały one kulawo w obecnej sytuacji, nie potrafiła na poczekaniu wymyślić nic innego. Najważniejsze by wszyscy się uspokoili. A na razie powietrze aż drżało z napięcia. Żaden z mężczyzn jej do końca nie ufał, każdy z innych przyczyn. Musiała ostudzić atmosferę zanim powie to co chce... nie, co musi powiedzieć. Modliła się w duchu, by nie odwrócili się od niej z odrazą, gdy już wyłoży kawę na ławę... Popatrzyła na nich niepewnie i w końcu Max ruszył w odpowiednim kierunku. W niezręcznym milczeniu przeszli do gabinetu Brody'ego, głuchy dźwięk ich kroków odbijał się w pustym pomieszczeniu. Każdy z uwagą obserwował swych towarzyszy. Kłopotliwa cisza trwała dopóki kubki pełne kawy nie stanęły przed każdym z uczestników tego przedziwnego spotkania. Liz czuła, że przerwanie tej ciszy należy do niej – ona jako jedyna miała pełną świadomość tego co się dzieje.

— Max... – zaczęła – wiem, że chciałbyś zadać mnóstwo pytań, ale Michael chyba powinien mieć pierwszeństwo. Zdaje się, że oboje musimy mu co nieco wytłumaczyć. – Max tylko skinął głową. Liz przeniosła wzrok na Michaela. Był dalej spięty i nic z jego twarzy nie dało się wyczytać. Lecz ona znała go lepiej niż o tym wiedział i zdawała sobie sprawę z zamieszania, które musiało panować w jego głowie. Pamiętała również dobrze co sama czuła te jedenaście lat temu, gdy to na jej balkonie wylądował gość z przyszłości. Jeśli to pomnożyć przez dwa... Biedny Michael.

— Nie jesteśmy twoimi wrogami, to raz. Nie jesteśmy również zmiennokształtnymi, to dwa. – zapewniwszy Michaela co do tych dwóch podstawowych kwestii Liz zaczerpnęła głęboki oddech. Najgorsze wciąż przed nimi.

— Każde z nas – wskazała Maxa i siebie – przybyło z przyszłości używając granilithu w charakterze wehikułu czasu. Problem w tym – zerknęła niepewnie na Maxa – że każde z nas jest z innej przyszłości...

— Stop, Liz! Zrobisz mu wodę z mózgu. To jest ciężkie do zrozumienia w wersji pojedynczej, sama o tym wiesz. W wersji podwójnej to tylko powiększy mętlik w jego głowie. Ja tkwię w tym po uszy i mam problemy z ogarnięciem całości, więc może wytłumaczmy wszystko po kolei, w porządku? Może lepiej będzie, gdy ja zacznę... Zgadzasz się?

Skinęła głową. Miał rację, nie ma co bardziej mieszać Michaelowi w głowie niż to konieczne. Za dużo informacji w niezrozumiałej formie i krótkim okresie czasu to raczej przepustka do wariatkowa niż do uzyskania pełnego obrazu sytuacji, w której się znaleźli. Michael siedział na swoim miejscu nadzwyczaj spokojnie, zbyt spokojnie – jakby nic z ich słów do niego nie dotarło. Tak, Max to lepiej wyłoży, przynajmniej wersję podstawową, którą znał sam.

— Za czternaście lat przegramy wojnę, Ziemia stanie się niewolniczą kolonią Khivara, to przywódca naszych wrogów i uzurpator na moim tronie, i jego popleczników. Nie mogliśmy z nimi skutecznie walczyć, bo Tess wyjechała z Roswell jeszcze zanim ukończyliśmy szkołę średnią. Okazało się, że wszyscy czworo byliśmy niezbędnymi elementami w tej układance, mieliśmy tworzyć zespół – razem walczyć – każdy z nas miał bowiem niepowtarzalne zdolności, razem tworzyliśmy niezwykle silną całość. Lecz Tess nie było z nami, prawdopodobnie wcześniej stała się ofiarą naszych wrogów, więc gdy nadeszła wojna byliśmy osłabieni... i przegraliśmy. Sromotnie. Niespodziewanie uzyskaliśmy jednak drugą szansę, gdy przyjaciółka Liz, Serena, zmodyfikowała granilith tak, by można było za jego pomocą cofnąć się w czasie. Wahaliśmy się długo, lecz gdy wszelka nadzieja znikła i koniec był już bliski, postanowiliśmy spróbować zmienić przeszłość, skoro nie mogliśmy ocalić przyszłości. Dlatego znalazłem się tutaj... ponownie... by powstrzymać Tess przed wyjazdem.

— Jak to ty? – Michael spytał twardo – A ona? – posługiwanie się zaimkami ułatwiało mu widocznie radzenie sobie z tą sytuacją, pomagało oddzielić "ich" od Maxa i Liz z jego czasów. Dla niego ci, którzy siedzieli z nim przy tym stole w tym obskurnym pokoiku to nie byli jego przyjaciele – Max, z którym się wychował czy Liz, której nauczył się ufać. "Oni" byli dla niego obcy – może i mieli dobre intencje, ale nie zmieniało to faktu, że byli obcy. Liz zabolało takie podejście, ale rozumiała ten swoisty mechanizm obronny. Splotła nerwowo palce i zerknąwszy szybko na Maxa, postanowiła podjąć opowieść. Wiedza Maxa z przyszłości nie sięgała przecież dużo dalej, więc to jej kolej na przejęcie pałeczki.

— Max potrzebował pomocy, więc przyszedł do mnie, właśnie dzisiaj wieczorem, znaczy się – do mnie dzisiejszej – Liz Parker, wzorowej uczennicy West Roswell High. Dowiódł, że jest tym, za kogo się podaje i przekonał mnie, że musimy zmienić bieg historii, zapobiec końcu świata. Jego pomysł był drastyczny – miałam sprawić by Max teraźniejszy się we mnie odkochał, by zwrócił się do Tess i zatrzymał ją w Roswell poprzez bycie jej przyjacielem... albo i czymś więcej. Choć bolało to cholernie, to zrobiłam wszystko by osiągnąć cel. Nie było łatwo, Max naprawdę głęboko mnie kochał, ale kiedy wszystko ustawiłam tak, by zobaczył mnie w łóżku z Kyle'em to wreszcie się udało – z każdego słowa Liz biła straszna gorycz. Tamte wydarzenia dalej stanowiły nieuleczalną ranę w jej sercu. – Max, ten który tu siedzi, zniknął, i to było znakiem że przyszłość uległa zmianie, gdyż przy innym biegu wydarzeń Max stał się inną osobą z innym zestawem doświadczeń i wspomnień. Nie wiem dlaczego założyliśmy, że zmiana będzie na lepsze, dlaczego nie przyszło nam do głowy, że odmiana może być na gorsze, że przyszłość, które wspólnie tworzymy może być straszniejsza niż ta, którą zmienialiśmy.

— Jak to straszniejsza?! – Max wstał poirytowany od stołu i zaczął krążyć po niewielkim pomieszczeniu niczym lew zamknięty w klatce. – Co może być gorszego od końca świata? – trzęsącymi się palcami przeczesał swe długie włosy.

— Od końca świata w 2014? Co powiesz na koniec świata w 2011? – spytała twardo. Cała złość, którą czuła do niego za zniszczenie jej życia wibrowała tuż pod skórą. Liz wiedziała, że jeśli zaraz się nie uspokoi to może wybuchnąć.

— Nie... – jęknął Max i opadł z powrotem na krzesło.

— Więc postanowiłaś wrócić, zmienić przyszłość raz jeszcze przy pomocy Maxa z innej przyszłości, tak? Bardzo rozsądnie. Jaką masz gwarancję, że wasze machinacje nie przyspieszą końca świata do, powiedzmy, 2007? – głos Michaela ociekał drwiną, a oczy błyszczały mu niebezpiecznie. Liz nie dziwiła się jego sceptycyzmowi, choć ranił on ją dogłębnie.

— Myślisz, że się nad tym nie zastanawiałam? Wałkowaliśmy tę kwestię we wszystkie strony, ale uznaliśmy, że nie możemy zignorować tego co wiemy...

— My? To znaczy ty i ja? – Max popatrzył Liz w oczy, po raz pierwszy od dłuższego czasu.

— Nie, Max, nie ty i ja. Ja i Michael.

— Co? – Michael wpatrywał się w nią z osłupieniem. – O takiej sprawie powinien decydować Max a nie ja. No może nie tylko Max, raczej cała nasza grupa...

— Michael, ty chyba nie do końca rozumiesz sytuację... Ty i ja – dokładnie tyle zostało z naszej grupy.

— Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Max, cedząc przez zęby każde słowo. Jego nerwy też widocznie były napięte jak postronki.

— Ważne pytanie, Max – Liz nachyliła się ku niemu nad stołem tak, że ich twarze dzieliło kilkanaście centymetrów. Widziała teraz wyraźnie każdą bruzdę na jego twarzy i każdą plamkę w złotobrązowych oczach. – Kiedy umarł pierwszy członek naszej grupy? Opowiadałeś mi o Isabel... Czy to ona pierwsza zginęła?

Jego twarz skrzywiła się w ogromnym bólu. Zacisnął mocno zęby walcząc ze słabością, która go ogarnęła na dźwięk imienia siostry. Strata wciąż była bardzo świeża i bolała jak dźgnięcie nożem prosto w serce. Wytrzymał jednak jej spojrzenie.

— Nie. Pierwszy był Alex, chciał bronić Isabel, rycerski do końca. Jego poświęcenie nie zdało się na nic. Zginęli oboje. Dwa tygodnie temu... to znaczy 21 lipca 2014 roku. Parę dni później zginęła Maria – wiedział, że podawanie tych informacji nie było konieczne, ale chciał ją zranić, tak bardzo jak ona zraniła jego. Bagatelizowała jego ból, lecz dla niego był on aż nazbyt realny. On to wszystko przeżył i to w dodatku niedawno. Jego Liz nigdy nie indagowałaby go tak obcesowo o śmierć najbliższych. Nie poznawał tej kobiety. Chciała konfrontacji? Proszę bardzo, on jest w stanie podać jej wszystkie informacje z druzgoczącymi szczegółami. – Została otoczona przez Skórów. Popełniła samobójstwo, by Nicholas nie wyciągnął z niej lokalizacji granilithu. – Błysk bólu w oczach Liz odbił się głuchym echem w jego sercu. Widocznie nie mógł jej zranić nie cierpiąc samemu. Nie mógł już jednak przerwać potoku słów – tama pękła i musiał to z siebie wyrzucić. – Michael zginął osłaniając nasz odwrót, byśmy mogli dotrzeć do granilithu i bym mógł go użyć jako wehikułu czasu. To było pół godziny przed moim tu przybyciem, więc dla mnie miało to miejsce jakieś dwie godziny temu, dwie godziny temu zginął mój najlepszy przyjaciel, a ty... ty traktujesz to jak... jakąś nierzeczywistą historię. Przestań, dobrze? Bo dla mnie fakt, że w chwili uruchomienia granilithu tylko ty i ja pozostaliśmy przy życiu, jest aż nazbyt rzeczywisty.

W niewielkim pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Michael miał w oczach zgrozę. Ciężar potwornych szczegółów przytłoczył go. Poszczególne sylaby były jak pociski godzące go prosto w serce. Słowa "Maria... samobójstwo..." kołatały się po jego głowie paraliżując go falą bólu. Paradoksalnie, wiadomość o własnej śmierci przyniosła mu niemal ulgę. "Przynajmniej nie cierpiałem długo" pomyślał tępo. Poczuł nagłą potrzebę przytulenia Marii, zapewnienia jej o swoich uczuciach i o tym, że nigdy jej nie opuści. Nie dopuści, by zginęła otoczona przez wrogów, nie ma mowy. I tylko ta myśl trzymała go na miejscu gdyż z każdą upływającą minutą czuł coraz większą klaustrofobię.

Liz rozumiała dlaczego Max to zrobił, dlaczego chciał sprawić jej ból. Potraktowała jego cierpienie bezceremonialnie, zapominając, że dla niego było ono wciąż świeżą raną. Dla niej było ono jednak abstrakcją, w jej świecie wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.

— To twoja przeszłość, rozumiem to i przepraszam za brak delikatności. To dalej prawdopodobny scenariusz wydarzeń. Nie przedstawiłeś jeszcze mnie z 2000 roku swojego planu, więc to wszystko dalej może się wydarzyć. Chcesz posłuchać, co się stanie gdy poprosisz tę biedną nastolatkę żeby sprawiła, by miłość jej życia się od niej odwróciła? – głos Liz był spokojny, złowieszczo spokojny. Max zdawał sobie sprawę, że jej życie też nie było łatwe. On miał przynajmniej przy sobie swoją żonę. Ta Liz zrezygnowała z miłości, bo on myślał, że to ocali świat, lecz sądząc z jej słów, w ogóle z jej obecności tu i teraz, jego działania nie tylko nie pomogły, wręcz przeciwnie – pogorszyły sprawę. Prawdopodobnie uważała, że jego życie było stokroć lepsze. I miała rację. Wiedział, że musi usłyszeć jej historię, więc jej nie przerwał. – W moim życiu Alex również zginął jako pierwszy. Jeśli pójdziesz do Liz i powiesz to, co zaplanowałeś... wtedy Alex zginie za parę miesięcy, niedługo po balu wiosennym. Oficjalny raport będzie mówił o wypadku, plotki będą głosić samobójstwo. Naprawdę zostanie zamordowany. Wojna zacznie się wcześniej, dużo wcześniej niż w twojej rzeczywistości, lecz nie będzie to wojna otwarta – będzie się składać ze spisków i zamachów na wasze życie. Głównie twoje, Max. Istniał legalny następca tronu, więc można było usunąć króla i zostać regentem – takie były plany Khivara. Od regenta do króla droga niedaleka, szczególnie, jeśli jest się związanym z matką królewicza. A dziecko – cóż, albo się je odpowiednio "wychowa", albo... dzieci bardzo ciężko upilnować, o wypadek, nawet tragiczny, nietrudno.

— O czym ty... o jakim następcy...

— Nieważne. Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że twoje życie było w ciągłym niebezpieczeństwie. W 2004 roku, broniąc cię, zginie Isabel. Nie w 2014, w 2004, rozumiesz? Michael nie będzie mógł sobie darować, że go przy was nie było...

— No to gdzie byłem? – głos Michaela był chrapliwy, sam miał trudności z rozpoznaniem go – Jestem żołnierzem i powinienem być z nimi!

Liz zawahała się. Wtedy Michael zareagował podobnie i to doprowadziło do następnej tragedii.

— Byłeś z Marią. Byliście zaręczeni, za tydzień mieliście się pobrać. Twoje wyrzuty sumienia spowodowały, że zerwałeś zaręczyny zaraz gdy się dowiedziałeś o śmierci Isabel... Maria była zdruzgotana, z płaczem siadła za kierownicą. Jechała za szybko, dzieciak na rowerku wyskoczył jej z bocznej uliczki... Nie udało jej się go bezpiecznie ominąć... Chłopczyk wyszedł z tego cało, ale Maria uderzyła w drzewo. Śmierć na miejscu.

Michael zwinął się, jakby ktoś uderzył go w żołądek. Tym razem była to jego wina, w całej rozciągłości – jego wina. Zagryzł wargi do krwi. Po raz kolejny zmusił się do pamiętania o tym, że to się jeszcze nie zdarzyło, że wszystko można zmienić.

— Obaj, Max i Michael nie mogli sobie poradzić z bólem. Jedyne o czym mogli myśleć to zemsta...

— A ty? Gdzie byłaś ty?

— Daleko, Max. Po skończeniu szkoły wyjechałam na studia do Harvardu i utrzymywałam jedynie sporadyczny kontakt z Marią. Gdy... zginęła, przyjechałam oczywiście na pogrzeb, ale żaden z was nie chciał ze mną rozmawiać. Zemsta – tylko o tym myśleliście i mówiliście.

Max kiwnął głową, akceptując jej wyjaśnienia.

— Po kolei tropiliście i zabijaliście Skórów usiłując uzyskać informacje o miejscu pobytu Khivara. Starałam się jakoś do was dotrzeć, ale kompletnie się ode mnie odcięliście, odcięliście się od wszystkich. Bezduszni mordercy, oto kim stali się Max i Michael. Zazwyczaj działaliście razem, lecz Michael miał problemy ze snem, pewnie z powodu Marii, i często wybierał się na nocne, samotne łowy. 20 marca 2006, po powrocie z takiego "polowania" Michael nie zastał Maxa w ich wspólnym pokoju motelowym. Nie zobaczył go już nigdy więcej. To była kropla przepełniająca czarę. Po bezskutecznym czekaniu na Maxa, i po równie bezskutecznych poszukiwaniach, Michael przyszedł do mnie i zapłakał nad nami wszystkimi. To przywróciło mu trochę ludzkich uczuć. Zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Szukaliśmy Maxa przez prawie pięć lat, do końca mając nadzieję, że go znajdziemy całego i zdrowego. Bez skutku. Wtedy zaczęła się inwazja – Skórowie zalali Ziemię niczym szarańcza a my zeszliśmy całkowicie do podziemia, właściwie pewni, że Max nie żyje albo jest w rękach naszych wrogów. Wtedy już wiedziałam, że muszę wrócić w przeszłość i zmienić bieg wydarzeń, choć nie wiedziałam jak. Całe szczęście jeszcze na Harvardzie poznałam Serenę i, wiedząc z twojej, Max, opowieści, że mogę jej zaufać, powierzyłam jej nasz sekret. Razem zaczęłyśmy pracować nad modyfikacją granilithu. Miesiąc temu, to znaczy w lutym 2011, w desperackiej próbie odbicia Maxa, włamaliśmy się z Michaelem do siedziby wrogów. Ledwo przeżyliśmy, a uciekając z tego piekła wiedzieliśmy już na pewno, że Max nie żyje, że zginął od razu, tamtej marcowej nocy w 2006 roku. Odkryliśmy także powód twojej porażki, Max, odkryliśmy, dlaczego nasze wspólne ratowanie świata przyspieszyło jego koniec. Udałeś się w przeszłość nie znając pełnego obrazu sytuacji – dlatego ci... nam się nie udało. Lecz ja dokładnie wiem, co poszło nie tak, co więcej, wiem jak to naprawić. Dwa razy przegraliśmy wojnę, przy dwóch różnych scenariuszach wydarzeń, lecz ja mam pomysł, jak do tego nie dopuścić po raz trzeci. Chcecie go usłyszeć?

Dwie pary brązowych oczu wpatrywały się w nią z napięciem. Jej historia była jeszcze bardziej przygnębiająca, niż Maxa i żaden z nich nie chciał powtórki z rozrywki. Nie mogli dopuścić do żadnej z tych wersji przyszłości. Decyzja była oczywista. Jeśli plan Liz miał ręce i nogi to należało go wykorzystać. Max skinął głową, lecz Michael zmarszczył czoło w zamyśleniu.

— Powiedz mi jeszcze, skąd masz moce takie jak my?

Głowa Maxa poderwała się na te słowa, jego oczy spoczęły najpierw na Michaelu, później na Liz.

— Jakie moce? Masz jakieś moce? – w jego głosie zabrzmiały stalowe nutki. Sygnalizowały, że tak ważna kwestia powinna wypłynąć wcześniej. Dużo wcześniej. – Skąd o tym wiesz? – tym razem pytanie skierowane było do Michaela.

— Użyła ich do otwarcia drzwi do UFO Center. Zobaczyłem to i dlatego za nią poszedłem. Więc... skąd te moce?

— Od ciebie, Michael. – odpowiedziała Liz. – Musieliśmy szukać innych wyjść z sytuacji, gdy wiedzieliśmy już, że Tess to ślepy zaułek...

— Jak to ślepy zaułek? – głos Maxa był ostry jak brzytwa. Z każdą chwilą rozumiał mniej...

— Odejdzie i tak. Nieważne, czy Max będzie z Liz czy z nią. Tess zniknie niedługo po śmierci Alexa. Lecz w jednym miałeś rację – Tess rzeczywiście jest niezwykle ważna dla waszego przeżycia i cała wasza czwórka tworzy silną całość. Bez jej zdolności jesteście... wszyscy jesteśmy zgubieni. Usiłowaliśmy z Michaelem coś wymyślić by zniwelować tę lukę kiedy tu wrócę i będę próbowała wszystko odkręcić. Początkowo bazowaliśmy na tym, co powiedział Nasedo, że w zasadzie jesteście ludźmi, tylko potraficie w całości wykorzystywać możliwości swoich mózgów. Chciałam więc wyćwiczyć swój mózg w nadziei, że uda mi się opanować którąś z waszych mocy.

— Najwyraźniej ci się udało...

— Nie. To była całkowita porażka. – widząc zdumione miny obu mężczyzn Liz nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. – No, może nie taka całkowita. Całkowitą porażkę poniosła Serena, której również podobała się myśl o zostaniu nadczłowiekiem. Ćwiczyłyśmy równie ciężko, a jednak nic jej nie wychodziło. Z drugiej strony, moje sukcesy też były raczej żałosne. Potrafiłam zmienić kolor ubrania o jeden, góra dwa odcienie, podgrzać wodę o parę stopni... Nic naprawdę użytecznego. Razem z Michaelem uznaliśmy, że i te umiejętności nie są wrodzone, że co najmniej w równej mierze jak sobie, zawdzięczałam je temu, że Max mnie uratował i że nawiązała się między nami więź. Prawdopodobnie byłyby one znaczniejsze gdyby nasz związek osiągnął... następny etap – delikatny rumieniec zabarwił jej policzki – albo gdybyśmy mieli dzieci.

— Liz nigdy nie wykazywała żadnych zdolności, a dzieci mieć nie mogliśmy – Max za późno zorientował się, że nie powinien był wypowiadać tych słów. Bardzo z Liz cierpieli z powodu bezdzietności. Widocznie nie byli kompatybilni pod tym względem... Max miał w tej chwili nieodpartą ochotę kopnąć się w tyłek, albo jeszcze lepiej, odgryźć sobie język. Cień rozczarowania przemknął po twarzy Liz. Od kiedy dowiedziała się o ciąży Tess miała nadzieję, że przynajmniej w tej innej rzeczywistości to ona była szczęśliwą żoną Maxa i matką jego dzieci. No cóż – matką nie była. Następny szklany dom runął. By odsunąć od siebie te niezbyt przyjemne myśli Liz, nie komentując wypowiedzi Maxa, wznowiła swoją opowieść.

— Wspólnie z Michaelem doszliśmy do wniosku, że pomysł, byśmy dla dobra ludzkości przespali się ze sobą, czy poczęli dziecko... – humor Liz z lekka się poprawił, gdy zobaczyła przerażenie na twarzy Michaela – jest poroniony. Postanowiliśmy spróbować więc innej, choć nie mniej, nazwijmy to, inwazyjnej, metody – transfuzji.

— Chciałaś sobie ot, tak po prostu, wstrzyknąć krew Michaela? – spytał z niedowierzaniem Max.

— Za kogo ty mnie masz? – ścisły umysł Liz poczuł się urażony. – Jestem naukowcem, a naukowcy, jeśli to możliwe, przeprowadzają próby. Pobrałam krew sobie i Michaelowi i połączyłam je przyglądając się temu procesowi pod mikroskopem. Wyniki przeszły nasze oczekiwania. Krew Michaela zadziałała jak szybko rozwijający się wirus. W krótkim czasie zmutowała komórki mojej krwi. Jednak gdy dodaliśmy krew Michaela do krwi Sereny – komórki krwi Michaela obumarły. Nie było czasu na dokładniejsze analizy czy dalsze próby, więc uznaliśmy tylko, że mój związek z Maxem – uleczenie i więź – niejako przygotował mnie, uczynił podatnym na ów "wirus krwi". Bez specjalnego namysłu wstrzyknęliśmy pełną strzykawkę krwi Michaela do mojej żyły. Przez dwa dni dosyć kiepsko się czułam, a Michael odchodził od zmysłów z powodu wyrzutów sumienia. Myślę, że był to jednak konieczny etap przejściowy – normalka, gdy obcy organizm przejmuje władzę nad twoim ciałem...

— Więc teraz... cóż...teraz jesteś...

— Kosmitką co się zowie. Znaczy się hybrydą, jak wy. A raczej jak Michael. Mogę to co może on.

— Wszystko? – Michael wydawał się zdziwiony, że przez proste zmieszanie paru komórek można zyskać nieziemskie moce. Liz uśmiechnęła się, po czym, nie odrywając oczu od twarzy Michaela rzuciła:

— Max? – i mimo, że właściwie się nie znali, że on przeżył dwanaście lat u boku innej Liz a ona swojego Maxa nie widziała od pięciu lat, mimo tego wszystkiego jakaś nieuchwytna więź sprawiła, że dalej byli w stanie porozumiewać się monosylabami. Dlatego gdy Liz wypuściła ze swej ręki potencjalnie śmiercionośny strumień energii, tak charakterystyczny dla Michaela, został on bez najmniejszych problemów wchłonięty przez tarczę ochronną Maxa. Brwi Liz uniosły się w niemym pytaniu. "Wystarczy?" – choć nie wypowiedziane, brzmiało w gabinecie Brody'ego. Michael skinął głową, akceptując to, co zdarzyło się na jego oczach.

— Teraz właściwie jestem twoją bliźniaczą siostrą – Liz położyła smukłą dłoń na jego ręce i uścisnęła ją lekko. Ciepły uśmiech rozjaśnił jej twarz, zabłysł pod wpółprzymkniętymi powiekami. Max poczuł na ten widok żądło zazdrości i żachnął się wewnętrznie na to irracjonalne uczucie. To nie była jego Liz – musiał to sobie wciąż powtarzać. Zazdrość była zdecydowanie nie na miejscu! I to jeszcze o Michaela?! Ale i tak należało przerwać tę sentymentalną scenkę. Mieli zadanie do wykonania.

— No dobrze. Skoro załatwiliśmy tę kwestię to może wrócimy do tematu głównego. Zapoznaj nas ze swoim planem, Liz. – nie chciał być tak oschły, naprawdę. Jakoś tak wyszło. Jednak poczuł się jak przestępca, gdy na dźwięk jego słów uśmiech zniknął z twarzy Liz. Jedyne co mógł zrobić, by zatrzeć nieprzyjemne wrażenie to dodać to jedno słowo – Proszę.

Liz oderwała wzrok od Michaela – mężczyzny, który w innym czasie został jej najlepszym przyjacielem, i spojrzała w oczy mężczyzny, którego mimo starań nigdy nie przestała kochać. Zaczerpnęła oddechu i odchrząknęła nerwowo zwilżając językiem spierzchnięte nagle wargi. Czy jej uwierzą? Co ważniejsze – czy będą chcieli jej pomóc? A może będzie musiała wszystko zrobić sama? Wtedy najprawdopodobniej wszyscy są zgubieni – po raz kolejny.

— Wiem co stało się przyczyną klęski... w obu przypadkach. Zarówno w twoim życiu, Max, jak i w moim, Tess odeszła i przez to przegraliśmy wojnę. Myliliśmy się sądząc, że jesteśmy w stanie powstrzymać ją przed wyjazdem...

— Więc chcesz krew Tess wstrzyknąć Liz, by w ten sposób zastąpić brakujące ogniwo?

— To część mojego planu. Ta mniej drastyczna.

— Mniej drastyczna? Jak ty to sobie wyobrażasz.? Podejdziesz do Tess i powiesz "wiesz, Tess, potrzebujemy troszkę twojej krwi, więc bądź tak uprzejma i użycz jej nam, a później możesz iść gdzie cię oczy poniosą"? – Michael był sceptyczny.

— To nie takie proste, Michael. Nie wystarczy dać moce Liz. Należy je odebrać Tess.

— Dlaczego?

— Gdy Tess odejdzie, nie zrobi tego od tak sobie. Będzie dokładnie wiedziała gdzie i do kogo się udać.

— Co masz na myśli? – wolno powiedział Max.

Liz przeczesała ręką swe długie włosy. Nagły ucisk w żołądku był oznaką jej starganych nerwów. Zmusiła się by wypowiedzieć następne słowa.

— Tess jest zdrajczynią. W moim świecie wychodzi to dosyć szybko na jaw. To ona zabija Alexa. Stał jej na drodze bo odkrył jej plany. Sama też, z wielką satysfakcją, oświadczyła mi, że to z jej ręki zginął Max. Nie mam wątpliwości że z rozkoszą zabiłaby też mnie, gdyby Michael mnie nie uratował...

— Niemożliwe! Mówiłaś, że wprowadziliśmy mój plan w życie. Max miał być milszy dla Tess, by ta nie odeszła. Co on jej zrobił... co ja jej zrobiłem, że zdecydowała się zdradzić?

— Rzecz w tym, że nic. Widzisz, Tess nie zależy na miłości Maxa. Ona już teraz, w tej chwili, jest szpiegiem Khivara. Jedyny powód, dla którego Tess ciągle tu jest, jest taki, że ona ma ciągle nadzieję, że uda jej się zaciągnąć Maxa do łóżka.

— Aż tak jest na mnie napalona?

Liz uśmiechnęła się delikatnie. Choćby nie wiadomo jak wspaniały był mężczyzna, uwielbia być adorowany. Ach, ta próżność...

— Przykro mi, ale nie chodzi jej o twoje seksowne ciało. Chce mieć z tobą dziecko. Legalny dziedzic, będący kontynuacją panującej dynastii, umocni pozycję Khivara, gdy ten zostanie jego opiekunem, a co za tym idzie, regentem.

— Skąd o tym wiesz? Kolejna hipoteza? Zaraz... coś wspominałaś o następcy... – Michael zmarszczył czoło w koncentracji.

— Właśnie. To co wam teraz mówię, to nie hipoteza, to moja rzeczywistość – niechciana łza spłynęła po policzku Liz.

— Zaraz, zaraz... Max i Tess... – Michael próbował to sobie wyobrazić, lecz jego wyobraźnia odmówiła współpracy. – Nie pasuje mi to. – oświadczył stanowczo. – Max kocha Liz, tak mocno, że czasami mam ochotę rzygnąć jak na nich patrzę. No wiecie, cała ta gadka o pokrewnych duszach. Max po prostu nigdy by... nie z Tess...

— A jednak... – Liz zdawała sobie sprawę, że jeszcze chwila, a nie powstrzyma strumienia łez, który zbierał się w jej oczach. – Przepraszam, Michael, ale naprawdę nie chcę o tym mówić. Przegrałam swoje życie i jedyne, czego chcę teraz to to, by Liz, która ma jeszcze przyszłość przed sobą miała ją lepszą niż ja.

— Jak chcesz odebrać moce Tess? – Max wolał trzymać się konkretów, gdyż naprawdę nie miał pojęcia co myśleć o rewelacjach Liz. Z ewentualnym związkiem Maxa i Tess z trudem, bo z trudem, ale się pogodził, ale zdrada Tess... to nie mieściło się w jego głowie. A więc rzeczywiście jego plan przyspieszył tylko koniec. Miał nadzieję, że Liz wymyśliła coś lepszego.

— Problem w tym, że mocy nie da się wam odebrać. Jest zakodowana w waszych genach, jest w każdej komórce waszego ciała... Tess... ona musi umrzeć. – No i nadszedł ten moment. Kości zostały rzucone. Pomogą jej czy też z odrazą się od niej odwrócą? Liz nerwowo splotła palce obserwując jak bieleją jej kłykcie. Nie śmiała podnieść wzroku na żadnego z nich. Przecież właśnie zaproponowała im dokonanie morderstwa z zimną krwią.

Cisza aż dzwoniła w uszach. Złowieszcza cisza, jak ta przed burzą. Po chwili rozpętał się sztorm.

— Chyba żartujesz! – Michael zerwał się zza stołu. Resztki zimnej już kawy wylały się z toczącego się po blacie kubka. Po chwili naczynie w skorupach wylądowało na podłodze. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Michael ciągnął swą tyradę. – Ona jest jedną z nas! Mielibyśmy... Boże! Ty nas namawiasz do morderstwa! Ja się do tego...

— Jak chcesz to zrobić? – cichy, spokojny głos Maxa spowodował, iż Michael zamilkł. Ale tylko na chwilę.

— Ty to rozważasz? Max! Przecież to właśnie ty byłeś przeciwny zabiciu Brody'ego! Jako jedyny z nas jeszcze nikogo nie zabiłeś! I ty chcesz zamordować Tess?

— Błąd, Michael. Nie jestem naiwnym nastolatkiem – już od dawna nie. Nie myl mnie z Maxem, którego widujesz na co dzień. Ja mam 31 lat i, wierz lub nie, w zabijaniu złych obcych stałem się całkiem dobry. Rozumiem twoją niechęć do zabicia Tess, naprawdę. Wydaje ci się, że ona jest w porządku, bo jest dla ciebie miła i pomaga ci w twoich treningach, bo jest jedną z nas. Ale ja na własne oczy widziałem twoją śmierć, Michael, zaledwie parę godzin temu. Widziałem martwe ciała Isabel, Marii, Alexa... Widziałem o wiele więcej zwłok, ludzi których nie znałem, lecz także tych, których spotykałem na korytarzach szkoły czy ulicach miasta. Z każdą śmiercią czułem się gorzej, bo byłem przekonany, że to moja wina, że to dlatego, że Tess wyjechała. Chciałem to zmienić, ale, jak mówi Liz, pogorszyłem sprawę. Zrobię wszystko, rozumiesz – WSZYSTKO, byś ty nie musiał przeżyć tego co ja, by nikt nie musiał przez to przechodzić. Jeśli trzeba... pozbyć się Tess, to zrobię to. Musisz przyznać, że teoria Liz trzyma się kupy. Bardzo długo nie ufaliśmy Tess. Widocznie intuicja nas nie zawiodła.

Michael stał jak skamieniały. Co on tu w ogóle robi!? Przecież on tych ludzi zupełnie nie zna! Tyle goryczy i smutku mają na twarzach, wyryte w przedwczesnych zmarszczkach... on nie miał z nimi nić wspólnego...

— Nie musisz z nami iść, Michael – Liz zdawała się rozumieć jego rozterki. – I tak chciałam wtajemniczyć tylko Maxa. Po prostu... – zawahała się lekko – nic nikomu nie mów, ani o nas ani o tej rozmowie i... nie przeszkadzaj nam, dobrze?

Szczękę miał zaciśniętą tak mocno, że obawa iż połamie sobie zęby, stała się całkiem realna. Liz zostawiła mu furtkę. Mógł się odwrócić, wyjść stąd i zapomnieć o tym co usłyszał. Tak, właśnie to zrobi... Lśniący zielono napis WYJŚCIE przyzywał go z hipnotyczną mocą, więc ruszył w jego stronę. Tak, to dobry pomysł – odciąć się od tego wszystkiego. Oni się na tym znają, wojują od wielu lat i taki żółtodziób jak on tylko by im przeszkadzał. Obraz Marii mignął mu przez chwilę przed oczami. Martwi, wszyscy martwi. Doszedł do drzwi, lecz nagle ręka zrobiła się zbyt ciężka by je pchnąć i wyrwać się z tego pomieszczenia. Paraliżowała go myśl o przyjaciołach, o ludziach, którym nauczył się ufać, których przyzwyczaił się ko... Samobójstwo, wypadek, śmierć, śmierć, śmierć... słowo to odbijało się w jego mózgu niczym jakaś poroniona mantra. Zalewająca go wściekłość odblokowała mu mięśnie. Z furią uderzył pięścią w skrzydło drzwi. Otworzyło się na oścież, z wielką siłą trzasnęło w ścianę po drugiej stronie, po czym zamachnęło się z powrotem. Dłonią powstrzymał je od trzaśnięcia.

— Jestem z wami – powiedział, utkwiwszy wzrok w ścianie.

***

Komentarze jak zwykle mile widziane. Do następnego razu :-)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część