yeti

Do trzech razy sztuka (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Ok, dzisiaj bez wielkich wstępów. Aaaa, jedynie to – dzięki wszystkim za komentarze i prośba o więcej. A teraz – miłej lektury!


Rozdział 6

Liz rozglądała się ciekawie po jaskini, którą tak dawno temu Rzeczny Pies pokazał jej i Maxowi. Nie była tu od lat, od chwili gdy zawiodła wszystkich wycofując się z kręgu przy leczeniu Michaela. Z premedytacją wybrali to miejsce na teren akcji. Oddalone od siedlisk ludzkich, zapewniało prywatność, a korytarz, którym dotarli tu przed laty – miejsce gdzie mogła się ukryć razem z Maxem i Michaelem – to stamtąd miał być przeprowadzony atak. Michael uparł się, że to on znokautuje Tess. Zgodzili się na to – ona nie powinna w ogóle zjawiać się w polu widzenia swej młodszej wersji a Max ze swoimi mocami musiałby podejść znacznie bliżej... więc we dwoje mieli kryć się za załomem korytarza. Było to o tyle niewygodne, że nie mogli stamtąd ani obserwować, ani przysłuchiwać się prowadzonej w jaskini rozmowie, chyba że prowadzona byłaby bardzo głośno. To jednak wzbudziłoby podejrzenia Tess, więc pogodzili się z tą niedogodnością. Ustalili, że młoda Liz tak nakieruje Tess, by ta stanęła tyłem do korytarza, tak by Michael mógł wykonać swoją część misji nie narażając się na pokaz iluzjonistycznych sztuczek Tess. Wszystko to miało się rozegrać za niespełna godzinę, Liz była już tu jednak od pewnego czasu. Michael przywiózł ją wcześniej gdyż fakt, że dysponowali tylko jego motorem zmusił ich do rozłożenia transportu na raty. Max z Michaelem powinni też za chwilę tu być, musieli ukryć motor w lesie i stamtąd przyjść na piechotę – nie mogli dać Tess żadnych powodów do podejrzeń – spotykała się tu przecież wyłącznie ze swoją rywalką. Liz obrzuciła jaskinię ostatnim spojrzeniem i skierowała się w kierunku korytarza. Zacisnęła kciuki i zmówiła krótką modlitwę za powodzenie ich planu. Wszystko musi się udać. Inaczej będą zgubieni.

***

Liz rozglądała się nerwowo. Oto miejsce jej porażki. To tutaj zawiodła Maxa wycofując się z kręgu. Czy dzisiaj też była skazana na klęskę?

"Skończ z myśleniem defetystycznym! Wszystko będzie w porządku." Taaa... racja. Boże drogi, w co ona się wplątała? Jej życie co prawda już od jakiegoś czasu nie było normalne, ale to już było śmieszne! Przybysz z przyszłości, gorzej – Max z przyszłości, oznajmia jej, że, by zapobiec końcu świata, musi uczestniczyć w zgładzeniu Tess po czym pozwolić sobie wstrzyknąć jej krew, by samej stać się kosmitką. Przecież to chore! To jakaś cholerna farsa! A jednak coś jej szeptało, że Tess jest zdrajczynią i mogłaby zniszczyć Maxa a w ten sposób będzie on bezpieczny, a nawet więcej – to ona, Liz Parker, stanie się jego przeznaczeniem i wreszcie to słowo przestanie budzić tak fatalne skojarzenia. Odetchnęła głęboko i usiadła pod ścianą z wymalowanymi przez Nasedo symbolami. Wszyscy na miejscach – czas zaczynać igrzyska, przemknęło jej przez głowę, gdy zaczęła obserwować wejście do jaskini.


Gdy kwadrans później Tess ukazała się w wejściu do jaskini, opromieniona z tyłu blaskiem popołudniowego słońca, Liz przełknęła z trudem ślinę. Wóz albo przewóz. Podniosła się spod ściany z mapą Nasedo dając tym samym poznać Tess gdzie jest. Blondynka nie była chyba zachwycona tym nagłym rendez-vous. Energicznym krokiem podeszła do Liz. Gdy weszła w cień i Liz mogła wreszcie zobaczyć wyraz jej twarzy, ujrzała cukierkowy, ze wszech miar fałszywy, uśmiech. Słodki głos ledwie maskował furię.

— Skąd ta nagła chęć spotkania, Liz? I to na takim odludziu? Jeśli chcesz mnie namówić na rezygnację z Maxa, to równie dobrze mogłyśmy to załatwić przez telefon. Nic nie poradzisz na przeznaczenie. Max prędzej czy później przypomni sobie jak mnie kochał, a wtedy ty pójdziesz w odstawkę. I wiesz co, ten czas nadejdzie już niedługo, czuję to. Nie wystarczy mu nędzna ziemska dziewczyna, będzie chciał swojej królowej.

Na Liz wypowiedź ta nie zrobiła wrażenia zgoła żadnego. Była pewna miłości Maxa. W końcu już dwa miesiące próbowała pchnąć go w ramiona rywalki – bez rezultatu. Max nie byłby taki uparty gdyby naprawdę jej nie kochał. No i jeszcze ta przepowiednia madame Vivian... Ale jednak słowa Tess zawierały w sobie ziarno prawdy – Max rzeczywiście będzie niedługo ze swoją królową, tyle że nie była to ta osoba, po której mówiła Tess... Liz, bogata w wiedzę niedostępną dla rywalki, uśmiechnęła się chłodno. Tess weszła już dosyć daleko w głąb jaskini, korytarz miała już za plecami. Na razie wszystko szło zgodnie z planem.

— Nie przyszłam tu rozmawiać o Maxie. Powodem naszego spotkania jesteś ty.

— Ja? – rzęsy Tess zatrzepotały niewinnie.

Liz kiwnęła lekko głową. W załomie korytarza zamajaczył Michael.

— Tak... – Liz wsparła się plecami o zimną ścianę. Palce rozprostowała na skale i zebrała myśli. Michael był już w jaskini, ale musiał poruszać się wolno, by nie zaalarmować Tess. Liz wzięła głęboki oddech i rozpoczęła atak słowny, który miał potwierdzić ich podejrzenia. – Wiem, że jesteś zdrajczynią.

Oczy Tess zmalały do rozmiaru szparek. Cukierkowy uśmiech zniknął, zastąpiony przez kamienną maskę. Kosmitka postąpiła krok w stronę Liz, lecz w chwili gdy ta zaczęła obawiać się o swoje życie, przystanęła.

— Chyba zwariowałaś! – głos Tess z pewnością nie był tak spokojny, jak tego chciała, przypominał syk węża. – Coś ci się rzuciło na mózg! Skąd ci przyszło coś tak idiotycznego do głowy?!

— Jestem naukowcem – umiem zdobywać informacje – odpowiedziała Liz ogólnikowo, dziwiąc się, że głos jej nie drży. – Wiem, że masz układ z Khivarem. Masz uwieść Maxa i z jego dzieckiem będziesz mogła wrócić na waszą planetę. Wtedy następca tronu znajdzie się w rękach uzurpatora Khivara, który bez pardonu zamorduje Maxa, Michaela i Isabel podając się za prawowitego opiekuna dziecka. Jak możesz? – coś się w Liz załamało i jej głos zaczął się podnosić w furii i obrzydzeniu – Oni ci zaufali, uznali za swoją. A co z Nasedo? Jego też wydałaś? Żałosna z ciebie kreatura i tyle – Liz czuła, że z każdym słowem nerwy ponoszą ją coraz bardziej. Jej atak robił się zbyt agresywny, wiedziała o tym, prowokował do walki, ale na samą myśl o rzeczach, które planowała Tess burzyła się w niej krew.

— Dlaczego nie ma tu z tobą Maxa, skoro jesteś tak pewna tego, co mówisz? Dlaczego wybrałaś na spotkanie właśnie to miejsce, gdzie nikt się nie napatoczy przypadkiem? Czego się po mnie spodziewasz, co? Myślisz, że po takiej konfrontacji z Nieustraszoną Liz Parker załamię się i będę błagać o litość i wybaczenie? – słowa z trudem przeciskały się przez zaciśnięte zęby Tess przemieniając się w trudny do zrozumienia syk. To już nie był zwykły wąż. To był śmiertelnie niebezpieczny wąż szykujący się do kontrataku.

— Jeszcze nie jest za późno. Nic nie mówiłam Maxowi... Nikt się nie musi dowiedzieć. Pomóż nam zniszczyć Khivara, a wszyscy będziemy żyć w zgodzie. Pomożemy ci wrócić na Antar, będziesz miała to, czego pragniesz. – nie planowała tych słów. Tak naprawdę nigdy nie lubiła Tess, ale teraz, gdy Michael był już blisko i rywalka miała za chwilę umrzeć, coś zmusiło ją do ich wypowiedzenia. Może wszystko da się jeszcze naprawić... Może... Ciąg gorączkowych myśli został ucięty jak nożem przez szyderczy śmiech Tess.

— Nikomu nie powiedziałaś? A więc masz rację, nikt się o tym nie dowie.

Ledwie ostatnie z tych słów dotarły do świadomości Liz, gdy poczuła ona, że mózg rozsadza jej czaszkę. Złapała się rękami za głowę i krzyknęła w agonii. Po chwili nie czuła już nic.

***

— Nie!!! – krzyk wyrwał się Michaelowi z gardła, gdy zobaczył jak Liz pada na ziemię. Instynktownie wysłał potężną dawkę energii w stronę Tess i, nie zwróciwszy nawet uwagi na jej padające ciało podbiegł do leżącej bezwładnie brunetki. Po chwili przy jego boku pojawił się Max, delikatnie sprawdzając uszkodzenia, których mogła doznać Liz po ataku Tess. Odgarnął kosmyk włosów z jej czoła i czule pogłaskał policzek. Po paru sekundach Liz otworzyła oczy. Słaby uśmiech zawitał na jej twarzy, gdy zobaczyła nad sobą zaaferowane twarze.

— Wszystko w porządku? – spytał Max, zatroskany zawsze jej dobrem.

— Tak. Tylko głowa mi pęka – w sekundzie gdy wypowiadała te słowa, Max delikatnie ujął jej twarz w dłonie, spojrzał jej głęboko w oczy i ból zniknął. – Dzięki. Teraz już wszystko w zupełnym porządku. – Kątem oka zauważyła nieruchomy kształt nieopodal. – Czy ona...

Michael podniósł się powoli i podszedł ostrożnie do Tess. Zachowując czujność sprawdził jej puls. Ze zdumieniem odnotował słabe trzepotanie pod palcami. Spojrzał w wyczekujące twarze Maxa i Liz.

— Żyje. Jest nieprzytomna. Na moje oko to jakiś czas potrwa. Mam ją... – przełknął desperacko ślinę, w nadziei że uda mu się wykrztusić to słowo. – ...dobić?

— Nie! – ostry głos Liz rozdarł zapadłą nagle ciszę. – Kopanie leżącego, że się tak wyrażę, nie jest najlepszą metodą działania. I nie pasuje do żadnego z was.

— Liz – głos Maxa był cichy lecz zdecydowany – I tak musimy to zrobić.

— Wiem – powiedziała niepewnie – ale może najpierw dokonamy tej... zmiany? W ten sposób przynajmniej nie będziemy się musieli martwić krzepnącą krwią. – sama wzdrygnęła się na te słowa. Czuła się potwornie, nawet jeśli rozumiała, że znaleźli się w sytuacji podbramkowej. No bo przecież tak było – oni albo Tess... wybór był oczywisty.

Max rozumiał odczucia Liz. Chociaż ze swoją Liz walczył w bezpardonowej wojnie już od dłuższego czasu, jego żona nigdy nie mogła patrzeć na śmierć bezbronnych, nawet jeśli byli to wrogowie. Wydawało jej się to niehonorowe, podłe. Popatrzył przez chwilę na bezwładne ciało Tess, później krótko w oczy tej młodziutkiej, tak wciąż niewinnej dziewczyny i uległ jej błagalnemu spojrzeniu.

— Dobrze. Michael, masz strzykawkę?

— Nawet parę. O ile wiem, żadne z nas się na tym specjalnie nie zna, wiec wolałem się upewnić, że zrobimy to jak należy. – Michael, choć nie przyznałby się do tego nawet na torturach, poczuł ulgę, że egzekucja Tess została odroczona i stąd niezwykła, jak na niego, gadatliwość. Błyskawicznie znalazł się przy boku Liz z przyszłości, która z zachęcającym uśmiechem podała mu pięć strzykawek.

— Nie porozdzierajcie mi żył – szepnęła tylko cichutko. Michael kiwnął krótko głową i wrócił do jaskini.

— Który z nas? – spojrzał niepewnie na Maxa. Odetchnął głębiej gdy starsza wersja jego najlepszego przyjaciela wyciągnęła rękę po strzykawki. Podał mu jedną i z niepokojem przyglądał się jak Max wbija igłę w ramię Tess. Nie minęła chwila a w plastikowym zbiorniczku zaczerwieniła się krew. Pobranie wyglądało na bardzo... fachowe.

— Nie dziw się tak – skomentował jego minę Max – Na wojnie robi się różne rzeczy.

Słowa te, choć skierowane do Michaela, uspokoiły również Liz. Dla Maxa była gotowa umrzeć, ale ucieszyła się, że zostanie jej oszczędzony ból nieprofesjonalnego wbijania igły. Gdy jednak Max zbliżał się do niej z pełną strzykawką, Liz poczuła inny rodzaj niepokoju. Wiedziała, że Max będzie delikatny, ale...

— Wspominaliście, że po wstrzyknięciu mi krwi Tess będę się nienajlepiej czuła – poczekała aż kiwną głowami. – Chciałabym wiedzieć, co mi grozi... Nie wycofam się, nie ma obawy, po prostu muszę... wiedzieć.

Max kucnął przy niej i, trzymając strzykawkę w jednej ręce, drugą pieszczotliwym gestem przesunął po jej włosach.

— Najpierw silne drgawki i wymioty... ból głowy – taki, który prawie oślepia... bardzo wysoka gorączka – widać było, że wypowiadanie tych słów sprawia mu trudność. Ręka zsunęła mu się na jej policzek, chcąc dodać jej sił przed czekającą ją przeprawą. – Być może dojdą do tego halucynacje i majaczenia... To wszystko przez mniej więcej godzinę. Później wymioty i omamy ustaną, ból głowy zelżeje – najpierw do tępego bólu, później do zawrotów głowy, gorączka trochę spadnie ale utrzyma się na dosyć wysokim poziomie przez dzień, dwa, podobnie z drgawkami. Za dwa dni najdalej powinnaś już czuć się dobrze.

Liz z trudem przełknęła ślinę. Gula w gardle przeszkadzała jej swobodnie oddychać. Do tej pory patrzyła Maxowi w oczy, teraz z niemym przerażeniem utkwiła wzrok w strzykawce.

— Liz? – troska w głosie Maxa kazała jej ponownie podnieść wzrok i spojrzeć w jego zaniepokojoną twarz. – Musimy to zrobić... ale to nie musisz być ty. Może Maria się zgodzi... Albo Alex – to z pewnością wyzwoliłoby instynkty opiekuńcze u Isabel i pozwoliłoby mu się do niej ponownie zbliżyć...

Położyła dłoń na ręce wciąż gładzącej jej policzek, przerywając tym samym jego słowotok. Jej oczy straciły wyraz przerażenia – były jasne i zdecydowane. Pokazywały, że ona nie tylko godzi się to zrobić, ona chce i musi to zrobić. Z tak wielu powodów, ale najważniejszy z nich to miłość – miłość, która kiedyś spowodowała, że młody chłopak zaryzykował życie, swoje i swoich bliskich, by uratować ją, miłość, dzięki której ona jest gotowa zaryzykować własne zdrowie i bezpieczeństwo, by pomóc jemu.

— A więc za dwa dni będę, że się tak wyrażę, pełnokrwistą kosmitką?

Uśmiechnął się słabo, podziwiając jej pokaz siły i zdecydowania.

— No cóż, będziesz miała pełno kosmicznej krwi, ale technicznie rzecz biorąc, staniesz się hybrydą, taką jak my.

— Bylebym nie odziedziczyła również charakteru Tess. Wtedy musiałabym chyba sobie sama urządzić pranie mózgu – wykrzywiła usta w grymasie niesmaku.

Michael zachichotał głośno. Liz spojrzała na niego zdziwiona. Michael i śmiech, a co dopiero chichot, to coś nowego.

— Nie ma obawy. Pozostaniesz taka, jaką cię znamy i kochamy – powiedział Michael poważniejąc, oczy jednak dalej miał pełne śmiechu i czułości, czułości, którą okazał jej do tej pory tylko raz – w lunaparku, po tym, jak FBI złapało Maxa. I w tym momencie Liz naprawdę uwierzyła, że wspólnymi siłami uda im się uwolnić pokłady ciepłych uczuć spoczywające głęboko w jego wnętrzu. Michael przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, uciekając równocześnie spojrzeniem przed badawczym wzrokiem Liz. Rzadko bywał zakłopotany i nie cierpiał tego odczucia. – To do roboty – powiedział ostrzej niż zamierzał.

Max poczekał chwilę na aprobatę ze strony Liz, a otrzymawszy kiwnięcie głową wbił igłę strzykawki w żyłę na przedramieniu Liz i wstrzyknął całą jej zawartość. Krew Tess zniknęła w krwioobiegu Liz. Max od razu uleczył drobną rankę, jaką pozostawiła po sobie igła, chcąc ulżyć jej przynajmniej przy tym niewielkim skaleczeniu, skoro nie mógł pomóc przy samej przemianie. Mutacja po prostu musiała się dokonać we własnym tempie. Nie zabrał swojej ręki z jej ramienia – chciał wyczuć początek reakcji. I on i Michael w skupieniu wpatrywali się w Liz, a ona zamknęła oczy, wsłuchując się w swoje ciało. Minęła minuta. Nic się nie stało. Liz otworzyła oczy i zdezorientowana popatrzyła na mężczyzn, później zlustrowała swe ciało, szukając czegokolwiek – chociażby wysypki.

— Nie rozumiem. Wydawało mi się, że zmiany będą natychmiastowe...

Max popatrzył zmartwiony na Michaela. Coś było nie tak. Musiał natychmiast porozmawiać z Liz z przyszłości. Poderwał się z półklęku i zaczął:

— Muszę po... – "gadać z Liz" cisnęło mu się na usta, lecz uświadomił sobie po ostrzegawczym spojrzeniu Michaela, że musi uważać na słowa. Liz, ciągle siedząca na kamiennym podłożu, zadarła głowę do góry, zastanawiając się, dlaczego przerwał. – ...pomyśleć. – dokończył szybko i ruszył w stronę korytarza. Mijając leżące ciało Tess rzucił do Michaela – Uważaj na nią – po czym zniknął im z oczu. Liz patrzyła za nim w zamyśleniu. I nagle wszystkie elementy układanki ułożyły się w jej głowie w jedną całość. Spojrzała na Michaela. Unikał jej wzroku, udając zaaferowanie leżącą blondynką. Nie zniechęciło to Liz. Musiała uzyskać potwierdzenie swoich podejrzeń. I to natychmiast.

— Poszedł do niej, prawda? – pytanie zadane było cicho, lecz na Michaela spadło jak grom z jasnego nieba. Poderwał głowę i w szoku wbił wzrok w Liz. Co się do cholery odpowiada na takie pytanie?

— O kogo ci chodzi? – najlepiej grać ignoranta. – Max poszedł to przemyśleć. Wróci z gotowym rozwiązaniem, zobaczysz.

Jeszcze nie skończył, a Liz energicznym ruchem głowy dawała mu znać, że nie wierzy ani jednemu słowu.

— Nie wciskaj mi kitu, Michael. Ona tam jest.

— Kto? – nie zamierzał niczego przyznawać, przynajmniej dopóki Liz nie udowodni, że naprawdę wie o czym mówi. Mimowolnie zbliżył się do niej i usiadł obok, utrzymując z nią stały kontakt wzrokowy. Uśmiechnęła się lekko.

— Ja.

— Wiesz co, może ta cała mutacja już się zaczęła, bo wyraźnie bredzisz. Zawołam Maxa – Lecz zanim zdołał wstać poczuł zdumiewająco silny uścisk jej ręki na swym ramieniu.

— Nie okłamuj mnie, Michael. Nie jesteś w tym dobry.

No to przegrał. Wiedział to i była to gorzka pigułka do przełknięcia. Jak tonący brzytwy chwycił się swej ostatniej broni – ironii.

— Tak, masz rację. A oprócz racji masz rozdwojenie jaźni. Siedzisz tu i siedzisz tam – machnął w stronę ciemnego wejścia do korytarza. W odpowiedzi otrzymał mocną sójkę w bok. I wesoły śmiech, który jednak szybko zamilkł.

— Wszystko przemyślałam, wiesz? – powiedziała cicho. – Kiedy Max się pojawił po raz pierwszy, był zdeterminowany i jestem pewna, że miał jakiś plan, w końcu to Max. Po czym, gdy znikam na parę minut, okazuje się, że musi sobie wszystko jeszcze raz "przemyśleć" – zamarkowała cudzysłów palcami. – Teraz znowu musi "pomyśleć". No i do tego, jak tak głębiej się nad tym zastanowić, skoro byłeś zajęty wymyślaniem tego cudownego planu z Maxem, to skąd się znalazłeś przed UFO Center obściskując się z jakąś brunetką? Założę się, że to byłam ja, i nawet nie chce wiedzieć co ze mną tam robiłeś i dokąd mnie zawiozłeś – po prostu wiedz, że to się już nie powtórzy. Chcesz wiedzieć, do jakich wniosków doszłam? Postawiłabym sporo kasy na to, że Max miał inny plan, niż ta cała mutacja... ja pomogłam mu go wykonać, po czym okazało się, że nie był to wcale taki dobry pomysł, więc wróciłam z planem B, który właśnie realizujemy. Co ty na to? – po jego minie zorientowała się, że przynajmniej część z jej domysłów była prawdą.
Michael nachylił się do niej i chrapliwie, pełnym napięcia głosem oznajmił:

— Słuchaj, nigdy o tym nie mów, nawet nie myśl. To wszystko jest zbyt niesamowite i niebezpieczne – MUSI pozostać tajemnicą. Nie mam pojęcia, dlaczego tym razem transfuzja się nie udała...

— Za to ja wiem i jeśli takie jest wasze ostatnie życzenie, to wam powiem, a później was z przyjemnością zabiję. – odezwał się glos z odległości paru metrów.

Odskoczyli od siebie i w napięciu spojrzeli na środek jaskini. Tess nie leżała już na ziemi w charakterze żałosnej kupki. Stała dumnie wyprostowana, z, nie wiadomo jakim cudem wciąż perfekcyjną fryzurą i ze śmiercią w oczach. Liz i Michael zamarli w bezruchu. Ta śmierć wyzierająca z oczu Tess była przeznaczona dla nich.

— Całkiem niezły plan z tą transfuzją. Domyślam się, że to twój pomysł, Liz. Muszę przyznać, że cię nie doceniałam. Nie wiem jak odkryłaś, że pracuję ze Skórami i że tak naprawdę mam was wszystkich głęboko gdzieś, ale teraz to już nie ma znaczenia, a ty zapłacisz drogo za swoje wścibstwo. Chciałaś moich mocy, zacofana Ziemianko? Sprytne – pewnie się domyśliłaś, że są wam potrzebne. Ta transfuzja to dobry strzał, niestety zapomnieliście o jednym ważnym szczególe – zlikwidowaniu mnie. Bo widzicie, Królewska Czwórka jest właśnie tym – Królewską Czwórką. Nie piątką czy szóstką. Czwórką. Można kogoś uczynić częścią Czwórki, gdy ktoś z jej pierwotnego składu umrze. Proste, prawda? Takie małe potknięcie, Michael. Pewnie plujesz sobie teraz w brodę, co? Jesteś słaby. Tak długo się nie mogłeś pozbierać po śmierci Pierce'a, że aż to było żałosne. Pewnie odetchnąłeś z ulgą, że mnie nie zabiłeś od razu. W końcu jestem kobietą, no i jedną z was – jej głos przybrał kpiący ton. – Aż dziw, że ona w ogóle cię na to wszystko zdołała namówić. Beznadziejny z ciebie żołnierz, wiesz? Teraz już jestem tego pewna. No ale w tej chwili to już nie ma najmniejszego znaczenia – za chwilę i tak zginiecie.

Na te słowa coś się w Michaelu odblokowało i zerwawszy się na równe nogi wyciągnął rękę w stronę zdrajczyni, szykując się do ataku. Równie szybko jednak padł z powrotem na ziemię. Przeraźliwy ból rozrywał mu czaszkę – w jednej chwili jego organizm stał się niezdolny do jakiejkolwiek akcji. Czuł zbliżającą się wielkimi krokami śmierć i opanował go ogromny żal za tym czego już nigdy nie zazna. Maria... Jakby zza mgły docierał do jego świadomości krzyk, nie wiedział nawet, jego czy Liz. I tak nie był w stanie pomóc krzyczącemu, więc starał się zablokować ten przejmujący dźwięk. Przed oczami miał ciemność, ale nie miał nawet siły zastanowić się, czy to normalne przed śmiercią, czy też Tess zdołała go oślepić. Na nic już nie miał siły. W zmaltretowanym mózgu odbijała się już tylko jedna koherentna myśl. "Już nie zobaczę Marii. Maria..." I wtedy wszystko się urwało.

***

Ha, dobre miejsce by przerwać, co? Zabije ich, nie zabije – dowiecie się mniej więcej za tydzień... Tymczasem feedback mile widziany. Do następnego razu. Pozdrawiam wszystkich – Yeti


Poprzednia część Wersja do druku Następna część