VI
Michael obracał się na swoim fotelu. W kółko i w kółko. Nigdy wcześniej tego nie robił, ale teraz tak jakoś go naszło. Po prostu musiał zapanować nad wirującymi myślami, a nie znalazł lepszego sposobu, jak wprowadzić w taki wir własne ciało. Zatrzymał się nagle i nabrał głęboko powietrza. Oparł dłonie o biurko i spojrzał na zegarek. Cyferki jeszcze rozmazywały się przed jego oczami. Dopiero po kilku minutach wszystko się zatrzymało i był w stanie wreszcie racjonalnie pomyśleć. Zerknął na kawałek papieru, który ostentacyjnie leżał na środku biurka i czekał tylko na jedno. Na podpis. Michael wziął długopis, pochylił się nad kartką i... nie podpisał. Rozparł się w fotelu i zaczął zastanawiać. Jeszcze kilka tygodni temu wszystko było takie nudne i normalne i miało swój porządek. A teraz połowa jego dnia była zawsze wywrócona do góry nogami. I chcąc nie chcąc podobało mu się to. Powróciły wspomnienia. Począwszy od bezczelnego wchodzenia do jego gabinetu, przez słowne spory z Nancy, przez wizytę u niego w domu, aż po ostatni wypad do kawiarni. Każdy normalny człowiek już nigdy by się tam nie pokazał po tym co zrobiła. A u niego wspomnienie tamtego popołudnia wywoływało śmiech.
* * *
— Aaaa.... Ciasto! – zawołała Liz wchodząc do kafeterii
Michael zmierzył ją wzrokiem i zajął jeden ze stolików. Przejrzał kartę, w której co drugą pozycję zajmował jakoś rodzaj kawy. Aż mu się w głowie zakręciło. On chciał po prostu kawę. Nie włoską, nie irlandzką, nie jakąś dietetyczną, nie duże expresso. Po prostu kawę! Odłożył kartę i zerknął w stronę Liz. Dziewczyna zamęczała właśnie jedną ze sprzedawczyń, stojącą za ladą.
— Macie sernik? – zapytała łagodnie
— Tak.
— Ok., to poproszę dwie kostki.
— Jaki? – zapytała kobieta w białej bluzce i nienagannej fryzurze
— Co jaki?
— Jaki sernik.
— No z sera chyba, nie? – Liz zrobiła dziwną minę
— Wiedeński, zwykły, z galaretką... – kobieta zaczęła wymieniać – Z rodzynkami, kawowy, angielski...
— Słuchaj no. – ton brunetki się zmienił – Daj mi po prostu sernik.
— No dobrze. Ale jaki? – zapytała nieco zmieszana kobieta
— Rany! – brunetka bezradnie jęknęła
Michael pokręcił głową i ukrył twarz w dłoniach. Wiedział na co się zapowiada i co za chwilę się stanie. Za dobrze już znał tę złośliwą i zabawną dziewczynę. Aż współczuł tej biednej kobiecie za ladą. Liz natomiast podniosła głos i zaczęła praktycznie wykrzykiwać:
— Sernik! Rozumie pani?! Ciasto... masa serowa... ser... sernik!
— Ale...
— Cholera jasna, czy jak człowiek chce zjeść kawałek ciasta, to musi zaraz mieć taki przeklęty wybór? Ja chce po prostu sernik. Papier toaletowy tez macie w takim wyborze?! Biały, zielony, włoski – zaczęła przedrzeźniać ekspedientkę – Z rodzynkami, w motylki...
— Proszę pani. – kobieta starała się załagodzić sytuację – Proszę się uspokoić.
— Jak mam się uspokoić, jak nie chce mi pani dać sernika?
— Chcę, ale pani stwarza problemy.
— Słuchaj no paniusiu – Liz przechyliła się przez ladę – Nie ja stwarzam problemy tylko ta popieprzona cywilizacja konsumpcji! Dawaj sernik!
— Na pewno znajdę pani odpowiedni sernik, który będzie pani smakował. Tylko proszę się uspokoić i dać mi mówić.
— Proszę bardzo. – Liz skrzyżowała ramiona
Kobieta nie miała szans. Przy takiej pozie, z taką miną i takim tonem, Liz była w stanie zrobić wszystko tylko nie dać drugiej osobie satysfakcji. A wszyscy dokoła już się przyglądali. Michael ledwo powstrzymywał śmiech.
— Wiedeński? – zapytała bezradnie kobieta
— Nie lubię Austrii. – padła zwięzła i zimna odpowiedź
— Z galaretką?
— Jestem uczulona na galaretkę.
— Z rodzynkami?
— To niezdrowe jeść wysuszone i pozbawione witamin owoce. Nie.
— Z rumem?
— A jeśli jestem niepełnoletnia?
— Kawowy? – kobieta już opadała z sił
— Jakbym chciała coś kawowego to... zamówiłabym kawę!
— W takim razie nie mamy dla pani sernika.
Ups. To było niewłaściwie zdanie. Michael już wstał, wiedząc, że będzie musiał interweniować. Liz zaśmiała się gorzko, położyła dłonie na biodra i...
— Wiecie, że mogę was teraz zaskarżyć o podawanie błędnych informacji?!
— Słucham? – kobieta zamrugała gwałtownie, już nic nie rozumiała
— Na drzwiach pisze: "kawa, lody, galaretka, jabłecznik, SERNIK"
— No i mamy...
— Nie! Nie macie! Macie wszystko tylko nie zwykły sernik.
— Ok. Liz, już dość. – Michael chwycił jej ramię – Poszukamy kawiarni, gdzie mają zwykły sernik.
Dziewczyna obróciła głowę i spojrzała na niego. Miał nadzieję, że nie będzie robiła scen. Uśmiechnęła się i przytaknęła. Posłała ekspedientce jeszcze jedno mordercze spojrzenie, jakby za brak zwykłego sernika groziło krzesło elektryczne. Już mieli wychodzić, gdy Liz zatrzymała się. Przebiegła wzrokiem po zgromadzonych ludziach i... weszła na krzesło.
— Uwaga! Proszę państwa, proszę o uwagę. – wszyscy momentalnie na nią spojrzeli – W jakich czasach my żyjemy?! Żeby w zwykłej kawiarni nie móc dostać zwykłego ciasta? Wiecie do czego nas to doprowadzi? Że jakiś cukrzyk będzie miał atak w tej kawiarni... i będzie potrzebował po prostu jednej jedynej kosteczki cukru. I wiecie co? On umrze! A dlaczego? – obróciła twarz w stronę kobiety za ladą i wskazała na nią oskarżycielsko palcem – Bo ona będzie się go pytać jaki cukier woli! W kostkach, na łyżeczce, brązowy, biały, z trzciny cukrowej czy z buraka, słodki, mało słodki... Kawiarnie niszczą nasze prymitywnie spokojne życie i wprowadzają niepewność!
Po tym ognistym przemówieniu po prostu zeskoczyła z krzesła, uśmiechnęła się do Michaela i wyszła, jakby nigdy nic. Jedno było pewne dla Michaela. Już więcej się tu nie pojawi. Ale był tez pewien, że jeszcze w tym tygodniu w menu pojawi się zwykły sernik.
* * *
Teraz Michaelowi pozostało tylko podpisać papier. Ale nie chciał... Jeśli nie podpisze, to wciąż będzie miał wizyty szurniętej, złośliwej i niesamowicie uzależniającej dziewczyny. Ale wtedy ona straci szansę na zaliczenie u swojego profesora. Jeżeli podpisze kartkę, to ona swobodnie skończy studia i będzie prześladować swoich pacjentów, uwolni się od swojej rodziny. Ale on powróci do normalnego życia i monotonii, już więcej jej nie zobaczy. Przetarł dłonią czoło i szybko, zanim znów dopadną go wątpliwości, podpisał kartkę. Zrobił to rychło w czas. Zza drzwi dobiegały znajome odgłosy:
— Heil Nancy.
— Widzę, że masz dobry humor, Liz. Ile noworodków pożarłaś?
— Dzisiaj jeszcze żadnego. Za to poderżnęłam gardło pewnej sekretarce.
— A co, źle odczytała twoje nazwisko czy za głośno stukała na klawiaturze?
Michael uśmiechnął się. Miał wrażenie, że Nancy też będzie brakowało panny Parker. Drzwi się otworzyły, a dziewczyna weszła do środka. Od razu podeszła do biurka i wyciągnęła dłoń.
— Zaświadczenie.
Michael pokręcił głową, uśmiechnął się i podał jej kartkę. Przeczytała ją uważnie i schowała do torby. Zerknęła ponownie na Michaela. Miał dziwną minę, jakby coś go bardzo zastanawiało i jednocześnie drażniło. Wpatrywał się w jej torbę, jakby miał za chwilę ją zabrać, wyjąć z niej kartkę i podrzeć ją na kawałeczki. Liz uśmiechnęła się. Usiadła na biurku i zaczęła gwizdać. Rozejrzała się dokoła i powiedziała:
— Hm... jakoś się przyzwyczaję.
— Co? – Michael dopiero teraz się ocknął
— Powiedziałam, że jakoś się przyzwyczaję do tego pomieszczenia. Chociaż dekorator powinien dostać dożywocie za ten wystrój...
Michael zmarszczył brwi. O czym ona mówiła? Liz jednak dostrzegła tę minę i zaśmiała się. Zeskoczyła z biurka i spojrzała na Michaela.
— Dzięki temu świstkowi skończę studia.
— Wiem. – przytaknął Michael
— Ale musze zaliczyć praktyki.
— Słucham? – dopiero teraz zaczęło do niego docierać
— Noo... – przeszła się po pomieszczeniu – To tutaj można by wstawić moje biurko. – zaczęła wyliczać – Jeszcze jeden regał by się przydał, bo przyniosę swoje książki. Pacjentami się podzielimy... A! Nie chcę mieć do czynienia z żadnymi rozhisteryzowanymi blondynkami!
THE END