_liz

Solenoid (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

III


Michael siedział posępnie w fotelu, wysłuchując kolejnej histerii blondwłosej pacjentki. Wiedział, że nie powinien się tak zachowywać, ale ona znów przyszła z tym samym problemem i znów zużyła pół pudełka chusteczek. Oczy miała już praktycznie przekrwione, a on był już u progu snu. Blondyneczka skuliła się na kozetce, sięgnęła po kolejną chusteczkę, poczym wytoczyła z siebie szloch.

— A jeśli on mnie zzzzdradzaaaa – fala łez stłumiła jej słowa

— Czy masz podstawy aby tak twierdzić? – zapytał Michael

— No, właściwie to... Wczoraj wrócił pół godziny później niż zawsze...yk...

— Tess, nie możesz go podejrzewać o zdradę za każdym razem jak wraca później z pracy.

— Ale jeśli on naprawdę mnie zdradza? Ja tego nie....yk...nie przeżyjeeeee...
Mężczyzna zacisnął powieki, starając się zapanować nad chęcią wrzeszczenia na nią. Tess była naprawdę dziwną osobą, przynajmniej dla niego. Potrafiła codziennie przychodzić i za każdym razem dotyczyły to tego samego problemu. Jej mąż ją zdradza, podobno. Owszem, mogłoby tak by tak być, mogła mieć powody do podejrzewania go o to. Ale jej podejrzenia były bezpodstawne. Wystarczyło, że jej mąż spóźnił się kwadrans, a Tess wpadała w panikę, że ma kochankę. Kiedy się do niej nie uśmiechał, przybiegała z płaczem do Michaela, twierdząc, że mąż już jej nie kocha. Tess sięgnęła po kolejną chusteczkę.
* * *
Nancy wstukiwała kolejne słowa na komputerze. Nie spieszyło się jej. Wiedziała, że skoro w gabinecie jest Tess, to jej sesja tak szybko nie minie. Osobiście, to wysłałaby blondyneczkę na porządną terapię szokową, ale to mogłoby tylko zaszkodzić terapeucie, który nie zniósłby nieustannego potoku jej łez. Kobieta jęknęła i pokręciła głową. Łup! W korytarzu rozległ się odgłos drzwi, jakby ktoś nimi specjalnie trzasnął lub po prostu nie zwracał uwagi na to czy należy jej zamknąć po cichu czy same sobie poradzą. Nancy uniosła głowę, a jej spojrzenie błyskawicznie odnalazło postać drobnej brunetki, która szybkim krokiem zbliżała się do gabinetu. Kobieta była pewna, że dziewczyna nawet się nie zatrzyma, tylko od razu wpakuje się do gabinetu. Mogła to tylko zignorować, albo szybko zareagować. Zerwała się z miejsca i stanęła na drodze pomiędzy Liz i drzwiami do gabinetu Michaela. Brunetka zatrzymała się.

— Czuwaj! – powitała Nancy z uśmiechem

— Nie byłaś umówiona. – powiedziała kobieta, ale innym tonem niż zawsze, jakby milszym i pogodnym

— I?

— I nie możesz wejść.

— Podaj mi poważny powód, dla którego nie mogę tam wejść. – Liz skrzyżowała ramiona i spojrzała wymownie na sekretarkę

— Już mówiłam, nie byłaś umówiona.

— I?

— Tam jest teraz pacjentka.

— I?

— Czy ty nie szanujesz żadnych zasad? – Nancy zmrużyła oczy

— Hmmm... – Liz zrobiła dziwną minę, poczym odpowiedziała – Nie.
Prosta i zwięzła odpowiedź. Usta czterdziestoletniej kobiety rozchyliły się, jakby miała zamiar odpowiedzieć, ale jednak zrezygnowała. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Pokręciła głową, a potem zapytała z zaciekawieniem:

— Właściwie jaki masz problem, że przychodzisz na terapię?

— Ja nie mam z niczym problemów. – odpowiedziała dziewczyna, opuszczając dłonie wzdłuż ciała – To ludzie mają problemy ze mną.
Nancy w pełni się uśmiechnęła, poczym wykonała coś, czego Liz raczej by się nie spodziewała. Kobieta odsunęła się i usiadła na swoim krześle, powracając do pracy. Na jej ustach wciąż igrał łagodny uśmiech. Nie mogła się powstrzymać, ale chyba zaczynała lubić tę zwariowaną dziewczynę. Jako pierwsza ze wszystkich osób, które się tu kiedykolwiek pojawiły przyznała, że nie ma problemów, nie dobijały ją błahostki. Poza tym dla Nancy była to miła odmiana. Pełna energii, zadziorna dziewczyna, bez zapasowego pudła chusteczek, bez maniakalnych odruchów. Tak inna od tych wszystkich, które się tutaj pojawiały. Dziewczyna zrobiła krok w stronę drzwi, uważnie spoglądając na reakcję Nancy. Jakby oczekiwała, ze ta znów rzuci się w jej stronę z kolejnymi zakazami i prawami. Ale nic takiego się nie działo. Nancy zajmowała się swoją pracą, jakby nie zwracała uwagi na to, co Liz robi. Nie czekając na zmianę nastroju kobiety, Liz chwyciła klamkę i weszła do gabinetu.

— Hej Michael. – rzuciła na powitanie i podeszła do kozetki
Blondyneczka zerwała się spanikowana z miejsca, wbijając przerażony wzrok w brunetkę. W dłoniach ściskała zużyte chusteczki i wymięte pudło kolejnej porcji białych prostokącików. Tymczasem Liz zarzuciła swoją torbę na łóżko i sama się na nim rozłożyła. Michael westchnął. Nie miała ochoty teraz na użeranie się z Liz, ale nie miał tez ochoty na uspokajanie znerwicowanej Tess. Zastanawiał się jak odkręcić cała sytuację tak, aby żadna z nich nie zaczęła stosować swoich nienormalnych metod, czyli w przypadku Tess płaczu i histerii. W przypadku Liz... co ona by zrobiła, tego nie był pewien i wolał się nie przekonywać. W tłumaczeniu wyręczyła go Liz, która zerknęła na blondyneczkę, zmrużyła oczy i rzuciła krótko:

— Spływaj.

— Aaa...ale... – blondynka usiłowała się bronić – Teraz jest moja terapia.

— Nie. Teraz jest moja.

— Ale...
Michael zacisnął powieki. Miał wrażenie, ze lada chwila pęknie mu głowa, jeśli obie się nie uciszą. Potrząsnął głową i spojrzał na zegarek. Do końca sesji Tess zostało dziesięć minut, których oczywiście Liz i tak by nie odpuściła. Skierował się w stronę blondynki, mówiąc łagodnie:

— Tess, idź do domu, nadrobimy stracony czas następnym razem.
W oczach dziewczyny zaszkliły się kolejne łzy. Nim mężczyzna zdołał cokolwiek z siebie wydobyć, blondynka rzuciła się z płaczem w stronę wyjścia, wybiegając i gubiąc po drodze chusteczki. Michael jęknął, siadając ponownie na swoim fotelu. Posłała Liz spojrzenie pełne wzburzenia. To ona była winna tego zajścia. Sama jednak nie zdawała się tym przejmować. Ułożyła się wygodnie, wsuwając dłonie pod głowę i spoglądając na sufit. Nim Michael zdołała cokolwiek powiedzieć, w drzwiach pojawiła się Nancy.

— Michael, jest wpół do piątej. Masz rodzinne spotkanie.
Liz momentalnie przekręciła się na brzuch i podpierając się na łokciach, uniosła nieco przednią część ciała. Zerknęła z zaciekawieniem na Nancy, a potem na Michaela. Zwilżyła wargi i zapytała:

— Rodzinne spotkanie? Jak milutko.

— Tak. – Michael odpowiedział niezbyt chętnie – Dzięki Nancy. Ale jak widzisz mam pacjentkę i nie będę w stanie...

— O nie. – Liz mu przerwała – Nie mam zamiaru rujnować twojego życia rodzinnego. Skoro musisz...

— Liz. Teraz powinienem tobie poświęcić godzinę. – usiłował się wymigać – Nie zostawię cię tak, bo na pewno masz jakiś problem. Spotkanie nie jest tak ważne.

— Ojciec cię zabije. – wtrąciła Nancy

— Nancy. – głos Michaela wahał się na pograniczu gniewu i rozpaczy – Nie mogę wyrzucić Liz. Oczywiście nie chcę zawieść ojca, ale...

— Nie ma problemu. – Liz przerwała mu spontanicznie
Poderwała się i usiadła na kozetce, krzyżując nogi. Sięgnęła po torbę i przerzuciła ją sobie przez ramię. Potem z uśmiechem spojrzała na Michaela i powiedziała niezwykle naturalnie i pogodnie:

— Pojadę z tobą.

— Słucham? – Michael miał nadzieję, że źle usłyszał, jednak kiedy Nancy parsknęła śmiechem, wiedział już, że słyszał wyraźnie

— Nie chcesz zawieść ojca. Nie chcesz też zabierać mi tej godziny. – tłumaczyła Liz – Proste rozwiązanie. Pojadę z tobą.

— To nie jest dobry...

— Michael, nie pozwolę, żeby ojciec zabił cię przeze mnie.

— Nie mogę zabierać pacjentek...

— Proszę. – Liz zmieniła ton na słodki i dziecinny

— Nie.

— Zabierz ją. – wtrąciła się Nancy – I tak będzie jedyną normalną tam osobą.

— Proszę. – Liz spojrzała na niego łzawo – Będę grzeczna.
Michael jęknął. Nie dość, że musiał iść na spotkanie, na które nie miał najmniejszej ochoty iść, to jeszcze miałby zabrać ze sobą Liz Parker? Zerknął na Nancy, która po raz pierwszy zgadzała się z którąś z jego pacjentek i jeszcze dodatkowo zmuszała go, aby tę właśnie pacjentkę zabrał do swojego domu. Przeniósł wzrok na brunetkę, która zamrugała kokieteryjnie. Nie sądził, aby był to dobry pomysł. Ale z drugiej strony wolał mieć jakieś wsparcie w trakcie tego przyjęcia. Obawiał się jedynie, że dziewczyna może wprowadzić większy zamęt w jego rodzinie niż już panował. Nie przestrzegała żadnych zasad, nie szanowała praktycznie niczego, miała niewyparzony język i mówiła wszystko co chciała. Mógł równie dobrze powiedzieć "nie". Pozostawała jednak wątpliwość, czy Liz posłuchałaby go. Była bardziej uparta od niego samego, wiec żaden nakaz nie mógł jej powstrzymać. Michael wstał i rzucił notes na biurko. Westchnął i nie patrząc na Liz powiedział zrezygnowanym tonem:

— Chodź.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część