_liz

Solenoid (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

IV

Wysiedli z samochodu. Właściwie to dziewczyna ochoczo wyskoczyła, a Michael posępnie się z niego wyczołgał. Liz poczłapała za nim na ganek. Kiedy czekali aż ktoś otworzy drzwi, ona wykręcała głowę na wszystkie strony, uważnie przyglądając się najmniejszym szczegółom w konstrukcji budynku.

— Niezła chata. – rzuciła do Michaela
Ten jednak nie odpowiedział. Ponownie zapukał, niecierpliwiąc się coraz bardziej. Wolał już mieć to wszystko za sobą. Kiedy za drzwiami usłyszał szmer, przypomniał sobie o czymś jeszcze. W ostatniej chwili obrócił się do brunetki, i błagalnym tonem powiedział:

— Zaklinam cię na wszystko. Staraj się zachowywać normalnie.
Liz uniosła jedną brew nieco do góry, cmoknęła niecierpliwie i odpowiedziała:

— Przemyślę to. – kiedy przerażenie pojawiło się na twarzy mężczyzny, zaśmiała się i dodała spokojnie – Dobra. Będę normalna. Może nawet miła.
W tym momencie drzwi się otworzyły. Na progu stała kobieta ubrana w czarną sukienkę i biały fartuch. Z uśmiechem powitała Michaela i wpuściła ich oboje do środka, poczym sama zniknęła w jednym z wielu przejść. Liz potrząsnęła głowa, spojrzała na Michaela i z niedowierzaniem powiedziała:

— Miałeś gosposię?
Kiedy Michael nie odpowiedział tylko skierował się w stronę dużego pokoju, podążyła za nim, oczywiście nieustannie do niego mówiąc dość zgryźliwie:

— Mieszkałeś w pałacyku, miałeś gosposię... pewnie cię złotą łyżeczką karmili.
Mężczyzna zatrzymał się i obrócił w jej stronę. Nabrał głęboko powietrza, jakby chciał coś powiedzieć. Brunetka uśmiechnęła się odnajdując w jego oczach iskierki strachu i niepewności. Dotknęła dłonią jego ramienia i powiedziała:

— Spokojnie. Będę normalna. – kiedy odetchnął z ulga i odwrócił, żeby wejść do salonu rzuciła cicho – Ale o północy czar pryska i znów jestem sobą.
Weszli do przestronnego salonu. Wzrok dziewczyny błyskawicznie padł na mężczyznę stojącego przy kominku. Odrobinę niższy od Michaela, ciemnowłosy, chociaż gdzieniegdzie widniały srebrzyste nuty wieku. Ciemne oczy ukryte za ciemniutkimi szkiełkami. Niezwykle elegancki, ale nieco zimny, przynajmniej tak jej się wydawało. Na ich widok od razu zrobił się pogodniejszy. Wykonał dwa kroki w stronę Michaela. Liz czekała na ckliwą scenkę 'tatuś i syn, czyli kochająca się rodzinka'. Tymczasem starszy mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę Michaela i powitał go sztywno:

— Michael.

— Tat... Max. – Michael uścisnął jego dłoń
Wzrok domniemanego ojca przesunął się na postać dziewczyny. Liz starała się nie śmiać i powstrzymać swój język od głupich komentarzy. Max wyminął Michaela i podszedł do niej. Posyłając promienny uśmiech wysunął dłoń w jej stronę i niezwykle ciepło zapytał:

— Kim jest ta urocza dama?
Liz miała ochotę parsknąć śmiechem, ale w końcu obiecała, że będzie miła i kulturalna. Kątem oka uchwyciła, jak Michael przewraca oczami. Podała swoją rękę mężczyźnie i przedstawiła się:

— Liz Parker.

— Bardzo mi miło. – musnął ustami wierzch jej dłoni – Nazywam się Max Guerin. Jestem ojcem Michaela.
Dziewczyna uśmiechnęła się, zaciskając jednak wargi, aby żaden komentarz nie wysunął się z jej ust. Poczuła jak palce mężczyzny dotykają jej dłoni. Jeszcze jej nie puścił? Dziewczyna poczuła się nieco zmieszana i zerknęła w stronę Michaela, licząc że jakoś zareaguje. On jednak wbijał wzrok w podłogę, miała wrażenie, że bierze go na mdłości. W tym momencie z pobliskiego pokoju dobiegły głosy. Pozostali goście. Max wypuścił dłoń Liz i rzucił w stronę Michaela:

— W jadalni są już wszyscy. Przedstaw im Liz. – zwrócił się w jej stronę – Mam nadzieję, ze zostaniesz na obiedzie?

— Z chęcią. – odpowiedziała z uśmiechem, wiedząc, że dobije tym Michaela
Starszy mężczyzna zniknął w korytarzu, a ona krztusząc się śmiechem, podeszła do Michaela. Chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo pociągnął ją za rękę i ruszył w kierunku jadalni. Kiedy tylko weszli, Liz zatkało. To pomieszczenie było jeszcze większe od poprzedniego. Poza tym liczyła, ze zastanie tu gromadę ludzi, wrzeszczące bachory i wytapetowane cioteczki Michaela. Tymczasem zobaczyła jedynie trójkę ludzi. Jej wzrok padł na wysoką blondynkę, która z przesłodzonym uśmiechem stała, przybierając pozę greckiej bogini. Jasne włosy upięte w kok, z powczepianymi białymi kwiatkami. Na jej ciele powiewała biała sukienka z mnóstwem falbanek i koronek. Dziewczyna obróciła twarz w ich stronę, a jej perłowo-różowe usta rozchyliły się w kolejnym uśmiechu. Kiedy blondynka ruszyła w ich kierunku, Liz skrzywiła się i szepnęła w stronę Michaela:

— Rany... Chodząca beza, tylko bez kalorii.
Michael posłał jej zabójcze spojrzenie i uśmiechnął do zbliżającej się mimozy. Ta rozpostarła swoje ramiona i wręcz rzuciła mu się na szyję.

— Michael! – jej głos dźwięczał, doprowadzając Liz do mdłości
Kiedy wreszcie się od niego odczepiła, Michael przedstawił ją brunetce.

— To Isabel, moja... – zapauzował i dokończył – Moja narzeczona.
Liz w ostatniej chwili powstrzymała wybuch śmiechu, tuszując krztuszącą konwulsję nagłym atakiem kaszlu. Zerknęła na Michaela, prezentując swoje spojrzenie 'ty chyba żartujesz'. Potem uścisnęła wyciągniętą dłoń blondynki.

— A to jest Liz. – Michael ją przedstawił – Moja...
Nie mógł jednak znaleźć odpowiednich słów. Nie był pewien, czy oświadczenie rodzinie, że przyprowadził pacjentkę, byłoby dobrym pomysłem. Sytuację jednak ocaliła brunetka, która szybko skłamała:

— Praktykantka.

— Bardzo mi miło. – blondynka uśmiechnęła się
Teraz przyszła kolej na pozostała dwójkę z tej ogromnej rodziny Michaela. Niewysoki mężczyzna w okularach i z miną psychopatycznego mordercy przykuł uwagę Liz. Miała wrażenie, ze gdzieś już go widziała, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Dopiero gdy Michael go przedstawił, zorientowała się.

— Liz Parker, moja praktykantka. A to mój wujek, Kal Langley.

— Ten producent filmowy? – Liz uścisnęła jego niezwykle zimną dłoń

— Ta. – mruknął mężczyzna – Co chcesz się załapać do jakiegoś filmu?

— A wyglądam jakbym miała ochotę to z panem zrobić?

— Słucham? – zimne oczy za szkiełkami zmrużyły się

— Nie jestem aż tak zdesperowana, żeby robić dobrze jakiemuś podrzędnemu producentowi tylko po to, aby zagrać obok takiej idiotki jak Sarah Michelle Gellar.

— Liz... – Michael syknął, ściskając jej ramię

— W porządku Michael – mężczyzna uśmiechnął się szczerze – Masz bardzo mądra praktykantkę. Sarah to rzeczywiście idiotka.

— A pan... – Liz chciała coś powiedzieć, ale jej usta zakryła dłoń Michaela
Przesunął ją w stronę drugiego mężczyzny. Ten był mniej więcej w wieku Michaela. Uśmiechnął się i podał dłoń brunetce.

— Pierce. – przedstawił się krótko

— To mój kuzyn. – wyjaśnił Michael
Liz uśmiechnęła się lekko. Ciemne włosy, nawet przystojny, tylko te oczy. Tak samo zimne i niebezpieczne jak u mężczyzny obok. Liz nie miała wątpliwości, ze są ze sobą spokrewnieni. Teraz zaczynała rozumieć, dlaczego Michael tak niechętnie przebywa na rodzinnych spotkaniach.
* * *
Ku zadowoleniu Michaela godziny minęły błyskawicznie, a Liz naprawdę starała się być miła. Nie licząc tego, ze jeszcze kilkakrotnie dogryzła jego wujkowi, kpiła z Isabel i szukała drogi ucieczki, za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawiał się jego ojciec. Michael z ulgą prowadził samochód, co jakiś czas zerkając na siedząca obok Liz. Ta nuciła jakąś dziwaczną melodyjkę i stukała palcami o kolano. W pewnym momencie urwała piosenkę i powiedziała.

— Masz porąbaną rodzinę.
Michael spojrzał na nią, zmrużył oczy, a potem przyznał:

— Owszem. Ale co ty o tym możesz wiedzieć?
Odpowiedział mu śmiech. Brunetka podsunęła się wyżej na siedzeniu. Nie znała jego rodziny, ale po tych kilku godzinach już mogła stwierdzić, że przydałaby im się terapia. Nabrała powietrza i zaczęła wyjaśniać:

— Twój ojciec to erotoman. – kiedy Michael ze zdumieniem na nią spojrzał, wytłumaczyła – Przystawiał się do mnie. – zaśmiała się – Rany, on jest ze dwa razy ode mnie starszy.

— Nie jesteś pierwsza. – skwitował Michael

— Twój wujek to psychopata. – Michael nie mógł powstrzymać śmiechu – Założę się, że w domu w lodówce trzyma zwłoki swoich ofiar.

— A Pierce?

— Całkiem normalny. Ale dam sobie rękę obciąć, ze odziedziczył naturę tatusia. Jak usłyszę o jakimś perfidnym mordzie, on będzie pierwszą osobą, którą bym podejrzewała. – Michael znów się zaśmiał
Potem nastąpiła chwila milczenia. Mężczyzna wiedział, ze teraz kolej na Isabel, ale jakoś nie chciał słyszeć opinii na jej temat. Bał się, że za bardzo mógłby się przejąć zdaniem szurniętej Liz. Jednak nie zostało mu to oszczędzone.

— Twoja narzeczona... – brunetka zaczęła – Jest taaaka słodka, że pewnie nigdy nie chodzi po deszczu, żeby się nie rozpuścić.
Michael spojrzał na nią, zmrużył oczy i zacisnął dłonie mocniej na kierownicy. Może i Liz miała rację, ale nie znała ich wszystkich tak dobrze jak on. Mimo wszystko byli jego rodziną. A rodziny się nie da zmienić. Nie patrząc na nią, zapytał z kpiną i lekką ciekawością:

— A twoja rodzina? Mama pewnie zajmuje się domkiem, a tatuś jest chodzącym ideałem mężczyzny. Pewnie prawnik.

— Nie mam ojca. – powiedziała Liz, a Michael poczuł się niesamowicie głupio, w ogóle nie powinien z nią rozmawiać w ten sposób, była przecież jego pacjentką – Ale mam dwóch braci. Polubiłbyś ich.
Michael zerknął na nią i przytaknął:

— Pewnie tak.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część