Od autorki: "Ruchome piaski". Znowu... Jak nie pustynia to piasek. Ale stwierdziłam, że to chyba wszystko się ze sobą wiąże: pustynia – piasek – plaża – morze – wakacje... To opowiadanie będzie (chyba) dotyczyło pary Traitors, ale co z tego dokładnie wyjdzie to się jeszcze okaże. Nie inspirowałam się niczym konkretnym, więc wszelkie podobieństwa są przypadkami.
Opowiadanie to dedykuję Olce
I
Przeszłość
Antar
Rok ziemski 1947; rok antariański 2054
— Zabiję go. Znajdę i zabiję. – zimny głos dźwięczał w całej sali
Dziewczyna siedząca na schodkach uważnie obserwowała mężczyznę, który niespokojnie chodził w te i z powrotem po lodowatej posadzce. Bystry wzrok odczytywał z mistrzowską sprawnością każdą minę, każdy gest i błysk w oku mężczyzny. Wiedziała, ze wpadł w furię. Często był rozzłoszczony, zagniewany, ale chwile takich ataków były rzadkie. To co się z nim teraz działo, dla niej było niepojęte. Nie rozumiała żadnego z jego działań ani postanowień. Odczytywała w tym jedynie chęć zemsty. Kiedyś planował zmienić sytuację na Antarze, teraz jego jedynym celem stało się zabicie Królewskiej Czwórki.
— Dlaczego? – z ust dziewczyny wydobyło się pytanie
Mężczyzna zatrzymał się, spojrzał na nią, a potem gorzko zaśmiał. Wzdrygnęła się, kiedy posłał jej to spojrzenie 'nikt mnie nie powstrzyma'. Miał zimne oczy, ale gdy się złościł, drgały w nich jeszcze nuty niebezpieczeństwa, które za każdym razem ją przytłaczały. Czuła się wtedy, jakby ją oskarżał, albo co gorsza sądził. A kiedy on kogoś osądzał, już można było się żegnać z życiem. Była jego siostrą, ale nawet jako jego rodzina nie była pewna dnia następnego.
— Dlaczego? – powtórzył jej pytanie – Nie wiesz?
Dziewczyna zacisnęła wargi, obniżając nieco spojrzenie. Nie wiedziała czy ma odpowiedzieć czy nie. Mogła mu przyznać, ze nie rozumie jego postępowań, ale prawdopodobnie byłoby to podpisanie wyroku na samą siebie. Jeszcze raz spojrzała na brata. Nigdy jej nie skrzywdził, nigdy nie dał jej poczuć zagrożenia. Ona sama się wprowadzała w taki stan.
— Cóż... – znalazła w sobie siłę na wypowiedzenie słów – Tron już przecież masz. Mógłbyś dać sobie spokój z tym całym krwawym planem.
— Nie! – jego głos podniósł się gwałtownie i odbił od ścian sali, uderzając w jej drobne ciało – Nie spocznę, dopóki nie zniszczę go. Dopóki nie będę miał pewności, że jego ciało obróciło się w proch, a jego krew wsiąkła w ziemię.
Przesunęła swój wzrok, wiedząc, że w tym momencie kontakt wzrokowy był nie na miejscu. To mogło go jeszcze bardziej rozjuszyć. Chociaż ona sama nie miała pewności, czy można żywić głębszy gniew niż ten, który kierował w stronę swojego odwiecznego wroga, Zana. Nie podnosząc głowy, powiedziała:
— Kiedyś zależało ci tylko na tym, żeby Antar wreszcie odzyskał dawną świetność. Z czasem... – nabrała dziwnej pewności siebie i spojrzała na mężczyznę – Posmakowałeś krwi. Od tamtej pory jesteś okrutny. Zemsta. Tylko to kieruje twoim życiem. Chcesz się zemścić.
— Owszem, chcę. – przyznał zimno i podszedł bliżej niej – Za to co mi zrobił, śmierć i tak nie jest wystarczającą karą.
Dziewczyna zamilkła na chwilę. Wiedziała, że od kilku lat szuka jakiejkolwiek możliwości zemsty za ten mord, którego dokonał Zan. Sama podejrzewała, że był to czysty przypadek, że miał zginąć jej brat. Tylko Kivar twierdził, że było to zamierzone, że Zan z zimną krwią zabił jego ukochaną.
— Ale to i tak nie wróci życia Ellisienne. – powiedziała cicho
Kivar wyprostował się i spojrzał na nią tak, jakby już miała zostać ścięta. Wiedziała, że zabronił wspominać jej imienia, że było dla niego symbolem dawnego życia. A jeszcze w takim kontekście, było to wyrzutem wobec jego planów. Od razu skuliła się, czując jak ciarki przemykają po jej ciele. Kilka niemożliwie długich sekund, w których ważyły się jej losy. Dopiero po chwili powietrze przeszył jego głos, nieco spokojniejszy, ale nadal zimny jak stal:
— To nie wróci jej życia. Ale przyniesie mi satysfakcję. Odwet, za to co mi odebrano.
* * *
Stała na tarasie. W lekkiej sukience, na boso. Jej jasna skóra odbijała blask księżyca a ciemne włosy otulały nagie ramiona. Mężczyzna podszedł do niej i objął jej drobne ciało, chcąc ją ogrzać. Ale to ona była źródłem jego ciepła. Dziewczyna uśmiechnęła się i z ufnością wtuliła w jego ramiona. W takich drobnych chwilach wiedział, że jest jego, tylko jego. Jego Ellisienne.
~*~
Tulił jej martwe ciało do siebie. Strugi krwi plamiły jego dłonie i koszulę. A on tulił ją jeszcze mocniej, nie zwracając uwagi nawet na to, co działo się wokół. Wszyscy stali zdruzgotani i wpatrywali w ciało nieżywej dziewczyny. Jej ciemne włosy mieszały się z jasną krwią, a poszarpana sukienka lgnęła do zimnego ciała. Wtedy po raz pierwszy płakał. Po raz pierwszy i ostatni. Tej samej nocy przysiągł, że zabije Zana i całą Królewską Czwórkę.
* * *
Dziewczyna wiedziała, że miał po części racje, że powinni zapłacić za swoje zbrodnie. Ale ta mania zmieniła jej brata. Z dnia na dzień stał się bezwzględnym, nieczułym tyranem, którego każdy się bał. Przypomniała sobie kogoś jeszcze, kto w jej mniemaniu miał jakieś znaczenie dla Kivara.
— A Vilandra?
— Daj spokój. – mężczyzna machnął ręką od niechcenia – To była tylko zabawka. Możesz nawet powiedzieć, że ją wykorzystałem.
— Myślałam, że ją kochasz. – powiedziała cicho
— Kochać? – jego wzrok wbił się w niebo za oknem – Ja nie potrafię kochać.
To powiedziawszy drgnął. Ruszył w kierunku schodków, na których siedziała dziewczyna. Odsunęła się z przestrachem, ale on nawet na nią nie spojrzał. Wszedł po schodach i usiadł na tronie. Właściwie to opadł bezsilnie, zaciskając dłonie na złoconych oparciach. Jego spojrzenie tkwiło w suficie, w trakcie, gdy on najwyraźniej coś rozważał. Wreszcie jego usta rozchyliły się i wydobył się z nich donośny głos:
— Nicholas!
Nie minęło kilka sekund, a ogromne drzwi otworzyły się i pojawił się w nich niewysoki chłopak. Podszedł bliżej, zatrzymując się na środku sali i przyklękając na jedno kolano.
— Słucham panie? – chłopak czekał na rozkazy
— Odnajdziesz Królewską Czwórkę. – głowa Nicholasa momentalnie uniosła się, a w jego oczach pojawił się błysk aprobaty i gniewu, Kivar mówił dalej – Za wszelką cenę masz ich odnaleźć. A kiedy ich znajdziesz...
— Zabić? – w głosie chłopaka zadrgała nuta nadziei
— Nie. – ostro zakazał mężczyzna – Mam inny plan.
— Tak, panie. – Nicholas pokłonił głowę i wstał
* * *
Teraźniejszość
Ziemia
Roswell
W ciemnym parku jedynym źródłem światła były mgliste latarnie. Pośród cieni ukrywała się czwórka nastolatków. Dłoń chłopaka ściskała kurczowo drobną rękę niewysokiej dziewczyny. Pozostała dwójka rozglądała się niespokojnie.
— Max, nie powinniśmy się tu spotykać. – wysoki chłopak przebiegł wzrokiem cały park – Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
— Michael, tobie zawsze się... – brunet chciał go zignorować, ale przerwała mu drobna dziewczyna, której dłoń tak kurczowo ściskał:
— On ma rację. Też czuję się tutaj nieswojo.
— Może spotkamy się jutro w Crashdown? – zaproponowała wysoka blondynka, rozglądając się dokoła jak stojący obok niej chłopak
— Zgoda.
Rozeszli się. Jedno było pewne, wysoki chłopak miał rację. Obserwowano ich i to bardzo uważnie. Bystry wzrok małego chłopaka uchwycił każdy szczegół. Jego uwagę przykuły splecione ręce dwójki nastolatków. Na nic nie czekając, wszedł do budki telefonicznej, wybierając jakiś numer:
— Chciałem zamówić rozmowę telefoniczną na koszt odbiorcy. Połącz mnie z Los Angeles.
Chwilę czekał, aż centrala zrealizowała jego żądanie. Potem musiał jeszcze cierpliwie odczekać kilka sygnałów, aż w słuchawce zabrzmiał głos:
— Czego? – zimny głos wzdrygnął ciałem chłopaka
— To ja. Powiedz mu, że znalazłem ich.
— Wiesz co teraz masz zrobić?
— Wiem. – powiedział chłodno – Wrócę za kilka dni.
c.d.n.