_liz

Ruchome piaski (11)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

XI

Zgodził się. Nie mrugnął nawet okiem, tylko powiedział, że jeśli chce, to proszę bardzo. Liz siedziała skulona na swoim łóżku i czekała na wykonanie wyroku, który podpisała sama na siebie. Kilka minut wcześniej była u niej Serena z zapytaniem, czy może Liz chciałaby spotkać się z przyjaciółmi. Ale nie chciała. Wolała nie widzieć ich przed swoją egzekucją. Wiedziała, że gdyby tylko spojrzała na Maxa, ten od razu odczytałby jej intencje i nie pozwolił na poświęcenie. Teraz ona sama miała wątpliwości... Spojrzała za okno, gdzie na ciemnym niebie miliardy gwiazd tliły się, wyciągając dłonie do jej duszy i wołając ją do siebie. Już za kilka godzin tam pójdzie i będzie obserwować wszystko z góry. Dziewczyna nie mogła tylko zrozumieć jednego. Dlaczego teraz tak bardzo żałowała swojej decyzji? Może to był strach przed śmiercią? To wszystko oznaczało koniec jej życia, że już nigdy nie zobaczy swojej rodziny ani bliskich. Kiedy się tu pojawiła po raz pierwszy, udawało jej się przeżyć to całe piekło tylko dzięki myślom o Ziemi, o domu. Potem tęsknota zaczynała milknąć, bo ona coraz bardziej przyzwyczajała się do bycia tutaj. Już nawet Nicholas jej za bardzo nie przeszkadzał. Skąd więc to drżenie jej ciała i dziwny smutek? Przerażenie, że Max, Isabel i Michael z pewnością dowiedzą się o jej śmierci i będą jej mieli to za złe? O nie, tego na pewno nie może tak określić. Tylko Max miałby żal. Ale wkrótce ten żal spotęgowałby tylko jego miłość do niej i wiedziała, co by za tym poszło. Wtedy dopiero reszta miałaby do niej pretensje. Że spowodowała śmierć Maxa. Śmierć z rozpaczy. Ale Liz wiedziała, że innego wyjścia nie ma. Gdyby nie ona, oni jeszcze tego samego dnia zostaliby zabici. W tym momencie Liz zaczęło zastanawiać, co wtedy stałoby się z nią? Odesłano by ją na Ziemię czy może również zabito? Przecież nie była już potrzebna Kivarowi. Kivar... To imię spowodowało kolejną porcję zimnych ciarek przetaczających się przez jej ciało. To on ją w tym wszystkim najbardziej przerażał. Nie! To co czuła do niego ją przerażało. Nie potrafiła tego zdefiniować ani zaklasyfikować do żadnej z kategorii znanych jej uczuć. Najpierw była nienawiść i strach przed jego gniewem. Potem pojawiła się litość. Jednego wieczoru, w czasie zaledwie kilku minut zrodził się lęk przed jego głosem i dotykiem, prowadzący za sobą przyjemne ciepło w dole brzucha. Z każdym kolejnym dniem przyszły spokój i niepewność, a zaraz po nich zapomnienie wzbudzające zaraz po sobie potężną falę złości na samą siebie. Bo była na siebie wściekła. Za co? Bywały chwile, gdy znajdowała się z Kivarem w jednym pomieszczeniu i potrafiła zapomnieć o tym skąd jest i co tutaj robi. Potrafiła nawet zapomnieć o Maxie. W ciągu czasu, który spędziła tutaj na Antarze uświadomiła sobie również, że nie kocha Maxa tak jak jej się wydawało. Najbardziej nienawidziła tego, że to Kivar jej to uświadomił. I znów to imię... Dziewczyna skuliła się jeszcze bardziej na wspomnienie tego, co miało miejsce kilka godzin temu. Wtedy jeszcze chciała naprawdę umrzeć za nich, ale kiedy ją pocałował... Była w stanie zapomnieć nawet jak się nazywa. Dlatego szybko odnalazła najbliższe jej wspomnienie i ponownie poprosiła o śmierć. Kiedy tak teraz nad tym myślała, pojawił się w niej inny motyw. Może chciała umrzeć, żeby nie czuć winy? Tak. Wiedziała, że nawet jeśli nikt nie zginie, to ona po kilku dniach zacznie się czuć winna. Nie tego, że przez nią wszyscy byli w kłopotach, nie tego, że cierpieli. Niepokój pojawiał się z każda myślą o mężczyźnie, władcy Antaru. Nie mogłaby już normalnie żyć nie czując jego obecności. Wiedziała, że brakowałoby jej tych lęków, ciarek i jednocześnie dziwnego poczucia bezpieczeństwa. I wtedy nie mogłaby spojrzeć w oczy Maxowi, bo dostrzegłby, że ona, Liz Parker coś poczuła. Poczuła do największego wroga Królewskiej Trójki. Liz złapała gwałtownie powietrze i zacisnęła powieki. To wydawało jej się kompletnie niemożliwe. Żeby czuła coś pozytywnego w stosunku do Kivara. Ale jednak... Dlatego teraz żałowała swojej decyzji o śmierci. Gdzieś w niej tliła się nadzieja, że Kivar pozwoli jej żyć i pozostać gdzieś tutaj, żeby wciąż mogła czuć jego obecność.

* * *

— Bracie. – miękki głos Sereny wyrwał go z zamyślenia – Co się stało?

— Nic. – odpowiedział szorstko.
Ale ona doskonale wiedziała, że coś jest nie tak. Widziała go na wylot, odczytywała bez problemu wszystkie jego uczucia, chociaż zawsze twierdził, ze ich nie ma. Tym razem było coś innego w jego gniewie. Nie było furii i żądzy krwi. Teraz było tylko spustoszenie i fale nieopanowanego napięcia. Zielone oczy kosmitki uważnie przesunęły się po postaci mężczyzny. Stał w miejscu, ale trząsł się, jakby za chwilę miał eksplodować albo zacząć wariacko biegać po pałacu. Nie wiedziała czy drążyć dalej ten temat czy lepiej wyjść i udawać, że nigdy jej tu nie było. Tak to było z jej bratem, że nigdy nie było pewności jak zareaguje. Czasami, gdy oczekiwała już na siebie wyroku, on się śmiał. Teraz nad czymś myślał. Mamrotał coś pod nosem, nie patrząc nawet na nią. Wiedziała, ze coś musiało się stać. I doskonale wiedziała kto spowodował takie zachwianie jej bratem. Ziemianka znów naruszyła nieodpowiednie miejsce w jego wnętrzu, wywołując gwałtowną reakcję. Serena rozchyliła usta, aby zadać pytanie, ale nie wydobyła z siebie głosu, bo jej brat wrzasnął nagle:

— Nicholas!
Niepozorny chłopiec zjawił się w mgnieniu oka. Zmierzył uważnym wzrokiem swojego władcę, odczytując z łatwością jego kiepski humor. Nie wiedział jedynie czy będzie o coś oskarżony czy może otrzyma jakieś zadanie. Liczył na to drugie. Przy tym pierwszym mógł być nawet niewinny jak dziecko, czysty jak łza, a i tak skończyłby jako trup. Czekał więc.

— Przygotuj salę tronową... na egzekucję... – wymamrotał przez zęby Kivar
Serena zastygła w bezruchu. Miała dziwne przeczucie, że nie ma to być wcale śmierć wrogów. Nie dokonywałby tego w sali tronowej tylko na placu głównym i obwieścił to z trzy dniowym wyprzedzeniem. Chyba, że ktoś go zdenerwował na tyle, że nie chciał tracić czasu lub chciał dać komuś nauczkę. Na twarzy Nicholasa pojawił się za to nikły uśmieszek. Chłopak skinął głowa i szybko wyszedł z sali. Dla niego było to wreszcie jakieś mądre posunięcie. On najchętniej pozbyłby się wszystkich. Serena czasem miała wrażenie, że był bardziej okrutny niż jej brat. Teraz jednak musiała skupić się na tym, co się wydarzyło i co miało się wydarzyć. Wykonała niepewny krok w stronę Kivara, wciąż nie odrywając od niego wzroku. Musiała mieć pewność, że będzie w stanie na czas się odsunąć, zanim nastąpi ewentualny wybuch.

— Chcesz ich stracić już jutro? I to bez publiczności? To niepodobne do ciebie.
Mężczyzna nie odpowiadał, tylko wpatrywał się w jakiś punkt za oknem. Dopiero po chwili zdołała wydobyć z siebie głos:

— To nie oni zostaną straceni.
Na chwilę serce dziewczyny przystanęło, analizując jego słowa. Zrozumiała doskonale, kto w takim razie miał paść ofiarom egzekucji. Nie wiedziała tylko dlaczego. Przez tych kilka ostatnich dni odniosła wrażenie, że jej brat jest daleki od zamiaru robienia Liz jakiejkolwiek krzywdy. Co u niego było nowością. Serena była w stu procentach pewna, że ziemskiej dziewczynie udało się jednak wpłynąć na jej brata, sama widziała drobne zmiany, jakie w nim zachodziły. Dlaczego wiec teraz, nagle, miał zamiar ją zabić?

— Dlaczego? – zapytała, nie kontrolując swoich myśli
Kivar powoli obrócił głowę w jej stronę. Przyjrzał się jej uważnie. Zielone oczy niezwykle pociemniały a iskry natrętnych pytań, które dręczyły jej umysł, tańczyły na tęczówkach. Ona nie była ciekawa dlaczego chce zabić Liz. Ona chciała wiedzieć dlaczego znów jest taki jak kiedyś i chce się tego uczucia pozbyć. Sam nie znał na to odpowiedzi. Zauważył jednak te drobne zmiany w sobie samym. Niewielkie, nie istotne, niepotrzebne. Ale jednak były. I oboje wiedzieli czyją to było zasługą. Ale ta sama osoba zdołała kilka godzin temu znów przeistoczyć go w dawnego Kivara bez skrupułów.

— Sama o to poprosiła. – powiedział chłodno – Chce się poświęcić za nich.
Serena zmrużyła oczy. Nie podobało jej się to. Już nic nie rozumiała. Nigdy wcześniej nie miała problemu z odczytywaniem uczuć, myśli i intencji innych osób. Teraz wszystko runęło w gruzach, bo nie rozumiała ani postępowania Liz ani tym bardziej swojego brata. Jeszcze kilka godzin temu dałaby sobie rękę uciąć, że Liz była praktycznie zakochana w Kivarze i że on też czuł coś w rodzaju lekkiego przywiązania do niej. Potrząsnęła głową. Ziemianka chciała się poświęcić. Ciekawe tylko czy przewidywała, że jej przyjaciele i tak zginą. Co do tego Serena nie miała żadnych wątpliwości. Za dobrze znała swojego brata.

— Myślałam, że ją kochasz. – szepnęła, łudząc się, że on nie słyszał

— Mówiłem ci już, że ja nie potrafię kochać. – odpowiedział jej zimno

— Ale byłeś nią zauroczony.

— To nie ma znaczenia.

* * *

Serena weszła do ciemnego pokoju, szukając wzrokiem postaci brunetki. Odnalazła ją na balkonie. Lekko się uśmiechnęła. Liz była co najmniej dziwna z jej zwyczajem codziennego wgapiania się w gwiazdy. Przecież niebo co noc wyglądało tak samo. Mimo to brunetka każdego wieczoru odnajdywała tam coś pięknego, nowego, niezwykłego. Kosmitka zbliżyła się do niej. Może powinna poczekać aż Liz sama zechce wszystko wyjaśnić i opowiedzieć? Ale czas uciekała i mogła się tego nie dowiedzieć w ogóle.

— Dlaczego chcesz się poświęcić?
Przez chwilę Liz nie odpowiadała. Wciąż stała nieruchomo, wpatrując się w ciemny nieboskłon. Gdyby zapytano ja o to kilka godzin temu, odpowiedziałaby bez namysłu. Teraz, gdy dopadły ją wątpliwości, uczucia i wahania, o istnieniu których nie miała nawet pojęcia, nie umiała jednoznacznie odpowiedzieć.

— Jestem im to winna. – tradycyjna odpowiedź wypłynęła z jej ust
Zielonooka kosmitka wyczuwała jednak coś więcej niż lojalność w tym wszystkim. W dziewczynie tlił się dziwny strach. Przyjrzała się uważnie jej twarzy. Skóra pobladła, oczy straciły swój blask, usta drgały. Najwyraźniej pewność o słuszności swojej decyzji już ją opuściła. Fakt. Ciężko było pogodzić się ze śmiercią, zwłaszcza gdy zna się jej datę, godzinę i miejsce. Tylko, że Serena wciąż miała nadzieję, że można to wszystko odkręcić. Wystarczyło im tylko uświadomić, że nic tym nie zyskają.

— Wiesz – kosmitka zaczęła łagodnie – Jeszcze kilka godzin temu byłam pewna, że ty i mój brat...

— Nie. – stanowczy ton Liz przerwał jej

— Nie?

— Nie. – brunetka potrząsnęła głową

— Spójrz mi w oczy i powiedz, że nic nie czujesz do Kivara.

— To nie ma znaczenia.
Serena aż rozchyliła usta w zdumieniu. To ostatnie zdanie tylko bardziej utwierdziło ją w jej przekonaniu. Ale jak miała to uświadomić im? Wiedziała, że bratu nie da rady tego przetłumaczyć. Kivar po prostu nie dopuszczał do siebie tej myśli. On nie wierzył w to, że może się zmienić nawet odrobinę. I jeszcze bardziej nie wierzył w to, że ktokolwiek we wszechświecie może czuć coś pozytywnego wobec niego. Nauczył się już samotności. Razem z tym odosobnieniem i bólem zrodziła się nienawiść, która pociągnęła za sobą okrucieństwo. W obecnej chwili nikt nie był w stanie roztopić nawet najmniejszego sopelka zalegającego w jego wnętrzu. Nikt oprócz Liz, która już kilkakrotnie rozpętała wewnątrz niego burzę emocji, o których zapomniał pół wieku wcześniej. Tylko, że dziewczyna bała się tego, co mogła ewentualnie czuć. Wciąż odzywało się w niej sumienie, które nauczone było źle reagować na samo imię Kivar. To wszystko przez to, że odkąd tylko poznała kosmitów, wpajano jej, że to on jest największym wrogiem, który nie ma żadnych uczuć i któremu lepiej nie stawać na drodze. Nawet jeśli Liz bardzo chciała zmienić swoje zdanie i prosić o darowanie życia, nie miała w sobie tyle siły i odwagi aby to zrobić. Bała się, że on już nie cofnie swojej decyzji, więc chciała to znieść dzielnie, z honorem. Nie chciała tez, żeby ktokolwiek z jej przyjaciół mógł nawet przez chwilę przypuszczać, że ona może coś czuć do ich największego wroga. To była jej lojalność. Nie oddawanie życia za nich, tylko pozwolenie im na to, aby wciąż wierzyli w to, w co chcieli wierzyć, żeby nadal mieli w niej nadzieję i wiarę w to, że ich nie zdradzi. To była lojalność Liz Parker.

— Ma znaczenie. – Serena nie dała tak łatwo za wygraną
Ciemny wzrok dziewczyny przesunął się powoli na twarz kosmitki. Jak mogło mieć znaczenie to, że ona coś czuła? Ona, jeszcze kilka dni temu nazywana z pogardą człowiekiem, miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie w życiu kogoś takiego jak Kivar? On sam nie dawał jej nigdy tego odczuć.

— Da ci to odczuć. – zielonooka powiedziała, jakby czytała w myślach Liz

— Nie da. – brunetka gwałtownie zaprzeczyła – Już za późno.

— Nigdy nie jest za późno.

— On nie cofnie swojej decyzji. Przecież znasz go lepiej ode mnie.
Serena lekko się uśmiechneła. Tak, zawsze jej się wydawało, że świetnie zna swojego brata. Ale w przeciągu tych kilku tygodni, a zwłaszcza ostatnich dni zupełnie go nie poznawała, a jedyną osobą, która zdawała się do niego przemawiać, była właśnie Liz. Tylko, ż eona bała się go, tak jak bali się go inni. Może i wielokrotnie dawała zupełnie odmienny przykład posłuszeństwa i postępowała wbrew jego rozkazom, ale tak naprawdę ciągle się bała. Tak było w wyobrażeniu Sereny. Liz natomiast miała o tym zupełnie inne pojęcie. Bała się na początku, potem już nie. Nie bała się jego osoby, tego, że w każdej chwili może zginąć. Jej jedyną obawą była jego bliskość a zaraz potem jej brak. Popadała przy nim z jednej skrajności w drugą. Dlatego teraz sama nie miała pewności, co powinna robić.

— Dla ciebie zmieni swoją decyzję. – kosmitka powiedziała z uśmiechem

— Przestań. – Liz jęknęła – Dlaczego miałabym go o to poprosić? Żeby patrzeć jak moi przyjaciele giną? Żeby i tak zginąć zaraz po nich? Żeby wrócić na Ziemię i wszystko pamiętać? A może żeby zostać tu i żyć w poczuciu, że nic tu mnie nie czeka i niczego oprócz pustki tu nie ma?
Serena zmrużyła ponownie oczy. Zostać tu i żyć w poczuciu, że nic jej tu nie czeka i niczego oprócz pustki tu nie ma? Więc tu tkwił problem Liz Parker. Ona czuła coś i bała się, że to nie jest odwzajemnione. Nie chciała być tylko zabawką w rękach Kivara, nie chciała błagać o jego uczucie, nie chciała mieć pewności, że po dniu lub dwóch znudzi mu się to coś uczuciopodobne.

— Jeśli zostaniesz nie będzie pustki. – powiedziała przyciszonym głosem – On zacznie naprawdę czuć, naprawdę kochać. Jak kiedyś.
Liz spojrzała na nią w zdumieniu. Chciałaby, żeby to była prawda. Bardzo by chciała. Zacisnęła powieki, żeby powstrzymać natrętne łzy.

— Skąd masz tę pewność? – zapytała zdławionym głosem
Serena uśmiechnęła się i odpowiedziała:

— Wiesz, że po lecie będzie zima prawda? Najpierw jesień a potem na pewno zima – Liz przytaknęła, nie wiedząc dokąd to zmierza – A mimo to nie spodziewasz się śniegu w lipcu. Tak samo nie możesz oczekiwać, że już jutro mój brat będzie chodził uśmiechnięty i powie ci, ze coś czuje. Możesz być jedynie pewna, że to kiedyś nastąpi.

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część