_liz

Ruchome piaski (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

IV

Dziewczyna wpatrywała się w mężczyznę, jakby i ten był dla niej nowym zjawiskiem. W ciągu kilku minut zapas jej niedowierzania sięgnął zenitu. Zielone oczy nabierały coraz głębszego odcieniu. Sama czuła się co najmniej zagubiona oświadczeniem Ziemianki, więc stan jej brata był z pewnością gorszy. Kivar stał w bezruchu, wpatrując się we wrota, za którymi przed chwilą posłusznie zniknęła Liz. Wyprostowany, gotowy do ataku. Tylko co miałby atakować? Serena podejrzewała, że miał ochotę zabić własne myśli, które przesiąkły wspomnieniami. Liz... To na pewno zbieg okoliczności, ale wprowadzał niemiłą atmosferę. Powracał krzyk i ból, o którym już dawno zapomniano. Dziewczyna przełknęła ślinę i zaczęła cicho:

— Ona ma na imię Liz...
Brat nie odpowiedział, nawet nie drgnął. Wiedział doskonale jak ma na imię Ziemianka, ale wolał nie słyszeć tego ponownie. Zakopane we wnętrzu ruin jego jestestwa, zalane morzem krwi przeciwników i stłumiona własnym krzykiem, obudziły się wspomnienia. Ellisienne... Przed oczami znów pojawił się obraz ciemnych włosów, przeplatanych kobaltowymi pasmami, złociste oczy w odcieniu miodowym i alabastrowa, prześwitująca skóra. Potrząsnął gwałtownie głową, usiłując wymazać obraz z pamięci.

— Ona... – Serena powtórzyła, jakby chciała dotrzeć do brata

— Wiem jak ma na imię! – głos Kivara momentalnie podniósł się
Dziewczyna przymknęła powieki. Gniew brata emanował z coraz większą siłą i bała się, że lada chwila uderzy w nią lub zrobi coś nieprzewidzianego. Zresztą on zawsze nie robił tego, co podejrzewała, że zrobi. Jakby specjalnie, na przekór ją drażnił albo był jeszcze bardziej skomplikowany niż jej się wydawało. Odnalazła w sobie głos, ale mówiła już bardziej sama do siebie.

— Liz... Jak to możliwe? Przecież tak nazywaliśmy...

— Milcz!- przerwał jej
Najwyraźniej słyszał każde wyszeptane słowo. Gdy Serena zbliżyła się do słowa klucza, nie mógł się opanować. Nie dopuszczał tego do wiadomości. Zwykła Ziemianka nie może w żaden sposób wiązać się z jego przeszłością. Myśli Kivara były tak chaotyczne, że oburzał go sam fakt, iż pospolita dziewczyna śmie nosić to samo imię, co...

— To zbieg okoliczności. – powiedział półprzytomnie

— Możliwe. – Serena wstała i podeszła bliżej – Ale nie zmienisz faktu, że ta dziewczyna ma na imię Liz. Tak samo zwykłeś mówić na Ellisienne. I to cię boli. Wspomnienia.

— Przypadek. – mruknął – Ona jest tylko człowiekiem. Zwykłym, nędznym...

— Być może. – dziewczyna przerwała mu, chcąc mu coś wreszcie uświadomić, co jeszcze do niego nie dotarło – Ale powinieneś się jej bać.
Mężczyzna nie obrócił się do niej. Zacisnął pięści, a wzrokiem przewiercał ścianę. On miałby się bać? On nigdy się nie bał. Niczego. Nie dlatego, że uważał siebie za niezniszczalnego. Po prostu nie czuł żadnego lęku przed śmiercią. Wręcz przeciwnie, był w stanie powitać ją z otwartymi ramionami. Ale jak na złość, kostucha nie chciała przyjść. A teraz jego własna siostra mówi mu, że powinien się bać. I to zwykłej ziemskiej dziewczyny.

— Bać? – gorzki ton zmieszał się z kpiną – To tylko nędzna istota ludzka.

— Ale ta nędzna istota ludzka jakoś potrafiła osłabić Zana i rozkochać go w sobie. A niby to było niemożliwe... Zan, nierozłączny nigdy z Avą.

— Sugerujesz coś? – zapytał chłodno

— Ta dziewczyna ma w sobie siłę, której ty nie znasz i którą może cię z łatwością pokonać. Zauważ, że już, wbrew własnej woli, ugodziła w twój najczulszy punkt.
Kivar zacisnął gwałtownie powieki, kiedy wraz ze słowami siostry ponownie pojawiła się w jego umyśle Ellisienne. Nie miała racji, nie mogła jej mieć. On nie miał czułych punktów. Ziemianka mogła chcieć go zabić, ale nie uda jej się to. Pokręcił powoli głową, starając się zapanować nad furią wrzącą we krwi. Odwrócił się w stronę siostry, spojrzał na nią, jakby nigdy nic się nie stało i mruknął znudzonym głosem:

— Głodny jestem.
* * *
Chłopak siedział sztywno, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Nie docierały do niego żadne odgłosy świata zewnętrznego. Tuż obok niego rozmawiali jego przyjaciele, a on nie słyszał ani słowa. Spoglądał tylko w oszklone drzwi, mając nadzieję, że ona za chwilę się w nich pojawi, że przytuli się do niego, że znów usłyszy jej głos. Ale nie przychodziła. A w nim narastało ciężkie, wręcz ołowiane przeczucie, że to wszystko przez niego. Szukał już wszędzie, wykorzystał wszystkie możliwości. Nawet zdolności jego siostry nie pomogły. Isabel twierdziła, ze Liz jest za daleko, aby mogła się z nią skontaktować i że blokuje ją dziwna siła. To tylko pogorszyło stan Maxa. Z każdą sekundą szanse na odnalezienie dziewczyny malały. Pozostawała mu tylko nadzieja, że cokolwiek się z nią dzieje, to nie przestanie o nim myśleć, a wtedy może jakąś ja znajdzie. W końcu byli ze sobą powiązani.
* * *
Dziewczyna skuliła się na łóżku. Zimna pościel spajała się z jej skórą, powodując barwienie się komórek ciała na szafirowy kolor. Podciągnęła nogi pod brzuch i oplotła je rękoma. Jedyny sposób, aby odzyskać spokój i poczucie bezpieczeństwa. Tego ostatniego jednak nie była w stanie w żaden sposób nawet sobie wyobrazić. Jaskinia wroga... W dodatku chciał zabić Maxa. Maxa, Isabel, Michaela a na końcu na pewno ją. Gdyby tylko mogła ich ostrzec, zrobiłaby to. Ale jak to sam Kivar ujął, była jedynie zwykłą ziemianką. Nie potrafiła nawet się obronić. Liz przebiegła wzrokiem po pokoju. Chłodny wiatr, który wślizgnął się przez otwarte na oścież okno, przyniósł nowe myśli. Niepokojące. O Kivarze. Jak można być się takim stać. Liz zawsze szukała w ludziach usprawiedliwienia dla ich zachowań, nie wierzyła w doszczętne okrucieństwo i degenerację. Nie umiała sobie jedynie wyobrazić, co mogło sprowadzić jego w tę otchłań. Jakie potworne wspomnienia nie pozwalają mu oddychać zwykłym powietrzem i czuć jak inni. Co wewnątrz niego pragnie tak krwi, że zabijanie stało się dla Kivara formą rozrywki. Skuliła się jeszcze bardziej, słysząc na korytarzu kroki. Wiedziała, ze ktoś idzie po nią i za chwilę ponownie wyciągną ją z tego pokoju i zaprowadzą do Kivara. A policzek wciąż piekł.
* * *
Inna sala. Zupełnie inna. O wiele mniejsza i przytulniejsza. Jasne światło igrało w kryształkach żyrandoli, a złociste iskry odbijały się od ścian. Długi stół, zastawiony pachnącymi i gorącymi daniami. Kremowy obrus z dziwnie prześwitującej tkaniny i zastawa wykonana z metalicznego tworzywa, w którym odbijały się światełka kryształków. Na jednym z krzeseł siedziała Serena, ale wlepiała swój wzrok w talerz, nawet nie zerkając na Liz. Jedyną osobą w całej sali, która nie zdejmowała swojego spojrzenia z postaci drobnej brunetki był Kivar. Zajmował główne miejsce za stołem. Jego dłoń wskazała krzesło obok niego, naprzeciwko Sereny. Dziewczyna posłusznie podeszła i usiadła. Przestraszony wzrok znalazł schronienie w obrusie. Policzek zapiekł jeszcze bardziej, gdy zimny wzrok mężczyzny przesunął się po jej twarzy. Serena sięgnęła po kielich z napojem, a Kivar wziął do rąk sztućce. Rodzeństwo swobodnie zaczęło jeść. Mimo wielkiego głosu, Liz nawet nie spojrzała na swój talerz. Dłońmi ściskała skrawki swojej bluzki, nie przemieszczając wzroku. Drżenie jej ciała spowodował zimny głos:

— Jedz.
Nie odpowiedziała ani nie mrugnęła. Ścisk żołądka zgrał się z kolejnym słowem

— Jedz.
Tym razem ton był o wiele bardziej ostry, nawet rozkazujący. Ale i mimo tego dziewczyna nie drgnęła, przełknęła tylko ślinę. Najwyraźniej nawet taka forma nieposłuszeństwa drażniła Kivara. A może coś innego ciągle burzyło jego spokój i dobry humor. Sztućce zabrzęczały, gdy jego dłoń uderzyła o stół.

— Jedz! – warknął
Tym razem Liz wolała nie przeciągać struny. Drżącymi dłońmi chwyciła sztućce i wmusiła w siebie pierwszy kęs pokarmu. Jedli w milczeniu. W końcu jednak przerażenie i zdenerwowanie dziewczyny przekroczyło granice wytrzymałości. Odłożyła spokojnie sztućce i nie patrząc na Kivara, zapytała:

— Co masz zamiar ze mną zrobić?
Nie odpowiedział, nawet na nią nie spojrzał. Dziewczyna przymknęła powieki i westchnęła. Nie czekając na niczyje pozwolenie, ani nawet nie przejmując się co może jej grozić za takie postępowanie, wstała. To przykuło uwagę mężczyzny, który błyskawicznie odstawił swoje sztućce. Zmierzył Liz uważnym wzrokiem. Buntowała się. Najpierw się bała, teraz się przeciwstawia. Nie rozumiał tego. Wszyscy w jego otoczeniu zawsze zachowywali się jednakowo. Albo słuchali posłusznie wszystkiego i wykonywali to z uśmiechem na twarzy albo się przeciwstawiali i... umierali. A w tej dziewczynie gromadziły się wszystkie sprzeczności. Serena miała rację, w niej była dziwna siła.

— Siadaj. – powiedział zimno, ale spokojnie
Nie usiadła. Wręcz przeciwnie. Wyszła, pozostawiając zdumionego mężczyznę. Zmrużył oczy, a na jego ustach pojawił się uśmieszek. Ta dziewczyna nie jest tak prosta jak myślał, jednak posiadała skomplikowane wnętrze. Był pewien, ze się go boi, że zrobi wszystko aby ocalić siebie. Potrafiła się postawić. Zupełnie, jakby nie bała się śmierci. Tak jak on... Powody jej zachowania mogły być różne. I jakiekolwiek były, sprawiły, że w umyśle Kivara zrodził się... szacunek.
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część