Część szósta
Natychmiast podniósł list i rozdarł kopertę. Jego ciało drżało konwulsyjnie, przełknął ślinę i zaczął czytać. Pismo było niewyraźne, wyglądało na to, że ktoś bardzo się śpieszył.
Drogi Maxie
Jeżeli to czytasz, jestem już daleko stąd, przez cały ten czas nie mówiłam ci prawdy, okłamywałam się i teraz bardzo tego żałuje. Ja i Michael wiedzieliśmy doskonale gdzie jest nasz ojciec. Ukrywał się w domu, chciałam zawiadomić policje, ale wtedy on mnie pobił i zagroził, że mnie zabije. Bałam się i dlatego nie chciałam wracać do domu. Wiedziałam, że on rankiem wymyka się w przebraniu, chciałam skorzystać z okazji i zabrać swoje rzeczy. Czekał tam na mnie, był już spakowany, dał mi godzinę, a potem miałam z nim jechać i już nigdy nie wrócić do Roswell. Zdążyłam napisać do ciebie ten lis. Wiesz jak bardzo cię kocham, mój ojciec jest niebezpieczny, nie wiem gdzie polecimy, nie warto mnie szukać.
Zawsze twoja
Liz
Max poczuł jak do jego mózgu powoli nie dochodzi tlen, zacisnął mocno oczy, przecież to było niemożliwe, oddychał z trudem, upadł na kolana, próbując się chwilę zastanowić. Liz już nie ma i już nigdy jej nie zobaczy. Rozejrzał się po pokoju, oczy się zaszkliły, jak gdyby w nich życie umarło.
Maria płakała, zawiódł całe jej zaufanie, oszukał, sprawił ból, włożył do serca wielki sztylet.
— Jak mogłeś to ukrywać?- syknęła. Spuścił wzrok, ręce mu się trzęsły, stracił ją. Zadzwoniła komórka jej komórka, nie chciała teraz z nikim rozmawiać, ale telefon nadal nie przestawał dzwonić. Odebrała odwracając się do niego plecami. Obserwował ją, jej twarz zmieniła się momentalnie.
— Tak jest tutaj- mówiła łamiącym się głosem. Odwróciła się, jej oczy gwałtownie się rozszerzyły. Zakryła usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Rozłączyła się.
— Co??- zapytał głupio.
— Twój ojciec porwał Liz- wymamrotała- Max znalazł jej list, mamy natychmiast do niego jechać.
Max tkwił na posterunku, był załamany, bezradny, nie mógł nic zrobić, nie wiedział gdzie jest, poza tym stracił dwa cenne obrazy, choć one nie równały się z niczym poza Liz Parker. Maria i Michael weszli na komisariat, Max dostrzegł ich. Stanął wycierając mokre od łez oczy i spojrzał na Michael.
— Aresztuj go za współudział- powiedział. Michael zbladł, wokół panowała kompletna cisza, nikt się nie poruszył, wszyscy oczekiwali na dalszy rozwój wydarzeń, przerywając swoją pracę. Maria ani drgnęła. Max złapał Michael za kołnierz i wysyczał.
— Wsadź go do pudła, bo nie ręczę za siebie- dodał, każdy miesień na jego twarzy był napięty, w oczach kryła się nienawiść i żądza zemsty na tym człowieku.
— Zaczekaj, wiem gdzie mógł ją zabrać- szepnął Michael. W oczach Maxa pojawiło się zdumienie.
— Max puść go- poprosił łagodnie Kyle, który pojawił się na korytarzu. Uścisk Maxa zelżał.
— Mów!
— Ojciec mówił coś o samolocie na Korsykę, ale to było dawno, nie wiem czy
— Jessi dzwoń na lotnisko i natychmiast dowiedz się o każdym samolocie odlatującym na Korsykę- krzyknął Max.
— Ale Max
— Żadnego, ale, Maria jedziemy- dodał Max, drogę zastąpił mu Kyle.
— Max, jeżeli on tam jest, musisz wziąć posiłki, to niebezpieczny przestępca, na pewno ma przy sobie skradzione dzieła sztuki.
— Samolot na Korsykę odlatuje za dwadzieścia minut- wyrecytował Jessi ze słuchawką w dłoni. Max nie miał czasu, zerwał się z miejsca, wziął kurtkę i pobiegł, Maria nie pozostała bierna, pobiegła za nim. Michael wstał.
— A ty dokąd? – zapytał Kyle.
— Chce pomóc, wiem, że jestem w to zamieszany, ale mogę się przydać – wyjaśnił. Na twarzy Kyla pojawił się uśmiech, ten chłopak miał rację. Kiwnął głową, ale Michael już nie było. Max wyjechał z parkingu, nadbiegła Maria. Ruszył z piskiem opon, Michael zabiegł mu drogę.
— Czego chcesz, zejdź mi z drogi-krzyknął Max.
— Jadę z wami, też chce ją odszukać.
***
Mężczyzna w średnim wieku szedł lotnisko pełne podróżnych, rozglądając się nerwowo, trzymał za rękę ciemnowłosą dziewczynę, która wyglądała na przygnębioną. Mężczyzna pociągnął ją, musiał ja trzymać za rękę, by nie wzbudzić podejrzeń i ukryć kajdanki pod długim rękawem. Liz poddała się , pogodziła się już z tym , że nigdy nie zobaczy Maxa. Obrazy były już w samolocie, wszystko było przygotowane. Ojciec Liz nie był głupi, wiedział, że córka chce na niego donieść. Podrapał się po ciemnej brodzie i podszedł do kontroli paszportowej, z kieszeni wyjął bilety. Podał je stewardesie i uśmiechnął się, ale z jego kieszeni wypadło jeszcze coś, mały złoty kluczyk. Wyjście na wolność Liz.
C.d.n
Możliwe, że pozostanie jeszcze tylko jedna część, lub dwie, zobaczę jak to wszystko rozplanuje. Może będzie happyend lub nie.