Mam na imię Isabel.
Miejsce zamieszkania; New York. Małe mieszkanie, szóste piętro. Lokatorzy; Isabel, Michael i Max. Gatunek; Hybrydy. Wiek; 17, 18, 17 lat. Nazwisko; w zależności od konieczności lub potrzeb. Szkoła; wszyscy uczęszczają. Pora roku; lato.
Isabel siedziała obok Michael i oglądała jakiś film. Michael tymczasem wyraźnie znudzony filmem zaczął bawić się latarką.
— Mógłbyś przestać?
— Nie.
— Przestań!
— Nudzi mi się.
— To oglądaj.
— Co jest ciekawego w trzysta czterdziestym piątym odcinku jakieś głupiej telenoweli?
— Nie głupiej, po za tym to trzysta trzydziesty piąty odcinek, a to duża różnica.
— Jasne.
Do pokoju weszła Max.
— Hej, co robicie?
— Isabel ogląda "niegłupią" telenowele, a ja umieram z nudów.
— I jeszcze nie zamówiłeś pizzy?
— Dobry pomysł.
Max rzuciła mu telefon. I usiadła koło Isabel.
— Myślisz, ze na ciebie też czeka jakiś Luis Fernandez?
— Ty też zamierzasz kpić?
— Ja? No co ty?
— Issy z czym chcesz pizzę?- spytał Michael.
— Isabel, kretynie.
— I jedną z pieczarkami.- rozłączył się.- Gdzie dzisiaj idziemy?
— Mamy do wyboru chińską restauracje, Metropolitan Opera, publiczną bibliotekę...- zaczęła wyliczać dość specyficznym tonem Max.-... Statuę Wolności lub Club "Scream" ?
— To kiedy idziemy do opery?- kontynuował jej przedstawienie Michael.
— Bardzo zabawne. Ja naprawdę nie wiedziałam o co chodziło tamtemu facetowi.
— Ale, żeby na pytanie gdzie można się tu zabawić odpowiedzieć w Statui Wolności? To chyba drobna farsa...
— Był Włochem. Oni mają kiepski akcent!- broniła się Isabel.
Miejsce; "Scream", stolik numer siedem. Pora dnia; wieczór. Obecni; Isabel, Michael, Max. Jedzenie; lepiące, z góry można założyć że miesiąc przebywało w ściekach. Napoje; cola, woda mineralna, sok owocowy. Muzyka; w zależności od nastrojów DJ.
— Nędzne żarcie, najgorsza cola jaką w życiu piłam, a oni reklamują się jako najlepszy nowojorski klub?- powiedziała Isabel z obrzydzeniem.
— Paranoja.- przyznał jej rację Michael.
— Możemy iść jeszcze do dyskoteki "Galaxy" tam nas jeszcze nie znają.- stwierdziła Max.
— Idziemy.- stwierdziła natychmiast Michael.
— Jesteście pewni?- spytała Max uśmiechając się do zapatrzonego w nią bruneta.- Zróbmy głosowanie.
— Ok. Isabel ty ją weź za nogi, ja ją za ręce i wychodzimy.
Miejsce; "Galaxy", wejście. Pora dnia; wieczór. Obecni; Isabel, Michael i Max. Znaki szczególne; brak stolików i paskudnego żarcia.
Isabel, Michael i Max weszli do środka. Od razu oślepiły ich światła. Byli do tego jednak przyzwyczajeni. Często odwiedzali tego typu miejsca, szczególnie w wakacje.
— Rozdzielmy się.- zaproponowała Max, błądząc wzrokiem po płci przeciwnej.
— Ale...- zaczął Michael, Isabel mu przerwała.
— Dobra.
Każde z nich ruszyło w inną stronę.
Isabel szła pewnym krokiem, czuła na sobie wzrok wielu ludzi. Niektórzy mężczyźni uśmiechali się nawet. Bez problemu mogłaby znaleźć partnera do tańca, gdyby chciała... Usiadła przy barze. Barman(płci żeńskiej), zlustrował ją spojrzeniem.
— Co podać?
— Colę.
Koło niej przysiadł się dość przystojny mężczyzna. Zamówił colę- wiśniową. Isabel ukradkiem na niego zerkała, on po chwili również dołączył do tej gry spojrzeń.
— Często tu przychodzisz?- spytała po chwili nieznajomego, starając się na pełny luz.
— Jestem tu pierwszy raz. A ty?- spytał po chwili.
— Dla mnie to codzienność.- nieznajomy uśmiechnął się.- Mam na imię Isabel, a ty?
— Alec.- uśmiechnęli się do siebie.- Zazwyczaj jak tu przychodzisz siedzisz, czy może czasami tańczysz?
— Nie rozumiem?
— Próbuję cię zaprosić do tańca...
— Oh, z chęciom.- przerwała mu Isabel.
Max już od dawna szalała na parkiecie, dosłownie co piosenkę zmieniając partnerów. W tańcu nie przejmowała się niczym, muzyka była jej życiem. Muzyka, krzyki, tłum ludzi to wszystko sprawiało, że Max się odprężała. Nagle jednak to wszystko sprawiło, że zrobiło jej się słabo, wszystko w niej zaczęło się buntować. Opuściła partnera od tańca i skierowała się do wyjścia. Jej płuca same wołały o powietrze. Gwiazdy, księżyc, to wszystko zalało się atramentową czernią. Upadła na ziemie, nie miała siły wstać. Słyszała wszystko kilkakrotnie głośniej. Po chwili był przy niej Michael.
— Max? Co ci jest?
— Czemu masz trzy głowy?
— Piłaś?
— Ja?
— A kto inny? Czuć od ciebie alkohol.
— A myślałam, że to cola...
— Dobra wracamy do domu.
— Zostań, sama pójdę. Nie psuj sobie zabawy.
— Już ją mam zepsutą. Idziemy.- Michael zaczął ja podnosić.
— Au! To boli i nie mów tak głośno...
Isabel wróciła do domu koło 5.00 rano. Dawno tak dobrze się nie bawiła, nie mogła o nim zapomnieć. Jego twarz, gesty, słowa... Wszystko nadal stawało w jej wspomnieniach jak żywe. Od razu poszła do swojego pokoju. Wzięła prysznic i poszła spać...
Gwieździste niebo, szkarłatny księżyc, prawie że srebrny piasek pod stopami... Chłód, ale przyjemny. Delikatny wiatr, ale nie przezroczysty, tylko połyskliwy, mieniacy się wszystkimi kolorami tęczy, nieziemski... Isabel czuła, że nie jest sama. Mimo iż wokół niej znajdowały się tylko srebrne pustynie. Czuła aurę tej osoby. Po chwili usłyszała też jej głos. Mówiła ciepło i serdecznie, ale nie do niej. Z kimś rozmawiała. To był mężczyzna. Osoba, z którą rozmawiał była chyba jego ukochaną. Szepty z czasem stawały się co raz głośniejsze. Głośna muzyka, krzyki, jedyne co zrozumiała to- Nigdy cię nie zapomnę.
Poczuła zazdrość, ją nigdy nikt nie kochał, przynajmniej nie tak...
Po chwili jej oczom ukazała się krew. Nie wiedziała nawet skąd płynie. Z każdą chwilą krwi przybywało, po jej drugiej stronie zaczęła płynąc woda. Słona, jak łzy. Przed nią stanął obraz śmierci i zniszczenia- wojna. Po chwili obraz zamienił się w pobojowisko. Martwe ciała, grzmoty, deszcz... Krew i łzy przestał płynąć.
Isabel zaczęła się przyglądać zmarłym. Nie mogła jednak do nikogo podejść. Wszystko otaczała dziwna bariera. Isabel otworzyła szerzej oczy, gdy jej wzrok stanął na mężczyźnie z twarzą w ziemi. To był on. Nie czuła już ani jego aury, ani nie słyszała jego głosu, ale to był on. Przecież go znała... Tylko skąd?
Koniec części pierwszej.