Przypadkowe wejście.
Miejsce: Roswell, przed Crashdown. Obecni: Max, Max, Michael i Isabel.
— A więc tak wygląda wasza dziura?- Spytała Max.
— No tak...- Odpowiedział niepewnie Max.
— Hm... Macie tu chociaż jedzenie?- Spytał Michael.
— Właśnie?- Tym razem spytała Max.
— Stoimy przecież przed kawiarnią.- Dodała Isabel.
— To może wejdziemy?- Spytała Max i zaraz po tym weszła, za nią Michael. Max i Isabel jeszcze chwilę zostali na dworze.
— Wybacz za nich.
— Mają podobny charakter.
— Żebyś wiedział.
— Pasują do siebie...
— Co?
— Wejdźmy.
Michael i Max zajęli stolik.
— Może Pierścienie Saturna?
— A nie ma nic z Antaru?
— Zaczynam się gorszyć.
— Oni są pomyleni.
— Może odnajdziemy Mc Donalda.
— Mam nadzieje, ze to był sarkazm, Max?
— Coś podać?- Podeszła do nich wysoka blondynka.
— W sumie to poprosiłabym wszechświat, ale chyba wam za brakło?
— Co?
— Oni chcieli się spytać czy możesz nam coś doradzić?- Powiedziała Isabel dosiadając się z Maxem.
— Jasne. Może Kosmiczny Wstrząs?
— Z chęciom.- Powiedział Michael patrząc na Max.
— Ujdzie.
— Czyli...?- Spytała niepewnie blondynka.
— Cztery razy Kosmiczne coś. – Powiedziała Isabel.
Max oglądała pokój Maxa, a on i Isabel siedzieli w salonie. Michael poszedł do ubikacji.
— Porządny chłopczyk co?- Spytał Michael wchodząc do pokoju.
— Liczysz na pozytywną odpowiedź?
Spojrzeli na siebie i się do siebie uśmiechnęli.
— Myślisz o tym co ja?
— Chyba tak.
— To jak?
— Wychodzimy.
— Spacer po mieście, odnalezienie jakiegoś klubu, bądź baru młodzieżowego i włamanie do liceum?
— To standard, dorzućmy jeszcze chwilową zmianę pogody.
— Idziemy.- Wyszli przez okno.
Miejsc: Salon Evansów. Obecni: Max i Isabel.
— Możecie zostać na jedną noc, potem wracają moi rodzice, więc...
— Spokojnie coś sobie znajdziemy.
— Głupio się czuję.
— Ja też.
— Pierwszy raz mam siostrę.
— Drugi.- Poprawiła go Isabel. Zaśmiali się pod nosem.
— Rzeczywiście.
— Idziemy do Michaela i Max?
— Jasne.
Weszli na górę, okno w pokoju Maxa było otwarte.
— Nie ma ich.- Powiedział Max. Isabel się uśmiechnęła.
— Wrócą koło 2.00 w nocy, chociaż oni nie potrzebują noclegu.
— I nie mamy się martwić?
— Niech twoje miasteczko się martwi.
Isabel położyła się spać koło 24.00, zasnęła od razu. Na początku nic się jej nie śniło, kompletna pustka. Z czasem pustka przemieniała się w kolejne obrazy. Sceny po bitwie, martwe ciała, powrócił sen sprzed kilku dni. Jednak nie słyszała krzyków, ani czułego głosu tamtego mężczyzny, do jej uszu docierała jedynie cicha melodia grana na gitarze...
— Gdzie jesteś?- Pytanie przerwało melodie.
— Szukam cię.- Odpowiedziała Isabel rozglądając się po bliżej nie znanym miejscu, chyba klasie.
— Przecież jestem blisko.
W tym momencie wszystko zamilkło, Isabel przestała czuć. Nie mogła się ruszyć, nie mogła myśleć, powoli zaczynało jej brakować powietrza w płucach.
Obudziła się.
W drodze do domu Maxa.
— Pada deszcz.- Powiedziała Max z uśmiechem na twarzy.
— Ciekawe czyja to sprawka?- Spytał sarkastycznie Michael.
— Nie lubisz deszczu?
— Deszcze może być, ale co z moją fryzurą?
— Biedny chłopczyk.
— Nie kpij ze mnie.
— Jak wrócimy to zamówimy pizze i włączymy jakąś telenowele.
— Teraz się nade mną znęcasz.
— I sprawia mi to ogromną przyjemność.
Miejsce: Crashdown. Czas: Poranek. Cel: Śniadanie. Obecni: Michael i Isabel.
— A więc co zmalowaliście?- Spytała Isabel popijając colę.
— Jak zawsze mi się obrywa.
— To nie moja wina, ze Max spała. A więc?
— Norma...
— I?
— Kilka kałuż.
— To wy?
— To Max!
— Jasne.
Isabel odwróciła głowę. Do Crashdown wszedł młody chłopak. Przyglądała mu się z zaciekawieniem. Chłopak chwilę stał, po czym ruszył do pustego stolika. Znała go. Musiała go znać, tylko skąd...?
— Wiesz, zmieniając temat, słyszałaś może o gitarzystach w kaskach?
— Właśnie! Gitara...
— Co?
Chłopaka już nie było.
Max pochyliła się nad śpiącym Maxem.
— Może czas już wstać?- Spytała głośno. Max otworzył oczy.
— Wystraszyłaś mnie.
— Nie cieszysz się z tego, że mnie widzisz?
— Co tu robisz?- Spytał bezskutecznie szukając koszuli.
— Pomyślałam, ze chyba powinieneś spłacić swój dług?
— Dług?
— No wiesz, muszę ci zjeść głowę.- Max spojrzał na nią z przerażeniem.- No co? Miałeś mnie oprowadzić po Roswell. Co prawda zrobiłam wczoraj małą wycieczkę zapoznawczą z Michaelem, ale to nie to samo.
— Nie?
— Z Michaelem mogłam zrobić demolkę, a z tobą...
— Tak?
— A z tobą, to z ciebie mogę zrobić demolkę. Ubieraj się. Idziemy.- Powiedziała uśmiechając się do niego jednocześnie podając mu koszulę.
Było ich setki, tysiące, a nawet miliardy. Odeszli. Przegrali dla miłości. Dla niej też walczyli. Niepokonani. Śmierć była ich rozłąką, przeznaczeniem. Jednak zawsze się spotykali w snach. Tajny szyfr, bardziej złożony niż alfabet morsa.
— Gdzie jesteś?
— Szukam ciebie.
Kochali i to nie tylko raz. Wybór był za trudny, nie mogli się zdecydować. Przegrali dla miłości, nie chcieli tak żyć. Odeszli by zapomnieć. Zasłużyli na drugą szansę!- Krzyczał tłum. Płakały gwiazdy i księżyce, zbuntowały się nawet inne światy.
Bitwa się rozpoczęła. Dostali drugą szansę.
Koniec części trzeciej.