Tytuł: Bal- Koncert.
Miejsce: Crashdown. Obecni: Max, Max, Michael. Wzrok: Max patrzy na Max, Max patrzy na Maxa, Michaela bacznie im się przygląda.
— Zamawiacie coś?- Wzrok Michaela odrywa się od dwójki i kieruję się na Marię.
— Yyy... Ja...- Michael patrzy na nią zakłopotany.
— No ty. Ale co?
— To my może pójdziemy...- Max mówiąc to patrzy wymownie na Maxa.
— Właśnie...
— Po co przeszkadzać zakochanym.
— Myślałem o tym samym.
Po chwili oboje wychodzą.
— Zakręcona para.
— A więc myślisz, że to para?
— No chyba, a nie są razem?
— Poproszę frytki i colę.
***
— Gdzie jesteśmy?
— Nie wiesz? To jest nasz bal.
— Tylko nasz?
— Nikogo tu nie wpuszczę, bilety już dawno kupiłem, nie ma miejsc dla nikogo innego.
— I już zawsze tak będzie?
— Musi tak być.
***
Miejsce: Szosa. Obecni: Max i Max. Pogoda: Pochmurnie.
— Jak zacznie padać to chyba zrobię fikołka.
— Trzymam cię za słowo. – Powiedziała Max, uśmiechając się pod nosem. Po chwili zaczęło padać.- Gdzie ten fikołek?
Z każdą sekundą padało mocniej.
— Nie cierpię czuć się mokry.
— Że niby nie lubisz deszczu?
— No... Nie.
Złapała go za dłoń i zaprowadziła pod drzewo.
— Tu nie jest tak mokro.
— Max, mogę cię o coś spytać?
— Jasne.
— Czy...?
— Za chwilkę.- Przerwała mu.
Spojrzał na nią zdziwiony kiedy oplotła dłońmi jego szyje.
— Wiesz czego w tobie nie lubię?
— Czego?- Spytał zaskoczony.
— Tego, ze masz na imię tak jak ja.
— Bardzo ci to przeszkadza?
— Troszkę.
Przybliżyła się do niego. Deszcz nadal padał rzęsiście. Po chwili wpatrywania się w jego oczy pocałowała go. Spojrzał na nią zdziwionym wzrokiem.
— Chciałeś o coś zapytać.
— Czy ten deszcz to twoja sprawka?
— A jak myślisz?
Nie odpowiedział. Ponownie się pocałowali.
***
Max obudziła się w pokoju, w hotelu w którym się zatrzymali. W łóżku obok spał Michael. Podeszła do niego.
— Dwunasta!!- Prawie krzyknęła nad jego uchem.- Michael. Obudź się. Musimy iść coś zjeść.
Michael nadal spał.
— Wiesz co? Żeby dama chodziła sama jeść.
Zero reakcji.
— Jak zaraz się nie obudzisz to spuszczę twoje płyty do toalety!
Odpowiedziała jej cisza...
***
Nigdy nie byłeś dobrym żołnierzem. Nie umiałeś obronić króla, nie umiałeś im pomóc! Zginęli przez ciebie.
Stał sam. Wokół niego było morze krwi. Obok stała Isabel. Nie widziała go. Patrzyła na coś z łzami w oczach i tym samy zdziwieniem co on. Zaczął krzyczeć. Lecz jego słowa znikały gdzieś w przestrzeni. Wyciągnął rękę w jej stronę. Jednak zamiast jej dłoni poczuł chłód. Wszystko znikło, został sam.
***
Miejsce: Crashdown. Obecni: Maria i Max.
— Pomóc ci w czymś jeszcze?- Spytała Max.
— Nie, chyba możemy już zamknąć.- Cisza- Nie wiesz gdzie jest Michael?
— Jak go ostatnio widziałam to spał.
— Uh... Ale chyba nie teraz?
— Widać, że jeszcze nie znasz Michaela.
Rozmowę dziewczyn przerwał dzwonek otwieranych drzwi kawiarni.
— Zamknięte.- Powiedziała prawie automatycznie Maria.
— Max?- Spytała zdziwiona Max i podbiegła do chłopaka, który praktycznie klęczał na chłodnej podłodze.- Max co...?
— Gdzie Is?
— Co?
— Gdzie Isabel?
— Czy wszystko w porządku?- Wtrąciła Maria.
— Wybacz, ale...- Zaczęła Max.
— Wychodzimy.- Mówiąc to wstał i złapał ją za rękę. Oboje wyszli zostawiając oszołomioną Marię w Crashdown.
Gdy wyszli na zewnątrz jeszcze długo milczeli. W końcu cisze przerwała Max.
— A więc? Dokąd idziemy?
— Nie wiem, musimy znaleźć Isabel.
— Ale...
— Kivar.- Max przystanęła.
— Co?
— Jest w Roswell.
— On?
— Tak. I nie jest sam.
— Ale Isabel...
— Ma to czego szukają.
— Nie tylko.
— Jak to?
— Isabel to Lonni. To w niej Kivar...- Już nic nie mówili.- Chyba wiem gdzie jest.
Isabel spojrzała na Alexa. Tańczyli wolny taniec.
— Nigdy nie byłam na takim koncercie.
— Bo nigdy nie byłaś w Roswell.- Uśmiechnęli się do siebie.
— Kiedy powiesz mi prawdę?- Spytała niespodziewanie.
— Przecież i tak wszystko wiesz.
— Ale...
— Słowa nie są potrzebne.
— Nie?
— Mogę ci wszystko wyjaśnić w przyjemniejszy sposób.
— W jaki?- W odpowiedzi Alex pocałował ja czule.- Czyli, że rozmowy ze mną nie są aż tak przyjemne?- Odpowiedź była ta sama.
Kivar zacisnął pięści. Pewnych rzeczy nie powinno się widzieć. Sam się dziwił, przecież to nie mogła być prawda... Colin wygrał tu, w tym życiu, zawsze miał nad nim przewagę, ale teraz...
Max rozglądała się po sali. Ona i Max się rozdzielili. Nigdzie jednak nie widziała ani Isabel, ani Alexa. Gdy podeszła do okna poczuła coś dziwnego, obróciła się.
— Kivar...- Energia, która w nim siedziała była wręcz widoczna. Po chwili on również ja spostrzegł, najpierw patrzył na nią zdziwiony, jednak po chwili podszedł do mnie.
— Liz, cieszę się ze cię widzę.
— Po pierwsze nie Liz tylko Max!
— Nie denerwują cię te ziemskie imiona?
— Na razie tylko ty mnie denerwujesz.
Złapał ja za nadgarstek.
— Gdzie ona jest?
— Sama chciałabym wiedzieć, żeby powiadomić ją że jakiś palant kręci się w pobliżu.
— Zawsze byłaś zbyt zadziorna.
Wyzwolił ze swoja ręki, którą trzymał Max energię, która przeszła przez jej ciało. Po chwili upadła na podłogę.
Alex i Isabel po raz kolejny się od siebie oderwali.
— Jakoś nie mogę przestać.
— Podobają ci się wspomnienia?
— Nie tylko one.- Po tych słowach po raz wtóry pocałowała go.
— A co z Kivarem?- Serce Isabel zaczęło bić szybciej.
— Wiesz, że...
— Wiem wiele rzeczy, których bym nie chciał wiedzieć. On tu jest.
— Co?
— Czeka na ciebie.
— Ale ja nie czekam na niego.
— Dobra odpowiedź. Czyli?
— Nie kocham go i nie obchodzi mnie kogo kochała Lonni.
— Gdybyśmy byli w szkole miałabyś już szóstkę.
Kolejna fala namiętnych pocałunków.
Koniec części piątej.