_liz

Niewiedzialne obrazy (11)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

XI

Czas staje w miejscu. Wszystkie sekundy i milionowe ułamki chwil zawieszają się i koagulują, tworząc gęste bańki nie podlegające sile grawitacji.

Byłbym w stanie uchwycić jedną z tych mętnych kropli, które przepływają w powietrzu tuż obok mnie. Ale nie robię tego, bo moje palce zesztywniały, a mięśnie rozpuściły się.

Mój wzrok tkwi w postaci oddalonej zaledwie o kilka kroków. Nie jestem w stanie nawet mrugnąć.

To on.

Max.

Moja przeszłość.

Nie zmienił się prawie w ogóle. Może trochę schudł, wydoroślał. Ale poza tym to wciąż ten sam dzieciak z ciągotami do buntu i popisów. Ciemne oczy, nieco zmęczone, mimo to nadal pełne życia. Twarz spokojna, odrobinę pochmurna i starsza o te kilka lat. Włosy... dłuższe niż kiedyś i to znacznie, chociaż wątpię aby mógł je wiązać w kucyk.

I ta skórzana kurtka, która zawsze przyprawiała mnie o mdłości, bo była na niego za duża. Teraz pasuje idealnie. Zwłaszcza do tej jego pozy: dłonie wbite w kieszenie, prawe ramię wsparte o ścianę.

Odrywa się od ściany, a ja przypominam sobie o oddechu. "Hej Michael" jego głos też się nie zmienił. Wszędzie bym go poznał.

On nie wyjmuje dłoni z kieszeni. Ja szukam klucza od drzwi. Żaden z nas nic więcej nie mówi. To takie głupie powiedzieć do siebie po imieniu, a potem nie mówić nic.

Uważacie pewnie, że powinienem go zapytać, co tu robi.

Nie.

Tego właśnie nie powinienem mówić. Bo odpowiedź jest prosta. Wyszedł z więzienia i przyszedł do swojego najlepszego przyjaciela. O ile jeszcze nim jestem.

Nie jestem.

Nie powinienem być.

On nie powinien mnie już uważać za przyjaciela.

Nie zareagowałem wtedy w Bloodyend. Nie przyszedłem na jego rozprawę. Zostawiłem resztę grupy na pastwę losu. Nie odwiedziłem go ani razu, nie odpowiedziałem na żaden z jego listów. Przyjaciele tak nie robią.

Nie zapytam też skąd ma ten adres, bo to zbyt oczywiste. Isabel.

Otwieram drzwi i bez słowa wpuszczam go do środka. Zapowiada się naprawdę długa noc.

* * *

Czekam niecierpliwie aż zagotuje się woda i będę mógł zająć czymś ręce. Tymczasem siedzimy w milczeniu. W zasadzie to on siedzi, a ja stoję oparty o kuchenny blat.

Mam wrażenie, ze minuty zamieniają się w godziny. A te godziny w dobijającą wieczność.

Rozgląda się dokoła, jakby musiał zapamiętać tu każdy zakamarek, żeby móc to potem odtworzyć w pamięci. Tak jakby już nigdy miało go tutaj nie być.

Taa... Jestem bezdusznym potworem, który za chwilę wrzuci go z tego mieszkania i zabroni mu pojawiać się w okolicy. Wiem, sam sobie taką opinię wyrobiłem.

Ciszę przerywa mój upragniony gwizd czajnika. Obracam się błyskawicznie plecami do Maxa i staram jak najwolniej zaparzyć herbatę. "Odkąd to pijesz herbatę?" Zastygam z czajnikiem w dłoni. Przemówił. I to dość żartobliwym tonem.

Nie odpowiadam. Bo nie wiem czy słowa, ze wszystko się zmieniło są tu odpowiednie. Podaję mu jego kubek i siadam naprzeciw niego z własnym.

"Isabel powiedziała i, ze tu teraz mieszkasz" mówi, a ja tylko przytakuję. Ostrzegała mnie, ż eon niedługo wyjdzie. Założę się, ze ten telefon przed godziną to też jej sprawa. I za to powinienem ją wielbić. Uratowała sytuację po raz kolejny. Gdyby nie jej telefon... wolę sobie tego nawet nie wyobrażać.

Pije herbatę – on chyba też zmienił nawyki. Może udało mu się trochę wydorośleć? "Nie mogłem czekać do rana, żeby się z tobą spotkać" nie Maxwell, nie wywołuj we mnie poczucia winy "Najlepszy przyjacielu" dodaje

Zaciskam powieki i ściskam mocniej kubek. "Nie mogłem Max, nie byłem w stanie" przyznaję cicho. "Wiem" gwałtownie mi przytakuje "Rozumiem"

A ja wiem, że nie rozumie. A nawet jeśli... to i tak ma do mnie żal. Najlepszy przyjaciel. Znamy się od dziecka, zawsze razem pakowaliśmy się w kłopoty, zawsze razem z nich wychodziliśmy... Aż we mnie coś trzasnęło i już nie byłem w stanie dźwigać tego ciężaru ani przyjmować na siebie odpowiedzialności.

"Mimo wszystko" wbija wzrok w podłogę "Chciałbym znów spotkać się ze wszystkimi" i gorący napój zatrzymuje się w moim gardle.

Chcieć a móc...

On sądzi, ze wszystkim się zająłem, że nadal się spotykamy, że jest jak dawniej. Nie wiem które określenie bardziej do niego pasuje: marzyciel czy głupiec?

"Nie ma już spotkań" mówię i odstawiam kubek na blat. Patrzy na mnie z niezrozumieniem i lekkim zdziwieniem "Ale Issy mówiła..." Potrząsam gwałtownie głową. Mnie też to mówiła. Wzdycham. Chyba jednak musze go uświadomić. "Oni się spotykają" mówię podkreślając oni, a on wygląda jakby chciał zadać pytanie, więc mu przerywam dodając "Beze mnie"

Ten wzrok zaraz mnie obezwładni całkowicie. Niezrozumienie, wyrzuty, żal, smutek, gniew, nie wiem co jeszcze tłoczy się w jego umyśle.

Nie, nie będę miał wyrzutów! Co on sobie wyobrażał? Że wszystko będzie jak dawniej? To nierealne.

Wstaję, chcąc dla pozoru dolać sobie herbaty. To nawet nie pozór, bo w gardle strasznie mi zaschło. "Wiesz co nie pozwoliło mi zwariować?" pyta. Nie wiem, ale może lepiej nie wiedzieć? "Trzy myśli" mówi "O Isabel i o was, moich przyjaciołach"

Określiłbym to pieprzeniem, ale znam go i wiem, ze gdy on mówi takie słowa są one prawdą. Obracam się do niego przodem i lekko uśmiecham "A trzecia myśl?" pytam z rozbawieniem. Uśmiecha się, ale wygląda na nieco zmieszanego.

Dlaczego mam dziwne przeczucie, ze nie powinienem był zadawać tego pytania dla własnego dobra?

"Umm..." unika mojego wzroku "Tamta dziewczyna" mamrocze. Ale usłyszałem to wyraźnie, doskonale. Zastygam w bezruchu "Te oczy widziałem co wieczór" przełykam gorzką ślinę i zamykam drzwi od pracowni, żeby przypadkiem nie dostrzegł u mnie tych oczu.

I nie wiem dlaczego tak reaguję...

c.d.n.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część