_liz

Niewiedzialne obrazy (16)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

XVI

Przystaję i kieruję wzrok w stronę osoby, która śmiała zakłócić nasz zakupowy spokój. I staje jak wryty.

Chyba nadszedł okres spotykania się z moją przeszłością. Początkowo bałem się, że będzie to Max albo Maria. W obecnej sytuacji chyba wolałbym właśnie ich spotkać. Ale nie... Moja przytulaśna przeszłość miluśko się do mnie przylepia nowym wspomnieniem.

Wspomnieniem, które się w ogóle nie zmieniło.

Wysoki, postawny. Włosy nieco pociemniałe, ale wciąż ta sama fryzura, przyprószona odrobiną żelu. Dla pewności spoglądam na oczy. No tak. Srebrzysta stal, schłodzona iskrami niebezpieczeństwa. Cały on.

Danny.

„Michael?!” on chyba tez nie dowierza, że to ja. Hmm... Gdybym ja sam siebie zobaczył po czterech latach, to bym się poznał. Ja się raczej nie zmieniłem. Może trochę spoważniałem. Mruży swoje stalowe oczy, a na jego ustach pojawia się uśmiech. „Danny” wymawiam jego imię z lekką obawą.

Podchodzi jeszcze bliżej i tym razem z pełnym uśmiechem „To naprawdę ty Guerin” wyciąga dłoń w moją stronę. Nie powinienem. Ten jeden uścisk może mnie naznaczyć totalnym przekleństwem, a moja przeszłość już całkowicie się do mnie przyszyje. Mimo to podaję mu dłoń „Z tego co się orientuję, to naprawdę ja” odpowiadam z lekkim uśmiechem.

„Co tam u ciebie?” pyta niezwykle naturalnie „Nie widzieliśmy się sporo czasu. Odkąd...” urywa. Chyba wyczuł, ze ten temat jest w pobliżu mnie zakazany całkowicie. Może Isabel mu mówiła, może sam się domyślił. A może jego też męczą duchy przeszłości.

Stara się na mnie nie patrzeć. Przesuwa powoli swój wzrok. Chyba musze coś odpowiedzieć. Ale co? Że uciekłem? Że ich specjalnie zostawiłem? Że u mnie ok? A może mam mu powiedzieć, że przez dwa lata zarywałem noce przez koszmary, że najlepszego przyjaciela zostawiłem na pastwę samotności? Nie. Ja jestem już zbyt przyzwyczajony do uciekania i unikania odpowiedzi, żeby mu wszystko wyjaśnić. I to tutaj.

Ale on chyba nie zauważył mojego zastanowienia. Jego chłodne oczy wbijają się w przestrzeń za moimi plecami. Czuję jak moje zmysły powoli wysyłają ostrzegawczy sygnał. Jego usta rozchylają się.

„Liz?!”

* * *

Podłoga wali mi się pod nogami, a ja spadam w czarną otchłań, w której echem odbija się jej imię.

On wypowiedział jej imię. JEJ imię. Zna ją. Wie kim ona jest. Poznał ją.

Tylko skąd?

Mój wzrok przesuwa się na jego twarz, a on odsuwa się ode mnie i zbliża się w jej stronę. Momentalnie obracam się o sto osiemdziesiąt stopni, żeby obserwować wszystko dalej. Ale nie mogę z siebie nic wydobyć. Ani słowa zdziwienia ani protestu.

Dlaczego?

A ona wyprostowuje się i spogląda w stronę, skąd dobiega jego głos. Ona zna jego głos. A przynajmniej musiała kiedyś znać, bo wyraz jej twarzy przypomina mi wieczór, gdy mówiła o swojej przeszłości. Dziwne ukłucie wewnątrz mnie, powoli spuszcza ze mnie powietrze jak z przebitej opony.

Danny staje tuż przy niej i z lekkim strachem się w nią wpatruje. Chyba nie wiedział, że jest niewidoma. Nie wygląda też na mocno zszokowanego. Tylko ona blednie i odstawia koszyk. Jej drobne dłonie wysuwają się do przodu, w poszukiwaniu jego twarzy.

Przypomina mi się moment, gdy w ten sam sposób badała moją twarz. Teraz dotyka jego skóry i upewnia się, że to on. Nie ma wątpliwości, że to Danny. Nawet wyraz jego oczu się nie zmienił. Zimne, niebezpieczne, ale niesamowicie inteligentne. Ten błysk. Tylko, że ona tego nie widzi. W takich drobnych chwilach zastanawiam się co by było, gdyby widziała. Może wtedy poznałaby i mnie? Nie, przecież mnie nigdy nie znała. Ale z drugiej strony... Mogła kiedyś mnie widzieć.

Kto wie?

W jednym z tych klubów, w czasie starć gangów. Gdziekolwiek.

„Liz” on powtarza jej imię i odgarnia jedno z pasemek jej włosów. To dość zabawne i dziwne. Co? To, że każdy, kto jest przy niej, ma nieodpartą chęć odgarniania włosów z jej twarzy. Może ona już tak została stworzona? A może to my urodziliśmy się z tym nawykiem?

Jej usta lekko drgają w niby to uśmiechu, a dłonie powoli przesuwają się z twarzy na jego szyję. Nie zauważyłem momentu, w którym zatonęli w uścisku. „Danny” wypowiedziała jego imię z niesamowitą tęsknotą.

Tym razem nie ma we mnie żadnego ukłucia ani niepewności. Owszem, wypowiedziała jego imię. Ale moje imię zawsze wypowiada inaczej. Jest duża różnica w barwie jej głosu. Tak duża, że nie pozwala mi nawet na cień wahania. Zastanawia mnie jedynie dziwne działanie Danny'ego na niektóre osoby. Hmm... na wszystkie osoby, z wyjątkiem Maxa. Tak, on zawsze miał taki wpływ na ludzi i jak widzę nadal ma.

* * *

„Danny jak dobrze, ze już jesteś” jej głos przenika do moich uszu. Od razu wstaję i przechodzę do dużego pokoju. Jedno imię i już tam jestem. Nie, wszyscy tam jesteśmy. Na dźwięk jego imienia. Isabel nie pozwala nam się do niego zbliżyć, bo sama wisi na jego szyi. Zawsze przeczuwałem, że ją do niego ciągnie, ale to jest lekka bezczelność.

Nick cmoka niecierpliwie i kręci głową. Jeszcze chwila a odciągnie ją siłą od niego. Nie, żeby był zazdrosny. To ostatnie o co ktokolwiek by tu kogokolwiek posądzał.

Chodzi o to, że wolelibyśmy usłyszeć wszystko od niego. Wszystko, co się stało i jak. Czasami dochodzę do wniosku, że Danny bardziej nadawałby się na naszego „szefa”. Nie tylko ze względu na wiek, ale głównie ze względu na swoje postępowanie i charakter.

Nie narzekam na Maxa, ale jak dla mnie to jest on zbyt... hmm... skrajny. W jednej chwili potrafi zastanawiać się godzinę, który os do pizzy jest lepszy, a w chwile potem wszystko się w nim gotuje. Przechodzi z przesadną łatwością z jednej skrajności w drugą. Danny jest bardziej opanowany. W każdej sytuacji. Może być wściekły, zazdrosny, pełen gniewu, a i tak trzyma swoje nerwy na wodzy. Boję się jednak tego, że to wszystko jest jedynie jego powłoką, a to co pod spodem może być dla nas naprawdę niebezpieczne.

Widząc jak wszyscy na niego czekali, jak Isabel dostawała nerwicy, jak Kyle milczał i spoglądał na zegarek i jak Max z wyraźnym niezadowoleniem patrzył na nas, stwierdzam, że ja nie mógłbym nigdy być dowódcą. W żadnej postaci. Mnie to po prostu nie bawi.

Owszem, może kiedyś. Ale zacząłem dorastać i to wszystko dokoła już zaczyna mnie przerażać. Niedługo Maxowi też wszystko wymknie się spod kontroli. Z całej naszej grupy chyba tylko Danny potrafiłby to wszystko utrzymać w porządku i bezpieczeństwie.

* * *

Ona też do niego lgnie. Tak jak kiedyś Isabel. Szuka bezpieczeństwa albo zgubionych wspomnień. On mocno obejmuje jej drobne ciało i unosi do góry, bliżej siebie. „Nic się nie zmieniłaś” mówi ciepło, praktycznie nie swoim głosem.

W tym jesteśmy podobni. Dostosowujemy się do danej sytuacji. Ja często tak robię. Głos, postawa, mina – wszystko zależy od sytuacji. I nigdy nie ma pewności czy nie udaję. Czasem sam się gubię w mojej grze. A najczęściej muszę udawać przed Isabel. Gdyby tylko wyczuła, że coś jest nie tak od razu zaczęłaby szczebiotać o tym, że musze jej wszystko powiedzieć, że mi ulży.

Tylko, że we mnie wciąż jest ta wpojona pseudosiła. Ta, która każe mi opiekować się innymi, chronić ich, ale samemu nigdy się nie wystawiać przed nimi. Słabość wciąż nie jest dla mnie dozwolona.

Chociaż...

Od tych kilku tygodni jestem pozbawiony swojego pancerza. Wszystko przez tę mała brunetkę. Teraz, gdy patrzę na Danny'ego, wiem, że on też powoli się rozpuszcza ze swojej lodowej powłoki.

* * *

Wstawiam wodę na herbatę i siadam na jednym z krzeseł. Mój wzrok machinalnie od razu powraca na twarz dawno nie widzianego znajomego. Liz nie mogła wprost go wypuścić z objęć, jakby w ten sposób mogła utracić fragment swojego życia. Więc w efekcie Danny został zaproszony tutaj.

Wygląda na to, ze już tu kiedyś był. Ale mimo kuszącego rozglądania się po domu, on wciąż zerka na nią. Mam wrażenie, że w jego myślach coś się kotłuje. Tylko co?

„Niezły dzień.” mówi jakby sam do siebie „Spotkanie dawnych znajomych”

„I to dwójki dawnych znajomych” mówi Liz i czeka aż ja coś powiem. Tylko, że ja nie mam ochoty nic mówić. Zresztą co miałbym powiedzieć? Że mają rację? Że super, że się widzimy?

Jasne...

„Tak. My z Li widzieliśmy się ostatnio jakieś cztery lata temu. Na pogrzebie...” urywa gwałtownie i gryzie się w język.

Pogrzeb. Doskonale wiem o czyj pogrzeb chodzi. Też tam byłem. Mimo, że oni o tym nie wiedzieli. Stałem kilka kroków dalej. Kilkanaście kroków. Tak, aby mnie nie widzieli.

* * *

Nawet dzień jest paskudny. Ponura atmosfera, deszcz siąpi co chwilę. Wszyscy stoją tak blisko, w skupieniu, z powagą na twarzach. Gdybym ich widział dzisiaj po raz pierwszy a jutro miałbym ich zobaczyć na ulicy, nie poznałbym nikogo. No, może Isabel. Ona zawsze wygląda tak samo. Pełna życia, tylko ze smutnym ciągle spojrzeniem.

Oni wyglądają zupełnie inaczej. Wszelkiego rodzaju atrybuty gangu zniknęły na dnie szuflady. Wyjęli z szaf ojców garnitury. Ja też... Tylko, że mnie tam nie ma. Nie tak blisko. Nie chcę, żeby mnie zobaczyli, żeby wiedzieli, że jednak jestem w pobliżu.

Może to egoizm, może strach, a może jednak odpowiedzialność za nich. Beze mnie nie zrobią nic dalej. I tak będzie najlepiej. Niech to wszystko zostawią w tej szufladzie.

Rozchodzą się powoli. Cofam się bardziej za drzewa, żeby mieć pewność, że mnie nie zauważą. Może kiedyś, gdzieś się jeszcze spotkamy. A może lepiej by było, gdyby nie...

* * *

Ona tez tam musiała być. Tylko wtedy na nią nie patrzyłem. A mogłem zobaczyć te oczy. Wtedy jeszcze pełne życia, tylko zamglone słonymi łzami.

„A z Michaelem” Danny zmienia szybko temat „To widzieliśmy się ostatni raz na kilka dni przed pogrzebem” w jego głosie słyszę ten gorzko-kpiący ton. Ma mi za złe, że nie wróciłem. A podejrzewałem, że to on jako jedyny zrozumie.

Michaelu Guerin, jesteś kretynem. Muszę to sobie częściej powtarzać. Bo przecież jak mogłem sobie pomyśleć, że ktokolwiek mnie zrozumie?

„Nie mogłem inaczej” i po co ja się tłumaczę? Danny i tak zaraz powie mi swoim spokojnym głosem, żebym się zamknął. On tylko mruży oczy.

Wszystko się we mnie napina. „Wiem” odpowiada. Mimo tego krótkiego słowa nadal nie rozumiem. Czuję jak moja krew zaczyna się burzyć, jeszcze chwila i mnie stąd wyniesie. Nie chcę, żeby przeszłość znów odżyła we mnie, a jeśli wrócimy do tego tematu, to...

„Ja ci się nie dziwię” Danny mówi poważnie „Też bym tak zrobił”

Tak by zrobił? Nie, on by nas nie zostawił. On by po nas wrócił. On by odwiedzał Maxa, nie dałby mu poczuć tej samotności. On wciąż się z nimi kontaktuje, choć nie ma tego obowiązku.

„Ale wtedy mieliśmy ci za złe” tłumaczy „nie byłeś nawet na pogrzebie”

„Byłem” odpowiadam cicho, łudząc się, że usłyszy, ale uzna to za przesłyszenie. Nie udało się. Podnosi momentalnie głowę i wbija we mnie wzrok. Nie wiedział, że byłem. Nikt nie wiedział. Nawet Isabel do tej pory o tym nie wie. „Ale nie byłem w stanie...” chcę dokończyć, ale on przytakuje i wiem, że nie musze kończyć.

Spoglądam na Liz. Ona siedzi spokojnie z podkulonymi nogami i uważnie się nam przysłuchuje. Nie wiem czy dalsza rozmowa nie rozdrapie jej ran, więc milknę.

Jednak poruszyliśmy w trójkę tę strunę, której nie powinniśmy byli nawet dotykać. Liz rozchyla usta, a ja wiem, że zaraz usłyszę pytanie, które od tylu lat i we mnie samym zalega. Wiem tez, ze usłyszę na nie odpowiedź. Danny na pewno zna wyjaśnienie dla tego problemu, który przez te lata mnie dręczył nocami. Tylko czy jestem gotów aby to usłyszeć?

Dlaczego zginął Kyle?

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część