V
Zimne krople spływają strumieniem po moim ciele. Nie wiem czy woda budzi mnie i sprowadza do życia, czy może wypłukuje ze mnie całą energię dzienną. Łudzę się, że prysznic jednak zmusi moje ciało do prawidłowego działania.
Malowałem całą noc. Dopiero o piątej nad ranem stwierdziłem, że mój obraz jest ukończony, a moje wnętrze opróżnione.
Myliłem się.
Lodowe krople zalewają moje oczy, powodując barwne światełka w moim umyśle. Kolorowe kwadraciki powoli znikają w czarnej otchłani, z której powoli wyłania się twarz dziewczyny. 'Wyrzuć ją z myśli'
Zakręcam wodę i wychodzę spod prysznica. Ostrożnie stawiając każdy krok, jakby jeden gwałtowny ruch mógł mnie sprowadzić do ziemi i przygnieść. Lustro. Ten sam ja, ten sam moment, ta sama godzina.
Tu nie chodzi o jej kalectwo, nie chodzi o te oczy ani o ten pieprzony metanol, który odebrał jej fragment życia. To tkwi we mnie. Wciąż mam wrażenie, że ją znam. Nigdy jej nie widziałem, ale ją znam. W myślach przerzucam wszystkie fotografie, które kiedykolwiek pojawiły się w moich dłoniach. Nie, tam jej nie ma. Ale wiem, że znam jej obraz...
Ciemne włosy, ciemne oczy, drobna, zgrabna, z niesamowitym uśmiechem, który...
'A jej uśmiech jest taki... nie wiesz co o tym myśleć' głos odbija się w moim umyśle. Stary głos, zapomniany głos. Pamiętam go.
* * *
"Jest niezwykła" słyszę jego słowa i przewracam oczami. "Nie ma takich dziewczyn" kwituję krótko. A on nawet nie zwraca na to uwagi, tylko uśmiecha się jeszcze bardziej na wspomnienie o niej "Ona jest"
Patrzę na niego jak na kretyna. Bo jest kretynem. Jak można stwierdzić, że dziewczyna, że ktokolwiek jest niesamowity? Ludzie to chodzący popaprańcy i z każdym coś jest nie tak. W niej też coś jest nie tak, na pewno.
"W niej nie ma nic pokręconego" mówi i rozkłada się na trawniku. Zamykam oczy i potrząsam głową. Nic pokręconego? W takim razie na pewno jest nienormalna. Inaczej nie da się przeżyć w tym świecie.
Ja nigdy nie spotkałem dziewczyny, która by mi odpowiadała. Owszem, spotykałem się z wieloma. Na kilka dni były w porządku, ale na dłużej nigdy. Potrafiły tylko zawracać głowę swoją osobą i nudziły przy każdej możliwej okazji. I żadna nie miała w sobie czegoś co by mnie zwaliło z nóg. Nie mówię o wyglądzie, bo trafiałem różne sztuki, ale coś w sobie...
"Jej oczy. Michael te oczy są tak piękne, że aż niebezpieczne" mówi i wgapia się w niebo. Co się z nim dzieje? Nigdy się tak nie zachowywał. "W końcu piękne czy niebezpieczne?" pytam tępo. A on szczerzy się jeszcze bardziej.
"U niej piękno i niebezpieczeństwo zlewają się w jedno" odpowiada i zamyka oczy. I nie wiem co się ze mną dzieje, ale też przymykam powieki, usiłując sobie wyobrazić jak może wyglądać piękno i niebezpieczeństwo w jednej postaci. Nic z tego, nie mam aż tak rozbudowanej wyobraźni.
"Jak wygląda?" pytam, oczekując typowej męskiej odpowiedzi. A on uśmiecha się ponownie i mówi "Inaczej" On się chyba cofa w rozwoju... "Ciemne włosy, ciemne oczy, skóra złocista..." już mnie mdli
"A jej uśmiech jest taki... sam nie wiesz co o tym myśleć" Tak. Taki uśmiech umiem sobie wyobrazić. Taki dwuznaczny, wprowadzający w błąd i wywołujący niepewność. Uśmiecham się, bo rzeczywiście dziewczyna z takim uśmiechem jest intrygująca i warta bliższej znajomości.
Patrzę na niego. To wygląda tak abstrakcyjnie – chłopak w barwach gangu, który rozkłada się na trawie i marzy o ślicznej księżniczce. Parskam śmiechem, a on tylko otwiera jedno oko i patrzy na mnie.
"Gdybyś ją widział Michael, nie potrafiłbyś zapomnieć. Prześladowałaby cię dzień i noc." Prześladowała? Nic z tego, żadna panienka nie jest w stanie zająć mojego umysłu na dłużej niż kilka godzin. "Słuchaj" mówię "Znajdę ci jeszcze dzisiaj taką laskę, że zapomnisz o... jakkolwiek jej na imię..."
"Nie" odpowiada gwałtownie, jakby usiłował mi tego zabronić "Tu nie chodzi o urodę. W niej coś jest. Po prostu i nieskomplikowanie, coś w niej jest"
Świetnie. W jakiejś grzecznej dziewczynce z dobrego domu mój najlepszy przyjaciel odnalazł swoją drugą połówkę. Marny scenariusz podrzędnego filmu.
* * *
Ten uśmiech. Ten opis... 'Nie' głos mojego własnego ja odzywa się we mnie.
Spoglądam ponownie w lustro. "Michael" do rzeczywistości sprowadza mnie głos Marii, która bez pukania wchodzi do łazienki. Nie patrzę na nią, tylko wzdycham ciężko.
"Michael to niesamowite" mówi. Obracam powoli głowę, wpatrując się w jej rozpromienioną twarz. Podchodzi, bierze ręcznik i wycierając nim moją skórę, mówi "Przerażające, ale niesamowite".
Macie czasem głupie wrażenie, że jesteście nie w temacie?
I jak tu jej odpowiedzieć, kiedy nie wiem o czym ona mówi. Mrużę oczy i łapię jej dłonie, zatrzymując ich ruch. "O czym mówisz?" pytam, nie zastanawiając się jak to brzmi. Uśmiecha się i kręci głowa, jakbym był małym chłopcem usilnie domagającym się cukierka.
Ludożerka, chce cukierka...
"Obraz" mówi i znów zaczyna wycierać moje ciało "Twój nowy obraz" Teraz rozumiem. Ledwo wstała rano, to ją od razu poniosło do mojej pracowni. Hmm... pewnie chciała sprawdzić co mnie tak dręczyło, że oddałem się malowaniu a nie spędzaniu nocy z nią.
Odkłada ręcznik i wsuwa swoje dłonie na moje ciało. Opiera policzek o mój tors i mówi melodyjnie "Te oczy... Michael skąd w tobie taka wizja?"
Teraz powraca wszystko. A już byłem bliski wymazania jej z myśli. Najwyraźniej jestem skazany na te prześladowania. Zwłaszcza, że za godzinę muszę u niej być, inaczej Trish mnie zabije.
Maria mówi rozmarzonym głosem "Chciałabym, żebyś kiedyś mnie też tak namalował. Z taką fascynacją i strachem"
Szok. Pierwszy raz wyciągnęła jakąś głębię z mojego obrazu i pierwszy raz rzeczywiście pokazała swoją melancholijna naturę. Obejmuję ją i uśmiecham się. Nie wiem co powinienem jej odpowiedzieć, ale nie mogę obiecać, że kiedyś tak ją namaluje. Że w ogóle kiedyś uwiecznię ją na płótnie.
Moje palce zaciskają się na jej ciele, a w głowie powstaje kolejna wizja. Dłoń. Nie moja, nie Marii. Dłoń Liz. Wyciągnięta przed siebie, jakby czegoś szukała. A może kogoś. Bezradna i zdeterminowana jednocześnie. 'Dość'
Odsuwam się i szybko przemywam twarz kolejną porcją zimnej wody. Jeszcze kilka minut stagnacji i spóźnię się do mojego kata...
c.d.n.