anielica87

Odnaleźć siebie

Wersja do czytania

Odnaleźć siebie


Gdy sięgam pamięcią najdalej wstecz, moje życie zaczyna się od wyglądania przez okno mojej sypialni na piętrze. Tutaj marzyłem i tutaj wymyślałem opowieści, o których lubiłem rozmyślać. W pierwszych przebłyskach świadomości jestem właśnie tutaj, w domu, wyglądając z dwupiętrowego budynku, usytuowanego na skraju miasta.
Jest ciepły poranek. Inne dzieciaki, w wieku szkolnym, już wyszły z domu. Jestem sam, patrzę na oślepiające słońce i myślę sobie, że to żadna przyjemność siedzieć samemu i nie mieć się z kim bawić. Ale w jakiś sposób siedzenie przy oknie sprawia, że czuję się bezpiecznie. Zaciskam oczy z całej siły i próbuję urzyć mojego specjalnego spojrzenia cieplnego, aby stopić samochód stojący na podjeździe. Nic się nie dzieję. Stwierdzam, że muszę jeszcze poćwiczyć swoje wyjątkowe zdolności. Być może powinienem próbować sztuczki z patrzeniem przez ściany. W ten sposób mógłbym przyłapać każdego w jego prawdziwej postaci.
Moi rodzice przed chwilą wyszli. Właściwie to nie są moi rodzice, ale już się przyzwyczaiłem tak ich nazywać. Zostałem adoptowany przez młode małżeństwo. Martha i Hank Guerin są bardzo mili. Cieszą się z mojego pobytu w ich domu choć jestem tu zaledwie rok. Nie wiedzą jeszcze, jakie kłopoty zacznę im sprawiać kiedy dorosnę. Ja również wtedy jeszcze nie wiedziałem co mnie czeka z ich strony.
Na początku wszystko jest idealne. Mieszkamy w małym domku na obżerzach miasta. Hank pracuje w firmie przewozowej. Czasami nie ma go kilka dni. Martha uczy w szkole języka francuskiego. Próbowała mnie nawet kiedyś nauczyć kilku słów, ale nie byłem zbytnio zainteresowany. Nie ma się co dziwić – miałem wtedy 5 lat.


Zacząłem chodzić do szkoły publicznej w Amarillo. To zwykła szkoła, jak każda. Nie mam wielu przyjaciół. Właściwie lubię tylko jedną osobę – Kevina Summersa. Zawsze dzieli się ze mną swoim lunchem. Nigdy jednak nie opowiadam mu o sobie za wiele. Nikt nie może się dowiedzieć o tym, że jestem adoptowany. Nie chcę, aby ktoś o mnie mówił. Wolę być niezauważany. I tak ma być zawsze. A przynajmniej miało być zawsze.


Początek kolejnego już roku szkolnego jest jak zawsze nudny. Do naszej klasy doszło kilka nowych osób, w tym Alicia McCool. Podoba się wszystkim chłopakom. Mi także, ale ona nie zwraca na mnie uwagi. Nie przejmują się tym za bardzo. Mam większe problemy w domu.
Hank nie wraca od ponad tygodnia. W niedziele wieczorem dzwoni telefon. Odbieram. Słyszę jego głos po drugiej stronie.

— Cześć Mickey. Co słychać? – pyta.

— W porządku. Czemu nie wracasz? Bardzo się martwimy – sam nie wiem dlaczego to powiedziałem.

— Nie ma czym Mickey. Wszystko jest OK. A mama jest w domu?

— Jest.

— Podaj jej słuchawkę, dobrze?

— OK – wołam ją. Słysząc, że to Hank podbiega szybko do telefonu. Rozmawiają długo. Właściwie to ona słucha. Myślę wtedy, że on tłumaczy jej dlaczego tak długo nie wraca. Postanawiam iść do siebie do pokoju. Kładę się na łóżku i wpatruję się w sufit. Wyobrażam sobie moich prawdziwych rodziców. Może mój tata także gdzieś wyjechał? Może chce mnie odnaleźć? Ku mojemu zdziwieniu widzę dwójkę dzieci trzymających się za ręcę. Chłopak o ciemnych włosach i mała blondynka idą przez pustynię. Wydaje mi się to trochę dziwne, ale dzieciaki, które zobaczyłem są znajome.
Z moich marzeń wyrywa mnie głośny huk. Ktoś trzasnął drzwiami obok. Wychodzę na korytarz. To Martha zamknęła się w pokoju. Podchodze bliżej drzwi. Słyszę jej płacz. Pukam. Nie odzywa się. Postanawiam wrócić do siebie.
Następnego dnia rano przed wyjściem do szkoły nie czeka na mnie śniadanie jak zawsze. Myślę, że może Martha jeszcze śpi. Biorę drobne leżące na półce i po drodze do szkoły kupiuję dwa rogaliki z czekoladą. Po moim powrocie ze szkoły Martha jak zawsze gotuje obiad.

— Cześć mamo!

— Szybko wróciłeś Michael.

— Nie mieliśmy ostatniej lekcji, bo pani Peterson jest chora.

— Przepraszam cię, że rano nie wstałam.

— Nie szkodzi. Wziąłem drobne z półki i kupiłem sobie śniadanie w drodze do szkoły.

— To dobrze. Pewnie jesteś głodny. Idź umyj ręcę i siadaj.
Czeka nas rozmowa. Wiem, że chcę mi coś powiedzieć, bo, jak zawsze gdy chce mi powiedzieć coś ważnego, gotuję naleśniki. Zaczynam jeść. Ona siada naprzeciwko i patrzya na mnie.

— Jesteś już duży i powinieneś zrozumieć – zaczyna powoli. – Taty nie było tak długo i już nie wróci.

— Czy coś mu się stało? – pytam.

— Nie, z nim wszystko w porządku. Bo widzisz, może nie zrozumiesz, ja sama tego nie rozumie, ale on już do nas nie wróci. Powiedział mi wczoraj, że poznał kogoś innego i nie może już być ze mną.

— Ale przecież jesteście małżeństwem – nie wiem co powiedzieć i tylko to mi przychodzi do głowy.

— Tak kochanie, ale widocznie Hank znalazł inną kobietę, którą kocha. Myślę, że powinniśmy się przenieść do Roswell do ciotki Carli.

— A jeśli tata będzie chciał wrócić i nas tu nie będzie? Powinniśmy zostać.

— Powiedziałam mu, że się przeprowadzimy i wie gdzie będziemy – mówi to tylko po to, żeby mnie uspokoić. Ja nie mam już nic do mówienia. Tydzień później jesteśmy już w Roswell. Nie podoba mi się tam. Ciotka Carla okazuje się staruszką z pięcioma kotami i psem. Mieszkamy w centrum miasta – o ile tak to można nazwać. To plus, bo wszędzie jest blisko. Nowa szkoła jest całkiem inna. Pierwszego dnia wszyscy patrzą na mnie jak na trędowatego. Moja wychowawczyni przedstawia mnie uczniom.

— To jes Michael Guerin. Przyejchał do nas z Amarillo. Od dziś będzie waszym nowym kolegą – mówi i każe mi usiąć na wolnym miejscu. Na szczęście dla mnie jedyne wolne miejsce znajduje się na końcu sali przy oknie. Siedze sam. Nie przeszkadza mi to, a wręcz przeciwnie jestem zadowolony.
W tym samym czasie znajduje się na najlepszej drodze do oblania czwartej klasy. Świadectwo opisuje mnie jako "przeciętnego w klasie, samotnika, niesamodzielnego". Z przedmiotów mam raczej niskie oceny. Z wf i platyki otrzymałem B. Jedynie plastyka daje mi poczucie, że coś robię dobrze i sprawia mi to przyjemność. Mniej więcej wtedy inne dzieci zaczynają prosić, abym pokazał im jak rysować. Nikt nigdy nie uczył mnie rysować. Po prostu rysuje tak, jak widzę. Dzięki plastyce zaczynam poznawać swoje prawdziwe ja. Rysuje rzeczy, które mi się śnią. Pustynia, dwójka dzieci trzymających się za ręcę i ogromna skała – to powtarza się najczęściej w moich snach.
Pewnego dnia wędruje na koniec miasteczka. Tuż na tablicą "Roswell – welcome" ciągnie się długa droga, wzdłuż której widać tylko piasek. Idę dalej aż docieram do skał. Wydają mi się dziwnie znajome. Ruszam w ich kierunku. Dochodzi 12.00 a słońce świeci coraz bardziej. Robi mi się słabo. Upadam.

* BŁYSK *
Trzy postacie wychodzą z inkubatorów. To dzieci. Dwóch chłopców i dziewczynka. Wszyscy troje trzymają się za ręcę. Nadjeżdża samochód. Jeden z chłopców ucieka. Z samochodu wysiada mężczyzna i zabiera dzieci do auta. Odjeżdżają. Chłopiec, który uciekł obserwuje całe zdarzenie zza skały. Zaczyna biec za samochodem.
* BŁYSK *

Otwieram oczy. Słońce mnie oślepia. Powoli wstaje i otrzepuje się z piasku. To co zobaczyłem było dziwne, ale dziwniejsze było to, że chłopcem biegnącym za samochodem byłem ja. Rozglądam się dookoła. Skały, które zobaczyłem przed chwilą są identyczne jak te, przy których stoję w tej chwili. Słysze czyjeś głosy. Wystraszony chowam się za krzakami. Chłopak i dziewczyna idą rozmawiając o czymś. Poznaje ich twarze. Chodzą do tej samej szkoły co ja. Wychodzę z ukrycia.

— Kim jesteś? – pyta blondynka.

— Nazywam cię Michael Guerin. Chodzimy do tej samej szkoły – wydali mi się mili więc robię wesołą minę. Chłopak odpowiada ponurym spojrzeniem, ale potem również wykrzywia się w uśmiech.

— Hej. Ja jestem Max a to moja siostra Isabel – podaje mi rękę. Kiedy dotykam jego dłoni widzę znów chłpca i dziewczynkę trzymających się za ręcę. Odskakujemy od siebie jak poparzeni. Dziewczyna patrzy na nas ze zdziwieniem.

— Co się stało Max?

— Widziałeś to co ja? – pyta mnie chłopak.

— Widzę to od zawsze w snach, ale pierwszy raz spotkało mnie to, gdy dotknąłem kogoś innego.

— Myślę Isabel, że nie musimy już szukać – zwraca się do siostry. Chwyta ją za rękę a ona mnie. WIdzę teraz sceny i obrazy, dzięki którym dowiaduje się kim naprawdę jestem. Moim prawdziwym domem jest Antar. Isabel i Max to moja rodzina. Są tacy jak ja – to kosmici. Historie, w których posiadałem nadzwyczajne moce, wymyślane kiedy byłem dzieckiem okazały się teraz prawdą. Na szczęście nie jestem jedyny.
Moi nowi przyjaciele, a raczej mój brat i siostra, są dla mnie wszystkim. Dzięki nim zaczynam uczyć się nowych rzeczy. Poprawiam nawet wyniki w nauce, chociaż ciągle nie są one najlepsze. Sytuacja w domu także się zmienia. Hank wrócił do Marthy, ale nadal mieszkamy u ciotki Carli. Spędzam niewiele czasu w domu i nie wiem wszystkiego. Hank wrócił, ale nie jest już tym samym człowiekiem. Stracił pracę i zaczął pić. Czasami słyszę jak wraca późno w nocy i Martha urządza mu awanturę. Jest mi jej żal. Kocha go, ale on jest obojętny wobec niej. Kocha, ale jednocześnie męczy się z nim.


Pewnego dnia po powrocie ze szkoły pojawia się garstka policjantów, kilku czarnych funkcjonariuszy i jeden biały. Po chwili dom wypełnia się obcymi w mundurach zadającymi pytania. Jest to tak straszne, że postanawiam się zaszyć w toalecie na dole. Nasłuchuje dźwięków i głosów dochodzących zza drzwi. Nie rozumiem co właściwie się dzieje. Przez ostatnie kilka godzin myślę, że Martha śpi, ale zaczyna do mnie docierać, że tak naprawdę już nigdy się nie obudzi. Myśl o tym, że zobaczę, jak ją wynoszą, jest dla mnie przerażająca. Nawet gdyby ją przykryli, zarys zwłok pod czarną folią jest dla mnie nie do zniesienia. Jak później ustalono, Martha połknęła mieszankę fenaticilu i aspiryny.
Gdy popełniła samobójtwo, uważałem, że świat powinien był się zatrzymać choćby na chwilę, aby okazać, że odszedł człowiek. Ale świat się nie zatrzymał. Życie po prostu toczyło się dalej. Dla mnie to nie było już życie. Wtedy zaczęła się moja ucieczka.
Na pogrzebie było dużo płaczu. Zjechało sie wielu ludzi, których nigdy nie widziałem na oczy. Leżała w trumnie. Wyglądała tak spokojnie. Leżała tam jak anioł, w swojej kremowej sukni. Nie rozumiałem dlaczego odeszła zostawiając mnie samego. Była ostatnią osobą, która we mnie wierzyła i umiała mnie obronić. Zabijając siebie zabiła cząstkę mnie.
Ciotka Carla nie może znieść pijaństwa Hanka, który po śmierci Marthy pije coraz więcej. Wyrzuca go z domu. Ponieważ jest moim prawnym opiekunem musze zamieszkać z nim. Hank ciągle nie pracuje. Jedyne pieniędze jakie ma to te, które dostaje co miesiąc na moje utrzymanie. Nie stać go na luksus jakim jest normalne mieszkanie więc mieszkamy w przyczepie.


W oczach Hanka nie ma uczuć. Żadnych. Siedząc w chmurze dymu z papierosów potrafi gapić się na teleturnieje i wiadomości, całkowicie pochłonięty, ale jednocześnie całkowiecie oderwany. Nie potrafię odczytać ani jego nastrojów, ani zachowania wobec mnie, więc trzymam się od niego z daleka. Boję się, że znów mnie uderzy. Dzięki swojej mocy mogę mu w tym przeszkodzić, ale nie chce się ujawnić. Prześlizguję się więc niezauważenie na zewnątrz. Tu jestem bezpieczny. Mogę odetchnąć z ulgą zanim ruszę w kierunku szkoły. Nie wiem po co tam idę, ale lepiej teraz nie być w domu. Nadal muszę się uczyć. Właśnie rozpoczął się najgorszy okres w moim życiu. Rozpocząłem naukę w Roswell High School.
Od śmierci Marthy minęły prawie 3 lata. W miarę jak wiosna przechodzi w lato, coraz bardziej zamykam się w sobie. Wolny czas poświęcam na spacery po ulicach i okolicy, gram samotnie w koszykówkę, szkicuję lub siedzę w swoim pokoju – jeżeli można to miejsce nazwać pokojem. Już niedługo wrzesień i kolejny rok szkolny. Nadal spotykam się z Max'em i Isabel. Próbujemy dowiedzieć się czegoś więcej o nas samych, ale nie wiemy skąd wziąć informacje. Jednak nasza tajemnica jest bezpieczna. Do pewnego czasu.


Jest wrześniowe popołudnie. Idziemy z Max'em do CrashDown Cafe. Nie lubię tam przychodzić, ta blond kelnerka jest denerwująca, ale Max'owi wpadła w oko ta druga. Nie przyznaje się do tego, ale ja to dostrzegam. Wchodzimy spokojnie do środka i zajmujemy jak zawsze miejsce w kącie.

— Zamawiam coś, ty wpatrujesz sie w kelnerkę i spadamy – mówię do niego. Kiwa głową na zgodę. Podchodzi do nas kelnerka. Składam zamówienie. Max jest nieobecny i ciągle obserwuje kelnerkę o długich brązowych włosach. Jacyś ludzi obok nas kłócą się.

— Przyjechałem po forsę i bez niej nie wyjdę – krzyczy jeden z nich. Po chwili wyciąga broń i strzela. Max zrywa się z miejsca. Obserwuje całe zdarzenie i zdaję sobie sprawę, że zaraz będziemy mieli problemy i pojawi się tu szeryf.

— Co chcesz zrobić? – pyta blond kelnerka.

— Wezwij karetkę! – krzyczy do niej Max. Klęka nad dziewczyną, którą przed chwilą postrzelił jeden z turystów. Wiem, że próbuję ją uzdrowić. Muszę szybko działać, aby nikt tego nie zauważył. Po chwili jest już po wszystkim. Kelnerka wstaje z miejsca i chce iść za Max'em.

— Kluczyki, szybko! – krzyczę do niego. Wybiegamy z kafeteri i jedziemy do domu. W drodze jestem zły na niego. Staraliśmy się ukryć nasze pochodzenie przez tak długi czas, a on w jednym momencie wszystko zepsuł. Isabel również nie jest zadowolona.

— Jak mogłeś mu na to pozwolić? – krzyczy na mnie, jakbym to ja był wszystkiemu winien.

— Próbowałem go zatrzymać – tłumaczę się.

— Przepraszam.

— Łamiesz umowę i mówisz po prostu przepraszam? – zwraca się do Max'a. – To wbrew naszym zasadom. Przecież to koniec! – Isabel jest zdenerwowana.

— Nie prawda!

— Isabel ma rację. Musimy wyjechać z Roswell – proponuje.

— Nie możemy – mówi Max.

— Owszem, możemy. Wiedzieliśmy, że ten dzień nadejdzie.

— Michael dokąd pojedziemy? – pyta Isabel. – W końcu Roswell to nasz dom.

— Jaki tam dom. Nawet nie nasz system słoneczny.

— Lepszego w tej chwili nie znajdziemy.

— Wy może nie. To was Evans'owie znaleźli na drodze. Mój ojczym trzyma mnie tylko dla zapomogi – w jednej chwili wybuchają wszystkie uczucia, które kłębiłem do tej pory.

— Wszystko będzie dobrze – Max próbuje uspokoić Isabel. – Powinniśmy żyć jakby nic się nie stało.

— Jak by nic sie nie stało? I to ma być twój wielki plan?! Nie zdajesz sobie sprawy, że lada chwila znajdą nas, zamkną w jakimś laboratorium, albo po prostu zlikwidują.
Nie da się ukryć, jestem wściekły. Nie rozumiem dlaczego on mógł się tak poświęcić dla tej dziewczyny. Poświęcił nie tylko swoje życie, ale i nasze. Udaje nam się pozbyć podejrzeń szeryfa, ale naszą tajemnice zna Liz i Maria. Nie jestem pewien czy sprawa naszego pochodzenia jest bezpieczna. Biorę dziennik Liz Parker – dziewczyny, którą uzdrowił Max. Boję się, że jego zawartość może nas zdradzić. Stwierdzam jednak, że to tylko zapiski zakochanej dziewczyny. Idę do Liz i przyznaje się, że to ja zabrałem dziennik. Dziewczyna jest zdizwiona.

— Dzięki dziennikowi można jedynie poznać ciebie – zaczynam spokojnie. – Max jest szczęściarzem – Liz lekko się rumieni. Proszę ją by nie mówiła kto zabrał jej dziennik. Zgadza się.
Po jakimś czasie nasz sekret poznają Alex, Kyle i szeryf, którzy teraz pomagają nam w utrzymaniu tajemnicy. Od tej pory tworzymy pewnego rodzaju paczkę. Chociaż dalej istnieje podział na "ludzi" i "obcych". Razem udaje nam się pozbyć FBI i nnych obcych – Skórów. Zaczynają się tworzyć pary: Max i Liz, ja i Maria, Isabel i Alex. Przez ten długi czas dzieje się wiele niewytłumaczonych rzeczy. Pojawia się czwarta obca – Tess. Dziewczyna próbuje wkroczyć pomiędzy związek Liz i Max'a, ale nie udeje jej się to. Poznajemy swoje poprzednie życie. Już wiemy dokładnie skąd pochodzimy, kim byliśmy i kim jesteśmy. Jedyną niewiadomą stanowi to kim będziemy.


Kolejny rok szkolny jest pełen przewrotnych sytuacji. Wyrzucają mnie ze szkoły.

— Jeżeli potrzebujesz z kimś pogadać, po prostu otwórz usta i mów. Nie możesz kręcić się tu taki przygnębiony. To nie ma sensu.
Co ona tam wie? Wie mnóstwo rzeczy o kosmetykach i modzie, ale o mnie nie wie nic. Dlaczego wtrąca się w moje sprawy? Nie chce, aby ktoś mi matkował. Nie potrzebuje atorytetów. Znów zamykam się w sobie. Postanawiam zakończyć mój związek z Marią. Później okazuje się to błędem.


Pierwsze co zauważasz, gdy jesteś samotny, to jak długie są noce. Trudno sobie wyobrazić, że noc może być tak długa, ale z czasem można się przyzwyczić. Teraz zrozumiałem. Nigdy nie miałem rodziny. A kiedy ją wreszcie odnalazłem, pokpiłem sprawę. Wszystko schodzi na złą drogę. Alex ginie. W naszej grupie tworzy się podział. Liz nie wierzy, że Alex zginął w wypadku. Razem z Marią próbują się dowiedzieć prawdy. Znów się kłócimy.

— Nie mogę na tobie polegać.

— Owszem, możesz. Zajmę się wszystkim. Jestem tu przy tobie – tłumaczę jej.

— Ale nie będziesz wiecznie.

— Co?

— Pewnego dnia opuścisz mnie. Wsiądziesz do swojego statku kosmicznego i i odlecisz. I to, że teraz będziesz idealnym chłopakiem w niczym mi nie pomoże. Nie mogę stracić kolejnej osoby, Michael. Moje serce tego nie wytrzyma.

— Masz rację. Nie mogę sobie tego wyobrazić, ale kiedyś odejdę. Może za rok, lub 2, lub 50. Ale odejdę. To do bani, ale to wybór jakiego dokonaliśmy chcąc być razem. Jest jedna rzecz, którą mogę ci obiecać i to jest to co mogę ci dać teraz.
Maria zaczęła płakać. Pomogłem jej w sprawie Alexa. Przynajmniej tyle mogłem wtedy zrobić.
Wkrótce okazuje się, że Tess jest w ciąży. Postanawiamy opuścić Ziemie, aby uratować Tess i dziecko. Po uruchomieniu granlith'u mamy 24 godziny na pożegnanie się z innymi. Ponieważ są to moje ostatnie chwile na tej planecie postanawiam zaprosić Marię na kolację.

— O co chodzi? – pyta zdziwiona.

— Usiądź, proszę. Dużo myślałem o tobie, Maria. Myślę, że najważniejsze dla mnie jest to, że jesteś otwarta. Mogę spojrzeć w twoje oczy i wiem o czym myślisz. Wiem co czujesz. Co czasami dla ciebie znaczę. Jak czasami cię wkurzam. Ale zawsze widzę ciebie.

— Ja ciebie też widzę.

— Nie, ty mnie nie widzisz. Wiesz, że kiedy Max i Liz się całują, Liz widzi sceny? A kiedy my się całujemy ty tego nie widzisz. Wiem jak cię to boli.

— To już nie ma dla mnie znaczenia, Michael.

— Prawdziwym powodem dla którego nie masz tych wizji jest to, że ja ci nie pozwalałem na nie. Nie pozwalałem ci zobaczyć mnie. Nigdy nie pozwoliłem poznać prawdziwego mnie, ponieważ w głęboko we mnie są rzeczy, których nie chcę pokazywać innym ludziom. To rzeczy, z których nie jestem dumny. Ale pomyślałem o tym, i chcę abyś mnie zobaczyła. Chwyć mnie za ręcę – złapałem Marie za rękę i pokazałem jej obrazy. Wypadek w 1947. Postanowiłem odkryć całego siebie pozwalając jej zobaczyć jak wychodzę z "inkubatora". Widziała nawet mojego przybranego ojca i to, jak wyjmuje pasek. Ujarzała dzień, w którym odnalazłem Max'a i Isabel, i kiedy poznałem ją. Potem, zanim zdążyłem jej cokolwiek powiedzieć, pocałowała mnie i zrobiliśmy to. Duży krok w stosunkach ludzko-obcych.

— Max... Nie mogę odejść. Wreszcie znalazłem dom. Najdziwniejsze jest to, że tu, na Ziemi. Nie mogę odejść. Od kiedy pamiętam, byłem pewnego rodzaju gościem, który zawsze próbował odkryć gdzie należy.

— Jesteś jednym z ludzi. Trzymaj się Michael. Kocham cię – powiedział ściskając mnie.

— Jesteś wspaniałym bratem.

— Opiekuj się wszystkimi – dodał kiedy wychodziłem. Postanawiam zostać na Ziemi z Marią. Wychodząc z granilith'u spotykam Liz i resztę.

— Tess zabiła Alex'a – krzyczą. Liz powtarza Maxowi, to co przed chwilą sam usłyszałem. Max wyrzuca wszystkich z pomieszczenia i rozmawia z Tess. Dziewczyna sama odlatuje na Antar, ze względu na dziecko. Znów jesteśmy razem, tylko że pojawiają się nowe kosmiczne problemy. Po jakimś czasie Tess wraca z dzieckiem Max'a. Udaje nam się dalej trzymać razem. O naszym kosmicznym pochodzeniu dowiadują się rodzice Isabel i Max'a oraz Jesse – mąż Isabel. Nie wydają nas. Tess niszczy bazę wojskową z wszystkimi dokumentami, które mogłyby nas pogrążyć. Jednak FBI nadal chce nas zabić. Musimy uciekać: ja, Max i Isabel.

— Jeżeli zamierzamy uciekać, powinniśmy to zrobić po rozdaniu świadectw. W samą porę i nie oglądać się za siebie. Skoro ja nie chodzę do szkoły, więc myślę, że wyruszę pierwszy – postanawiam odjechać sam. Żegnam się z Marią.

— Myślałam, że wyjeżdżasz – mówi obojętnie.

— Wyjeżdżam, ale chciałem... – trudno mi zebrać słowa w zdanie.

— Pożegnać się?

— Chciałem powiedzieć, że to wszystko było zepsute już na początku. Ty i ja. My. Głupia historia...

— Dzięki – teraz zauważam, że chyba przesadziłem.

— Ale nie zamieniłbym tego na cokolwiek innego. To dla mnie tyle znaczy, wiesz. Od pierwszego dnia, kiedy cię porwałem i ukradłem twój samochód... już wtedy wiedziałem, że jesteś dziewczyną dla mnie. Nigdy nie chciałem kogokolwiek innego.

— Michael...

— I nadal nie chcę. Tylko gdziekolwiek będę, cokolwiek będę robił, wiedz, że zawsze będę cię kochał – wkładam kask i odjeżdżam pozostawiając Marię samą na ulicy. Pozostawiając moją jedyną miłość.
Coś jednak nie pozwala mi tak odjechać. Wracam do przyjaciół i w ostatniej chwili udaje mi się uratować Max'a. Nie mamy wyboru. Musimy uciekać wszyscy razem. Z naszą kosmiczną trójką jedzie również Liz, Maria i Kyle.
Max i Liz biorą ślub w przydrożnej kapliczce. Ja i Maria wkrótce też się pobierzemy. Mimo tego, że nasze życie od tej pory jest ciągłą ucieczką, to wciąż jesteśmy razem. Ja i Maria. Max i Liz. Isabel. Kyle.


To, co widzę z okna mojego mieszkania dzisiaj, bardzo się różni od widoku z dzieciństwa. Co tydzień jestem w innym mieście i krajobraz się zmienia, ale to nie chodzi tylko o to. Jestem dorosły, mam żonę, którą kocham. Nigdy nie zmienią się moje uczucia do niej. Moje szczęście to skutek dobroci ludzi na tym świecie. Mówię tu o ludziach, którym zawsze będę wdzięczny.
Może nie zostałem zaproszony na ten świat, ale dzięki Marii i moim przyjaciołom czuje się mile widziany. Otworzyło się we mnie jakieś miejsce. Jestem teraz zupełnie nową osobą. Chciałbym powiedzieć, że przeszłość nie sprawia mi bólu, ale nie byłaby to prada. Pozostały blizny i pozostaną na zawsze.


Koniec


***
Od autorki: Opowiadanie jest pewnego rodzaju wspomnieniem Michael'a Guerin'a. Nie przewiduje kolejnych części. Uważam, że każdy powinien dopisać sobie dalszą część, taką jaką uważa za słuszną. Opowiadanie napisałam pod wływem książki "Odnaleźć siebie" Antwon'a Quenton'a Fisher'a. Komntarze po przeczytaniu mojego ff będą mile widziane:) – Kami

Wersja do czytania