Nie potrafię rezygnować- królowa
(część pierwsza)
Nienawiść
Drobne przypomnienie(tekst właściwy od słów LOS ANGELES...):
Wiedziała, że ja wiem i za to też mnie nienawidziła. Podobnie jak za wiele innych rzeczy. Najbardziej za Zana. Tego nigdy mi nie darowała podobnie jak sobie dnia, w którym znalazłam się w jego życiu.
Grota. "Mój synu, wysłałam cię z twoją młodą narzeczoną, twoją ukochaną."- mówi jego matka. A on patrzy na Tess. Nie może oderwać od niej wzroku. Wie, że to o niej mowa. Czuję jak się rozpadam. W tamtej chwili przekonałam się, że nigdy nie jest tak źle by nie mogło być gorzej. Powiedział: "Teraz jest nas czworo." A ona podeszła do niego i go objęła.
Po kwadransie pracy przyszedł do niego Brody z nową pracownicą.
— To Ellis Seeman, a to Max Evans.- przedstawił ich sobie.
Max odciągnął jej ciało na chwile przed tym jak pogrążyło się w strumieniu. Ocknęła się po kilku sekundach.
— Max?
— Już dobrze.- przytulił ją.
— A oni?- spojrzeli na miejsce gdzie przed chwilą był wir. Ciało Iana leżało bez ruchu.- Nie ma jej tu.- stwierdziła po chwili Liz.
— Pośpieszcie się.- przerwał im Kal. Spojrzeli za siebie. Michael niósł Zacka. Leni w dwie sekundy rozwaliła(niemałą) część ściany.
— Tędy.- ruszyli w ciemność nocy. Ciągle natykali się na Skórów. Byli jak mrówki. Po kilku metrach nie mieli już sił nie tyle dlatego, że biegli, lecz z powodu wycieńczającej walki.
Wtedy pojawili się oni. Jedni jakby wyszli spod ziemi, inni jakby spadali z nieba. Nie sposób było ich policzyć. Nadjechały dwa vany. Wsiedli do nich. Kiedy emocje opadły zrozumieli, że to ich pożegnanie z Roswell, że przynajmniej na razie tam nie wrócą.
LOS ANGELES. CENTRUM. OBECNIE.
Liz leżała na łóżku z największym zainteresowaniem patrząc w sufit. Próbowała zrozumieć czym się wtedy zdradziła, gdzie popełniła błąd. Jak to się stało, że Lahrek poznał prawdę? Czyżby to po prostu było w niej i co go gorsza widoczne było w jej postępowaniu? Lahrek zgodził się milczeć, ale czy to wystarczy? Teraz przecież będzie jeszcze trudniej.
Max chodził bez celu po niezliczonych pomieszczeniach. Czuł się tu obco. To nie było jego miejsce.
— Podziwiasz skutki swojej własnej pychy?- usłyszał w pewnym momencie.
— Może znajdź sobie jakieś zajęcie?
— To polecenie królewskie?
— Ostatecznie jestem królem.
— Nie dla nich.- Kev wskazał na pracujące w okolicy osoby.- I na pewno nie dla mnie. Nie jesteś u siebie. Pamiętaj o tym.
— Postaram się.
Przerwała rozmyślania i sięgnęła po to co znalazła w domu Iana. Nie pokazała tego innym. Na pozór był to tylko stary notatnik zapisany trochę niewyraźnym pismem, ale jego zawartość... Do tej pory odkładała na później zapoznanie się z nią. Wymyślała milion ważniejszych spraw. Ale czas nadszedł. Musiała zmierzyć się z tą częścią swej przeszłości, w której jej nie było.
Zajęło jej to niemało czasu. Nie ze względu na dużą ilość stron czy niewyraźne pismo. Liz potrzebowała czasu by to co czytała dotarło w pełni do jej świadomości. Teraz, tak jak przed kilkoma godzinami Max, chodziła po tych korytarzach, patrząc przez szybę na tych, którzy tak bardzo jej zaufali. Przygotowywali się do walnej bitwy. I to ona miała wyznaczyć jej czas, miejsce, strategię.
— Z każdym dniem jest ich więcej.- stwierdziła Selma stając obok jej.
— Ciebie to cieszy?- Liz nie podzielała jej entuzjazmu.- Przecież im więcej ich jest tym więcej może zginąć.
— Wojna zawsze oznacza śmierć. Nie można jej powstrzymać, ale przy odrobinie inteligencji można zmniejszyć jej żniwo.
— Ona by to potrafiła.
— Jej nie ma, ale my mamy jeszcze ciebie a to znaczy, że już wygraliśmy.
Liz nic nie odpowiedziała. Nie mogła oderwać wzroku od swoich żołnierzy. ZWYCIĘSTWO. WALKA I ZWYCIESTWO. W IMIENIU MONARCHI. W IMIENIU KRÓLA. JESZCZE TEN JEDEN RAZ. TYLKO CO POTEM? PRZECIEŻ WIEM. A MOŻE?
Zack wszedł do jednego z pomieszczeń. Byli tam Max, Michael, Isabel, Alex, Maria i Kaly.
— Twoje wycieczki stają się coraz dłuższe.- stwierdził Max.
— Wiesz, to zajęcie, które sobie wybrałem, jest bardzo czasochłonne.
— Jakie zajęcie?- spytała Maria.
— Muszę posprzątać ten kosmiczny bałagan zanim zostanę królem Antaru.
— Nie zmienisz zdania?- Max nie wydawał się zadowolony z jego planów.
— Właściwie zastanawiam się też nad pozostałymi czterema planetami układu i kilkoma w sąsiedztwie. Przeglądałeś chyba mapy okolic?
— Mapa fizyczna świata już ci się znudziła.- zauważyła Isabel z uśmiechem.
— Trochę. Ale ostatnio zajmuję się częściej historią. Wiecie, że większość tych królów, władców i przywódców pojęcia nie miała o swoich obowiązkach. Ciągle prowadzili ze sobą wojny. Przecież to chyba logiczne, że ludzi najpierw trzeba zachować przy życiu, a potem wymagać by wypełniali rozkazy.
Liz została sama. Myślami wróciła do jej słów: "Jeśli zwyciężysz decyzja będzie należała do ciebie. Tylko do ciebie. I mam nadzieję, że będzie właściwa". Tylko, ż e w tej chwili Liz była pewna, że o żadnej decyzji nie będzie mogła powiedzieć, że jest właściwa.
— Oni są wszędzie.- powiedziała Maria do Michaela, gdy minął ich "następny".
— Jacy oni?
— Kosmici.- jej słowa były tak ciche, że ledwo do niego dotarły.
— Wiem, że ostatnio niewiele rozwalałem, ale to nie powód, żebyś zapominała o moim pochodzeniu.
— Nie o to chodzi.
— Więc?
— Do tej pory to wy byliście w mniejszości.- zabrzmiało prawie jak wyrzut. Michael starał się nie śmiać.- A teraz. Kosmici na śniadanie, na obiad, na kolację i jak by tego było mało to jeszcze między posiłkami.
— Nigdy więcej nie dostaniesz do rąk noża i widelca.
Zack po długich poszukiwaniach znalazł sobie jakieś puste miejsce z dala od wszystkich. Na podłodze rozłożył kredki, kartkę. Starał się jak najwierniej odtworzyć jej postać, zwłaszcza twarz, oczy. Może nie powinien, ale bał się jej. Wiedział kim była, jednak jej spojrzenie było przesycone nienawiścią. Nienawidziła go. W dodatku równie mocno jak nienawidziła jego mamę. I wtedy Zack postanowił, że już nadszedł czas by użyć tego słowa.
Kiedy skończył rysować ruszył w sobie tylko wiadomym kierunku. Czuł, że ten rysunek nie jest już jego i że najlepiej zrobi jak szybko go odda. Isabel wzięła wysuniętą w jej stronę kartkę trochę zaskoczona.
— Kolejny rysunek?- spytała z uśmiechem na ustach. Po chwili po uśmiechu nie został nawet ślad.
Tym razem widok roztacza się na pomieszczenie pełne urządzeń. Liz pracuje przy jednym z nich. Obserwujący to w tym przypadku Kal i Rwela.
— Wiedziałem, że dobrze jej idzie, ale nie sądziłem, że aż tak.
— Wiele się tu zmieniło od twoich ostatnich odwiedzin.
— Odwiedzin? Uciekliśmy tu przed armią Skórów. Zresztą wiesz, że nie cierpię podziemi. No i ten jej zakaz wychodzenia na powierzchnię.
— Ty naprawdę lubisz tę planetę.
— Tu przynajmniej zawsze chodzi o pieniądze a nie o jakieś łzawe historyjki z przeszłości, pseudo legendy i zdecydowanie rzadziej zdarzają się ci co twierdzą, że zagłada planety nastąpi w ciągu tej dekady. Ludzie mają z tym problem na większą skalę tylko co tysiąc lat. Znaczy to, że następnej fali tych bzdur już nie doczekam
Max znów plątał się bez celu. I wtedy wpadł na Liz.
— Cześć.- uśmiechnęła się.
— Czy teraz będziemy się widywać tylko przez przypadek?
— Mam dużo pracy.- starała się nie patrzeć mu w oczy.
— Unikasz mnie.
— Nieprawda.- ktoś ją zawołał.- Muszę iść.- ruszyła przed siebie.
— Pamiętam go.- zatrzymała się.
— Kogo?- spytała.
— Iana. Pamiętam...- podszedł do niej.
Czuli się tak jakby nie mogli oderwać od siebie wzroku, jakby wokół panowała pustka. Kiedy zetknęli się czołami strumień wizji przepłynął przez ich umysły. W nich byli naprawdę sami.
— Kiedyś musimy o tym porozmawiać.- zaczął Alex po dłuższej chwili ciszy.
— Wiem.- Isabel poczuła się tak jakby bała się na niego spojrzeć.
— Więc?
— Był w Vegas.
— To o nim wtedy mówiłaś.
— Tak.- słowa z trudem przechodziły jej przez gardło.- Potem pojawiły się sny. Wtedy myślałam, że Lonni miała jednak rację.
— W czym?
— W tym, że dla niego można zrobić wszystko.
Cisza pojawiła się z nikąd. Zapanowała i za nic nie chciała zrzec się zdobytej władzy. Palce dwóch rąk zetknęły się na chwilę.
Liz weszła do pokoju, w którym Max, Isabel, Michael, Alex, Maria i Kaly spędzali prawie całe dnie.
— Wszystko w porządku?- spytała, zdając sobie sprawę, że zamilkli, gdy tylko weszła.
— Rozmawialiśmy o twoim duszku.- stwierdził Michael.
— Tak?
— Była żoną Zana, prawda?- spytał Max.
— Mam nadzieję, że to nie początki schizofrenii.
— Przestań.
— A co mam ci powiedzieć?! Tak ona była TWOJĄ żoną w TWOIM poprzednim życiu?! Dobrze. Była nią. Zadowolony?
— A Ava?
— To skomplikowane.
— Więc mi wytłumacz.
— Ava była druga.
— To wszystko?
— Będziesz musiał odzyskać wspomnienia żeby dowiedzieć się więcej. Chyba, że już je odzyskałeś?- jedyną odpowiedzią jakiej się doczekała było milczenie.
Max próbował zrozumieć wybuch Liz i ciągle dochodził do wniosku, że jeśli zaraz się stąd nie wyjdzie, nie pochodzi jakimiś ulicami to chyba oszaleje. I wtedy zobaczył Zacka. Tłumaczył komuś jak ma wypełniać swoje obowiązki i bez problemu udowadniał, że tamten robi wszystko źle.
— Cześć Max.- powiedział gdy go zauważył.- Wybacz, ale pracuję.
— Pracoholik jak jego matka.- uśmiechnął się na tę myśl i wtedy do niego dotarła jedna z wizji. Ona... Jej pocałunki, bliskość...
Liz weszła do pokoju. Jej widok nie był dla niej zaskoczeniem. Wiedziała, że to musi nastąpić. Nie było ucieczki. Musiała stawić czoło tej, która ją tak bardzo nienawidziła i do której ona sama czuła ogromną nienawiść.
Przyszła do nich. Jej armia. Uśpieni żołnierze obudzą się... by walczyć. Potęga, pod którą nie można się nie ugiąć.
— Ile to jeszcze potrwa?- spytała Rweli.
— Niedługo.
— Rwelo?
— Tak?
— Potrzebuję jeszcze kilku lekcji.
— Ale?
— Nie ma ale. To ja poprowadzę moją armię.
— A jeśli zginiesz?
— Zack będzie królem. I tak go nie powstrzymamy.- uśmiechnęła się.- Zresztą dlaczego od razu spisujesz mnie na straty? Czyżbyś zapomniała czyja krew płynie w moich żyłach? My nie umiałyśmy, nie umiemy i nigdy nie nauczymy się przegrywać. Żadna mała porażka tego nie zmieni. Ostateczne zwycięstwo jest po naszej stronie.
— Wolałam kiedy byłaś troszkę bardziej przerażona.
— Zaczynam zapominać jak wygląda.- stwierdził Kaly.
— Nie przesadzaj.- Alex zaczynał dochodzić do wniosku, że nie ma lepszego lekarstwa na własne troski niż ktoś kto ma większe problemy.
— Posłuchaj mojej rady: nigdy nie wiąż się z żołnierzem.
— Lepiej skieruj to do Marii no i może do Maxa. Albo nie. Liz i Michael zrównaliby cię z ziemią..., albo powierzchnią innej planety.
— Kocham ten ich kosmiczny światek.
— Jak my wszyscy.
Isabel chciała już tylko jednego- odpocząć. Jednak najwyraźniej nie było jej to dane.
— Max nie teraz.
— Muszę wiedzieć.
— Co takiego?
— Czy to z Kivarem to już koniec?
— Ostatnio mi się nie śnił jeśli o to pytasz.- denerwowała ją ta rozmowa.
— Kochasz go?
— A ty? Kogo ty kochasz?
I znów ta wizja.
— Znowu razem. Znowu z lodami. Cudowne uczucie.- stwierdziła Maria. Alex i Liz uśmiechnęli się na znak zgody.- Dobra Liz. Ian czy może lepiej Zan.
— Co? Wtedy to była ona.
— Pytam o każdy poprzedni raz.
— Był tylko jeden. No może dwa.
— I?
— I?
— Jak to jest...?
— Dziwnie. Z jednej strony kochasz jednego kosmitę a z drugiej ten też jest nim... Do pewnego stopnia oczywiście. Już chyba łatwiej było z duplikatami.
— Tego akurat nie możesz wiedzieć.
— Zanim się pokłócicie o swoje doświadczenia z kosmitami pozwólcie, że zadam pytanie.
— Jasne.
— Czemu nie?
— Kiedy pójdziemy na lody? Kiedy zobaczę słońce, księżyc, albo chociaż jedną małą gwiazdkę?
— Chodźcie.- powiedziała Liz.
— Dokąd.- spytała Maria.
— Zobaczycie.
Kilka minut później.
— Ciemno tu.- zauważyła Maria.
— Ale za to krystalicznie czysto.- dodał Alex.
— Ułóżcie się na podłodze.
— Co?
— Dosyć tych pytań. Po prostu mi zaufajcie.
Gdy to zrobili coś co miało służyć za sufit rozstąpiło się od środka w dwie strony. Mieli wrażenie, że ściany pomieszczenia stają się niższe, a ten niewiarygodny i niemożliwy do ogarnięcia widok przybliża się do nich. To nie była jedna gwiazda.
Laboratorium.
— Więc to tym cię przekonali.- bardziej stwierdził niż zapytał Max.
— A myślałeś, że poleciałam na władzę i ich króla?- Liz starała się by zabrzmiało to poważnie i robiła wszystko by nie upuścić trzymanej przez siebie probówki. Max stanął za nią i objął ją w pasie.- Co robisz?
— To chyba oczywiste.- jego wargi powędrowały po jej szyi.
— Max?
— Mhm?
— O ile dobrze pamiętam ostatnio się pokłóciliśmy.
— Możliwe.- odwrócił ją do siebie.
Szkło upadające na podłogę rozbiło się na tysiące kawałków, jednak do ich uszu nie docierały już żadne dźwięki.
Jakiś czas później w pokoju Liz. Max nie mógł oderwać od niej wzroku. Spała spokojnie przez ostatnie dwie godziny. Teraz powoli otwierała oczy.
— Jakieś wizje?- spytał.
— Miliony.- znów zamknęła powieki.
— Kocham cię.
— To było zbyt piękne. O co chodzi tym razem?
— Ellis powiedziała kiedyś, że była na moim ślubie z Avą.
— A więc to jednak byłeś ty, a nie jakiś tam odległy, prawie zapomniany...
— Liz.
— Po prostu nie spodziewałam się, że o tym też rozmawialiście.- trudno było nie zauważyć tonu jej głosu.
— Przestań.
— Mam dużo pracy.- opleciona w prześcieradło zmierzała do łazienki.
— Liz!- zatrzymała się pod drzwiami.
— Ja też cię kocham.
— Wyglądasz fatalnie.- zauważyła Liz.
— Dzięki, ty również.- odpowiedziała Isabel.
— Ostatnio to mój stan naturalny. A ty pewnie kiepsko spałaś?
— Już mi się nie śni!
— Wiem
— Przedtem też wiedziałaś.
— Muszę wiedzieć takie rzeczy.
— Ale...
— Wiem, że to nie łatwe, ale musisz się od niego odciąć. On nie może cię kontrolować. Od kiedy Isabel Evans pozwala na to komukolwiek?
Zack przechadzał się po "włościach", które, był tego pewien, już niedługo będą należały do niego(to dopiero będzie harówka) i robił...notatki. To poprawić, to zmienić, to zupełnie niepotrzebne a tamtego brakuje. Zatrzymał się przed kimś na kogo omal nie wpadł. Podniósł w górę oczy i po raz pierwszy zatęsknił za pokojem Liz. Chciał się schować za jej łóżkiem i poczekać aż po niego przyjdzie.
Ellis spojrzała z góry na armię ćwiczących żołnierzy. Myśl, że już niedługo będą jej podlegać wywołała na jej twarzy uśmiech, który szybko został zmyty. Poczuła niewiarygodną siłę i uderzyła plecami o ścianę. Później było już tylko gorzej. Kiedy wreszcie przez dłuższą chwilę znalazła się w jednym miejscu leżała na podłodze w kałuży krwi.
— Potraktuj to jako zaliczkę.- powiedział stojący nad nią Kevin.
— A teraz ona.- powiedziała Maria podchodząc do Liz.
— Jaka ona?
— Twój duszek.
— Znowu?
— Tak.
— Maria.- prawie jęk.
— Muszę wiedzieć jak to jest kiedy była twojego faceta wcina się we wszystko zza grobu.
— Gdzie reszta?- spytał Max Michaela.
— Isabel wszystkich unika, Maria unika kosmitów a Alex i Kaly nie mogą sobie poradzić z faktem, że ich dziewczyny ich unikają.
— A ty co robisz?
— Wszystko byleby ta skrzynka zaczęła odbierać kablówkę. Ale ty chyba wolisz rzeczywistość?
— Co?
— Jesteś zbyt zadowolony jak na kogoś kto ostatnio pokłócił się ze swoją dziewczyną. Rozumiem, że już po pojednaniu.
— Zajmij się lepiej tym czymś. Potrzebujemy telewizji.
— Czyli nie wszystko gra?
— Mam wrażenie, że czegoś nie wiem.
— Tylko jednego? Robimy postępy.
Ambulatorium(w każdym razie coś w tym rodzaju).
— Widzę, że przyjęto cię należycie.- Liz spojrzała na Ellis prawie z litością.
— Nie ciesz się. Zabawa dopiero się zacznie a ty raczej nie weźmiesz w niej udziału.
— Kryształ.
— Raczej kryształy. Oddasz mi je wszystkie.
— Po co? Żebym później mogła korzystać z efektów ich działania.
— Dosyć.- odtrąciła rękę "pielęgniarza", który oczyszczał jej rany.- Zostawimy je na razie. Już niedługo zajmie się nimi ktoś inny.- Ellis wyszła.
— Po moim trupie.- szepnęła pod nosem Liz.
— Isabel!
— Alex? Jak mnie znalazłeś?
— Przez przypadek.
— Wiesz gdzie jesteśmy?- Alex rozejrzał się na wszystkie strony.
— A ty?- spytał cicho, jakby z trudem wydobywał z siebie głos.- Nie zabłądziliśmy, prawda?
Sala treningowa.
— Świetnie ci idzie.- stwierdziła Liz.
— To moja praca. Nie moja wina, że ją uwielbiam.- na twarzy Leni pojawił się typowy dla niej uśmiech.
— Ale mogłabyś trochę zwolnić...- zasugerowała Liz.
— A jak nie?- przekora.
— To cię zwolnię.-odpowiedział Zack.
Liz i Zack weszli do jej pokoju.
— Powiesz mi teraz co się stało?
— Mamy problem. Duuuuży problem.
— Tak?
— Niestety. Babcia przyleciała.
Kilkanaście minut później.
— Ale...
— Masz wreszcie zasnąć. Nie bój się. Zajmę się wszystkim.
— Ona nie zabierze nam Maxa, prawda?
— Nie. Nie pozwolimy jej na to.
Liz opuściła swój pokój kilkanaście minut później, gdy miała jako taką pewność, że już śpi. Na korytarzu spotkała "duuuuży problem".
— Nie Zack.
— Nie?
— Nie zbliżaj się do niego.
— To przecież mój wnuk.
— Niczego bardziej nie żałujesz.
— Poradziłam sobie z nią, poradzę i z tobą.
— Nie zauważyłaś zasadniczej różnicy miedzy nami.
— Jakiej?
— Ja nie czuję się specjalnie królową. I nie poświęcę wszystkiego by nią być.
Liz odeszła wymijając Rwelę.
— Nie doceniasz jej.
— Nie, ja ją po prostu nienawidzę.
— Ona zostanie królową.
— Sama wiesz, że to już niemożliwe. Przegrałaś. Rada podejmuje w tej chwili odpowiednią decyzję.
— Wiesz, że to nic nie znaczy.
— Wtedy też nic nie znaczyło, a ona została stracona.
— Zapłacisz za to. Może nie od razu, ale słowa naszej prawowitej władczyni staną się prawdą.
— Kolejny pracoholik.
— Elizabeth.
— Znów cieszysz się na mój widok.
— Najwyraźniej mam to we krwi. Powiesz mi od razu o co chodzi?
— Przeszłość znów do mnie wraca.
— Wiem, ledwo pozbyliśmy się jednego psychola a już mamy na karku jego mamusię.
— On po prostu cierpiał.
— Jesteś beznadziejnym przypadkiem.
— To mi raczej nie pomoże, prawda?
Liz siedzi na łóżku w swoim pokoju. Zack wstał jakieś półgodziny temu. Odwraca się w stronę drzwi, gdy te się otwierają. Wchodzi Zack i ciągnie za sobą... Maxa.
— Stój tu.- mówi do niego kiedy stoją koło łóżka i wraca by zamknąć drzwi.
— O co chodzi?- pyta Liz.
— Też nie rozumiem.- odpowiada Max.
— No właśnie, nie rozumiesz. Oboje macie problem ze zrozumieniem zasadniczej kwestii. Mamy być razem. Pamiętacie? Jeśli do was nie dociera to może wam to przeliteruję?- Max i Liz patrzą na siebie. Uśmiechy pojawiają się na ich twarzach.- Razem znaczy we trójkę nawet jeśli każde z nas ma patrzeć w dwie strony na raz. I wyjaśnijmy to sobie od razu. Na razie tylko w dwie.
Isabel, Max i Michael szli właśnie coś przegryźć, gdy minęli pewną kobietę.
— Dziwnie na nas patrzyła.- powiedział Max po kilku krokach.
— Nie podoba mi się to jej spojrzenie.- dodał Michael.
Isabel milczała.
Po kilku godzinach w swoim pokoju wróciła myślami do tej kobiety. Próbowała zrozumieć swoje uczucia do niej. I pomyślała o kobiecie do której przez ostatnie lata mówiła "mamo".
Max starał się odrzucić natrętne myśli. Miał wrażenie, że teraz w słowach Zacka było więcej racji niż rano. Tak jakby wszystko nagle zawisło na włosku i ktoś już szykował nożyczki by go przeciąć.
— To ich ostateczna decyzja?
— Tak. Kiedy ocaliłaś mu życie wiedziałaś, że kara cię nie minie. Wyrzekłaś się swoich praw.
Wracając do siebie była tak zamyślona, że wpadła na Michaela.
— Wszystko w porządku?- spytał.
— Wszystko? Nie wymagasz zbyt wiele?- uśmiechnęli się do siebie.- Ty też masz niemrawą minę.
— To przez....
Jedna z większych sal. Obecni: Liz, Max, Isabel, Michael, Maria, Alex, Kaly, Leni, Kev, Kal, Rwela, Ellis i jakaś inna dziewczyna.
— Po co to zebranie.- spytał Max po dłuższej chwili. Po minach Liz, Kala i Rweli wnioskował, że to nic dobrego. Dlatego chciał to mieć jak najszybciej za sobą.
— Pomiędzy śmiercią jednego króla a objęciem tronu przez następnego lub w takiej sytuacji jak obecna rządy sprawuje rada.- zaczęła Rwela.- Na ostatnim posiedzeniu jej członkowie podjęli pewną decyzję. By dopełnić starego przymierza, by zadośćuczynić błędom przeszłości u twojego boku ma zasiąść królowa z rodu prawowitych władców układu pięciu planet. Przy życiu zostały tylko dwie.- spojrzała na Ellis i tę drugą, dość niepozorną.- Decyzję podejmiemy na podstawie kilku spraw...
— W kilku słowach urządzamy konkurs na królową.- skwitował po chwili Michael.
Koniec części pierwszej.