Nie potrafię rezygnować- Królowa
(część druga)
Runda 1- Byleby nie panikować
— Wyjaśnisz mi to?- Max powstrzymywał się tylko do chwili, w której zostali sami.
— Uspokój się.- Liz unikała jego wzroku.
— Nie mogę. Niestety żadna z kandydatek nie przypadła mi do gustu. Zaczynam rozumieć dlaczego moi przodkowie się ich pozbyli.
— Nie mów tak o nich. Nie masz prawa.- zareagowała gwałtownie. Nie zdążyła się opanować.
— Nie mam?
— Mówisz o mojej rodzinie. O moich przodkach.- jej głos ledwo do niego dotarł. Był cichy, bezbarwny.
— Więc dlaczego...?
— Bo ocaliłam ci życie, bo ocaliłam życie antarskiemu królowi.
Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
— I nie da się nic zrobić?- spytał cicho.
Spojrzał na nią. Przez dłuższą chwilę nie odrywali od siebie wzroku. Po kilkunastu sekundach na jej twarzy pojawił się dobrze znany mu uśmiech.
— Niezłe zamieszanie.- stwierdziła Maria siadając na pierwszym lepszym miejscu. I tak nie wiedziała co tu można uznać za krzesło.
— Przynajmniej się nie nudzimy.- Liz dalej próbowała dojrzeć coś przez... Maria nie miała pojęcia co to takiego i była właściwie pewna, że woli nie wiedzieć.
— Nie zapytam co zamierzasz z tym zrobić, bo po pierwsze i tak mi nie powiesz a po drugie wolę sobie nie psuć zabawy. Prawie żal mi tych dwóch. Chociaż może jednak nie. Do tej pory unikałaś tego tematu, a ja to szanowałam, ale mimo wszelkich pozorów, które starasz się tworzyć wiem, że nie spłynęło to po tobie tak po prostu. Mówię o twoich rodzicach...- przerwała, mając nadzieję, że Liz podtrzyma temat.
— Nie powiem, że za nimi nie tęsknię, że nie boli mnie ich brak, ale nie można żyć przeszłością. Teraz muszę myśleć o własnym dziecku.
— A kto pomyśli o tobie?
— Może lepiej odwróć pytanie. Będzie mi łatwiej odpowiedzieć.
Po wyjściu Marii starała się wrócić do pracy i nie myśleć o jej słowach.
— Żałuję, że nie załatwiłem tego jak miałem okazję.
— Cześć Kev.
— Teraz ta idiotka jest nietykalna.
— Spokojnie. Nic na to nie poradzimy.
— Mógłbym...
— Nie. Dasz Ellis spokój przynajmniej dopóki nie skończy się to bezsensowne przedstawienie. Oboje wiemy co grozi za pozbawienie życia potencjalnej "królowej". A ja potrzebuję żywego opiekuna. Nie patrz tak na mnie. Ja nie żartuję. Zamierzam jeszcze wiele razy wpakować się w kłopoty. Może nawet poważne.
— Niezła argumentacja.
— Wiem.
Michael wyciągnął się na czymś co miało służyć za kanapę. wyciągnął rękę z pilotem przed siebie i włączył telewizor.
— To jakaś opera mydlana?- Max wyglądał na co najmniej zdegustowanego.
— Może. Nie przełączyłem, bo zacząłem dochodzić do wniosku, że to opowieść o tobie. A propos jak tam nasze wspaniałe kandydatki nam królową?
— Daruj sobie.
— Właśnie myślałem nad formą rozstrzygnięcia tej ich rywalizacji. Co powiesz na zapasy w błocie?
— Spytaj Liz. Podejrzewam, że przedstawi ci swoją opinię.
— A więc masz dziewczynę, którą możesz postraszyć tych co ci dokuczają.
— Popsuję ten telewizor.
— Nie wiesz czy mają tu przedszkole? Chociaż nie, biorąc pod uwagę Zacka to też nie twój poziom.
Ekran telewizora wylądował w kawałkach na ziemi.
Rwela pochyliła się na kolejną wiekową księgą praw swojego ludu.
— Nic tam nie znajdziesz.
— Nie jesteś znawczynią naszych praw.
— Już za późno.
— Tylko dlatego, że ocaliła życie twojemu synowi?
— Nie doceniasz tego co rozgrywa się przed twoimi oczami.
— Widzisz coś?
— Basen. A ty?
— Chyba byliśmy wtedy na innej planecie.
— Na żadnej nie umiesz nad sobą zapanować.
Nie mogli się od siebie oderwać.
Liz szła korytarzem. Kiedy się zobaczyły, zatrzymały się. Stojąc naprzeciw siebie mierzyły się wzrokiem. Tym razem Liz postanowiła nie dać się sprowokować. Minęła ją.
— Mój syn zapomni o tobie tak jak mój mąż zapomniał o...
— On nigdy nie zapomniał. Ale ja nie jestem nią. Nie zamierzam liczyć się z tobą, czy kimś kto twoim zdaniem bardziej się nadaje na królową.
— Mój syn...
— Zawsze będzie do mnie wracał. Pamiętaj o tym kiedy nie będziesz mogła go znaleźć.
— Nigdy nie udowodnisz, że... masz jakiekolwiek prawa.- ruszyła przed siebie. Szybko znikła z oczu Liz.
— Zapominasz droga teściowo, że to ja jestem u siebie.
Kiedy ją zobaczył miał nadzieję, że po prostu ją wyminie. Przeliczył się.
— Witam waszą wysokość.- powiedział jedyny problem Ellis(jej przynajmniej się tak wydawało).
— Nie musisz zwracać się do mnie tak oficjalnie.- zastanawiał się jak się jej wymknąć. Była niską blondynką. Reakcji Liz na ich rozmowę nie musiał się domyślać.
— Pomyślałam, że powinniśmy się lepiej poznać. Być może nasza znajomość trochę potrwa.- nie trzeba było być Einsteinem by domyślić się, że to rozwiązanie odpowiadałoby jej.
— Jeśli potrwa jeszcze trochę to pewnie trafisz na oddział chirurgii plastycznej, jeśli mają tu coś takiego.- pomyślał Max.- Muszę poszukać syna.- powiedział szybko, czepiając się tego pomysłu jak ostatniej deski ratunku.
— Syna?- jej mina trochę zmarkotniała.
— Tak. Nie wspominali ci o nim?
— Nie.
Granilith wyglądał o wiele lepiej skąpany w fali kolorowych świateł.
— Prawie jakby żył.- stwierdził Zack, podchodząc do niego.
— Tak. Wygląda niewiarygodnie.- zgodził się z nim Max. Stał w pewnej odległości obok Liz.
— Został trochę ulepszony.- powiedziała.
— Co teraz potrafi?- Zack nie ukrywał ciekawości.
— Może służyć do podróży między wymiarami.
— Fajnie.
— Dlaczego mam wrażenie, że to nie przypadek.- powiedział Max tak, by tylko ona go usłyszała.
— To do konkurencji numer 2.
— A na czym polega numer1?- Max nie podzielał jej entuzjazmu.
— Na znalezieniu jakiegoś tam symbolu władzy.
— I?
— Mogą sobie szukać skoro już tak bardzo chcą. Jak tam zapoznawanie się z kandydatkami?
— Skąd?
— Ja zawsze wiem. Nie zapominaj o tym.
— Przestańcie szeptać. I tak wszystkiego się dowiem.
— Ciekawe po kim to ma?- spojrzenie Maxa było aż za łatwe do odczytania.
Isabel szła za nią już jakiś czas. Obie doskonale zdawały sobie sprawę ze swojej obecności. Isabel straciła cierpliwość.
— Mamo?- powiedziała. Jednak tylko ona się zatrzymała i została sama.
Zack kończy kolejny rysunek.
— To układ pięciu planet?- pyta i siada obok niego na podłodze.
— Tak... mamo.- uśmiecha się.
Odpowiada mu uśmiech.
Jedno z pomieszczeń.
— Jedna z nich zostanie twoją żoną.
— Wtedy mówiłaś to samo o Avie.
— I nie myliłam się.
— Tym razem będzie inaczej.
Kilkanaście minut później.
— Inaczej?- spytała pomiędzy pocałunkami.
— Nie mam ochoty na powtórki.
— Całości czy fragmentów?
— Zostańmy przy fragmentach.
— Mamusia nie będzie zadowolona.
— Przestań. Nie mogę jednocześnie rozmawiać o mojej matce i cię całować, przypominając sobie jednocześnie jak zostaliśmy rodzicami.
— Będziesz ich odwiedzać codziennie?
— Zaufali mi.
— Nie zawiodłaś ich.
— Powinni żyć.
— Żyją.
— W tym czymś.
— Naukowcy popełnili błąd, ale te nowe powłoki wystarczą by go naprawić.
— To nie może trwać zbyt długo. Niedługo wyruszamy. Nie możemy sobie pozwolić na kolejne niedopatrzenie.
— Możesz to już zostawić! Wyjdź stąd!- wyszedł a właściwie wybiegł. W drzwiach minął się z Liz.
— Nie musisz ich tak traktować.
— Jako przyszła królowa mam do tego prawo.
— Jeszcze nie jesteś królową, a poza tym to nie Antar. Tutaj nadal jesteś u mnie.
— Straciłaś swoje prawa.
— Ale trwa wojna i jakoś nie mogą mi znaleźć odpowiedniego zastępstwa.
— Niedługo udasz się na zasłużone wakacje. Obiecuję.
— Tak, operacja plastyczna to niezły pomysł.
— Co?
Zack opadł wyczerpany na fotel.
— Aż tak źle?- spytał Alex.
— Mam tu mnóstwo pracy. Chodzę z jednego miejsca w drugie. Korytarz, pomieszczenie, korytarz... i tak bez końca.
— Wiem co masz na myśli. Ostatnio zgubiliśmy się z Isabel.
— Zgubiliście się?- Zack okazał większe zainteresowanie od spodziewanego.
— No tak.- Alex zastanawiał się czy uda mu się jakoś uciec.
— Nie widziałem żeby wszystko było z wami ostatnio w porządku.
— Bo nie jest.
— Ale przecież się zgubiliście?! Nie wytrzymam z wami. Czy wy musicie być tacy beznadziejni?! Gubić należy się z odpowiednim planem, w odpowiednim miejscu.
Alexa czekał długi wykład.
— Rozmawiałeś z nią?- Isabel nie wiedziała co ma czuć. Zaskoczenie, zawód, zazdrość...- Gratuluję. Mi nie raczyła nawet odpowiedzieć.
— Nie masz czego żałować. Tobie przynajmniej nie próbuje układać życia.- nadzieje Maxa na spokojną rozmowę z siostrą wyparowały.
— Chcę żeby znów było jak dawniej, chcę znów być w Roswell, z rodzicami.
— Wiem.
— Więc zrób coś, proszę.
Zrobił jedyne co przyszło mu do głowy. Przytulił ją.
— Źle ze mną.- znów tonęła w jego pocałunkach.
— Dlaczego?
— Chyba znów się w tobie zakochałam.
— Nie wiedziałam, że choć na chwilę się odkochałaś.
— Dlatego właśnie jest ze mną źle.
Leni zostawiła swoich "podkomendnych" i podeszła do Liz.
— Z wszystkich głupawych pomysłów rady ten konkurs jest najbardziej idiotyczny.
— I ostatni. Zwolnię ich przy pierwszej okazji.
— Nie przejmujesz się zbytnio? No i jesteś zadowolona. Zbyt zadowolona. Maxiu się stara.
— Może jakbyś pozwolił Kaly'owi to też pokazałby na co go stać.
— Inaczej dostanę wypowiedzenie przedstawione graficznie?
— Zack wam nie odpuści. Lepiej od razu się poddaj.
Liz zostawiła Leni z niezbyt zadowoloną miną.
— Nie podoba mi się jej obecność.
— Nie przepadasz za królową.
— Za poprzednią królową. Nie pokazywałem się na Antarze dopóki nie abdykowała na rzecz syna.- Kal był podenerwowany. Derilę bawiło jego zachowanie.- Ostatnia nadzieja w naszej "przywódczyni".
— Do tej pory sobie radziła.
— Większe szanse miałaby sama przeciwko całej armii Kivara. Jemu służą głównie bezmyślne półgłówki, a ta kobieta potrafi korzystać ze swoich szarych komórek.
Liz i Max, słysząc kroki pod drzwiami ledwo zdążyli się od siebie odkleić. Na szczęście, bo nie zapukał. Coś go chyba naprawdę zdenerwowało.
— Wiem już o wszystkim.
— To znaczy o czym?- spytała Liz, ścierając Maxowi, w miarę niepostrzeżenie, odrobinę szminki z twarzy.
— O tym głupim konkursie.
— Tak?
— Możemy je wysłać na jakąś inną, bardzo odległą planetę?- zaproponował.
— Niezły pomysł, ale musimy z tym trochę poczekać.
— Nie chcę czekać! NIENAWIDZĘ MOJEJ BABCI!- wykrzyczał i wybiegł z pokoju. Max i Liz spojrzeli na siebie po czym ruszyli za nim.
Znaleźli go po dłuższym czasie. Znał to miejsce zdecydowanie lepiej od nich. Siedział w kącie z kolanami podciągniętymi pod brodę.
— Mamy być zawsze razem.- powiedział przez łzy.
Liz usiadła obok niego i jak zawsze gdy był smutny przytuliła go i uspokajała cichym głosem. Max stał nad nimi i sam zaczynał nienawidzić swoją matkę. Nie chciał tego czuć i wiedział, że Zack również nie chce. Był świadomy jeszcze jednej rzeczy. Wiedział, że Liz nie zapomni o żadnej łzie Zack, że za każdą z nich wystawi odpowiedni rachunek.
Zack uspokoił się w końcu. Otarł łzy i powiedział:
— Muszę coś jeszcze załatwić.
— Idź.- kiedy był koło drzwi dodała.- I będziemy. Zawsze.
Na twarz chłopca powrócił uśmiech. Przecież Liz zawsze dotrzymywała słowa.
Dzielnica Chinatown.
— Może jeszcze polubię New York.- Nicolas rozejrzał się krytycznym okiem po okolicy.
— Ściągnąłeś mnie tu by pogadać o urokach okolicy?- Kev był co najmniej znudzony.
— Kivar naciska. Chce wiedzieć co się u was dzieje.
— Masz mnóstwo donosicieli, a ja o ile dobrze pamiętam nie jestem jednym z nich.
— Ale może jest coś co twoim zdaniem powinienem wiedzieć?- w jego głosie zabrzmiała nadzieja.
— U nas wszystko gra. Urządzamy nawet wybory miss.
Komuś opadła szczęka.
— Dokąd idziemy?- spytała Leni Zacka ciągnącego ją za rękę.
— Zobaczysz. To okropne. Nie umiem sobie z tym poradzić. Tutaj. Otworzył drzwi i wciągnął ją do środka.
— Nic nie widzę.- dobiegł ją trzask zamykanych drzwi.- Zack?
— Leni?
— Kaly? Co..?
— Przyprowadził mnie tu pół godziny temu. Mówił, że to coś poważnego.- usłyszał niezbyt pewne kroki Leni w kierunku drzwi.- Nie trudź się. Są zamknięte.
— Zawsze mogę je rozwalić.- chwila ciszy.- Niech to.
— Co się stało?
— Moje moce nie działają.
— Przecież nie może nas tu trzymać w nieskończoność.
— Tylko dopóki nie narysuje nas z gromadką dzieci.
— Gromadką?
Przyciemniony korytarz.
— Znów ratujesz mi skórę.
— Nie zapominam o starych przyjaciołach.
— Masz wszystko?
— Tak. Mapa najlepszych miejsc w Los Angeles mojego autorstwa oczywiście, trochę gotówki i kart kredytowych.
— Chcę wiedzieć jak to zdobyłeś?
— Nie.
Zack i Michael rozeszli się każdy w swoją stronę.
— Nawet nie pamiętając nic, wiem, że mam z nią tylko złe wspomnienia.- po tych słowach Michaela od razu wiedziała o kim mowa.
— Jakbym bez niej nie miała dość problemów.
— Jak widzę ją na korytarzu to uciekam.
— Musi być jakiś sposób by usunąć ją z Antaru, skazać na banicję albo coś takiego.
— Ona nas wszystkich przeżyje. Znowu.
— Muszę już iść.
— Ja też. Na razie Liz.
— Cześć Michael.
Przyszła trochę za wcześnie, ale nie czekała długo. Już po chwili czuła jego wargi na swojej szyi i ręce oplatające ją w pasie.
— To był atak z zaskoczenia.- pożaliła się.
— Muszę go częściej stosować.
Zack zastanawiał się właśnie, gdzie zostawił czarną kredkę, gdy stanął twarzą w twarz z Ellis.
— Znowu się spotykamy.
— Przepuść mnie.
— Myślę, że powinniśmy się lepiej poznać. Ostatecznie już niedługo będę twoją nową mamą.
— Zack to twoje.- Liz podeszła i podała mu jego zgubę.- Idź do siebie.
— Dobrze.
Niedługo później zniknął im z oczu.
— Pamiętaj, że nie możesz mi nic zrobić.
— Na razie. To tymczasowa sytuacja. Nie przywiązuj się więc do Zacka. On ma już... mamę. To posada jest już zajęta. Na stałe.
— Isabel.- Alex przeniósł wzrok z ekranu telewizora na wchodzącą dziewczynę.- Płakałaś?
— Możemy nie rozmawiać?- usiadła obok niego.- Możemy po prostu pomilczeć?
— Jasne.- odpowiedział trochę niepewnie.
Centrum handlowe.
— To niewiarygodne.- Maria zachwycała się kolejnym ciuszkiem.
— Mnie to mówisz?- Michael nie widział już nic przez góry paczek z nabytymi już rzeczami.
— Mówiłam już, że jesteś wspaniały?
— Pierwsze słyszę, ale możesz kontynuować.
Isabel i Alex trafili na kolejny pusty korytarz. Ona szła dalej a on na chwilę się zatrzymał.
— Przecież musimy kogoś w końcu spotkać. Jak to możliwe, że jest tu tyle pustych, bezużytecznych miejsc.- odwróciła się i w przyciemnionym pomieszczeniu dostrzegła, że Alex gwałtownie schował coś za siebie.- Daj mi to.- zażądała, podchodząc do niego.
— Ale...
— Natychmiast!- Alex powoli podał jej trzymaną przez siebie rzecz.- To mapa? Te kolory?! Zack!- Alex dostał mapą po głowie.
Późnym wieczorem albo prawie wczesnym rankiem.
— Kocham to miasto.- Maria z zachwytem wpatrywała się we wszystko z dachu wieżowca.
— Ja też ale tylko wtedy gdy niczego nie dźwigam.
— A mówiłam już, że bardziej kocham ciebie.- oplotła mu ręce wokół szyi.
— Coś wspominałaś.- powiedział pochylając się nad nią.
A pod powierzchnią ziemi...
— Zaczynamy nabierać wprawy.- oderwała się od jego ust tylko na chwilę.
— Ale musimy jeszcze ćwiczyć.
— Koniecznie.
— Bezwzględnie.
— W każdej wolnej chwili.
— Chcesz aż tak się ograniczać?
Kilka godzin później.
— Jak długo karzesz nam czekać?- spytała Selma jak zwykle bez żadnych oporów.
— Mówisz tak jakbyśmy mieli jakieś poważne problemy.- Liz nie podzielała jej niepokoju.
— Nie wiesz do czego ona jest zdolna.
— Wiem, nawet lepiej niż myślisz. Poza tym jest coś czego nie zauważyłaś, coś co również jest kalką przeszłości.- Selma nie wiedziała co odpowiedzieć.- Pomyśl, ale jak już do tego dojdziesz to nic z tym nie rób. Może spróbuj mi trochę zaufać. Ja naprawdę wiem co robię.
Laboratorium.
— I tak co kilka godzin?
— Zupełnie nad tym nie panujemy. Ciągłe wizje, za każdym razem bardziej wyraźne. To prawie niewiarygodne.
— I myślisz, że coś z nim jest nie tak?
— Nie, dla niego to właściwie typowe.
Wracamy do pomieszczenia, w który skończyliśmy poprzednią część. Każdy etap "konkursu" będzie się zaczynał i kończył właśnie tutaj. Lista obecnych ta sama.
— Czas minął.- oświadczyła Rwela.
— Włączyli stopery ostatnim razem?- spytał szeptem Michael. Na twarzach pewnej grupy osób pojawiły się uśmiechy.
— Jakie rezultaty?- kontynuowała Rwela.- odpowiedziało jej milczenie.- Nie znalazłyście...?
— Ciekawe gdzie to może być?- zadał pytanie Max prosto w ucho Liz.
— Tak, ciekawe.
— Co przewiduje regulamin?- spytał Michael szczerze zainteresowany.
— Rundę drugą.- odpowiedział Kev.
— Kojarzysz sztylet?- spytała Liz tak by usłyszał ją tylko Max.
— Możemy już iść.
— Typowy samiec.
— Ale dobrze kojarzę.
Na powierzchni. Liz, Max i Zack przechadzają się jedną z ulic Los Angeles.
— Dokąd idziemy?- spytał Zack.
— Też chciałbym wiedzieć.- poparł go Max kupując frytki i colę.
— Może do planetarium.- zaproponowała Liz.
— Może być.- stwierdził Zack.- A co to za budynek?- spytał kilka kilometrów dalej.
— Centrum handlowe i federalne.
— To gdzie to planetarium?- zainteresował się nagle Max.
Koniec części drugiej.