Nie potrafię rezygnować- królowa
(część czwarta)
Runda3- Widmo Antaru
Wieczór. Prawie puste pomieszczenie.
— Musimy działać szybko.
— Załatwimy to porządnie.
— Najlepiej raz na zawsze.- niższa postać pokazała coś wyższej.
— Co to?
— Bilety do Szwecji i bagaż pełen ciepłych ubrań.
— Yyy... Do Szwecji?
— Nie czepiaj się i pamiętaj, że masz dwa dni.
— Jesteś pewien?
— Popraw mnie jeśli się mylę. To ja tu widzę przyszłość, nie ty.
Późniejszy wieczór. W pokoju Liz.
— Zawsze korzystamy z twojego pokoju.- Max nie zachowywał się tak jakby mu to sprawiało jakikolwiek problem.
— Może niedługo się to zmieni.
— Ile jeszcze?
— Wiem z dobrego źródła, że mamy jakieś dwa dni.
— Chyba się nie doczekam.
— Tak bardzo ci się nudzi?
Zack leżał na ziemi przed kartką w otoczeniu kredek.
— Skąd on je wszystkie bierze?- przeszło przez myśl Liz na ten widok.- W życiu nie widziałam tylu odcieni niebieskiego. Nie wiedziałam nawet, że ich może być aż tyle.- usiadła obok chłopca na podłodze. Przyglądała się powstającym kształtom. Nawet najlepsi antarscy malarze nigdy nie potrafili pokazać jaka jest woda na ich planecie. Jej gęstość i jednocześnie szczególne uczucie przy jej dotyku. Na tym prostym rysunku widziała to samo co w swoich wizjach.
Naznaczenie następuje w kilku etapach. Pierwszym jest krew. To musi być w tobie(dla tych co nie zrozumieli zalecam powrót do części czwartej "Nie potrafię rezygnować").
Chciała tam wejść. Zobaczyć jeden z największych skarbów Maów. Wysiliła się po raz nie wiadomo który by skorzystać ze zdolności, które dawały jej kiedyś ogromną przewagę nad innymi. Jednak one nie należały już do niej.
Zatopiona w własnym świecie nie zauważyła kogoś, kto rozpoznał jej skupienie i zacięty wyraz twarzy. Michael tylko przez chwilę zastanawiał się nad tym co zobaczył. Przecież Liz wiedziała. Musiała wiedzieć.
— I jak było?- spytała Liz Leni.- Albo nie mów. Nieprzytomny wyraz oczu Kaly'a mówił sam za siebie.
— No cóż. Ma się ten talent. A co u jego wysokości?
— Spał, kiedy wychodziłam.
— Niegrzeczna dziewczynka.
Drugim- dzieciństwo, gdy pojawiają się marzenia, które nie są tylko twoimi marzeniami. "Ocalę mój lud". Przecież obiecałam.
Okolice Roswell, ale nadal pod ziemią. Blask kryształu roztaczał się w czterech barwach jego ścian. Rwela przyłożyła do niego rękę. Nie wywołało to żadnej reakcji. Nie mogło.
— Masz je, prawda?
— Tak.- odpowiedziała stojąca za nią Liz.
— A więc co teraz?
— Zbierz ich
Rwela wyszła, zostawiając Liz ze wzrokiem utkwionym w jedną ze ścian. Miała kolor antarskiej wody. Liz uśmiechnęła się do siebie.
— A wiec tak powstała tamta kredka.
Ponownie sala z kryształem. Tym razem jest tu trochę więcej osób: Liz, Max, Kal, Rwela, była królowa i dwie kandydatki na następną.
— Zostałyście poinformowane o kolejnym zadaniu.- zwróciła się Rwela do dwóch ostatnich.- Czy którejś z was udało się je wypełnić?- odpowiedzią było znane jej już milczenie.
— Może czas na następne.- zasugerowała Ellis.
— Nie.- przerwała jej Rwela- Zgodnie z naszymi prawami to kryształ Maów wybierze.
Po pytaniu: "która pierwsza?". Padły te same odpowiedzi co przy Granilicie. Tym razem zaczęły przeradzać się w sprzeczkę. Rwela wzniosła oczy ku niebu w błagalnym geście. Większość obecnych nie wiedziała, czy to odpowiednia pora i miejsce na śmiech, ale miała na niego sporą ochotę. Liz odstała chwilę na swoim miejscu. Do czasu kiedy się zaczęły wykłócać o to która jest najgodniejszą potomkinią rodu. Znowu z odpowiedzi powstały "jaja".
— Chyba jednak ja.- przerwała im Liz i przyłożyła rękę do kryształu. Na wysokości trochę powyżej metra z czterech ścian wysunęły się prostopadłościany, każdy z podłużnym otworem w środku.- Dobra, koniec zabawy. Czas załatwić ostatnie sprawy tu i ruszyć na Antar.- powiedziała nadal patrząc na kryształ, po czym zwróciła się do przywołanych właśnie przez Kala żołnierzy.- Zabrać je.- nie zapytali nawet kogo.
— Ale jak?- spytała Ellis.- Przecież straciłaś swoje prawa.
— Są rzeczy, których nie można odebrać. Są w nas.
Trzecim- budzące się uczucia, pragnienia. Wiedziałam, że muszę odzyskać władzę i pokochałam tego, który ją sprawował.
Zaszyli się w ciemności nocy, wśród skał, z którymi wiązali wiele wspomnień, wiele wspólnych wspomnień.
— I co myśli o mnie w roli swojej nowej królowej?
— Mam dobry gust.
— Przynajmniej jedno z nas...- przerwał jej pocałunkiem. Miała wrażenie, że już nie oddycha i że powietrze nigdy więcej nie będzie jej potrzebne.
Wrócili... po pewnym czasie(nie świtało jeszcze).
— Co teraz?- spytała rzeczowym tonem Rwela.
— Zrobimy małe porządki na podwórku.- odpowiedziała Liz.
— To znaczy.
— Nie zostawimy na Ziemi żadnego Skóra, nikogo kto mógłby jej zaszkodzić.
Rwela odeszła.
— A co z moją jedną decyzją rocznie?- spytał Max.
— Na Antarze nowy rok zaczął się wczoraj.
— Gdzie ty mieścisz te wszystkie informacje?
— W miejscu, do którego zwykle się nie dobierają faceci. Ty jesteś wyjątkiem.
— Mówisz tak jakbyś nie miewała dwustu wizji dziennie.
— Nic nie poradzę, że to moja dzienna dawka.
Wrócili do Centrum koło południa. Jutro o tej porze mieli być już w podróży. Kal wrócił do swojego pokoju. Zaczął się pakować. Za nim weszła Derila.
— Nie sądziłam, że lecisz.
— Bo nie robię tego, ale nareszcie mam wymówkę by wrócić do mojej willi na dłużej. A ty?
— Jestem już chyba za stara na tę wojnę.
— Więc pakuj się i wynośmy się stąd zanim te dzieciaki zmienią zdanie.
Kiedy usłyszał, że zamyka drzwi zapytała:
— Mogę już otworzyć oczy?
— Teraz już tak.- odpowiedział Michael.
Oczom Marii ukazał się pokój pełen świec. Resztę chyba już pamiętacie.
Czwartym- jedność, by krew znów się nie polała.
— O czym myślisz?- spytała Liz.
— Tam... chyba nie byłem zbyt lubiany?- oparła brodę o jego ramię i patrzyła na jego twarz.
— Miałeś małe grono zwolenników, w porywach jednoosobowe, ale za to szczere.- uśmiech znów pojawił się na jego twarzy.
— Nie jestem jeszcze gotowy na powrót.
— Ja też, ale będziemy tam razem więc sobie poradzimy.
Liz weszła do gabinetu Rweli, gdy pewna niska blondynka z niego wychodziła.
— Leci z nami.- stwierdziła Liz.
— Ciebie naprawdę trudno zaskoczyć. Będziemy musieli...
— ...uważać. Wiem, ale mam prośbę.
— Tak?
— Zostaw ją mi.
Rwela wyszła po krótkim czasie, zostawiając Liz samą. Nie na długo jednak. Kiedy przyszli Kal i Selma nie miała wątpliwości o co chodzi.
— My...- zaczął Kal.
— Zostajecie.
— Tak.
— To dobrze, ale nie liczcie, że będziecie się wylegiwać na słonku w ogrodzie jakiejś willi.- Kal miał niejasne wrażenie, że te żartem wypowiedziane słowa są skierowane do niego.- Ktoś musi tego wszystkiego pilnować. Najlepiej ktoś komu ufam, ale skoro wszystkie osoby spełniające warunek zabieram ze sobą...
Max i Zack zjedli coś w rodzaju podwieczorku i rozmawiali.
— A jak tam właściwie jest?- spytał w pewnym momencie Zack.
— Nie wiem.
— Nie wiesz?
— Nie.
— To twój dom.
— Do pewnego stopnia.
— Twoje królestwo.
— Nie mamy wspomnień.
— To bez znaczenia. Powinieneś był wykorzystać czas tutaj i się pouczyć. Teraz mamy tylko dzisiejszy wieczór i noc, bo później trzeba się spakować. Najlepiej zacznę od razu. Jest tam pięć oceanów...
Kiedy powiadomiono ją, że uciekła, postanowiła, że już czas załatwić to raz na zawsze. Oczywiście Ellis już dawno nie było w Centrum i Liz doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Podobnie jak z tego, gdzie szukać ma szukać. Ścieki. Kiedy tu weszła jej uwagę przykuły cztery inkubatory, później już tylko jeden. Odwróciła głowę w bok i podeszła do miejsca, w którym leżały jakieś koce. Dotknęła ich. Wiedziała, że tu umarł, że tu jego ciało zamieniło się w proch. Zacisnęła dłoń w pięść. A potem ją rozluźniła. Prochy zniknęły. Trafiły tam, gdzie on chciał być. Usłyszała za sobą kroki i wróciła do rzeczywistości.
— Powinnam była się domyślić.- stwierdziła Ellis.
— A dlaczego ci się nie udało?- Liz stanęła z nią twarzą w twarz.- Byłam zbyt dobra w roli zwykłej ziemianki? Co teraz? Zabijesz królową?
— Żebyś nie mogła pobić swojego rekordu na tym stanowisku? Kusząca propozycja.- wyciągnęła przed siebie rękę.
— Wyrok zapadł.- Liz odpowiedziała tym samym.
— Ciekawe na którą z na...- nie zdążyła skończyć.
Jedyne co zostało z Ellis to kawałki unoszącej się w powietrzu skóry. Za nimi stał Nicolas.
— Dlaczego?
— Lubię wojnę, ale tylko z godnym przeciwnikiem.
— I ja nim jestem?
— Masz władzę, armię, króla i jego syna.- Liz miała nadzieję, że ta chwila nie nastąpi w najbliższym czasie.
— Opuść Ziemię. To wojna skończy się tam gdzie się zaczęła.
— Jak wasza wysokość sobie życzy.
Po powrocie Liz stanęła oko w oko ze swoją poprzedniczką.
— Rozumiem, że nie skorzystasz z naszych środków transportu.
— Zobaczymy się na Antarze.
— I rozegramy naszą rundę drugą.
— Oczywiście.- ruszyła w swoją stronę.
— Znowu powiało rodzinną atmosferą.- skomentowała po chwili Liz.
Kiedy weszła do swojego pokoju Zack siedział na brzegu jej łóżka. Usiadła obok niego.
— Nad czym tak rozmyślasz?- spytała.
— Chyba lubię tę planetę.
— Ja też.
— Ale muszę zająć się moim ludem.
— Tak.- pomyślała.- Skąd ja to znam.
Zack poszedł spać. Przynajmniej teoretycznie. Po chwili do jej pokoju wszedł Alex z rozanielonym wyrazem twarzy i stwierdził:
— Życie jest piękne.
— Doprawdy?
— Kocham ją.
— Niewiarygodne.- wiedziała, że może powiedzieć co chce i tak nie zwracał na nią uwagi.
— Było cudownie. Nigdy nie przypuszczałem, że Szwecja może być cudowna.
— Wystarczy odpowiednia blondkosmitka i wszystko się zmienia.
Obaj nie bardzo znali się na pożegnaniach.
— Nie byłeś takim najgorszym opiekunem. Znałem co najmniej jednego gorszego.- stwierdził w końcu Max.
Pokój Liz. Lody. Liz, Maria, Alex.
— Skończyliście już?- spytała, starając się rozeznać w sytuacji, Liz.
Odkąd wróciła Maria dwie osoby wykazywały ten sam stan ducha co przed chwilą Alex.
— Max się nie spisuje.- ironia w głosie Marii była aż nadto wyraźna.
— Wspominali wam już?- Liz zignorowała jej uwagę.
— Że lecimy?- Maria nie była zaskoczona.
— Dokąd?- Alex nie był doinformowany.- New York? My jeszcze tam nie byliśmy.
— Chodzi o wycieczkę na północ.- wyjaśniła Maria.
— Mówimy o tej "północy"?
— Tak.
Stali w milczeniu patrząc na siebie.
— To chyba nasze pożegnanie.- stwierdziła w końcu Leni.
— Chyba tak.- potwierdził Kevin.
— Tu tego nie uczą.
— Zwykle nikt tego nie robi. Zbyt szybko się tu umiera.
— Lecisz gdzieś od razu?
— Nie, zostanę jeszcze jakiś czas.
— Będę się strasznie nudzić.
— Nie obiecuj czegoś na co cię nie stać.- uśmiechnęli się do siebie i objęli.
Wiadomość, że niedługo tam polecą nie uszczęśliwiła jej zbytnio. Tam była zdrajczynią. Tą, która wydała swój lud. Przynajmniej za taką ją uważano. Jak więc zostanie przyjęta? I co zrobię, gdy znów go spotkam? Jej rozmyślania przerwał Alex.
— Nigdy więcej nie waż się znikać na tak długo.- przytuliła się do niego.
— Nie było mnie zaledwie 2 godziny.- cisnęło mu się na usta, ale tylko ją przytulił.
— Żegnaj Kev.
— Do zobaczenia Elizabeth.
Max, Michael i Isabel zajadali coś słodko- kwaśnego i rozmawiali.
— Maria leci.- stwierdził Michael.
— Alex też.- dodała Isabel.
— Nie patrzcie tak na mnie.- zdenerwował się Max.
— Jak?- Michael dobrze się bawił.
— Jakbyście zamierzali zapytać, czy ja też lecę.
Szeryf wstał tego dnia wcześnie. Od ich wyjazdu pozwolił by praca pochłonęła go całkowicie. Przygotowywał właśnie śniadanie, gdy usłyszał:
— Witaj tato.
Weszli do groty z kryształem tym razem w trochę większym składzie. Obecni: Liz, Max, Zack, Maria, Michael, Isabel, Alex, Leni, Kaly, Rwela i ktoś kogo nie zaproszono. Liz, Max, Isabel i Michael stanęli przy krysztale. W zagłębienia wsadzili cztery małe kryształy.
Bo czworo to całość.
Koniec części czwartej.
Czy komuś przyszło do głowy, że akcja następnej części będzie się rozgrywała się na Antarze? Jeśli tak to muszę powiedzieć, że nie wiem na jakiej podstawie wysuwacie równie bezsensowne przypuszczenia. Nie, statek się nie zepsuł i co za tym idzie nie zostaną na Ziemi. Więcej nie podpowiem.