Część piąta
„Eskapada”
Drodzy uczniowie !
Jedyny w swoim rodzaju wypad poza Roswell, uwalniacie się od codziennych problemów. Camping! To jest właśnie to. Ojcowie i dzieci, wspaniała zabawa, wieczory przy ognisku
I jeszcze takie inne pierdoły, to właśnie dyrekcja wpadała na ten genialny pomysł, Liz na pewno pojedzie razem z tatusiem. A jeżeli ona pojedzie, to na pewno Max Evans poleci za nią . A to z kolei spowoduje, że JA BĘDĘ MUSIAŁA JECHAĆ!
W lesie, siusiu w krzaczkach o nie, muszę natychmiast znaleźć Maxa i wybić mu to z głowy. Nigdzie go nie ma, stołówka, klasa, korytarze. Wiem składzik jak zwykle się migdali razem z Liz. Wpadam tam cała zziajana, a oni coś piszą na karteczce.
— Śpiwór?
— Mamy.
— Namiot?
— Mamy.
— Dwa śpiwory kochanie.
— Co wy robicie? – pytam musztrując ich spojrzeniem.
— Sporządzamy listę rzeczy potrzebną na camping.
— Co?
— Sporzą
— Tak to już słyszałam, Max ty nie możesz jechać!
— Dlaczego?- oburza się Liz chyba zaraz mnie zabije , czas na ucieczkę.
— Bo wtedy ja będę musiała jechać – odpowiadam lekko.
— Nie Isabel, ja , Liz, Maria i Michael jedziemy – wyjaśniał, szlak mnie zaraz trafi czyli wszyscy już zdecydowali, za mnie zdecydowali, spokojne nocki wilgotnym namiocie z robaczkami spacerującymi po moich nogach, tak o tym właśnie marzyłam.
— Coś jeszcze Isabel?
— Pożałujecie tego!!!
***
Nie pożałowali, siedzę w tym cholernym autokarze z erotomanem u boku. Ojciec jest przeszczęśliwy, Maria i Liz wyglądają na podniecone. Ha Ha Michael jest nabuzowany, co za szczęście. W końcu jedziemy na tym samym wózku, szkoda, ze nie ma tutaj Tess, chociaż miałbym, z kim poplotkować. Nie wiem jak ja to zniosę, w końcu ruszamy, chyba o wszystkich pamiętali. Jednak nie o wszystkich.
Spoglądam przez okno, matko jedyna Alex jedzie z nami. Z plecakiem i w ogóle, jeszcze podąża za nim wysoki chudy facet, wygląda jak koszykarz NBI, to chyba jego ojciec. Uśmiecham się, jest dobrze, może ten camping wcale nie będzie taki tragiczny. Tess nie ma i to dobrze.
— Kyle spadaj- mówię spokojnie, tak na początek.
— CO?- pyta głupio.
— Spadaj to miejsce Alexa- dodaje już głośniej.
— Ale ja chce siedzieć obok ciebie- upiera się, pochylam się nad nim i szepcze mu do ucha- Bo jak nie, to użyje tego, czego naprawdę byś nie chciał. O szybko zniknął, poszedł, aż na sam koniec. Idzie Alex, udaje, że go nie widzę i jestem zainteresowana światem za oknem.
Zauważył, mówiłam.
— Isabel? To ty też jedziesz? Nie spodziewałem się ciebie-mówi, chwała Bogu usiadł obok mnie.
— Niestety Max i Liz pojechali, więc ja też musiałam – opowiadam, Alex kiwa głową- A to na pewno twój ojciec. Podobieństwo jest naprawdę uderzające.
— Tak postanowiliśmy się zintegrować.
Jaka niespodzianka , Max i Liz kryją się gdzieś z tyłu. Michael nadal siedzi naburmuszony, Maria nieźle się na nim zemściła przez ten kawał, teraz musi się męczyć, jak ja lubię go widzieć wkurzonego. C est la vie!
***
Nie umiem rozkładać namiotu i nie będę go rozkładała, najwyżej będę spała w autobusie. Niech mężczyźni się tym zajmują. Jak na złość, obok nas rozbija się Valenti. Liz namówiła ojca na bliski kontakt z naszym namiotem, z którym męczy się teraz Max. Michael i Maria się kłócą, ale to typowe. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że Alex też rozbił się blisko. Tatusiowe wymyślili wspólną kolacyjkę, Liz i Max naprzeciwko siebie, rzucają zalotne spojrzenie dookoła mnie, myślą, że nikt ich nie widzi. Alex uśmiecha się do mnie. Mój ojciec, tatuś Liz i szeryf dodajmy jeszcze do tego ojca Alexa dyskutują o jakiś pierdołach. Maria upiera się przy swoim, chyba wyjdzie z tego, że nie będą mieli gdzie spać. Michael chyba zaraz wybuchnie, a ja zacieram ręce, w kieszeni moja mała lodówka.
**
Potem już było bardzo, bardzo przyjemnie, około dwunastej pod gwiaździstym niebem zostaliśmy sami bez tatusiów. Ogień tlił się, złote iskierki ulatywały w ciemność, cisza, spokój, atmosfera wokół ogniska pełna ekspresywnych uczuć. Michael i Maria zniknęli gdzieś w gęstwinie drzew, dali sobie spokój z namiotem. Czułam się trochę skrępowana, Maxi i Liz przytuleni, wpatrzeni w gwiazdy.
— Może zostawimy ich samych?- usłyszałam jego cichy szept, zadrżałam.
—Chyba tak będzie lepiej – wymamrotałam. Mój umysł pracował wolno, wziął mnie za rękę i poszliśmy w głąb lasu, bezkresnej ciemności. Czułam się przy nim bezpiecznie, jego dłoń była niezwykle ciepła, moje serce biło szybciej, nie tak jak powinno. Powiał ziemny wiatr, zadrżałam.
— Zimno ci?- zapytał.
— Troszeczkę. Zdjął swoją bluzę położył mi na ramionach, to był wspaniały gest. Objął mnie w pasie i poszliśmy dalej, wcale nie obchodził nas otaczający świat, nie obchodziło nas to, dokąd zmierzaliśmy, mogliśmy się nawet zgubić w tej gęstwinie. Wydawało mi się , że czas się zatrzymał, widziałam jedynie jego roześmiane ciemne oczy, kiedy nie patrzyliśmy na siebie spoglądaliśmy w gwiazdy wysoko ponad nami.
— Wypowiedz życzenie – szepnął mi do ucha, spadająca gwiazda, zamknęłam oczy, pragnęłam z całej duszy, żeby mnie pocałował, chciałam poczuć jego usta, spróbować, chciałam, żeby to było dzisiaj, w tej ciszy i spokoju , bo byliśmy sami i nikt nie mógł nam przeszkodzić.
C.D.N