Tess

DWIE SIOSTRY (5)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

DWIE SIOSTRY

Część 5: Co knuje Kavar i nie tylko on.

ZIEMIA – 11.11.1999. – Godzina 2.32. w nocy.

Mężczyzna w ciemnym płaszczu szybkim krokiem przemierzał ciemne uliczki Roswell. Można by pomyśleć że chciał jak najszybciej je opuścić i iść bardziej bezpieczną drogą. O tej porze nikt jednak nie był bezpieczny. Wszyscy ludzie spali już, bądź siedzieli w swoich domach. Mężczyzna przyspieszył kroku jakby chciał kogoś zgubić, w rzeczywistości był bardzo pewny siebie i ... przerażający. Gdyby ktoś go zobaczył i spojrzał mu w jego ciemne oczy, z pewnością by się przeraził i czym prędzej zwiał. Facet wyszedł z uliczki, rozejrzał się dookoła i wyciągnął rękę przed siebie. Wydobyło się z niej jasne, oślepiające światło, a po chwili nikogo już nie było. Parę minut później na pustyni pojawiło się identyczne światło, a wraz z nim mężczyzna. Uniósł rękę ku górze i trzy metry nad ziemią pojawił się olbrzymi statek. Był dziwnie zbudowany. Jego kształt był zbliżony do kształtu talerza. Nie wiadomo gdzie znajdowało się do niego jakiekolwiek wejście. Mężczyzna uniósł się w powietrzu i zniknął w środku pojazdu. Po chwili niczego już nie było, tylko pustynia, a kawałek dalej skały.

ANTAR – 11.11.1999. – Godzina 5.07. z rana.

W jasnym pomieszczeniu siedziała jedna postać. Skoncentrowana była na tyle, że nie zauważyła wchodzącej osoby. Widać było że usilnie nad czymś myślała, ale z wyrazu twarzy można było wyczytać że nie mogła znaleźć odpowiedniego rozwiązania. Z zamyślania wyrwał ją głos:

—Panie Vaughn przybył.

—Panie!

—Czego?

—Vaughn przybył.

—Kiedy?

—Parę minut temu wylądował.

—Ma się natychmiast u mnie stawić.

—Oczywiście Wasza Wysokość. – sługa ukłonił się i wyszedł.
Dziesięć minut później:

—Witaj Kavarze!

—Co tak długo? Czekam na ciebie od dłuższej chwili.

—Dopiero co wróciłem. A pałac nie jest mały.

—Jakie masz dla mnie wieści?

—Wszystko jest jak trzeba. Ava spisuje się znakomicie.

—A Zena?

—Nie najgorzej. Na początku były problemy, ale wszystko zaczyna się układać.

—Wiedziałem że Ava mnie nie zawiedzie. Jak tak dalej pójdzie to Vilandra, Zan, Rath i Zena wpadną w naszą pułapkę prędzej niż przypuszczałem.

—Przecież zawarłeś pakt z Zeną i Nasedem.

—Owszem zawarłem umowę z Nasedem. Zena jest tylko narzędziem. Ona tylko myśli że umowa ją obowiązuje, w rzeczywistości jest inaczej. To tak dla zabawy. Chcę ich wszystkich zabić, zniszczyć. Jednak zanim to zrobię będą cierpieć, stoczą się na dno.

—I dopiero teraz mi to mówisz!

—Nie podnoś głosu. To ja rządzę i ustalam reguły tej gry. Ja stworzyłem tą bajkę i będę nią kierował. Nikt mi w tym nie przeszkodzi.

—Czemu w takim razie Zena jeszcze żyje, Nasedo może ją przecież spokojnie zabić.

—Ponieważ Zena ma urodzić dziecko Zana.

—Co????????? Przecież to ......

—Tak wiem. Mówiłem przecież że chcę patrzeć jak cierpią. Chcę teraz zostać sam.
Kavar wiedział że musi uważać. Jeden nieostrożny ruch i wszystko by się rozwaliło. Nie chciał tego. Tyle lat i poświęcenia poszło by na marne. Wiedział że wszyscy się go boją i dlatego mu się nie sprzeciwiają. Budził respekt jak nikt inny. Nie miał przyjaciela któremu mógłby zaufać. Kiedyś istniała taka osoba, ale to było dawno temu. Nigdy nie pogodził się z jego śmiercią, nie zasłużył na nią. Pomimo upływu lat nadal chciał zemsty, jeszcze jednej. Ta była dla niego jednak szczególna. Wiedział że nadejdzie moment w którym się spełni. Pragnął go całym sercem, jeżeli jeszcze je posiadał.

Ziemia – 13.11.1999.

—Jutro macie go zgarnąć. Czy wszystko zostało przygotowane?

—Tak. Wszystko idzie zgodnie z planem.

—Na którą przewidziano operację?

—Około godziny 7.30. z rana. Wtedy będzie wychodził do szkoły.

—Znakomicie. Przyjadę później zobaczyć jak będzie się czuł nasz "gość".

Ciąg dalszy nastąpi.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część