onika

Roswell, kraina przypadków

Wersja do druku


Letni poranek. Liście drzew delikatnie powiewają na wietrze. Słońce oświetla najskrytsze zakamarki Roswell, a małe ptaszki wesoło ćwierkają.

— Cholera!
Max Zan Evans przyglądał się sobie w lustrze, gdy do jego pokoju weszła Isabel Zdrajczyni Evans.

— A ty znowu próbujesz.- Stwierdziła i usiadła na jego łóżku.

— Skąd mam niby wiedzieć jak się czesał Zan?!

— Może za mało się starasz? W końcu nim jesteś.

— I kto to mówi? Od pięciu lat szukasz Kivara, żeby nas zdradzić i jakoś marnie ci to wychodzi. Jesteś za bardzo zajęta tym...- Mówił prawie przez zaciśnięte zęby.

— Alexem.- Dokończyła za niego Isabel.

— Przecież on jest Ble.

Liz zatrzymała się przy stoliku, przy którym siedział Alex.

— Coś podać?

— Frytki z tabasco.

— Za dużo przebywasz z Isabel.- Spojrzał na nią trochę zły, więc szybko dodała.- Zaraz przyniosę zamówienie.
Nie patrząc na nikogo ruszyła w stronę kuchni.

— Fry...
Nie dokończyła spojrzała zdziwiona na Michaela, który siedział na piekarniku w pelerynie z obrusu i z bułką od hot- doga w dłoni.

— Przeginasz.- Powiedziała stanowczo.

— Po prostu uważam, że byłbym lepszym królem niż Max, on nawet nie potrafi się porządnie uczesać.- Po tych słowach zaczął jeść bułkę.

— Nie chcę cię martwić, ale chyba właśnie zjadasz swoje berło.

Maria patrzyła jak Tess dosiada się do Alexa. Po chwili podeszła do niej Liz, która również skierowała swój wzrok w tamtą stronę.

— To jest już chamskie.- Powiedziała Liz odwracając głowę w drugą stronę.

— I obrzydliwe.- Dodała Maria.

— Czego ona od niego chce?

— Ech... Przypadki chodzą po ludziach.

Letnie popołudnie. Liście drzew delikatnie powiewają na wietrze. Słońce oświetla najskrytsze zakamarki Roswell, a małe ptaszki wesoło ćwierkają.

— I ja tak wyglądałem?- Spytał niewyraźnie Max patrząc w lustrze na dzieło Tess.

— Przynajmniej tak ciebie pamiętam.

— No dobra...- Mówiąc to wstał i ruszył w stronę drzwi.

— Dokąd idziesz?- Spytała zdezorientowana.

— Do Liz.- Wyszedł.

— Zdzira.

Isabel weszła do mieszkania Michaela. Tym razem Michael King Guerin siedział na kanapie, a na podłodze przed nim stała armia ludzików z kinder surprise.

— Nie ma jak oddany lud.- Mówiąc to wzięła ze stolika gazetę.- Myślisz, że Kivar jest modelem?

— Zazdrościsz mi i tyle.

— Niby czego?

— Że jestem najbardziej złym kosmitą, w końcu o to tu chodzi.

— Wiem, ale zapominasz o Tess.

— No tak, kogo ostatnio zamordowała?

— To był chyba nauczyciel chemii.

— Postawił jej tróję.

— Zranił uczucia kobiety... Nie liczył chyba na zbyt długie życie?

Liz wychodziła na balkon w momencie gdy Max chciał wejść do jej pokoju.. Spojrzała wystraszona na jego różowe włosy uczesane w 'czuba'.

— Aa!!

— Spokojnie to ja.

— Co ty masz na głowie?!

— Podoba ci się? Tess mnie tak pamięta z tamtego życia.

— Mam nadzieję, że ma amnezję.
Max nic nie odpowiedział tylko przyjrzał się dokładniej Liz.

— Co to...?

— Habit.

— Ale...

— Wstępuję do klasztoru.

— Co?! A co z nami?

— Nie możemy być razem, bo twoim przeznaczeniem jest Tess.

— Zapomniałem. To ja idę. Powodzenia na nowej drodze życia.- Dodał schodząc z balkonu.

— Zaraz, czy tego się nie mówi na ślubach?

Tess spojrzała niepewnie na kobietę leżącą przed nią pod ciężarem jakiegoś słupa.

— Ja...- Mówiąc to kucnęła przy kobiecie.- Nie chciałam... To był wypadek. Myślałam, że ten słup będzie lepiej wyglądał gdy przesunę go trochę w lewo. Nie wiedziałam, że może spaść na ciebie.

— Tess.- Słysząc głos Maxa szybko wstała.

— Nie zrobiłam tego specjalnie, to nie moja wina.

— Wiem.- Przerwał jej.- Musimy porozmawiać.

— Pamiętaj, że jestem twoim przeznaczeniem.

— No właśnie i co w związku z tym?

— Musimy być małżeństwem.

— Ale po co?

— Żeby wreszcie zapanował pokój. Wszyscy będą świętować z okazji naszego ślubu, z radości się pogodzą i do końca życia nie podniosą na siebie nawet głosu...

Letni wieczór. Liście, który cały dzień leciutko powiewały na wietrze sczerniały i opadły na zgniłą trawę. Słońce już dawno zaszło i wszystkie ciemne zakamarki Roswell są... ciemnymi zakamarkami Roswell. Natomiast małe ptaszki, które wesoło ćwierkały już dawno leżą dzióbkami w ziemi(przez przypadek).

— Liz?- Max wyjrzał z samochodu by lepiej przyjrzeć się dziewczynie, która stała na pustej drodze w habicie.

— Podwieziesz mnie?

— Łapiesz autostop?

— No... Tak.

— Ale jesteś zakonnicą.

— Jeszcze nie jestem, poza tym zakonnice też muszą sobie jakoś radzić.

— Skąd wracasz?

— Z Watykanu.

— Co?

— Zadajesz głupie pytania. Gdzie Tess?

— Chyba nagina umysł Alexowi.

— Znowu?

Zniecierpliwiona Tess spojrzała na Alexa.

— Natychmiast pozwól mi nagiąć twój umysł!

— Spływaj.

— Alex!

— Nie.

— No proszę... Ostatni raz.

— Nawet na mnie nie patrz.

— Bo zrobię minę smutnego szczeniaka.
Po tych słowach uderzyła w ścianę. W drzwiach stała Liz z wyciągniętą ręką w stronę Tess i oszołomiony Max.

— Wow!- Powiedział radośnie Alex.

— Jak to zrobiłaś?- Spytał Max.

— Wiara czyni cuda.
Po chwili na miejsce dotarli też Isabel z pudlem na rękach i Michael.

— A ten pies po co?- Spytała Tess podnosząc się z podłogi.

— Jakaś staruszka mówiła do niego Kivar.- Odpowiedziała Isabel i przytuliła pudelka, który wesoło zamerdał ogonkiem.

THE END


Wersja do druku