onika

Być Aniołem, który nigdy nie umiera (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Tytuł: Próba zdolności.


Nieznana jej dotąd pustka wypełniła pomieszczenie, w którym się znajdowała. Ściany stały się nieprzyjemnie zimne. Jedyne oświetlenie dochodziło z sali obok. Podeszła cicho do drzwi. Do jej uszu doszedł niewyraźny szept. Próbowała zrozumieć chociaż pojedyncze słowa. Na próżno. Drgnęła gdy poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Stał za nią obcy mężczyzna z dziwnym uśmiechem na twarzy. Spojrzała na niego przestraszona.

— Ciii....- Szepnął cicho. Nic nie odpowiedziała.- Nie wiesz, że to nie ładnie podsłuchiwać?- Tym razem nie czekał na odpowiedź. Chwycił jej dłoń i zaczął ją prowadzić w bliżej nieznanym kierunku. Zatrzymali się dopiero przed kamiennymi drzwiami bez klamki. Nadal nic nie mówiąc przyłożył do nich jej dłoń. Krótki błysk i drzwi same się osunęły.
Poczuła, że serce zaczyna jej mocniej bić. Stała w pomieszczeniu gdzie światło wypełniało każdy kąt, a skromność była zapomnianym pojęciem. Została sama. Podeszła do drzwi z jedwabnych zasłon...


Słońce po raz kolejny padło na oczy Liz budząc ją. Za każdym razem ten sen kończył się w tym samym momencie. Zawsze był taki sam jak poprzedni. Ten sam mężczyzna, te same szepty i te same zasłony. Podeszła do okna odganiając wspomnienie snu . Po chłopaku, którego widziała wczoraj nie pozostał ślad. Odetchnęła głęboko i spojrzała na zegar. Dochodziła 10.00.


Maria weszła do szatni ciągnąc za sobą Alexa.

— Ciasteczka?- Spytała sadzając go na ławce.

— Mam.

— Dwie coca-cole?

— Mam.

— Batoniki?

— Mówiłem, że mam wszystko.

— Batoniki?!

— Mam.

— Jedziecie na piknik?- Spytała Liz schodząc ze schodów.

— Nie. Na zakupy.- Odpowiedział sceptycznie Alex.

— I?

— Nie pytaj.

— Brakuje nam paru rzeczy do szkoły.- Powiedziała Maria.- Idziesz z nami?

— Yyy...- Spojrzała niepewnie na Alexa, ten za to patrzył na nią błagalnie.- Jasne.


Isabel weszła do Crashdown i od razu podeszła do stolika przy którym siedział Max z jakimś chłopakiem.

— Cały dzień was szukam!- Poskarżyła się Isabel.

— A ja cały dzień staram się stąd wyjść.- Dodał tym samym tonem chłopak siedzący obok Maxa.

— Jak to?- Spytała Isabel.

— Od rana zdążył zamówić dwadzieścia porcji big zestawów.

— Piętnaście, Michael.- Poprawił go Max, na twarzy Isabel pojawił się uśmiech.- To bardzo dobre jedzenie. Naprawdę dobre.

— Ona dzisiaj nie pracuje.
Max i Michael spojrzeli na nią zdziwieni.

— Skąd wiesz?- Spytał Max.

— Jaka ONA?- Tym razem pytanie padło z ust Michaela.

— Max, mówiłam ci ze mam sposoby.

— Jaka ONA?!- Powtórzył zniecierpliwiony Michael.

— Liz Parker. Max nic ci nie mówił?

— Nie ma o czym.- Powiedział z naciskiem Max.

— Uśmiechnął się do niej.- Michael otworzył szerzej oczy.

— W takim razie to coś poważnego.

— Jak coś czego nie ma może...- Zamilkł.
Michael i Isabel spojrzeli w tym samym kierunku co on. Do Crashdown wchodziła właśnie Liz.

— To ona.- Powiedziała Isabel.

— Przedstawiłaś ich sobie?

— Nie chciał.

— Ja tu nadal jestem!

— Naprawdę? Wydawało mi się, że się wyłączyłeś.


Kilka dni później.

— Więc to jest szkoła?- Spytała z powątpieniem Liz.

— Może nie Harvard, ale szkoła.- Odpowiedziała Maria.- Jaką macie pierwszą lekcje?

— Biologię.- Odpowiedziała Liz w tym samym czasie co Alex.

— Świetnie. Ja mam matematykę. Życzcie mi powodzenia.

— Powodzenia.- odparła Liz patrząc ze zdziwieniem na odchodzącą Marię.- Dlaczego POWODZENIA?- Z tym pytaniem zwróciła się do Alexa.

— Od zawsze ma na pieńku z nauczycielem matematyki.

— Nie chcę znać szczegółów?

— Zgadza się.

Biologia. Mówi nauczyciel.

— Ponieważ to pierwsza lekcja w tym roku, tradycyjnie podzielę was na grupy. Żeby było uczciwie wylosujecie numerki stolików, przy których będziecie pracować po dwie osoby. Pamiętajcie: losujecie i siadacie prze odpowiednim biurku, żeby nie robić zamieszania.


Po kilku minutach były już prawie wszystkie grupy. Liz rozejrzała się wokół siebie- obok niej nie było nikogo.

— Cześć.- Usłyszała zza pleców czyjś głos. Po chwili obok niej usiadł ON.

— Cześć.- Uśmiechnęli się do siebie.

— A więc jesteśmy w tej samej grupie...

— Na to wychodzi.

— Jestem Max.

— Liz.
Ich rozmowę przerwał nauczyciel próbujący uspokoić klasę. Liz obejrzała się za siebie. Alex siedział ze skwaszoną miną razem z chłopakiem w rozciągniętym swetrze. Liz spojrzała na niego współczująco, po czym ponownie zwróciła wzrok na swojego "partnera".


Po pierwszej lekcji.
Maria podeszła do Liz i Alexa. Oboje byli wpatrzeni w jakiś punkt. Maria szybko wzrok w tamtym kierunku. P drugiej stronie korytarza stał Max z Isabel.

— Żałosne.- Stwierdziła Maria.

— Ale piękne.- Dodał Alex.

— O co wam chodzi?

— Nie udawaj, że nie wiesz.

— Jest z nim w grupie.- Powiedział Alex.

— Gratuluję, Alex już kilka lat próbuje wylosować ten sam numer co Isabel.

— Pięć lat.

— Przecież mówię.

— Mamy już pierwsze zadanie.

— Grupowe?

— Niestety.

— Znowu wylosowałeś Freda?

— Jak co roku...

— Już umówiłaś się z Maxem, żeby zrobić to zadanie?

— Nie.

— No to na co czekasz.- Pchnęła ja delikatnie do przodu akurat wtedy kiedy Max spojrzał w ich stronę.


Max stał i rozmawiał z siostrą, w pewnym memencie poczuł coś dziwnego. Obrócił głowę. ONA. Na jego twarzy po raz kolejny pojawił się uśmiech, który jak zwykle odwzajemniła. Szła w jego kierunku.

— Cześć.- Powiedziała, zatrzymując się krok przed nim.

— To ja idę.- Powiedziała Isabel.

— Już drugi raz w ciągu godziny mówisz mi CZEŚĆ.

— To chyba uzależnienie.

— Ale nie idź na odwyk.- Cisza.- Chciałaś coś...?

— Pomyślałam, że skoro mamy to zadanie grupowe to musielibyśmy się umówić, żeby je zrobić...

— Umówić?

— Żeby zrobić zadanie.

— Kiedy?

— A kiedy ci pasuje?

— Zawsze.

— Naprawdę? A twoja dziewczyna?

— Nie mam dziewczyny. A ci kiedy pasuje?

— Też zawsze.

— A twój chłopak?

— Nie mam chłopaka.
CISZA.

— To kiedy?


Przy jakimś stoliku w szkole.

— Uh... Romantyczne spotkanie we dwójkę?

— Nie kpij Michael, może z tego coś wyniknie.- Powiedziała Isabel

— Ile razy mam wam powtarza, że to tylko zadanie?

— Mnie i tak nie przekonasz.

— Ani mnie.

— Litości...


Crashdown. Wchodzi Max. Maria podchodzi do Liz.

— Już tyle razy odwracałaś się jak ktoś wchodził, a teraz jak wszedł ON to chowasz głowę w notatki?
Liz nic nie mówiła, zresztą Maria po chwili udała się do innego stolika.
Czuła go i to było dziwne. Nie spojrzała się w tamtą stronę, bo sam fakt, że wiedziała, że tu jest strasznie ją peszył.

— Cześć.- Powiedział siadając obok niej.

— O cześć Max.- Kolejny raz wymienili się uśmiechami.- Masz wszystko?- Tym pytaniem wyrwała Maxa z zamysłu.

— Tak. To możemy zacząć.

— Możemy.

— Albo...

— Albo?

— Gdzieś wyjść.

— Wyjść?

— Zawsze lepiej myślę po spacerze. Chyba, ze nie chcesz...

— Nie, to znaczy tak... Z chęciom z tobą pójdę na spacer.


Maria spojrzała na nich z uśmiechem. Po chwili podszedł do niej Alex.

— Jak ja jej zazdroszczę.

— Tak? Też byś chciał się przejść z Maxem?

— Za twoje poczucie humoru powinni cię spalić na stosie.

— Tak robiono w Salem.

— Ja miedzy tobą a tamtejszymi czarownicami nie widzę różnicy.

— Jak długo tu mieszkasz?- Spytała Liz.

— Odkąd pamiętam.

— Od urodzenia?

— Jestem adoptowany.

— Uh...
CISZA.

— Skąd jesteś?

— Z Nowego Jorku.

— I podoba ci się tu?

— Z każdą minutą coraz bardziej.
Usłyszeli za sobą krzyki. Obrócili się. Szła za nimi dwójka mężczyzn. Kłócili się.

— Przyspieszmy.- Powiedział Max chwytając jej dłoń.


Liz poczuła jak miły dreszcz przechodzi jej ciało gdy chwycił jej rękę. Zrobił to, żeby dotrzymywała mu kroku, ale i tak było to bardzo przyjemne. Już się nie odwracali i mimo iż przyspieszyli kroku krzyki stawały się coraz głośniejsze...


Huk. Na początku nie do końca rozumiał co się dzieje. Zdezorientowany patrzył jak Liz upada bezwładnie na chodnik. Krzyki ucichły. Obrócił się. Mężczyźni zaczęli uciekać. Max szybko pochylił się nad Liz.

— Liz...- Na chodniku pojawiła się krew...- Nie zamykaj oczu, proszę...
Czuł, ze to była wieczność, jednak tak naprawdę nie zastanawiał się długo. Przyłożył rękę do jej rany.

— Wyjdziesz z tego...


Sekunda za sekundą. Nie czuła bólu. Wszystko przestało się liczyć, bo co mogła jeszcze zrobić? Zadano jej śmiertelną ranę. Nie słyszała wszystkiego co mówił Max, zrozumiała tylko, że obiecał że wyjdzie z tego. Naiwne... Jednak wtedy stało się coś czego się nie spodziewała.
Sekunda za sekundą. Jej organizm zaczął normalnie pracować. Wszystko w niej zaczęło się 'rodzić od nowa'. Otworzyła oczy. Ze zdumieniem spojrzała na Maxa.

— Przecież mówiłem, że wyjdziesz z tego...- Powiedział wyczerpany. Po chwili upadł nieprzytomny na chodnik.

— Max?
Wiedziała, że w niczym mu teraz nie pomoże... Wiedziała, ale nadal nie była pewna.
Ale czy to w ogóle mógł być zbieg okoliczności? Max tak jak ona został adoptowany i on również był dość 'wyjątkowy'...
Nie wiedziała co robić. Jednak Max szybko otworzył oczy. Oboje stanęli. Jednak żadne z nich nie powiedziało ani jednego słowa. Zatrzymali się dopiero przed Crashdown.

— Max...

— Musisz udawać, że to się nie przytrafiło, ja...

— Dziękuję.- Max spojrzał na nią zaskoczony.

— Co?

— Tylko dzięki tobie tutaj jeszcze stoję, ale...

— Tak?

— Będziemy musieli porozmawiać.

— ...

— I to jak najszybciej.

— Wiem, ale...
Liz odwróciła się na pięcie i udała do swojego pokoju, Max stał chwilkę przed Crashdown po czym skierował swoje kroki do domu.


Isabel siedziała w pokoju i nerwowo spoglądała na Maxa i Michaela.

— Mógłbyś to jeszcze raz powtórzyć?- Spytała z wyrzutem.

— Isabel. Przestań.- Skarcił ja Michael.- Zgłupiałeś kompletnie idioto?!

— Nie. Miałem pozwolić jej umrzeć?- Cisza.

— No dobra, ale co teraz? Rozmawiałeś z nią?

— Nie za długo.

— Nie?

— No nie...

— Co jej powiedziałeś?

— Poprosiłem by nikomu o tym nie mówiła.

— I?

— To wszystko.

— Kretyn. Postradałeś zmysły?

— Teraz to ty się uspokój Michael. A ona? Nie była w szoku?

— No właśnie nie...

— Jak to?

— Była spokojniejsza ode mnie.

— Idź tam.

— Co?

— Idź do niej. I nie wiem... Zrób cokolwiek.

— Ale...

— Wymyślisz coś.

— Jest środek nocy.- Przerwał im Michael.- Pogadasz z nią jutro, dobra ja idę do siebie.

— Świetnie. I co zrobisz?

— Porozmawiam z nią jutro.


Na szkolnym korytarzu.

— Kolejny dzień w naszej kochanej szkole.- Powiedziała Maria z przekąsem.

— Przynajmniej dzisiaj nie masz matematyki.

— Też prawda.

— A ty Liz? Co teraz masz?

— Matematykę.

— Uuu... Może ci pójdzie lepiej.

— Na pewno.
Dzwonek.

— Czas na astronomię.

— Wiecie co, zaraz przyjdę.

— Ale mówiłaś, że nie wiesz gdzie masz matematykę.

— Jakoś sobie poradzę.
Ruszyła przed siebie skręcając w lewo.

— Max. Poczekaj.

— Liz...

— My...

— Wiem.

— Co masz teraz?

— Matematykę.

— Ja też.

— Więc?
W odpowiedzi chwyciła jego rękę i udała się z nim w kierunku wyjścia.


Max spojrzał na nią trochę zdezorientowany. Zatrzymali się dopiero kilka ulic za szkołą. Cały czas szli w milczeniu.

— Mów. Chcę wiedzieć czemu żyje i co to jest?- Uniosła lekko bluzkę, na jej brzuchu widniał srebrny odcisk dłoni.

— Nie wiem co to jest... Ja nigdy nie... Nie wiem czemu to masz, ale chyba nic ci to nie zrobi.

— Chyba?

— Nie pozwolę na to.- Uśmiechnęła się do niego.

— A jak to się stało, że nie mam żadnej rany... Tylko nie mów mi, że oszalałam, bo...

— Nie, z tobą jest wszystko w porządku, ale ja... Nie jestem zbyt... "Normalny".

— A dokładniej?

— Pamiętasz jak mówiłem ci, że jestem adoptowany?- Liz kiwnęła głową, na znak, że pamięta.- A to oznacza, że nie jestem stąd...

— Czyli skąd?

— Z bardzo dalekiej północy...

— Max, mów jaśniej.

— Wiem, ze to zabrzmi dziwnie, ale jestem z innej planety.

— Co?
Max zamiast odpowiedzieć podniósł z ziemi spory kamień i mocno ścisnął go ręką. Gdy otworzył dłoń, nie było tam już kamienia tylko mały kamienny żółw.

— Czyli coś nas łączy.- Mówiąc to wzięła "żółwia" z ręki Max. Zrobiła to samo co Max tylko, że na jej dłoni spoczywał ten sam kamień, który podniósł Max, a nie mały kamienny żółw.- No to pokaz na dzisiaj skończony...


Koniec części drugiej



















































Poprzednia część Wersja do druku Następna część