SPIN - czyli Kręciolek (16)
Czapterek szesnaście.
Undergroundowy gang, nowa moda która opanowała liceum West Roswell jak pożoga. Słychać Tarę Fisher mówiącą: „Wiecie, zawsze byłam fanką Nirvany.”
Chłopak wchodzi do łazienki w nowych spodniach i wyłazi z dziurami na kolanach.
Jutro zamierzam przebrać Tess za klauna, zobaczymy ile osób wylezie z kibla z czerwonym jak żarówka nosem.
No i zaczął się lunch. Stoję przy płatnym aparacie telefonicznym wisząc na drucie do dr Amosa. Czasami w środy tak robię, on zwykle tego oczekuje. Też powinien wtedy zaczynać swój lunch.
Mówi, że się za bardzo przywiązałam i że nie powinien był mnie zachęcać.
Ale i tak zawsze zachęca.
„Halo?” mówi.
„Cześć doktorku.”
„Witam Liz, jak się dziś miewamy?”
„Dobrze, tak dzwonię, żeby tylko powiedzieć, że prawie pół dnia już mija jak nie kłamałam.”
Dla mnie to praktycznie rekord.
„Ale nie powinniśmy się zbytnio ekscytować” mówię „ W zasadzie to nie miałam okazji.”
Kiedy już kończę rozmowę z doktorem wyglądam przez okno. Na zewnątrz jest taki upał, że wszystko drży w gorącym powietrzu unoszącym się znad chodnika. Może jest z 37 stopni, może z 38. Po prostu nie chce się wychodzić na zewnątrz.
Dzisiaj jem lunch z Maxem, jestem pewna, że zapyta mnie o Tess.
Właściwie, to jestem tego tak pewna, że gdyby nie zapytał, to ogłaszam się mnichem i przenoszę do Tybetu.
Tess je dziś lunch z Courtney, żeby zdjąć nam ją z karku.
Więc idę w dół korytarza obok rzędu szafek.
Eddie Williams mówi :”Ty. Ja. Imprezka. Sobota wieczór.”
A ja patrzę na niego „czyja?”
Moja. One zawsze są moje. To był mój dom, gdzie byłaś w zeszły weekend.”
A ja na to: „O.”
On potakuje.
A ja na to: „Co byś powiedział, gdybym poszła na tę imprezkę z tobą a myślała przez cały czas o kimś innym.”
On uśmiecha się „ Zbok.”
Ja na to „ ostrzyż się.”
On mówi: „Włóż czerwony sweterek.”
„Mam dwa czerwone.”
„Ten ciemniejszy.”
Potakuję a on odchodzi.
„tylko DOBRZE się ostrzyż” drę się za nim „I nie noś grubej podeszwy zanim po mnie podjedziesz, bo inaczej nie będę mogła na ciebie patrzeć.”
Brutalna szczerość, czasami mi się zdarza. Że zmuszam ludzi do myślenia. Zwykle nie na długo.
Więc, czemuż to idę na imprezkę z Eddie'm? Pojęcia nie mam. Może znudziło mi się myślenie, odczuwanie. Rzygać się chce od zastanawiania się czemu nic nie robię, jak ludzie powinni się odpowiedzialnie zachowywać. Może mam dosyć rozmyślania o Maxie, może nie. Może znudziło mi się rozmyślanie czy mam czy nie czuć się zmęczona.
Czy to ma w ogóle sens?
Tak sobie strzelam luźne dygresje, chciałabym, by stało się coś, co nie dotyczy mnie.
Jeśli to nie ma sensu, to też ok. Dal mnie i tak nie ma.
A więc spotykam się z moim najlepszym przyjacielem Maxem w sali gimnastycznej. Dziś jest tłok, z powodu upałów. Ale i tak siedzimy samotnie. Kyle myśli, że jestem zdrajcą przesiadując tak z wrogiem.
Nie czuję się jak zdrajca.
Mam szczerą nadzieję, że któregoś dnia Kyle to wszystko zrozumie.
Po przekątnej sali widzę Michaela i Izabell siedzących z Marią i Alexem. Siedzą sobie w kółeczku, Maria się lekko rumieni. Można by rzec, że nie przywykli do siebie jeszcze.
Ja i Max siedzimy koło siebie plecami oparci o ścianę, dossani do zimnych butelek z winogronowym Kool-Aid. Mam nadziej ę, że nie wyjedzie z Tess, nie czuję się na siłach na gadanie o trupach podczas lunchu.
„Ciebie też wywalili.” Mówię wskazując słomką poprzez całą salę na jego przyjaciół.
„Ta... przejdzie im mówi „Zawsze im przechodzi.”
Siedzimy tak blisko, że nasze ramiona się stykają. Tak siedzą najlepsi kumple.
Wyciąga zdjęcie z plecaka i podaje mi. Pole pełne pomarańczowych kwiatów.
Mówi „Makowy Rezerwat, Kalifornia.”
Siedząc na polu z nuklearną rodzinka Maxa, dawno temu.
W mojej głowie ja i Max pobieramy się. Nie, skreślcie to, decydujemy się nie pobierać ponieważ ustaliliśmy, ze małżeństwo to instytucja, świstek papieru, towar. Zamiast tego decydujemy się razem zamieszkać. Wynajmujemy takie małe mieszkanko i meblujemy je jakimiś śmieciami. Jeszcze nie mamy dzieci, bo Max jest do bólu romantyczny. Ale w mojej wyobraźni uczę się jak przyjmować komplementy. Kupujemy kota, takiego puszystego szarego kota. Nazywamy go Crater.
Na zdjęciu 10-o letnia Izabell ma na sobie jeansową kurtkę z różową lamówką. Można powiedzieć, że zdjęcie zrobiono na początku lat 90. mały Maxio obejmuje jednym ramieniem siostrę a drugim mamę, która kucnęłaby zbliżyć się do jego wzrostu. Pomarańczowe kwiaty sięgają hen w tył, czysty pomarańcz aż po niebieski horyzont. Wyglądają jakby spadały na krawędzi świata.
Mówię „WOW.”
Mówię „Twoja głowa nigdy nie dorosła do tych uszu.”
On rzuca mi to „odpieprz się spojrzenie i zabiera fotografię. „Powinniśmy pojechać.”
„Do Kalifornii?” pytam.
„No.”
„To jakieś 16 godzin jazdy.”
„więc?”
Powiedziałabym mu, żeby wziął Tess jeśli chciałabym pogadać o trupach.
„Nie mam czasu” mówię.
„Po szkole”.
„Czemu”
„Co czemu?”
„Czemu ja”
On myśli. „Cóż” zaczyna „fajnie nam razem, nie?”
Brutalna szczerość. Mówię „Cokolwiek pomyśli Tess.”
On na to „jej nie zależy, wie, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.”
„Cóż, nie dobrze ci razem z Tess?”
„Tak, ale my robimy inne rzeczy.”
„Jak na ten przykład obijanie się?”
„Nie...”
„To co innego, planowanie morderstwa?” mówię.
O-o.
On patrzy przez moment na mnie, wzrok na moje czoło.
Już wiem, że spieprzyłam sprawę.
„zapomnij.” Mówi.
Już ma wstać, kiedy podchodzi Tess, ale ona pochyla się i szepce do nas „Możemy spotkać się w piątek wieczorem w moim domu, jest trochę rzeczy, które chcę zabrać, a nie chcę iść sama.”
Uśmiecham się, w końcu zaufała mi w kwestii takich rzeczy. Może ta sprawa z morderstwem już jej przeszła.
Mówię sobie, że wisi mi to, czy max jest na mnie wściekły czy nie.
No i tak sobie siedzimy.
Środa na mija w milczeniu.
Mi mija środa bez rozmowy z kimkolwiek.
W mojej wyobraźni, ja i max właśnie przeżywamy pierwszą sprzeczkę. Szybko się godzimy, oboje przyznajemy się do winy, po prostu nie chcemy już dłużej się kłócić.
W mojej wyobraźni, ja i max się ... hehe... godzimy.
Podjeżdża po mnie w piątek i jedziemy w milczeniu. Kiedy podjeżdżamy pod dom Tess, jej wozu tam nie ma.
Mówię „Nie ma jej jeszcze.”
Potakuje.
Mówię „Przepraszam.”
Nie wygląda na przekonanego, mówi „Chodźmy się przejść.”
Więc idziemy.
To jest właśnie jeden z takich dni.
Jeden z takich dni, kiedy upał wykurza całe życie z ciebie, nawet nie możesz się skupić na własnych myślach. Jeden z takich dni, kiedy słońce zachodzi a na zewnątrz jest i tak z 36 stopni. Upał jest tak suchy, że kiedy idziesz, wdychasz go, dostaje ci się do oczu. Sprawia, że twoje serce zwalnia, by zaoszczędzić energię. Wprawia cię w letarg i apatię.
Te robale, co wypełzają z nastaniem zmroku telepią się w rytmicznym wzorcu, hipnotycznym wzorcu. Można się tak pogubić. Mógłbyś położyć się na czyimś trawniku i zasnąć.
Niewiele światła zostało, wszystko zmienia się na szaro – niebiesko. Max ściera pot z czoła i spogląda na pokryty cieniem mały dom. Patrzy ponad bramę wjazdową na wewnętrzną stronę podjazdu. Otwiera bramę.
Mówię „Co robisz?”
On na to „idę popływać.”
Ja po prostu stoję. Myślę: załamanie i otwarcie się.
On mówi krótkimi zdaniami bo jest tak gorąco, że trzeba oszczędzać energię. „nikogo nie ma” mówi „Jest gorąco. Pływamy.”
Podążam za nim na tyły czyjegoś domu starając się zrozumieć co jest grane. On mówi „Włamiesz się do biura dr Amosa ze mną, ale nie włamiesz się na basen?”
Zdejmuje koszulę.
Słyszycie, żebym coś mówiła?
Ściąga portki i wskakuje do basenu w bokserkach.
Nawet jedna włochata myśl nie przebieg mi przez głowę.
Przysięgam.
Mówi „dalej, już ci wybaczyłem, wskakuj” i ochlapuje moje stopy.
Ja na to „Odwróć się”.
Przewraca oczami i się odwraca. Myślę, że to może jedna z tych intymnych platonicznych rzeczy pomiędzy najlepszymi przyjaciółmi. Dziewczyny robią przecież takie rzeczy, a nie? Pływają w bieliźnie?
Tak. Więc czemuż nie może się to zdarzyć pomiędzy dwójką najlepszych przyjaciół, którzy przypadkowo są kompletnie odmiennej płci?
To nie jest, SEXUALNE, no wiecie. Przynajmniej nie dla niego.
Więc zdejmuję moją koszulkę, zrzucam buty, ściągam portki. Zanurzam się zanim on się odwróci. Woda jest lodowata, taka przyjemna. To jak szok dla ciała, poranny budzik. Wyrywa cię z transu w jaki popadłeś, szczegóły stają się bardziej wyraźne.
Światła przy basenie nie są włączone, więc woda wygląda jak smoła, nic przez nią nie widać. No i dobrze, bo mój antyseksowny biały stanik nie rozumie mojej potrzeby prywatności.
Mówię „Jeśli kiedykolwiek wątpiłeś, że możesz być bardziej stuknięty ode mnie, to lepiej zapamiętaj tę noc.”
Podpływam do schodków i siadam na nich, wcieram wodę w twarz. Max podpływa i siada koło mnie.
„Nie zamierzam nikogo zabijać mówi „jeśli to miałaś na myśli, tylko martwię się o nią, chce jej pomóc przez to przejść.”
Potakuję „Ja też.”
Otacza mnie swoimi ramionami w ten typowy dla niego platoniczny sposób postępowania najlepszych kumpli „damy sobie radę”.
„Naprawdę musimy coś zrobić Max” mówię „Musimy go wydać.”
On potakuje.
Kontynuuję „Wiem, że Tess tego nie chce, wiem, że to kupa problemów, ale nie możemy zrobić nic poza tym.”
„Ona jest naprawdę w kropce” mówi „Przebaczy nam za to”
Ja na to „no.”
Teraz patrzy na mnie dziwnie. Patrzę centralnie na niego, ale widzę jak wlepia wzrok w moje plecy. Wykrzywia trochę usta, robi tak kiedy się poważnie na czymś koncentruje.
Ja sobie powtarzam: platoniczny, platoniczny, platoniczny.
Gwiazdy wyszły i świecą, odbijają się w czarnej wodzie, podobnie księżyc. Woda błyszczy, szemrze srebrem i czernią.
Delikatnie wskazuje palcem na mój policzek „Robisz się purpurowa” mówi „Zimno ci”.
PLATONICZNY.
Dotyka moich ust swoim palcem a ja ani drgnę. Moje oczy wędrują za nim aż do kącików oka, patrzy na moje usta. „Twoje usta są purpurowe”.
Czasami ludzie mają ten cały naprawdę platoniczny związek ale są naprawdę blisko. Wiecie, tak jakbym miała posądzać Marię o coś dziwnego, że dotknęła moich ust i powiedziała, że są purpurowe. Chyba. Tak mi się zdaje.
Patrzę na moją rękę, moja skóra przybrała ten szaro – purpurowy odcień. Zamarzam. Wyglądam jak trup.
On pyta „Zimno ci?”
Mówię „nie.”
Przymyka oczy i ręką która mnie objął zaczyna rozcierać moje plecy.
PLATONICZNY.
PLATONICZNY
Przestaje, wstaje, nerwowo się uśmiecha, spogląda na mój podbródek. Staje naprzeciwko mnie i podaje dłoń.
Więc ja chwytam, ponieważ nie mogę się ruszyć i nie mogę myśleć i nie mam nic lepszego do robienia.
A on pociąga za moją rękę i przyciąga do siebie. Obejmuje mnie w talii, kładzie swoją głowę na moich plecach.
I skoro właśnie doświadczamy jednego z tych wspaniałych czysto platonicznych szczęśliwych uścisków, obejmuję rękoma jego szyję i też się przytulam.
Najlepsi kumple nie takie rzeczy robią, wiecie. Przytulają się. On jest samotny, zmieszany, potrzebuje przyjaciela dokładnie teraz.
Najlepsi przyjaciele ściskają się.
By sobie pomóc.
On tego potrzebuje.
Więc ja mu to daje.
Jesteśmy przyjaciółmi, platonicznymi.
Po problemie.
I wiecie co jeszcze, prawie przekonałam siebie samą do tego platonicznego pieprzenia.
Dopóki mnie nie pocałował.
Nie mogę się okłamywać, spokojnie, sytuacja jest ciężka.
BO PRZYJACIELE SIĘ NIE UMAWIAJĄ.
Ma zamknięte oczy. Całuje moje usta, powoli kieruje się na policzek.
A ja tam po prostu stoję.
Jeśli to nie jest załamanie nerwowe, to w takim razie ja nie wiem co nim jest.
Jego usta są takie ciepłe, że zapominam, że nigdy dotąd nie patrzył mi w oczy.
Trzymam mnie w ramionach tak szczelnie, że nawet kropla wody by nie spłynęła. Nawet prawie zapomniałam ,ze to nie to, czego ona tak właściwie chce.
Kiedy dotyka mojego karku, jedna z jego dłoni wędruje na moje plecy i zaczyna majstrować przy zapięciu biustonosza.
Zabawne jak platoniczne potrafi się zmienić w seksualne, co?
Prawie bym zapomniała. O tych wszystkich odczuciach, tych miłych. I już nie zamarzam. I nigdy wcześniej nie byłam z nikim tak blisko. Prawie zapomniałam.
Prawie zapomniałam, że powinnam się denerwować i zadręczać myślami, że z punktu wyjściowego przeszliśmy do drugiej bazy w 3 koma 5 sekundy. Prawie zapomniałam, że powinniśmy być gdzieś zupełnie indziej i komuś pomagać... Tess. Prawie zapomniałam, że on nie patrzył w moje oczy, albo że nie jestem tą, której pragnie, albo że zaciska tak mocno te swoje oczęta bo stara się zobaczyć Tess zamiast mnie.
Prawie zapomniałam, że tu nie chodzi o mnie.
Prawie.
Więc postanawiam coś zrobić. Mechanizm obronny. Potrzebuję go, nie jestem gotowa żeby sobie samej z tym radzić. Odpycham na bok moje uczucia, tłumaczę racjonalnie całą sytuację.
Może Max robi to z Tess. Może wisi mu to, że ona całując go myśli o Kyleu.
Cholera, mi nie wisi.
Więc mówię coś. Podczas gdy on delikatnie pracuje nad moim karkiem ledwo mogę z siebie wydusić słowo. Dławię się, szepczę. Nie chcielibyście strawić tego milczenia.
Moglibyście się w to milczenie wybrać w podróż.
W cholerę z szemrzącą wodą, ciszą i ustami i rękami i ciepłem. To się nie dzieje naprawdę.
Mówię „Co robisz.”
Mój głos brzmi bardziej przerażony niż bym tego chciała. Nie jestem przerażona, moje uczucia są zepchnięte na bocznicę. Nie jestem czymś.
Jestem niczym.
Nawet mnie tu nie ma.
On przestaje całować moją szyję, o prostu stoi tu. Nadal ma zamknięte oczy. Znów wykrzywia usta. Wygląda dziwnie. Jakby zmieszany. „Nie wiem” szepcze.
To mówię ja. Staram się brzmieć przekonująco. Staram się brzmieć tak, jakby mi zależało. Gdybym była lepsza aktorką poczochrałabym pasma jego włosów albo pieprzyłabym jakieś czysto platoniczne kawałki najlepszego kumpla. Ale tego nie robię. Mówię „jesteś tak blisko niej, y ja mieć”.
Oto ja, dławię się, szepczę, Mówię „Nie spieprz tego Max, zasługujesz, y mieć czego pragniesz.”
Oto ja, starająca się nie myśleć o Kyleu, nie myśleć o tym, jak czyjeś plany wchodzą w drogę planom kogoś innego.
On odsuwa się, nadal ma zamknięte oczy. Ma ten bolesny wyraz twarzy z cyklu „czuję się jak kompletny debil”. „Przepraszam” mówi.
Wierzę mu.
„Ok.” mówię starając się brzmieć rzeczowo „Po prostu chodźmy już, bo się spóźnimy.”
Więc wychodzimy, ubieramy się. Głupio nam.
Mój umysł wysiadł, działa w oparciu o generator, o plan awaryjny. Tylko staram się iść prosto. Koncentruję się na chodzie.
On znowu ma ten stoicki wyraz twarzy, ten który ma kiedy jest odarty ze wszystkich warstw ochronnych. Ale wygląda na smutnego. Na winnego. Prawdopodobnie myśli że zemścił się na mnie. Prawdopodobnie czuje się naprawdę źle.
Koncentruję się na chodzie. Koncentruję się na mokrych śladach wykwitających na moim sweterku i na tym, jak moje majtki robią się naprawdę niewygodne.
Koncentruję się na Tess. Teraz idziemy jej pomóc, zrobić coś. Żeby przestał cierpieć. Będzie wnerwiona, ale nie będzie już cierpieć. Powiem Kyleowi o paru detalach. O tym, jak bardzo jest wystraszona, parę rzeczy, których nie jest gotowa mu zdradzić, więc by jej nie naciskał.
A potem wyplączę się z tego całego zamieszania. Co się stanie z Maxem, pojęcia nie mam. Zamierzam skończyć z obserwacją. Po tym, jak skończą się męczarnie Tess nie dbam już o to, co się będzie działo.
Kiedy stajemy przed domem Tess jej samochód widać przed frontem. Mam nadzieję, że czeka w samochodzie, ale tak nie jest. A to źle.
W ciszy naciskamy na dzwonek do drzwi. Czekamy parę minut, słuchając jak robale trzeszczą, marząc o tym, by nasze ubrania już były suche. Marząc, by ten dzień się już skończył.
Coś tam jednak wiemy. Ten dzień tak szybko się nie skończy. Ale miejcie na uwadze, że my o tym jeszcze nie wiemy.
Zza drzwi słyszymy jakieś chrobotanie, przez judasza widzimy jakieś gasnące światełko – ktoś przez niego patrzy.
Drzwi się otwierają i staje w nich Tess. To takie deja vu, którego raczej nie chcesz mieć.
Tess i krew. Za często to ostatnio widzę.
Tylko że tym razem krew nie jest jej.
Spojrzenia w jej oczach nie powstydziłby się zombie, upuszcza na podłogę pokryty krwią nóż.
Trzęsie się.
Nie masz ochoty patrzeć poza nią, boisz się zobaczyć coś, czego zobaczyć nie chcesz.
A Tess mówi „Spóźniliście się.”
Potem się załamuje. Płacze. Płacze jak nigdy dotąd w całym swoim życiu nie płakała. „Nie mogłam... zrobić tego” mówi w przerwach płaczu „Nie mogłam zrobić tego do końca”.
Oto ja próbująca nie panikować.