SPIN - czyli Kręciolek (24)
Czapter dwadzieścia i cztery.
Czym jest ta mieszanka nas. Max – Liz mix do picia. Łatwo się łyka, czy jak to zwał. Ta mieszanka ramion i skóry i krwi i łez i mokrej bielizny i nóg i rozdzielenia i strachu i kłamstw.
On nie chce mnie puścić.
W tym basenie jesteśmy wymieszani i siedzimy sącząc powietrze, którym oddychamy, bo on nie chce przerwać.
Ja też nie chcę by przerywał, ale musi, bo to jeszcze nie jest prawdziwe.
Jeszcze nie jest prawdziwe, bo ja go jeszcze nie znam.
Mówię w próżnię, ponieważ to jeszcze nie jest prawdziwe. Nie jestem pewna, czy w kogoś wierzę, ale mówię w próżnię, na wszelki wypadek.
Mówię :Buddo, nie może być aż tak źle, prawda?
I nie mogę spojrzeć w jego oczy a on nie może spojrzeć w moje ponieważ oboje wiemy, że może być źle.
Mówię: Boże, spraw bym pokochała cokolwiek on powie, nie ważne co.
Wi8ęc spijamy powietrze, którym oddychamy. On nie chce mnie puścić a zaraz potem odchodzi by przynieść mi ręcznik.
Mogę to zrozumieć. Nie mogłam powiedzieć mu w samochodzie, on nie może powiedzieć mi w basenie.
Samochody i baseny nie są najlepszymi miejscami na rozwiązania. Plus: nie mamy w nich się gdzie ukryć.
Mówię: Wenus, pokaż mi coś pięknego.
Mówię: Śmierci, zdecyduj się do cholery.
Mówię: Dajcie mi żyć.
Bogowie mieszają siedząc w niebiesiech, a z moim szczęściem ,to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Kim ta dziewczyna myśli, ze jest, rozmawiając w ten sposób z nami? Niech ta rana krwawi bardziej.
Niech ci się ta główka zakręci jeszcze bardziej.
Pojęcia nie mam co o n by mi jeszcze mógł powiedzieć. Nawet nie zamierzam przygotowywać się na to. Nie ma sensu.
To co boli najbardziej, to świadomość, że myślałam, że go znam.
I zastanawiam się, co to z nami uczyni. Nie zmusi mnie bym przestała go kochać, ale może mnie przestraszyć.
Może sprawić ,że się będę go bała.
Mam dosyć płaczu.
Chcę teraz przestać płakać.
Mam dosyć krwawienia.
Wyciąga mnie z basenu, opatula w ręcznik, założę się, że krew ciężko schodzi z białych ręczników.
Idziemy do hotelowego pokoju, rzeczy w dłoniach, on za mnie, wzrok wbity w ziemię, jak procesja pogrzebowa.
Staram się odwrócić i spojrzeć mu w oczy, ale mi nie pozwala, ale jak i tak nadal widzę w nich to co tam jest. Znajdę tam to, że nigdy nie chciał mi tego od razu powiedzieć.
Już miał odpuścić, żyć sobie z rozdzierającym go na kawałki sekretem a ja, siedząca tu i myśląca, że to dzieje się naprawdę. Na tyle go znam.
Dotarliśmy do pokoju i weszłam w fazę wycofywania się. Nie chcę wiedzieć. Leję na to, czy to rzeczywiste czy nie. Na tyle go znam.
Możemy udawać, jesteśmy w tym dobrzy.
Trzy tygodnie i jestem trupem, ale to nie do końca prawda. Krew krąży, rany się zabliźniają. Zabliźniają się ale nadal pamiętasz co zaszło i nie możesz udawać, że
tego nie było.
Nie możemy udawać, że nic nie zaszło.
I mieć nadzieję, że nie będzie blizn.
Osusza swoje bokserki kosmicznymi mocami i jego bokserki są więcej warte niż ja.
Mówię: mała Lizzy Parker, biedactwo.
Nakłada portki i siada na łóżku a to co widać zaraz potem to zakrwawiona, płacząca ja.
Podążam w kierunku uprowadzenia a nie jestem w nastroju na uwodzenie, ale i tak spróbuję.
Ma to spojrzenie, które atakuje jego usta, a kto to wie, co zrobią moje ręce. Zakrwawiona płacząca ja walcząca z guzikami jego spodni i popychająca go spowrotem na łóżko.
Chwyta mój nadgarstek i nie tylko moje życie się rozpada.
Jego oczy mnie przerażają. On się boi więc i jak się boję.
Przyciąga mnie bliżej, przytula i mówi „muszę ci powiedzieć Liz, muszę.”
Zakrwawiona, płacząca ja, potrząsająca głową.
Jego oczy zmieniają wyraz: beznadziejność. Zakrwawiona, płacząca ja nie pomaga w sytuacji. Mogę coś wyczuć, jeśli powie mi, że nie może być ze mną, to będzie niesprawiedliwe.
Zrozumiem.
Powiedziałabym mu, zanim mogłabym z nim być.
Mówię „Co zobaczę Max, co zobaczę, gdy mnie uleczysz?”
„Winę.”
Gdzie ten Max i ta Liz sączących drinka na łóżku. Zakrwawiona płacząca ja zmieszana z winnym, rozpadającym się na kawałki Maxem.
Mówię: Tragedio, idź precz.
Mówię: Romeo i Julia, już martwi.
On bawi się moimi włosami, oddycha i całuje moje czoło. Całuje moje czoło jakby to było po raz ostatni zanim ucieknę.
Jego wzrok wbija się w podłogę, co oznacza, że należy się dobrze przygotować na coś, zwłaszcza jeśli ma się dar jasnowidzenia. Jeśli nie, to masz kurna problem.
Ja nie mam, więc problemik.
Jego wzrok wbija się w podłogę, bawi się moimi włosami i mówi „Miałem sen o nas Liz, byliśmy na makowym polu, spaliśmy.”
Jego dłonie suną po moich ramionach rozmazując wszędzie krew. Krew powinna krążyć, ale nie krąży, rany się nie zabliźniają.
Mówię : biologio, nie zawiedź mnie.
„Kiedy?” pytam
„W noc imprezy.”
Nie zaskoczyło mnie to dopóki nie dodał „Tej pierwszej imprezy”
Jego ręce spoczywają na moim brzuchu a on jest zafrasowany, rozciera krew gdzie może, mówi „Jak ty wyglądasz...”
Czyści plamy kosmicznymi mocami.
Mówię „Więc wiedziałeś, że tu przyjedziemy?”
Potrząsa tylko głową „To był tylko sen, ja po prostu chciałem cię tu zabrać.”
„Więc co to oznacza?”
Zamyka oczy, oddycha, mówi „To znaczy, że jestem dobrym kłamcą. To oznacza, jak dobrze potr5afiłem ignorować cię po tym, jak mogłem nie kochać cię potem.”
Ja, siedząca tam i mówiąca : Pierwsza imprezka, to nie ma sensu.
A on na to „Znasz sny Liz, pragnąłem cię i nie byłem w stanie okłamywać się co do tego, nawet nie próbowałem.”
I Mówi jeszcze „To oznacza, że jestem wytrawnym kłamcą, co oznacza, że nie chciałem, żebyś wiedziała, więc nie wiedziałaś.”
I mówi „To znaczy, że chciałem, żebyś myślała, że cię nie zauważam więc sprawiłem ,że myślałaś, że cię nie zauważam.”
I mówi „Jestem tak samo opętany jak ty, o ile nie bardziej.”
O czym w imię bogów on mówi?
Mówię : pierwsza imprezka, to nie ma sensu. Najlepsi kumple, oto kim wtedy byliśmy a nadal nie mógł spojrzeć mi w oczy i nadal rezerwował uśmiech dla Tess i nadal lazł z nią na randkę i gapił się tym wzrokiem i nie był do ciężkiej cholery zakochany we mnie.
Jeszcze nie przestałam płakać i potrząsam głową „Pomyliłeś imprezki.”
„nie, nie pomyliłem.” I całuje mnie, ten storturowany pomieszany pocałunek, jak ten poprzedni, zanim uciekłam. Mówi „Myślałaś, że cię nie zauważam nawet kiedy byliśmy przyjaciółmi. Czepiałem się każdego twojego słowa Liz Parker. Każdej sekundy z tobą...”
„O czym ty mówisz?”
„Byliśmy przyjaciółmi. To był mój pierwszy błąd ... nie mogłem nie być w pobliżu ciebie ...” Opuszcza wzrok i gładzi moje włosy i oddycha i widać, jak wiele dzieje się w jego wnętrzu dokładnie w tej chwili. Tak wiele czegoś, czego nie rozumiem.
Myśli, ze nie chcę tego wiedzieć.
„Ale nie mogłem patrzeć ci prosto w oczy ,,, wtedy to byłby koniec. Myślałaś, że nie patrzę ci w oczy, ale w każdym momencie, kiedy odwracałaś wzrok ja patrzyłem na twoje oczy.”
Rozsypuje się i powtarza „W każdym momencie...”
Tylko potrząsam głową, ponieważ nie rozumiem co powinnam rozumieć.
„Nie chciałeś żebym wiedziała?” odzywam się.
Jego oczy wyrażają przerażenie. Spogląda w górę i może we wnętrzu mówi w próżnię. „Wiesz jak ciężko było udawać, że mi nie zależy. Ale i tak byłem w tym dobry.”
Puszcza moje dłonie, odcina się ode mnie.
Mówię „Tess”.
„Tess. Chodziłem na randki z Tess i cały czas rozmawialiśmy o Kyleu. Ona nigdy nawet nie chciała wiedzieć, dlaczego udawałem przed tobą, że ją lubię, nie potrafiła się na takich rzeczach skupić.”
Odsuwa się, odcina się i nawet jego oczy nabierają dystansu. Mówi „Powiedziałaś dr Amosowi, że gdybyś dowiedziała się kim są kosmici to doprowadziłabyś do publicznego spalenia ich.”
Myślałam, że skończył mi się zapas łez, ale pomyliłam się. Sama to sobie zrobiłam?
„Dowiedziałem się, że mnie lubisz i nienawidzisz w jedną noc.”
A łzy kapią sobie, na wszystko. Nie chcę, żeby się tak odcinał więc pochylam się do przodu kładąc ręce na jego ramionach i staram się usprawiedliwić, bo sama to sobie zrobiłam. Ignoruje mnie z powodu czegoś co powiedziałam, a czego nawet nie pamiętam. Błagam „Max, nigdy nie nienawidziłam cię, ja tylko mówiłam rzeczy ... mówiłam ... mówiłam... mówiłam, że w poprzednim życiu byłam ślimakiem ... mówiłam mu, że walczyłam w Nam ... to było zanim poznałam ciebie...”
Bawi się moimi włosami a jego kciuk dotyka moich warg. Język jego ciała mówi mi, bym się uspokoiła, ale jego oczy są mokre od łez, które szukają ujścia, mówią, że odszedł, że odłączył się. Że jest gdzie indziej.
Nawet go tu nie ma.
Mówi „Kosmici spieprzyli ci życie Liz. Ja je spieprzyłem. Ja jestem powodem, dla którego tyle kłamiesz.”
Chwytam się go płacząc coraz ciężej niż kiedykolwiek wcześniej ponieważ ponownie to moja wina a on znów bierze wszystko na siebie i tylko powtarzam „nie ... nie.”
Ale jego już nie ma, nawet nie stara się mi ulżyć, bo go tu już nie ma. Mówi „Roswell przegrało przez kosmitów i zrujnowało ci życie. Roswell dało ci te wszystkie problemy w prezencie.”
Błagam „Roswell Max. Nie kosmici, Roswell ma tyle tajemnic I kłamstw I plotek bo to popieprzone miejsce i nie poradziłabym sobie z nim ...”
Przerywa mi coś w jego głosie, jakieś zrozumienie, mówi „Sekrety, ktokolwiek odnalazł tę jaskinię i zaczął wszystkie te prawdziwe pogłoski spieprzył ci życie, to chcesz powiedzieć?”
Nawet nie wiem już o co on pyta, więc mówię „Ja... chyba ... chyba tak Max ... ale to nie ty... ty nic nie zrobiłeś.”
Dotykam jego ramion i jego twarzy a on mnie odpycha, a w jego głosie słychać taką definitywność, jakbyśmy doszli do końca, jakbym to ja uciekła.”
Mówi „Nikt nie znalazł jaskini Liz.”
Mówi „Ja zacząłem te pogłoski, ja, Izabell i Michael.”
Siadam.
Siadam i nie myślę o niczym, bo nie mogę o niczym myśleć.
On wstaje i odchodzi w drugi kąt pokoju, ponieważ to on ucieka, ja nie.
„Wybraliśmy pierwszą napotkaną grupę ludzi i udawaliśmy, że znaleźliśmy ją, to my spieprzyliśmy Roswell i każdego kto tu mieszka, to my sprawiliśmy, że każdy każdego tu nienawidzi.”
„Wina, Liz. Teraz już wiesz za co się nienawidzę. Teraz już wiesz.”
Siódma klasa.
Sześć lat temu.
Sześć lat temu trójka dzieciaków wlazła do tej jaskini, do tego co nazywali domem i obmyślili ten plan.
Plan był taki, by zacząć plotkę.
Z początku możecie się zastanawiać czemu, ale wtedy trzeba się zastanowić. Zastanowić nad tym, jaka ta trójka była, co o nich wiecie.
Potem zrozumiecie dlaczego to zrobili. Bo w ogóle ich nie pamiętacie. Bo nie pamiętacie gdzie siedzieli podczas szkolnego lunchu i czy któreś z nich w ogóle było w waszej klasie.
Na dobrą sprawę mogliby w ogóle nie istnieć.
Ta trójka dzieciaków ukrywała się po kątach żyjąc życiem prowadzonym w marzeniach myśląc, że w ten sposób pomagają sobie.
Ta trójka dzieciaków była wyobcowana najbardziej, odtrącona przez każdą grupę i nikt nawet nie zauważył, że mają problem.
Co to za miasto, które nie dostrzegło tej trójki.
Siódma klasa, może miasto nie było aż takie wspaniałe jak zapamiętaliście, że mogło być.
Albo może to miasto nigdy nie miało nic z tym wszystkim wspólnego.
Siódma klasa, byli tacy mali.
Ja też byłam mała. Ja byłam tym dzieciakiem żyjącym na tym świecie. Powinnam być szczęśliwa, ale coś było nie tak.
Może nie ten czas, okres dojrzewania, kto to wie, ja już nie pamiętam.
W siódmej klasie i ja zaczęłam żyć w marzeniach.
W siódmej klasie zaczęłam mieć te problemy, byłam tym dzieciakiem z depresją i każdy chciał znać jej przyczynę.
Więc to zrobiłam.
Dwa miesiące później ta trójka zaczęła wprowadzać w życie swój plan.
Zaczęli od plotki.
A oto gwóźdź programu: wszystkim to wisiało.
Podsłuchiwałam to gdzie się udało, uwiązałam się do tego jak tylko się dało, rozpylałam to gdzie mogłam. Byłam pierwszą do obwiniania, to przeze mnie ludzie zaczęli zwracać na to uwagę.
To ja sprawiłam, że wszyscy wszystkich zaczęli nienawidzić.
Byłam katalizatorem, gdyby nie ja nic z tych rzeczy nie miałoby miejsca.
Ludzie chcieli wiedzieć co ze mną jest nie tak, ja chciałam wiedzieć co ze mną jest nie tak, wiec z pomocą tej trójki dzieciaków, których nie znałam znalazłam problem. Sfabrykowałam go. Uczyniłam moim. Zrobiłam z tego wytłumaczenie powodu tego, dlaczego coś ze mną jest nie tak.
Mam ten problem, z kłamaniem. I mam ten problem, że nie wiem kim jestem.
Największe kłamstwo to okłamanie samej siebie. Przekonanie samej siebie, że moim problemem byli kosmici. I zmusiłam się do zapomnienia o tym ,ze problem wymyśliłam ja.
Nigdy nie chciałam myśleć, że mój problem sama wykreowałam.
Nigdy nie chciałam wierzyć, że to może coś wewnątrz mnie było ... nie tak.
Nigdy nie byłam tą, która brała odpowiedzialność na siebie.
Do tej pory.
Bo dokładnie w tej chwili jedyne co wiem, to to, że nie zależy mi na tym, czy coś jest ze mną nie tak. Bo wiem, że mogę być wyleczona i wiem, kto może mnie wyleczyć.
I wiem, że jeśli coś i tak będzie ze mną nie tak, to jest pewna jedna osoba, której to nie będzie przeszkadzać.
Widzicie,, osoba, której nie mogę okłamać, która nie potrafi okłamać mnie.
Osoba, która myśli, że schrzaniła moje życie, podczas gdy naprawdę uczyniła je lepszym.
Postać, która wołała o pomoc tak długo i nikt nie zwracał na nią uwagi, ta postać dostrzegła moje wołanie o pomoc.
Kiedy byliśmy mali robiliśmy te wszystkie okropne rzeczy. Rozsiewaliśmy je gdzie się dało cały czas okłamując samych siebie.
Obojga, robiliśmy to sobie, bo nie znaliśmy lepszego sposobu i żyliśmy z tym aż tak długo. Wykreowaliśmy nasze własne obłożone winą istnienia, sami wprawiliśmy nasze głowy w kręciołki, razem.
I razem możemy je zatrzymać.
Moje oczy są zamknięte, mój mózg pracuje. Otwieram oczy i dostrzegam pewne rzeczy.
Widzę je odmiennie.
Ktoś może nazwać to świętem Trzech Króli.
Zakrwawiona rozbabrana ja wyglądam całkowicie niedorzecznie siedząc tak w bieliźnie.
Max z odwróconą ode mnie twarzą tylko czeka, aż ucieknę. Głowa opuszczona, wzrok na podłodze.
A w życiu teraz nie ucieknę.
Jego głos jest taki cichy, że ledwie go słyszę, mówi z brodą na klatce piersiowej „Odwiozę Cię do domu, jeśli chcesz, albo wezwę taksówkę... zapłacą.”
„Nie.”
„Nadal krwawię.”
Odwraca się niechętnie i gdyby tylko na mnie spojrzał zobaczyłby coś, zobaczyłby moje Święto Trzech Króli, ale nie patrzy i jest ok.
Siada koło mnie, siedzi tak nienawidząc siebie i mówi „Co teraz zrobimy.”
„Za trzy tygodnie umrę jeśli mnie nie wyleczysz.”
„Tylko tyle?” pyta „Wyleczę cię i koniec.”
Łapię jego dłoń i kładę na policzku. Do dupy z takim świętem i osobą, która go nie obchodzi.
„Wylecz mnie i dowiedz się czegoś.”