SPIN - czyli Kręciolek (15)
Czapterek 15
A wiec jest środa. Można powiedzieć, iż jestem w kropce.
Za trzy dni butelka wskaże na mnie.
Tylko, ze ja tego jeszcze nie wiem.
Teraz jedyne co mierzy w moim kierunku to spiralę mascary.
I jeśli moje oczy wkrótce się nie powiększą, to nie będę w stanie mrugnąć.
Chcecie wiedzieć co się dzieje kiedy człowiek nie mruga?
Oczy wysychają i wypadają z czaszki. Zdaje się.
Jest środowy poranek, do zajęć parę godzin, zdecydowanie za wcześnie jak na mój gust. I żeby oddać hołd szczerości, Tess zaprosiła Maxa na rewanż.
Udają, że nic się nie stało.
No to ja też.
„Musimy się na nowo określić” mówi Tess.
Zgadzam się z nią, tylko że nie dokładnie to miałam na myśli.
„Tess” mówię starając się mieć oczy otwarte „moje rzęsy są już wystarczająco czarne”.
Ona ponownie macza mascarę, marszczy czoło: „Nie mrugaj.”
Mrugam.
„Wrrr...!” mówi.
Uwierzcie mi, nie robiłabym tego, gdybym nie przekonała Tess do noszenia moich ubrań.
W moich ubraniach wyglądam całkiem normalnie, ale Tess wygląda jakby przyłączyła się do jakiegoś undergroundowego gangu. Jestem nieco wyższa od niej, więc moje spodnie kończą się daleko za jej butami. Moje zresztą też. Tess nie nosi grubych protektorów, musielibyście to zobaczyć. Ma na sobie t-shirt z koszulką pod spodem. Dobre, prawie nie narzeka.
Max jest nami rozbawiony bardziej niż bardzo.
„Nawet nie jest czarna” mówi Tess „To mascara bezbarwna.”
„Po co to w ogóle jest?” pyta Max.
„Powiem ci po co to jest” mówię „to taktyka, marketingowe badziewie, sprzedają ci tani bezbarwny żel w butelce i kasują 5 baksów za sztukę. Obietnica niewidzialnego piękna.”
Max na to: „O.”
Tess mówi „ Sens w tym, że to podkręca twoje rzęsy, utrzymuje w niezmienionym stylu i jest tańsze, kiedy nie potrzebujesz koloru.”
Max potakuje w zastanowieniu i mówi :”O”.
„Piękno” mówię „To instytucja”.
„Liz” mówi Tess „Ja tylko chcę, żeby twoje oczy wyglądały na większe.”
Max śmieje się „ Za dużo czytasz, obie czytacie za dużo.”
Ja na to „ Nie ma takiej możliwości.”
Oto czemuż zdaję wam sprawozdanie z tego poranka: chcę, byście wiedzieli, że to nie jedna z tych historyjek, kiedy dziewczyny budzą się w full make up a faceci doznają olśnienia, że kochali je cały czas, tylko ta noc była akurat piękniejsza od poprzednich. Gówno prawda, to nie miłość, to dział handlowo – marketingowy.
To takie przypadkowe rzeczy o których myślę, kiedy nie myślę, czy Max polubiłby mnie gdybym była tak ładna jak Tess. Zastanawiam się, czy w ogóle zauważy, że moje oczy są większe a paznokcie maja lawendowy kolor.
Wiem, wiem, może się odbić po takiej dawce hipokryzji.
Pomówmy o cmentarzu miejskim. Muszę przestać myśleć.
Najwyraźniej moje powiększone oczy skupiają na sobie uwagę jedynie Tess. Jak do tej pory. Teraz siedzi koło Maxa uczepiona jego ramienia.
Pyta „Chodzisz na siłownię?”
On na to „Nie, podciągam się w pokoju, raz na jakiś czas”.
Kładzie głowę na jego ramieniu.
Max uśmiecha się do mnie, jakby właśnie spełniły się jego marzenia.
Oto jak sprawa wygląda: On wie, że to nierealne. Nie rozumiem faceta.
A Tess, ona naprawdę go lubi. Wiecie, powiedziała mi, że gdyby nie była zakochana w Kyleu, to bardzo, baardzoo polubiłaby Maxa.
Po tej całej szopce z płaczem ja i Tess trochę sobie pogadałyśmy o jej pragnieniu zabicia jej ojca i o tym, jak ją bije, jakby to nie było nic wielkiego.
Kolejny mechanizm obronny – tak by powiedział dr Amos.
Racjonalizacja: Wymyślasz różne wytłumaczenia by usprawiedliwić sytuację, podczas gdy zaprzeczasz uczuciom.
Więc tak... siedzimy to i opowiadamy kawały udając, że nic się nie stało. To na razie temat, z którym nie potrafimy sobie poradzić. Nasza podświadomość właśnie zaczyna proces autonienawiści. W każdym przypadku z naszej trójki.
Za dwa dni zacznę żałować, że udawałam że nic się nie stało.
Tylko, że tego jeszcze nie wiem.
Co jeszcze mi się telepie w tej mózgownicy: Ja i Max idziemy na naszą pierwszą randkę. Zabiera mnie do tego małego niezależnego kina na adaptację książki Leviathana Cratera. Kupuje mi batonika. Ja kupuje mu popcorn. Kiedy siedzimy stykamy się ramionami, oboje zaczerwieniamy się i ...
„Powinniśmy wracać do szkoły” mówi Max.
Tyle to i ja wiem, że tego dnia Max całkowicie opanował moją głowę. To się właśnie nazywa obsesja. Teraz przyznaję się do wszystkiego: nienawidzę go, kocham go, ZNAM go, nie ROZUMIEM go, ale to nie ma znaczenia. Ja chcę tylko tu siedzieć, myśleć o nim, nie ma zbyt wiele czasu tylko na myślenie. Gdybym miała wystarczająco dużo czasu na myślenie o nim, może to co dzieje się na zewnątrz nie miałoby takiego znaczenia.
Obsesja.
Jeśli to nie jest niezdrowe, to nie wiem, co jest.
Ale przynajmniej łatwiej mi przekonać samą siebie, że cieszę się razem z nim. I mogłabym łatwiej skupić się na meritum, czyli na Tess.
Więc tak, pogubiłam się, można powiedzieć.
Kiedy idziemy do szkoły, ja i Tess i Max wchodzimy razem przez podwójne drzwi. Odnaleźliśmy siebie. Więc cała ta szkolna polityka nie ma znaczenia. NIC nie ma dłużej znaczenia dla Tess.
Widzę Marię w korytarzu. Już nie rzuca na mnie tym morderczym wzrokiem, po prostu smutno spogląda. Powinnam iść z miejsca i przeprosić, ale tego nie robię.
Za dwa dni naprawdę będę żałować, że jej nie przeprosiłam.
Widzicie:
Za trzy dni butelka wskaże na mnie.
Za dwa dni moja twarz zmierzy się z drzwiami zamrażarki, broń wyceluje w moją skroń. Będę myśleć o krwi i smarkach zmieszanych z ketchupem i musztardą.
Za dwa dni zrozumiem ile to rzeczy powinnam była zrobić inaczej.
Tylko, że tego jeszcze nie wiem.