hotaru

Nie z tej bajki (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

4.
Gorący, ostry rytm muzyki tłukł się przez jej ciało. Napędzał jej siłę, napędzał tłumy wokół. Splecione ze sobą masy tańczących falowały wokół. Były znajome. Znajome twarze. Znajome oczy. Znajome pragnienie, wyzierające z ich spoconych ciał. Gorące powietrze przesycone było zapachem alkoholu i unoszącego się podniecenia. Cały klub drżał od jego rytmu. Kolorowe światła tańczyły na obnażonych ciałach, przebijały się przez dym sączący się w ciemnych zakamarkach.
Poddawała się tym dźwiękom. Porywały jej ciało do szaleńczego tańca. Tańczyła z długimi włosami, wirującymi nad jej ramionami. Co chwila jakiś kosmyk gubił się w rytmie szaleńczych ruchów i odsłaniał obnażone skąpą bluzką ramiona. Oliwkowa skóra migotała w świetle kolorowych lamp. Lśniła, wabiła, obiecywała.
Rath mrużył oczy w niemej furii, obserwując jej prowokacyjny taniec... i śliniących się wokół debili. Ich spojrzenia wędrowały wzdłuż smukłego, przyjemnie zaokrąglonego ciała, oceniając z uznaniem i palącym pragnieniem. Wszystko w niej kusiło. Każdy ruch, każdy gest promieniował zmysłowością, dziką, niezaspokojoną.

— Co jest? – Serek stanął obok niego, przy barze. Rath nawet nie mruknął. Powędrował więc za jego spojrzeniem. Ze świstem wciągnął powietrze.

— Jasna cholera! – jęknął, rozpoznając tańczącą, kiedy w pewnym momencie odchyliła głowę w tył, a brązowe fale odsłoniły twarz o nieskazitelnych rysach. Ścisnął puszkę piwa, nawet nie czując tego, co robi. Spojrzał na ściągniętą twarz Ratha. – Jak długo?

— Około godziny.
To był dzień pogrzebu Maxa. Jakkolwiek klub pogrążony był w żałobie i praktycznie każdy jego członek stawił się na uroczystości w pełnym rynsztunku, tak szefowa się nie pokazała. Cichym, pełnym oburzenia spekulacjom nie było końca. W mieście huczało. Chłopcy z Evans podjudzali do wojny. A teraz... ostatnie, czego ktokolwiek się spodziewał, właśnie działo się na ich oczach.

— To co cię nie zabije, uczyni cię silniejszym! – mruknął. Rath spojrzał na niego. Serek postradał zmysły?
Wrócił spojrzeniem na parkiet i natychmiast zaklął. Amon nie było.

Rath obrócił się na łóżku, zmieniając pozycję. Starał się nie dotykać Liz. Nie lubiła, kiedy jej dotykano. Nie podawała dłoni. Nie witała się z kumplami. Nie tolerowała zbyt osobistych żartów.
I nie spała w jego łóżku.
Zazgrzytał zębami, kiedy wyczuł, że znowu przesuwa się na łóżku. Jak tak dalej pójdzie, zaraz zleci na podłogę...
...boom...
...i zleciał...
Z irytacją rozmasował kark. Resztki snu i wspomnień z tego koszmarnego dnia rozpłynęły się momentalnie. Amon siedziała na łóżku, patrząc wokół niezbyt przytomnym wzrokiem. Przetarła dłonią oczy. A potem utkwiła swój wzrok w nim.
Jak tamtej nocy w klubie, kiedy powiedziała mu o planie rozwalenia klubu Evans.... fizycznym roztrzaskaniu ich siedziby. Patrzyła dokładnie tak samo. Tę samą iskierkę dostrzegł wcześniej tego dnia. Wydawało mu się wówczas, że to tylko przywidzenie.
Ale najwyraźniej się pomylił.
Przesunęła się bez słowa na drugą stronę łóżka i czekała, aż się położy z powrotem. Powiodła spojrzeniem po jego częściowo obnażonym ciele. Coś ponownie zamigotało w jej spojrzeniu, ale znowu nie miał pojęcia, co to było.
Kobiety to skomplikowane istoty. Niemożliwe do pojęcia.
Położyła się obok niego i razem w milczeniu wpatrywali się w sufit.

— Słyszałam, że też nie możesz spać.
Zaklął. Liz dogadywała się z jego matką o wiele lepiej niż on. I bynajmniej nie dlatego, że była kobietą. Dogadywała się, ponieważ potrafiła dogadać się praktycznie z każdym... nie można było zostać szefem, jeśli się nie miało tej szczególnej żyłki politycznej.
Przetoczył się na łóżku i przycisnął ją do materaca. Nie protestowała.

— Bo wciąż mam koszmary o tym, co zapomniałem... co miałem.
Zmrużyła oczy, jakby to, co powiedział było dla niej zaskoczeniem. Powiodła wzrokiem po jego twarzy, studiując każdy szczegół, szukając czegoś, o czym nie miał pojęcia. Potem ona przewróciła go na bok bez najmniejszego wysiłku i szepnęła mu cicho do ucha:

— Możesz to nadal mieć... nie przypominając sobie.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część