_liz

Polar Novel (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Taking Steps


Stałem w cieniu, patrząc jak Max odchodzi. Potrząsnąłem głową. On naprawdę był w honorowy w pełnym tego słowa znaczeniu.
Albo był głupi.
Zatrzymała go nim zeszedł po drabince. Wydaje mi się, że powiedziała "Nie, czekaj..." a w następnej sekundzie całowała go. Zamknąłem oczy. Moja twarz zwróciła się w kierunku ziemi, policzyłem do dziesięciu. Oddech – i znów spojrzałem na drabinkę. Schodził.
Odchodził.
Musiałem to wykorzystać.
Wcisnąłem dłonie w kieszenie. Temperatura szybko spadała. Spojrzałem na balkon, ale zniknęła.
Nawet sam nie wiedziałem czemu tam byłem. Ona nawet nie pojawiła się w kręgu, nawet na końcu.
A oczekiwałem, że będzie pierwsza.
Spojrzałem w dół, szukając wzrokiem Maxa. Nic. Już dawno go nie było. I nie wracał.
Znów spojrzałem na balkon. Nie zależało jej na mnie. Ona chciała Maxa. Traciłem tylko czas. Zacząłem bawić się sygnetem wciąż nie mogąc się zdecydować co robić .
Taaa. Zdecydowanie traciłem czas z Liz Parker.
Wspinałem się po drabince po dwa szczebelki na raz.
*************************************
Siedziała na leżaku, pod strumieniami delikatnego światła, jej włosy związane były w kucyk. Jej oczy skupione były na kocu, którym była owinięta. "Hej," powiedziałem.
Spojrzała na mnie. "Hej," odpowiedziała. Otuliła się mocniej kocem.
Przerzuciłem nogi przez murek balkonu, usiadłem na jego skraju. Jej oczy były dziwne. Zmęczone.
"Masz chwilkę?"
Nabrała głęboko powietrza. "Nie wiem czy dam radę dzisiaj, Michael."
Gniew szybko mnie wypełnił, bardzo szybko. To się stanie bez względu na to czy jej się to podoba czy nie.
"Cóż," powiedziałem "To cholernie niedobrze, Liz."
To przykuło jej uwagę. Przyjrzała mi się uważnie.
O, to było bezcenne – ona się martwiła.
"Michael, czy wszystko dobrze?"
"Ze mną?" zapytałem "Jasne. Prawie jestem martwy, ale co tam..."
"O mój Boże" zerwała się z miejsca, kierując się w stronę pokoju. "Czekaj. Zadzwonię po Maxa i zabierzemy cię z powrotem do rezerwatu. Znajdziemy Rzecznego Psa i..."
To mnie rozbawiło.
"Nie, Liz" powiedziałem, wstając. Zatrzymała się. "Nie, nie, nie" podszedłem do niej. "Ze mną dobrze. Cokolwiek stało się w tej – wizji, czy cokolwiek to było – przerwało moją wysoką, nieziemską gorączkę. Jest dobrze." Stanąłem tuż przed nią "Ale dzięki. Za nic."
Zmieszała się. Zerknęła na swoje okno, potem znów na mnie. "Więc co..."
"Liz!" prawie wrzasnąłem aż podskoczyła
"Ja. Tam. UMIERAŁEM. Liz."
Jej oczy zamigotały. Teraz do niej dotarło.
"Umierałem w tym kokonie Liz, a ty tylko..."
Ona tylko co?
Zostawiła mnie tam. Inni musieli po mnie przyjść.
Nie obchodziłem jej.
Typowe.
Potrząsała głową. Mamrotała. "Michael – bałam się, rozumiesz? Ja... Ja nie wiedziałam co mogło się stać, nie chciałam cię skrzywdzić, ja tylko..."
"Skrzywdzić mnie?" zaśmiałem się. Kobiety. "Jak niby mogłabyś mnie skrzywdzić, Parker?"
"Powiedział, że istnieje ryzyko." Słowa bezwiednie wypadały z jej ust. "powiedział, że – że równowaga mogłaby, nie wiem, wciągnąć nas, czy coś, że musimy myśleć o tobie, że musimy mieć w stosunku do ciebie klarowne uczucia."
Zadrżałem. "I w czym problem, Liz?"
"Ja..." przerwała. Wbiła wzrok w niebo. W konstelację.
Opuściłem ręce wzdłuż ciała. Ludzie. Nie miałem zamiaru jej tego ułatwiać. Zresztą i tak jej nie wierzyłem.
Poza tym, to ona mnie zostawiła. Prawda?
"A do cholery z tym" powiedziała
Pocałowała mnie.
Max się mylił. Nie poruszała się w zwolnionym tempie.
Liz jaśniała niesamowicie szybko.
***************************
Rezerwat. dzień. Max.
Max mówił do mnie.
Nie do mnie. Do Liz.
"Pamietam jak pierwszy raz zobaczyłem Michaela..."
Co do cholery?
"Może tak właśnie umieramy...”
"...przywiązanie do kogoś jest trudne nawet bez zastanawiania się czy ten ktoś będzie żył następnego dnia."
***********
Ja. Patrzyłem na siebie. W pokoju Liz. Było ciemno. Mówiła mi, że powinienem rozważyć możliwość nauki fizyki. Wyśmiałem ją.
"Fizyka? Fizyka mnie nie dotyczy, Liz. Poza tym, pewnego dnia opuszczę ten padół, w taki lub inny sposób."
Coś zakuło mnie w klatce piersiowej. To bolało.
Czemu bolało?
"Jutro może mnie tu nie być, Liz. Wróć do astronomii."
Co się ze mną działo?
***********
Jaskinia w rezerwacie. Rzeczny Pies mówił. Wszyscy spoglądali na mnie.
Nie. Nie na mnie.
Liz.
"Boisz się... nie uzdrowienia. Twój strach sięga głębiej. Boisz się o kogoś innego..”.
"Kogoś na kim ci bardzo zależy...”
Ja.
Nie Max. Ja.
"Cofnij się."
Odszedł.
Max. Kamień w jego dłoni. Patrzył na mnie. Na Liz. Gniew w jego oczach.
Usłyszałem jak Liz mówi, że jej przykro.
Wszystko zrobiło się czarne.
*************
Otworzyłem oczy, cofnąłem się, nabierając powietrza. Ona mnie pocałowała.
Liz Parker mnie pocałowała.
Chciałem odzyskać równowagę, nieskutecznie. Wszystko wirowało. Może wciąż byłem osłabiony po gorączce. Sięgnęła w moją stronę, starając się mnie złapać. "Michael! Wszystko dobrze?"
"Dobrze?" wrzasnąłem. Rusz się Guerin. Szybko. Cofnąłem się tak szybko, jak tylko mogłem, tak daleko jak tylko mogłem. "Coś ty mi zrobiła? Jak ty -- "
Cofnęła się. "Michael, Ja... nie wiedziałam jak ci powiedzieć, więc...ja tylko -"
"Co mi powiedzieć?" cofałem się, aż uderzyłem o murek. Złapałem barierkę drabinki, żeby nie spaść.
To było szalone. Dziewczyna Maxa pocałowała mnie.
A ja odwzajemniłem pocałunek.
On mnie zabije. Max zabije mnie na dziesięć różnych sposobów. Nie mogłem go za to winić.
I nie wydaje mi się, abym się tym przejmował.
Czemu widziałem ja rozmawiającą z Maxem? I Rzecznym Psem?
"Michael, proszę" powiedziała "Wysłuchaj mnie."
Słuchać. Stłumiłem śmiech. Właśnie wywróciła nasze światy do góry nogami i chciała rozmawiać. Ukryłem twarz w dłoniach, starając się zachować oddech.
"Masz – jedną – minutę" powiedziałem. Dłonie oparły się o skraj murka. Bądź gotowy do ucieczki. "Zaczynaj."
"Bałam się, że jeśli pójdę z nimi --" przygryzła wargę "Bałam się, że mogę cię skrzywdzić."
To nie miało najmniejszego sensu.
"Ja coś -" zachłysnęła się powietrzem "Czuję"
"Czujesz" powtórzyłem. To było szaleństwo.
"Do ciebie"
Do mnie.
Co?
"I pomyślałam, że jeśli wejdę do kręgu, to -" pasemka włosów opadały na jaj twarz. "—to jak miałam o tobie myśleć, jak o przyjacielu? Czy jak – jak o kimś innym?" Jej oczy patrzyły na mnie błagalnie. Patrzyłem na nią pustym wzrokiem.
To nie miało sensu.
"A gdybym cię skrzywdziła, Michael? To znaczy, co jeśli bym wszystko zepsuła – będąc niekonsekwentną? Po prostu myśląc o tym? Michael – on powiedział, że możesz umrzeć. Nie mogłam ryzykować." przerwała. Czekałem.
To nie było wszystko co miała do powiedzenia.
Założyła pasemko za ucho. "A co jeśli --" przerwała i wbiła wzrok w uliczkę.
W kierunku, gdzie zniknął Max.
Nagle, zmęczyło mnie to.
"Jeśli Max się dowie" skończyłem.
Nie mogłem w to uwierzyć.
Przygryzła wargę. Przytaknęła. "On jest -" znów przerwała, wgapiając się w posadzkę .
"On jest taki – intensywny, Michael," powiedziała "I ja też się o niego martwię, ale --" jaj głos się załamał.
Zamknąłem oczy. Kontrola, Guerin. Moje palce zacisnęły się mocniej na murku. Zastanawiałem się czy mogę skoczyć w dół i nic sobie przy okazji nie połamać. Oczywiście, może złamanie czegoś poprawiłoby mi samopoczucie. Potrząsnąłem głową.
To był Max. Oczywiście, ze tak czuła.
Wszyscy lubili Maxa.
Usłyszałem jak nabiera powietrza. Znów zaczęła mówić. "Max – on zaczyna się orientować – " urwała "To mnie przestraszyło. Ale..."
Spojrzałem na nią. "Ale... co?" zapytałem.
Uniosła głowę. Jej oczy wypełniła mroczna substancja.
Nic nie powiedziałem.
Znów ukryła wzrok, zaczęła drżeć. , Dłonie nerwowo podbiegły do twarzy, do włosów, ramion. Splotła ramiona, chcąc kontrolować swoje ruchy i wgapiała się nie wiadomo gdzie. Pełna napięcia. Lęku. I czegoś jeszcze. Determinacji.
Ona nie bała się tego, ze Max się dowie. Na prawdę.
Wyprostowała się, ponownie przygryzając wargę.
Chciałem usłyszeć jak to mówi.
Oderwałem dłonie od murka, wstałem. Zrobiłem krok w jej stronę. podskoczyła, przestraszona. Jej oczy bładziły.
Ale nie uciekła.
Kolejny krok. Spojrzała w dal.
Następny krok. Zaczęła się cofać, w stronę okna, pokoju, czegokolwiek bezpiecznego i nagle gwałtownie się zatrzymała. Łapczywie nabrała powietrza, zacisnęła wargi, mocno. Jej dłonie pobladły.
Dalej, Liz. Powiedz to.
Była niezwykle piękna. Dziewczyna mojego najlepszego przyjaciela. Najlepsza przyjaciółka mojej dziewczyny. Dalsze wymienianie koligacji byłyby nieskończone.
Nie obchodziło mnie to.
"Liz," szepnąłem.
Zamknęłam oczy. Jej usta się rozchyliły, jej język wysunął się zwilżając usta, ponownie zniknął.
"Bałam się," zaczęła. Zbliżyłem się.
"Cz -?" urwałem. Mój głos odmówił posłuszeństwa. Spróbuj jeszcze raz. "Czego?"
"Ciebie" nie można tego było nazwać nawet szeptem. Krok.
"Dlaczego, Liz?" byłem już tak blisko. Nie odpowiedziała. "Dlaczego miałabyś się bać mnie?"
To nie był szept. Tylko miękki odgłos jej oddechu. "Myślałam --"
Słowa padające z jej ust były ciepłe. Może tkwił tam od tygodni.
Po prostu musiała je wypowiedzieć.
Powiedz to. Jej oczy zatonęły w dziwnej mgle. Byłem tak blisko.
Max pewnie by się cofnął. Dał jej więcej miejsca. Powiedziałby jej, ze może mu wszystko powiedzieć, jak będzie gotowa, że będzie cierpliwy. Max by poczekał.
Ja nie jestem Maxem.
"-- myślałam-"
Ostatnia szansa. Ostatnia szansa, żeby wszystko powróciło na swoje miejsce. Pozostało normalne.
Ale co było takiego wspaniałego w normalności?
"—myślałam, że mnie nie zechcesz."
Chciała uciec. Czułem to.
"Naprawdę?" szepnąłem.
Nasze spojrzenia się związały.
Max mnie zabije.
Nie obchodzi mnie to.
Chciałem jej dotknąć. Chciałem ją pocałować, tak jak ona pocałowała mnie. Mięśnie moich rąk napięły się. Jej oczy zamigotały. Zabrakło mi słów. On był moim najlepszym przyjacielem. Moją rodziną.
Ona mnie pragnęła.
Powoli, moje dłonie zbliżyły się do jej twarzy, dotykając delikatnie jej skóry.
Nie drgnęła.
Moje dłonie chwyciły jej twarz, delikatnie. Jej oczy były głębokie, odcieniu brązu. Kawowego brązu, mieszanego z iskierkami złota. Jej skóra była jak jedwab.
Kto mógł przypuszczać, ze ludzie mają taką skórę?
Wyglądała na przestraszoną. Zdesperowaną. Jej usta powoli się rozchyliły. Już się prawie zatraciłem.
Przemogłem chęć zachłyśnięcia się i oddychałem powoli. Lewym kciukiem powoli musnąłem jej usta. Westchnęła i poruszyła ustami, całując opuszek palca. Jej skóra mieniła się srebrem w blasku księżyca. Prawą dłoń powoli opuściłem wzdłuż jej policzka, pozostawiając ślad opuszkiem palca. To ją zaskoczyło. Poczułem ciepło jej ust na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Przypomniałem sobie o oddychaniu i otworzyłem usta. Nie mogłem już tego stracić.
Jak on mógł to robić?
Jak mógł ją zostawiać?
Jej dłonie powoli wślizgnęły się na moje ramiona, miękko, delikatnie. Poczułem jak jej palce spokojnie przemierzają moje plecy. Ona mnie przyciągała. Powoli i bez użycia jakiejkolwiek siły.
Nie obchodziło mnie to.
Powoli, Guerin. Choć raz w swoim życiu
Przyciągnąłem ja do siebie delikatnie. Zamknęła oczy.
Jej oddech był ciepły i lekki jak wiatr w lesie.
Potem poczułem jej miękkie usta na sobie.
Żadnego Maxa. Żadnego indianina.
Czułem jakby moje serce miało zaraz eksplodować.
Moja lewa dłoń wciąż znajdowała się na jej policzku. Prawa spłynęła wzdłuż jej ramienia i wsunęła się na jej talię. Boże. Smakowała słodko.
To było wszędzie.
Moje ramiona zacisnęły się wokół niej. Zacząłem ją przysuwać, bliżej mnie, aż jej ciało było całkowicie przy mnie, topniało przy dotyku, już nie było między nami żadnej przestrzeni.
Wszelkie moje wątpliwości zniknęły.
*************************************
Nikt tak naprawdę nie wie, jak rozwija się huragan.
Wiemy, ze zaczyna się od tropikalnej burzy, powstającego nad wodami oceanu, pobudzany gorącym pustynnym wiatrem, zwołując gęste chmury i przesycając powietrze elektrycznością. Dwa przeciwne sobie elementy łączą się, wiatry zrywają się i cichną jednocześnie i nagle... mamy burzę.
To zdarza się kilkanaście razy w roku i nikt nigdy nie jest tym zaskoczony. Większość tropikalnych burz kieruje się nad ocean, daleko od naszych kontynentów. Tracą energię, przekształcają się w nicość, pozostawiając wody takimi, jakie były przedtem.
Nie są nazwane. Nawet nie odnotowane.
Ale huragany są inne.
W przeciwieństwie do tropikalnych burz, huragany posiadają własną energię. Wiatr kłębi się w centrum, tworząc ogromny nieład większy niż mógł być nad oceanem. Wiatr skręca się w spiralę tworząc centrum, oko, a potem wiruje z zawrotną prędkością.
I już nie może przestać.
Ludziom pozostaje nadzieja, że zdołają wcześniej uciec z domów, opuścić wyspy i schronić się, z dala od niszczącej siły huraganu. Ponieważ huragan niszczy wszystko co spotka na swojej drodze -- ściany, domy, linie wysokiego napięcia, całe budynki – aby tylko dostać się do upragnionego celu.
Co sprawia, ze jedna burza może przekształcić się w huragan, a druga w szept wiatru nad oceanem?
Taka była właśnie różnica pomiędzy Michaelem i Maxem.
Mój świat miał się zmienić. Ponownie.
Nie wiedziałam jak to się zaczęło.
Wiedziałam tylko, że zbliża się w moją stronę. I nie miał zamiaru się zatrzymywać.
Powietrze zaiskrzyło od dawki elektryczności. Włosy na moim karku stanęły, kiedy dotknął mnie. Jego oczy, ciemne i zimne, nie mogły oderwać się od moich. Nie było nic co mogłabym zrobić, aby to powstrzymać.
To nie mogło zajść szybciej.
***********************
Tej samej nocy, Michael usiłował wyjaśnić wizje.
"Widziałeś Rzecznego Psa?" zapytałam zmieszana "Jak to widziałeś Rzecznego Psa?"
"Nie wiem, ja tylko -- " urwał, całując miękko moją skroń. Jego usta były niesamowicie ciepłe. "Widziałem to z twojej perspektywy, tak mi się wydaje. Mówił mi -- tobie, że się boisz. O kogoś na kim ci zależy." Jego głos był czysty i chłodnawy. "Kazał ci się cofnąć."
Skąd mógł to wiedzieć?
"Michael -- " podniosłam się nieco, spoglądając na niego. Jego dłoń sięgnęła do mojej twarzy, zakładając pasemko moich włosów za ucho, jego oczy śledziły każdy najmniejszy ruch. " – to szaleństwo. Jak mogłeś zobaczyć coś, czego doświadczyłam ja?"
Spojrzał na mnie. "Nie wiem"
Nie wiedziałam jak zadać kolejne pytanie. "Michael, czy ty – widzisz coś -- z Marią?"
Jeszcze żadne z nas nie przywoływało jej postaci.
Ani Maxa.
Jego spojrzenie opadło na podłogę.
"Widziałam was" powiedziałam "Tamtej nocy. W kafeterii."
Nabrał głęboko powietrza. "Nie" powiedział "Żadnych błysków"
Starałam się nie uśmiechać. Naprawdę się starałam.
Znów położyłam się obok niego, wtulając w jego ciało, czując jego oddech, spoglądając jak jego klatka podnosi się i opada. "Cóż – może to coś takiego kosmicznego"
" Wysmienita wnikliwośc i dedukcja”. powiedział śmiertelnie poważnie " Nie wpadłbym na to”
Uderzyłam go w ramię. "Osioł" mruknęłam, uśmiechając się. Jego ramiona zacisnęły się wokół mnie.
"Przemoc nigdy nie jest odpowiedzią, Liz."
"Nadal jesteś osłem"
Zaśmiał się odrobinę.
"Liz," jego ton się zmienił "Wiem, ze o mnie myślałaś."
"Kiedy?"
"Kiedy miałem wizję" powiedział "Kiedy mnie całowałaś."
Przewróciłam oczami. " Wiesz ta twoja arogancja bywa urokliwa przez jakiś czas, ale naprawdę musisz poszukac czegoś nowego, Michael."
"Nie" powiedział "Chodzi mi o to, że wiem co czułaś"
Zajęło mi chwilkę przyswojenie tego. Kiedy wreszcie to do mnie dotarło, usiadłam i wbiłam w niego wzrok. "Wiesz co czułam?"
" No cóż... tak. – powiedział przeciągle – Co chcesz żebym powiedział? To wcale nie jest mniej czy bardziej dziwne niż to, że jednocześnie widziałem to co ci się przytrafiło kilka godzin wcześniej"
Nie. Nie było
Ale myśl, ze Michael widział nie tylko to czego doświadczyłam, ale czuł też emocje towarzyszące mi, była -- natrętna, co najmniej. Nagle cała moja prywatność zniknęła, a moje osobiste myśli wyszły na wierzch.
Potem przypomniałam sobie, ze czytał mój dziennik i czułam się jeszcze bardziej zażenowana. Czułam przypływ krwi do mojej twarzy i szybko obróciłam głowę spoglądając na ścianę.
On wiedział o mnie tyle, on wiedział wszystko o mnie.
A ja o nim nie wiedziała nic.
"Co jest?" zapytał. Cholera. Nie potrafiłam nawet ukryć zażenowania, jak miałam ukryć uczucia, które naprawdę się liczyły dla mnie?
"Ja tylko – nie wiem." Nabrałam powietrza. Nic nie ryzykowałam, nic nie traciłam. "Ja – czuję się nieswojo, chyba."
Pauza. Słyszałam jak wzdycha, Jego dłoń wślizgnęła się na moje plecy.
Miałam wrażenie, że pytanie samo formułuje się w moich ustach i tylko niecierpliwie czeka na wypowiedzenie, musiałam przygryźć wargi, żeby je powstrzymać. Moja siła upadła, w oczach poczułam łzy.
Nie, nie chce teraz o tym mówić, nie chce tego rujnować -- "Co zrobimy z Marią, Michael? I z Maxem?"
Cisza. Jego dłoń zastygła na moich plecach. Zatrzymałam w płucach oddech.
Powiedz coś.
Proszę powiedz coś.
Jego dłoń osunęła się z rezygnacją. Leżak zaskrzypiał, kiedy jego postać podniosła się
Nie.
Odchodził.
Panika zaczęła mnie przytłaczać.
To było niemożliwe. To nie miało sensu. Byłaś głupia sądząc, że się uda, głupia, że ryzykowałaś. On odejdzie, ponownie, tak jak to robił co noc, a jeśli już nie wróci --
Jego ramiona obróciły mnie w jego stronę. "Liz" zaczął, a potem przerwał, kiedy spostrzegł łzy na moich oczach.
Bałam się. Nie wiedziałam co ona zamierza.
Pocałował mnie delikatnie. Starałam się nie drżeć, ale wysunąć. Nie puścił mnie.
Po prostu otarł moje łzy, nie powiedział mi, żebym przestała. Po prostu mnie delikatnie pocałował, dotykając moich włosów, twarzy. Starając się mnie uspokoić, przywrócić do ładu, zastępując strach pragnieniem. Czułam jak panika ulatnia się, przekształca w powietrze, a potem dotarła do mnie pewna myśl, że on został, został ze mną, zajmował się mną.
Nagle sobie uświadomiłam, że już dawno przestałam płakać.
Ulga i wdzięczność wypełniły zbolałe ciało. Moje ramiona zacisnęły się wokół jego szyi, przyciągając go bliżej. Był za daleko. Pocałował mnie mocniej.
Czułam jak namiętność rośnie, a moja krew buzuje w żyłach.
A potem wszystko zrobiło się czarne.
Noc. Alejka. Maria i...ja.
"Maria wie."
"Niewiarygodne."
Zaraz – czy to był Michael?
Chronić innych.
"Zabieraj samochód z drogi, TERAZ."
Byłam taka mała. A on był jak gigant, kiedy się złościł.
I byłam jedyną osobą, która mu się przeciwstawiła.
"Nie sadzę, aby wasz wyjazd był dobrym pomysłem..."
Zdziwienie i -- szacunek?
Czy właśnie to o mnie myślał?
***********
Dzień. Parking przyczep. Michael zerkał na mnie. Zmartwiony.
"Jesteś pewna, ze to moje akta, to na pewno moje akta?..."
"Nie wiem co się dzieje, Michael... Uznałam, ze musze ci powiedzieć."
Nie przestawaj do niej mówić. Powiedz coś!
Czy to właśnie --
"Słuchaj, jeśli Hank naprzykrzał ci się... musisz go ignorować."
"Przepraszam... że tak nagle się zjawiam."
To go zaskoczyło.
Czemu?
Ponieważ nikt nigdy nie przychodził do niego.
**************
Noc kiedy zwrócił mi dziennik.
"Dziękuję, że dałaś mi kolejny powód do zazdroszczenia Maxowi Evansowi."
Wiedziałam. Wiedziałam.
**************
Przerwałam pocałunek, trzęsąc się. Oddychaj, Liz.
Oddychaj.
"Liz –" ujął moją twarz w swoje dłonie, wpatrując się w moje oczy. Szukając oznak bólu. " – wszystko dobrze?"
"Dobrze" powiedziałam "Chyba – chyba wiem co czułeś, kiedy cię pocałowałam."
Jego dłonie opadły. Usiadł z powrotem. "Też je miałaś."
"Tak, ale -- inne. Inne sytuacje, to znaczy, inne niż ty widziałeś."
"Więc?" wyglądał na zaniepokojonego. Obrona. "Co widziałaś?"
Chwila przerwy. "W większości, to byłam -- ja" powiedziałam "To znaczy, chwile, kiedy byłeś ze mną, kiedy rozmawialiśmy o różnych rzeczach."
"I czułaś --"
"—wszystko co ty czułeś" dokończyłam "Tak."
Jęknął, ukrył twarz w dłoniach, pocierając opuszkami palców o czoło. "Więc, przeanalizujmy to jeszcze raz, żeby się upewnić, że nic nie ominąłem. Całuję dziewczynę mojego najlepszego przyjaciela i --"
"Nie jestem jego dziewczyną" przerwałam
"Liz," potrząsnął głową
"Nie jestem!"
""Proszę. Bez technicznych bzdur. Ty i Max jesteście --"
Jeśli powie ''bratnimi duszami', zabiję go.
"Nie chodzimy ze sobą!" prawie wrzasnęłam
Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Wstał rozglądając się, jego prawa dłoń pocierała czoło, a lewa tkwiła na biodrze. "W porządku" powiedział
"Słuchaj, on --" wskazałam na drabinę. "On powiedział, ze powinniśmy wziąć krok w tył, chciałam się z nim o to wykłócać, ale potem pomyślałam, czemu? Czemu mam być z kimś, kto nie chce być ze mną?"
Zero odpowiedzi. Tylko kroczył, nie spoglądając na mnie.
Spróbuj jeszcze raz.
"A potem pomyślałam, czemu jestem z nim, kiedy chcę --" przerwałam
Zatrzymał się. Jego dłonie opadły.
Czemu nie chciałam tego dokończyć?
Bo Michael nie robił żadnych obietnic.
Michael nie pomyślał o bezpieczeństwie. Nie podejmie decyzji za nas oboje..
Pozwolił mi samej zadecydować.
Jeśli miałam to zrobić, to musiałam dorosnąć, szybko. Musiałam być w stanie pogodzić się z konsekwencjami. Michael musiał się dowiedzieć co tu robi, dlaczego tu jest.
I była ogromna szansa, ze odejdzie. Do domu. Gdziekolwiek to było.
Musiałam być w stanie zadbać o samą siebie.
Ale – mogłabym być z nim.
Stał na moim balkonie, czekając aż skończę.
Jestem tu. Pogódź się z tym.
Był w dobry w czekaniu. Lata praktyki.
Nabrałam powietrza.
"—czemu jestem z nim" powiedziałam spokojnie "Kiedy chcę ciebie."
Uśmiechnął się. Michael posiadał niesamowity uśmiech. Chociaż rzadko to robił, zawsze mnie zdumiewał.
Spojrzał na swoją dłoń, na sygnet, bawiąc się nim przez chwilę. Kiedy spojrzał w górę był już zdecydowany.
"W takim razie," mówił, podszedł do mnie i klęknął. Nasze oczy teraz znajdowały się na jednym poziomie. "Będziemy musieli im powiedzieć."
Powiedzieć im? "Co im powiedzieć?" odgarnął pasemko włosów z mojej twarzy.
"Powiemy im" pochylił się, żeby mnie pocałować "że się spotykamy."
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część