_liz

Polar Novel (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

The Eraser Room


"Wracaj tu ty beznadziejny dzieciaku! Nawet się nie waż wychodzić -"
Trzasnąłem drzwiami z całej siły, wyskakując z przyczepy. Hank wciąż był pijany, odkąd poszedł wczoraj na bibę.
Marnotrawstwo.
Gdyby to był inny dzień to dałbym mu się bardziej we znaki, ale musiałem pogadać z Maxem. Musiałem mu powiedzieć o mnie i Liz.
Lada chwila powinien się zjawić.
Skierowałem się w stronę wyjścia z parku. Chciałem mieć to już za sobą.
Usłyszałem jeepa jeszcze zanim go zobaczyłem. Samochód przeciął drogę, powodując chmurę kurzu i pyłu. Prosto na mnie.
Hamulce zapiszczały niemiłosiernie. Stałem niecałe trzydzieści centymetrów od wozu.
"Hej" powiedział
Nie miał zapiętych pasów. To po pierwsze.
Złapałem za drzwiczki i jednym skokiem wylądowałem na siedzeniu pasażera. "Hej" odpowiedziałem.
Uruchomił silnik.
**********************
Będą na nas wściekli
Będą wściekli na ciebie i mnie
Będą na nas wściekli
I na to co chcemy zrobić
"Max" musiałem złapać się siedzenia, żeby nie wylecieć na zakręcie. "Czemu słuchasz Ani?"
"Kogo?" zapytał "A... nie wiem"
Isabel i ja słuchaliśmy Ani. I Tori, chociaż Isabel nigdy nie potrafiła rozwinąć w sobie specyficznego zmysłu do Bjork. Znalazłem starą płytę Ani's dawno temu i tak zacząłem słuchać. Isabel usłyszała jedną piosenkę i połknęła haczyk. Max wolał Sarah McLachlan.
"Musimy pogadać, Max."
"'Co tam u ciebie, Max?'" zaczął mnie przedrzeźniać "Oh, u mnie dobrze. Dzięki."
"O co ci chodzi?"
"O nic, Michael," Max powiedział "Dzisiaj jeszcze o nic."
"Wszystko jedno. Max, to ważne. Chodzi o -"
Ostro zahamował. Gwałtownie. Musiałem wyciągnąć ręce dla asekuracji, żeby nie wylecieć przez szybę, a potem odrzuciło mnie z powrotem na fotel.
"Zapomnij" warknąłem, jak tylko odzyskałem oddech. Wysiadłem. "Pójdę pieszo."
Złapał mnie za ramię. "Michael, czekaj -"
"Czekać? Chyba sobie żartujesz? Chcę z tobą pogadać o czymś ważnym a ty nas o mało nie zabijasz. Chrzań się, Maxwell." Szedłem przed siebie Wewnętrzne strony moich dłoni paliły, jakby płonęły. Dlaczego?
"Miałeś rację" zawołał za mną
Odwróciłem się "Co?"
"Mówiłem, że miałeś rację. W sprawie Liz."
Wina zastygła mi w żołądku.
"Maxwell," zacząłem Dasz radę. Musisz to zrobić. "Jeśli chodzi o nią -"
Jęknął i przewrócił oczami. "Rozmawiałem z Liz. Daj temu spokój, Michael," powiedział, potrząsając głową i rozpierając się na siedzeniu kierowcy. "Po prostu się nie mieszaj."
"Ale -"
"Michael, daj spokój, dobrze?" powiedział, wyrzucając teatralnie ramiona w geście poddania. "O cokolwiek ci chodzi, pogódź się z tym, dobrze? Po prostu -" znów machnął ręką. "- cokolwiek to jest, rób co chcesz."
Mam robić co – "Porąbało cię?"
Potrząsnął głową. "Daj spokój, Michael – i tak zrobisz co chcesz, bez względu na to co ci powiem. Więc rób sobie co chcesz. Ja się poddaję."
Nigdy tak nie mówił. Poddaję się.
Co się z nim działo?
Wyminął mnie wzrokiem, spoglądając na zakurzoną drogę. W stronę szkoły.
"Powiedziałem Liz, że powinniśmy zrobić krok w tył."
Usiłowałem wciąż oddychać. Nie udało się.
"Naprawdę?" zapytałem
"Ta" powiedział, zerkając na mnie na chwilę "Co? Żadnych gratulacji, Michael? Żadnych słów zachwytu? Nic na temat tego, jak głupim pomysłem było ratowanie jej życia, nie wspomnę o zaangażowaniu?"
Zacisnąłem usta i wbiłem wzrok w słońce.
Pamiętam jak to mówiłem. Że ratowanie jej życia było głupie.
Teraz to ja chciałbym to zrobić.
Co powiedzieć najlepszemu przyjacielowi, który rzuca dziewczynę, z którą ty chcesz być?
Popatrzyłem na jeepa. A on wgapiał się w niebo. Musiałem mu powiedzieć.
"Max," zacząłem "Ona -"
Jego oczy były czerwone. Wyglądał na zmęczonego. Zastanawiałem się czy naprawdę był chory, co byśmy zrobili, gdyby znów trafił do szpitala.
"Ona co?" zapytał dziwnie "Co, Michael?"
Nie mogłem tego zrobić.
"Ona, um -" wbiłem wzrok w ziemię "Ona nie była dla ciebie, Max."
Jego oczy zdawały się być w stanie ciskać piorunami.
"Słuchaj, może nie chcesz tego słuchać, ale to prawda."
"Nie masz o tym zielonego pojęcia, Michael."
Miałem. Wiedziałem o tym wszystko.
"W porządku" powiedziałem, odwracając się w stronę drogi "Spadam."
"Michael -"
"Zjeżdżaj stąd, Maxwell," krzyknąłem przez ramię.
Cisza, a potem usłyszałem silnik. Jeep mnie wyminął, odjechał w stronę szkoły.
Tylko tego nie nazywaj
Proszę nie tłumacz tego
Zwal to na mnie
Powiedz, że jestem bezwstydny
Nie odwrócił się.
******************************
"Panno Parker."
Moja głowa od razu wystrzeliła do góry. "Tak?"
"Wołam cię już trzeci raz" powiedziała nauczycielka angielskiego "Twoja fascynacja Szekspirem jest budująca, ale wzywają cię do gabinetu dyrektora." Kilka osób się zaśmiało.
Zauważyłam chłopaka stojącego obok jej biurka. Nie chodził na te zajęcia – jeden z deskorolkowców – obdartus. Gapił się na mnie, znudzony.
"Dobrze" mruknęłam. Pozamykałam książki, wzięłam plecak i poszłam za chłopakiem w stronę wyjścia. Wyszliśmy na pusty korytarz, więc skierowałam się w stronę gabinetu dyrektora.
Klepnięcie w ramię. Obróciłam się, żeby spojrzeć na chłopaka, który wskazywał w zupełnie przeciwnym kierunku. "Tędy" powiedział.
"Um -" może był nowy "Właściwie, ta droga jest najszybsza."
"Guerin jest w składziku."
Że co?
Składzik. W drugim końcu korytarza.
Zajęło mi chwilkę nim zorientowałam się o co chodzi. Nawet czułam jak się rumienię.
"O..." jęknęłam z zażenowaniem. Czy on się uśmiechał? O Boże, uśmiechał się. Nie, on się szczerzył. "Um – dzięki."
"Nie ma sprawy" odpowiedział. Wyminęłam go, ale znów pojawił się przede mną, jego prawa dłoń uniosła się.
"Powiedział też" wyszczerzył leniwie swoje zęby "że zapłacisz mi dziesięć dolarów."
* * *
Stałam kilka kroków od składziku, biedniejsza o dziesięć dolarów, z całkowicie wymazaną godnością i z tętniącym sercem.
Michael był w składziku i posłał po mnie.
Ja nie robię takich rzeczy. Jestem grzeczną dziewczynką, ponad wszystko, kujonką. Wiedziałam, że właśnie tracę materiał, który na sto procent pojawi się na teście z angielskiego.
Nabrałam powietrza i wykonałam ostateczne kroki w stronę składziku. Sięgnęłam po klamkę.
Drzwi same się otworzyły a coś wciągnęło mnie do środka. Ledwo powstrzymałam odruchowy krzyk.
Byliśmy w składziku. Michael stał tuż przy drzwiach. "Nie mogłaś tego zrobić bardziej oczywistym, Parker?"
Parker. A wiec wróciliśmy do tego.
"Co się stało?"
"Nic" syknął "Po prostu słyszałem jak się zbliżasz już od pięciu minut i na dodatek szlajasz się po korytarzach tak, że wszyscy mogą cię zobaczyć!" odwrócił się w stronę drzwi.
"Hej," tez syknęłam cicho "To TY mnie wyciągnąłeś z zajęć, Panie Niewidoczny, więc wyluzuj, dobrze? Ja tylko -"
"Co?" zapytał, odwracając się do mnie. Wyglądał na wściekłego.
Akurat w tym momencie stwierdziłam, że składzik powinien się raczej nazywać szafką. Nie można się było w ogóle ruszyć, nie było miejsca. Michael był tak blisko mnie, że prawie się dotykaliśmy.
Prawie.
"Ty. Tylko. Co?" wysylabizował pytanie.
Słyszałam własny oddech. "Ja -" mój wzrok ześlizgnął się z jego oczu na jego usta, oj wracaj z powrotem. "- myślałam" wymamrotałam kulawo.
"Myślałaś" szepnął "O czym?"
"O tobie."
"Co ze mną?" wyszeptał, przysuwając się do mnie. Opuszki jego palców musnęły moją dłoń, zdawały się palić moją skórę.
"Co ze mną, Parker?"
"Zastanawiałam się -"
Jego wzrok był skoncentrowany na moich wargach. "Nad?" uśmiechnął się. To było dla niego takie proste.
"Zastanawiałam się, kiedy mi oddasz dziesięć dolarów."
Zamarł, wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć.
Zamiast tego, zaśmiał się. Właściwie prychnął. Nauczyłam się już, że śmiech Michaela może oznaczać wiele różnych rzeczy.
Odwrócił się i podszedł do drzwi. Moje serce tonęło. Nie powinnam była tego mówić. Czemu to powiedziałam?
"Było miło, Parker," powiedział. Jego głos dziwnie drżał. Ostro. Brutalnie. "Ale nie możemy tego dalej ciągnąć."
Nie rozumiałam. "Czego nie mo-"
"To się nie uda, Liz" powiedział z naciskiem, obracając się. Znów to machnięcie ręką. "Ty. Ja. Wszystko jedno."
Nic nie odpowiedziałam. Musiał żartować.
"Michael -"
"Zapomnij, Liz," powiedział. Jego dłoń już zaciskała się na klamce. "Po to cię tu ściągnąłem. Żeby ci powiedzieć... żebyś zapomniała."
Mówił poważnie. Nie mogłam w to uwierzyć.
Chciał mnie zostawić.
"Czemu?"
"Po prostu to zrób, Liz."
"Michael, nie odejdę, rozumiesz?" Jego dłoń osunęła się z klamki. "Rozmawiałeś z Maxem?"
"Nie, Liz, my NIE rozmawialiśmy," odciął się. Przygryzłam wargę. Zrobił gwałtowny krok w moja stronę. "Nie rozmawiałby ze mną. Nie słuchałby mnie, co oczywiście nie jest niczym nowym, ale jak mu powiedziałem, że to poważne, wiesz co powiedział?"
Potrząsnęłam głową.
"Powiedział, żebym robił co chcę, że on się poddaje. Max. Pierwowzór skontrolowanego maniaka powiedział mi, że olewa to, żebym sobie robił co chcę."
To nie brzmiało jak słowa Maxa.
"Nigdy wcześniej go takim nie widziałem. Nigdy. On jest teraz zupełnie inny. Przez ciebie."
"Ale -" Przeze mnie? "On powiedział -"
"Mnie. To. Nie obchodzi" warknął "On jest zdołowany. Nie dostrzega co się dzieje, nawet nie chce wiedzieć tego. Nie martwi się o dom, czy o Valentiego, o cokolwiek, bo jest omotany przez ciebie. Jego nie obchodzi czy go złapią, Liz."
Starałam się wciąż oddychać.
"Nie obchodzi go, co oznacza, ze wszystko schrzani, a to oznacza, ze go złapią. Potem Isabel. Potem mnie. Nie możemy tego zrobić, Liz."
Musiało coś być co mogłam zrobić. Albo powiedzieć. Żeby został.
Ale nie nic mi nie przychodziło do głowy.
"Michael," szepnęłam. Obrócił się do mnie plecami. "Co zrobimy? Nie mogę – nie wiem jak wrócić do Maxa."
Nie odpowiedział.
"Michael," zaczęłam "Pomóż mi zrozumieć -"
Odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni . "Chcesz zrozumieć?" Jego oczy pociemniały. Zaiskrzyły furią. Włoski na moich rękach zesztywniały. Zawisł nade mną. Chciałam się cofnąć, uciec, moje plecy odnalazły tylko ścianę. Zamknął mnie w pułapce. Jego dłonie wsunęły się na moją twarz, pocałował mnie.
Zadrżałam, chcąc go odepchnąć. Mówi, że nie może ze mną być, a potem mnie całuje? "Michael -" pokój wirował. "Nie -"
Wszystko zrobiło się czarne.
* * *
Michael jako dziecko. W korytarzu. Podsłuchujący pod drzwiami.
"I co zrobimy?" kobiecy głos zabrzmiał. Płakała.
"Wdaje się w bójki, nieustannie ucieka," mówił mężczyzna. Wydawał się być zmęczony. "Nie wiem... możemy nie dać sobie rady, kochanie."
"Nie pozwala się przytulić."
"Kochanie" dźwięk skrzypiącego łóżka, jakiś szmer. "Przestań -"
"Myślisz, ze popełniłam jakiś błąd, Chris?" płakała jeszcze bardziej. "Może nie jestem – wystarczająco ciepła, może dlatego nie pozwala się przytulić?" i kolejna fala łez.
"Nie! Kochanie – kotku, nie zrobiłaś nic złego." Powiedział mężczyzna. "Myślę, że niektórym dzieciom, nie da się pomóc."
"Jutro go zabierzemy z powrotem. Może inna para będzie potrafiła mu pomóc."
Niektórym dzieciom nie da się pomóc.
Jutro zabierzemy go z powrotem..
Michael odszedł cicho wzdłuż korytarza. Otworzył okno, wyszedł prosto w objęcia nocy. Rozejrzał się. Podbiegł w dół ulicy. Szukał drogi, gdzie ostatnio widział ich.
Szukał swojej prawdziwej rodziny.
Maxa i Isabel.
* * *
Inny dom. Powietrze przesiąknięte zapachem piwa i papierosami. Pracownica socjalna coś mówiła.
"Nie powinien pan palić przy dziecku" powiedziała "To złe dla jego zdrowia."
"Jest ok" odpowiedział "Nie przeszkadzam mu. Chce pani piwa?"
"Nie" kobieta odpowiedziała ostro, ścisnęła długopis mocniej. "Chcę mu zadać kilka pytań. Na osobności. "
"Jasne, jasne" odpowiedział mężczyzna, wstał i wyszedł do kuchni. "Proszę bardzo."
Kobieta odprowadziła go wzrokiem, a potem wróciła spojrzeniem do Michaela. Pachniała kwiatami. "A teraz, Michael," zaczęła "Gdzie się tak oparzyłeś?"
Nie odpowiedział.
"Michael, To bardzo ważne, żebyś powiedział prawdę."
Zauważył ruch za jej plecami. Przy drzwiach.
Stał tam mężczyzna. Patrzył na niego.
Wzrok Michaela zamglił się, widząc papierosa w jego dłoni.
"Michael, spójrz na mnie. Proszę." Powiedziała kobieta. Spojrzenia Michaela powróciło na nią.
"Michael, bawiłeś się zapałkami?"
Może zabrałaby go ze sobą. Przecież zawsze mógł uciec z kolejnego miejsca, gdzie go wyślą. Jego oczy powróciły na mężczyznę. Uśmiechnął się z kpiną, unosząc papierosa do góry.
Michael zacisnął wargi i wbił wzrok w podłogę.
Uznała to za tak.
"To bardzo, bardzo niebezpieczne, Michael." Zerknęła w stronę kuchni. Michael też.
Mężczyzny tam nie było.
"Przepraszam" zawołała "Musimy go zabrać z powrotem."
Znów się pojawił. "Nie! Nie, nie, mogę rzucić." Powrócił tam gdzie siedzieli, papieros wciąż tkwił pomiędzy jego palcami. Michael skulił się.
Nie zauważyła.
Zgasił papierosa. "Widzi pani? Jest dobrze. Wyrzucę zapałki."
Zamilkła. "Cóż – on ucieka ze wszystkich domów..."
"E tam, ja i mały, my świetnie się dogadujemy. Jest po prostu nieśmiały przy obcych."
Uśmiechnęła się lekko. "Wyjeżdżam za miesiąc, wiec przekażę papiery kolejnemu pracownikowi socjalnemu. Nie chce go wyciągać z dobrego domu."
"To wspaniałe, prawda mały?" klepnął Michaela po plecach, mocno. "Świetnie."
Tej nocy, tak jak każdej innej, Michael uciekł, w głębię nocy. Chłopiec i dziewczynka na poboczu. Najczęściej, kiedy wracał, Hank leżał na kanapie i chrapał.
Bywały noce, kiedy go nie było.
Hank nie chciał stracić miesięcznego czeku.
*************
Michael się bił.
Chłopiec zwinął dłoń w pięć i skierował ją na twarz drugiego chłopca. Krew na jego koszulce, wydobywając się z jego nosa. Płakał. A Michael nie przestał.
Kopał go, kiedy czyjeś ramiona odciągnęły go. Krzyknął, wierzgał niczym dzikie zwierzę. Kiedy to nie pomagało, ugryzł rękę nauczycielki, mocno. Smakując krew i słysząc jej krzyk. Jej ramiona się rozplotły.
Upadł na ziemię i podczołgał się dalej, wstał i uciekł z terenu szkoły, daleko od chłopca, od nauczycielki, szukając drogi, gdzie ich ostatnio widział.
Uciekaj, Michael, uciekaj-
Chłopiec obserwował go z oddali. Ciemne włosy i brązowe oczy. Zatrzymał się.
Obok chłopca pojawiła się dziewczynka. Długie, jasne włosy. Wzięła go za rękę i wskazała druga dłonią na Michaela.
Uśmiechnęła się i pomachała.
To byli oni. Dłoń Michaela uniosła się i odmachał im.
Ramie nauczyciela zawisło nad nim aż uniosło go w powietrzu, ciągnąc go w stronę budynku, blokując wszelką drogę ucieczki. Drugiemu chłopcu trzeba będzie założyć szwy, powiedziała. Jego oczy nie odrywały się od chłopca i dziewczynki przy ogrodzeniu.
Michael się uśmiechał.
Od tamtej pory każdego dnia byli razem.
* * *
Odepchnąłem się od niej i nabrałem powietrza.
Płakała.
Wyszeptywała moje imię, wyciągała dłonie w moją stronę. Przytuliła mnie. Czułem jak jej ramiona się napinają. Drżała.
"Michael" szepnęła "Przepraszam. Przepraszam, Michael."
"Liz -" starałem się na nią nie patrzeć. Nie pozwoli mi odejść, przycisnęła mnie do siebie mocniej. "Liz, już dobrze."
To spowodowało, że mnie uwolniła. "Nie, nie jest!" powiedziała głośno, ocierając łzy z twarzy. "Michael, on – nie mogę uwierzyć, ze go nie powstrzymali, ja -"
"Liz." Nie słuchała. "Już dobrze. Hank nadawał się idealnie do moich ucieczek, nie obchodziło go moje życie. Mogłem iść gdzie chciałem kiedykolwiek chciałem."
"Chcesz powiedzieć" mówiła z niedowierzaniem "Że to było dla ciebie dobre miejsce?"
"Nie, nie dobre," powiedziałem "Ale po pierwsze, to wszystko co mam, a po drugie, Liz, niewiedza o tym kim jestem i skąd pochodzę jest gorsza."
Nic nie odpowiedziała.
"Na swój sposób, bycie z Hankiem jest dobre, bo... przez to jestem skoncentrowany."
"Skoncentrowany" szepnęła, potrząsając głową. Jej uścisk zelżał jeszcze bardziej. Chciałem się od niej odsunąć, ale nie potrafiłem.
Mogłem ją ponownie pocałować. Bez wizji tym razem.
Prędzej, nie później, Guerin.
"Może -" starałem się mówić spokojnie "- może powinienem był ci to powiedzieć" ciągnąłem "Zamiast cię całować."
"Nie" szepnął, znów potrząsając głową. Wyglądała jakby znów miała zacząć płakać. "Nie."
Cisza. Całkowicie uwolniła uścisk, a jej dłonie osunęły się wzdłuż jej ciała.
I kiedy tylko mnie uwolniła, zapragnąłem aby tego nie robiła.
"Więc teraz -" jej głos załamał się.
"Wrócisz do Maxa" powiedziałem. Po prostu powiedz to, Guerin. Zachowaj spokój. "On się pojawi sam."
"'Wrócić do Maxa'" powtórzyła. "A ty wrócisz do... Nie wierze w to."
"A co chciałaś, żebym powiedział, Liz?"
"A co z tobą, Michael?" była definitywnie zła. "Co z nami? Poświęcimy wszystko czego chcemy, wszystko co czujemy, aby zrobić coś co jest najlepsze dla niego?"
"Tak" powiedziałem, wracając do drzwi. Nie patrz na nią. Nie patrz. "To koniec." Otworzyłem drzwi.
"Michael," jej głos nie był nawet szeptem. Znów będzie płakała. "A co z tym czego chcieliśmy, Michael?"
Przeszedłem przez drzwi i dopiero się do niej obróciłem, przemówiłem, gdy moja dłoń oderwała się od klamki.
"Witaj w moim świecie, Liz."
c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część