_liz

Polar Novel (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Houses Within Houses

Żyję teraz trzema różnymi życiami. Jedno w drugim, jak złączone pierścienie, okręgi.
W pierwszym, tym które widzą wszyscy, jestem zwykłą Liz. Jestem kelnerką w Crashdown, przyjaźnię się z Marią, uczę się, a jeśli się postaram to coś ze mnie sensownego wyrośnie.
W drugim, trójka moich przyjaciół to kosmici, kocham jednego z nich i pomagam ukryć ich sekret przed Szeryfem, przed FBI i wszystkimi innymi.
W trzecim – centralny okrąg – jestem z Michaelem.
O tym nikt nie wie. Nikt poza mną i nim. I nie możemy dopuścić do tego, żeby się dowiedzieli.
Jak to Isabel by powiedziała niezależnie od okoliczności, to zmieniłoby wszystko. W tym wypadku, naprawdę by zmieniło. Max nigdy nie byłby w stanie nam wybaczyć, a Maria...
Staram się o tym nie myśleć. O tym co wyprawiam. Co oboje wyprawiamy.
Jest łatwiej zapomnieć, gdy jest nas tylko dwoje. Nawet nie pamiętam ile godzin spędzamy z dala od siebie, udając, że wszystko jest ok., żeby nas tylko nie podejrzewali.
Jeszcze nigdy czegoś takiego nie robiłam. Czasami nie wiem jak sobie z tym poradzić. Michael pomaga. Mówi mi, że to nie ich sprawa. A zresztą i tak nie potrafilibyśmy przestać.
To nie takie proste.
Wiec mam trzy życia i dwa dzienniki. Jeden na życie z Maxem, drugi na to z Michaelem.
Mam nadzieję, że uda mi się to przeżyć
* * *
Wiedziałam, że mamroczę. Nie potrafiłam się opanować. Desperacko starałam się nie mówić nic o Michaelu.
"- nie byliśmy w stanie tego utrzymać, nigdy byśmy nie byli, wiec cieszę się, że wreszcie mamy to za sobą."
"Liz," Maria powiedziała z troską w głosie "Ta szklanka jest czysta"
"Tak. Słuchaj, chodzi mi o to, że -" Nic nie mów. Nic. "- jeszcze coś we mnie tkwi, ale... przejdzie mi."
"Na pewno?"
Martwiła się. O mnie.
Moim zerwaniem z Maxem.
Czułam się okropnie.
"Wydaje się, że dość szybko sobie z tym poradziłaś."
Gdyby tylko wiedziała – "Nie ma powodu, żeby rozjątrzać te rany. Trzeba żyć dalej—nie oglądać się za siebie." Zaparz kawę. Zaparz kawę. Zaparz kawę.
" – więc nie cierpisz."
"Cierpieć?"
"Cóż, w sumie to była bardziej jego decyzja niż twoja."
O Boże. Jak ja to zrobię?
"Nie, nie prawda. Ok? To znaczy...tak, technicznie, to on to zakończył, ale – to było" Skup się, Liz. Skup. "- to była obustronna decyzja."
"Liz, wystarczy tej kawy."
Spojrzałam. Filtr był przepełniony.
"Taa" jęknęłam Weź się w garść. Powiedziałaś Michaelowi, ze dasz sobie radę. "- ok."
Czy byli tam klienci? No oczywiście, że byli klienci. Wyszłam na salę, z daleka od Marii jej pytań, zimnej rzeczywistości, że jej chłopak zdradza ją ze mną.
Dasz radę, Liz. Nabrałam powietrza i wyciągnęłam notes. Dasz radę.
* * *
Byłam w szkole, starając się nie mówić o Michaelu, kiedy go widziałam.
Rozmawiał z Maxem.
Przestałam oddychać. Michael wskazał na mnie i Marię, obrócił się do Maxa, który nic nie mówił.
Nie mógł mu mówić.
Opanuj się, Liz. Podejdź i dowiedz się.
Maria poszła ze mną.
"Hej" powiedziałam
"Hej" odpowiedział Max
Michael nawet na mnie nie zerknął.
Powiedział ‘cześć’. Do Marii. "Ta, wszystko jedno" mruknęła. Oboje odeszli w przeciwnych kierunkach.
Zostawili mnie z Maxem.
Ten dzień to czysta tortura.
"Więc" zaczął "Co słychać?"
Co mi Michael mówił?
"Stwórz kłamstwo, jak najbliższe prawdy. Łatwiej zapamiętać."
"Świetnie" powiedziałam "Jest...jest naprawdę świetnie."
"To dobrze."
Nie mogłam się ruszyć.
"Więc, um..." spojrzał na mnie chłodno. "... wiesz, dzisiaj mecz, a my mamy obok siebie miejsca?"
To było głupie. Oczywiście, ze wiedział.
"Wiesz, dal mnie to tylko mecz" Przestań bełkotać. Przestań bełkotać. "Pójdziemy, obejrzymy, a potem wyjdziemy. To nic takiego. To nie musi być nic takiego ważnego."
"Hej" powiedział ktoś. To był Kyle.
Ok, dwóch eks- i jeden kochanek w ciągu trzech minut, może coś jeszcze straszniejszego nastąpić?
Poszłam w stronę klasy. Oddychaj, Liz, potrafisz to zrobić, potrafisz –
Ktoś na mnie wpadł. Nagle. "Auł!"
"Przepraszam" wymamrotał. Szedł dalej, a jego głowa była opuszczona. Nawet nie zdołałam zobaczyć jego twarzy.
Kretyn, pomyślałam, rozmasowując siniaka. Za dużo stresu jak na jeden dzień. Zawalę test z chemii. Michael przyszedł ostatniej nocy, co oczywiście zniwelowało jakąkolwiek szansę na naukę, a jeśli nie będę ostrożna moje stopnie polecą w dół, i będzie papa stypendium, papa studia. Rodzice mnie zabiją.
Ale ciężko jest myśleć o studiach, kiedy każdej nocy w moim pokoju pojawia się Michael.
Właściwie to ciężko myśleć o czymkolwiek.
Jęknęłam i sięgnęłam dłonią w głąb kieszeni, w poszukiwaniu aspiryny. Moje palce dotknęły czegoś miękkiego.
Zdziwiłam się nieco, ale wyciągnęłam to. Niewielki skrawek papieru, zwinięty. Otworzyłam.
"Składzik. Szósta lekcja."
Błyskawicznie obróciłam się w kierunku, gdzie zniknął chłopak, który mnie potrącił. Już go nie było.
Szósta lekcja. Chemia.
Fajnie, Michael, nie ma co.
* * *
"Nie mogę zostać" powiedziałam "Mam sprawdzian z chemii."
"Jak chcesz" powiedział, sprawdzając korytarz "Mama Maxa widziała jak używa mocy."
"Co?"
"W kuchni wybuchł pożar" mruknął "Idiota."
"Wszystko z nią dobrze? A z nim?"
"O tak" powiedział "Słodziutko. Zupełnie w porządku. Czy ty słyszałaś co powiedziałem? Ona WIE. Będziemy musieli odjechać."
"Odjechać?"
"Odjechać, Liz. Opuścić Roswell. Nie możemy jej ufać" mówił "Nasza trójka będzie musiała stąd odejść, uciekać."
"Nie" powiedziałam
"Liz, nie zachowuj się tak -"
"Michael, a co – a co jeśli ktoś z waszych tu przyjdzie a was nie będzie?" złapałam go za koszulkę "Może tak naprawdę nic nie widziała. Może uważa, że miała przywidzenia, z powodu stresu, zagrożenia, albo, albo dymu, albo coś." Zachowywałam się jak maniaczka "Michael, nie możesz uciekać za każdym razem, gdy wydaj ci się, że ktoś wie."
"Chodź tu" powiedział cicho, tuląc mnie do siebie. Czułam się tak bezpiecznie. Nic nie mogło mnie zranić.
Ale co ja zrobię, jeśli on naprawdę wyjedzie?
"Nigdzie nie odejdziesz" szepnęłam. Nie odpowiedział.
"Michael, daj spokój" spojrzałam na niego uważnie "Powiedz mi, że nie odchodzisz."
Czuł się osaczony, spoglądał na ścianę, sufit, dopiero potem na mnie. "Nie mogę tego powiedzieć, Liz. Nie wiem co się zdarzy."
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przygryzłam wargę.
"Nie rób tak" powiedział, dotykając dłońmi mojej twarzy.
"Jak?"
"To – z wargą" powiedział "Robisz tak tylko, jak się martwisz."
Wiedział o tym?
"Więc daj mi powód, żebym się nie martwiła."
Nabrał głęboko powietrza, a potem powolutku je wypuścił za jednym razem, ponownie mnie przytulił. "Może masz rację" powiedział cicho, muskając ustami moje czoło. "Może to nic."
"Co teraz zrobimy?"
"Nic" odpowiedział "Musimy się zachowywać, jakby nic się nie stało." Zerknął na mnie badawczo. "Wszystko dobrze?"
"Jasne" powiedziałam gorzko "Tylko szlifuję sztukę kłamania w żywe oczy"
"A widzisz inne wyjście?"
"Poza zaprzestaniem tego precedensu?"
"A chcesz rozważyć to jako możliwość?"
Ledwo powstrzymałam uśmiech. "Nie"
Uśmiechnął się. "W takim razie" powiedział "Wracaj do klasy. Zobaczymy się na meczu."
* * *
Wyszedłem na korytarz.
Uspokój się, Guerin.
Pudełko na serwetki. Co ona sobie jaja robi? Boki były niewyrównane, rogi niewłaściwie, a –
"- ocaliliśmy ci tyłek. Ok? Byłeś w letargu, przepocony, wiesz, około czterdziestu stopni temperatury, prawie umierałeś."
Biegłem wzdłuż korytarza. Otworzyłem na oścież drzwi i wyszedłem na zewnątrz.
"- narażałam dla ciebie własne życie -"
"- znów chodzi o waszą trójkę -"
Wszystko znów obraca się wokół waszej trójki.
Ryzykowałem to wszystko. Dla Liz.
Liz, nikt nie może wiedzieć.
"- miałeś w ogóle zamiar mi podziękować?"
Zależało mi na niej. Naprawdę.
Nie byłem dla niej odpowiedni.
Nikt nie może wiedzieć.
"Dziękuję."
"Za późno koleś."
To zdecydowanie za mało.
Liz nie weszła do kręgu, bo bała się, ze poznam co naprawdę do mnie czuje. Maria się o to nie martwiła. U niej wszystko było jasne. Nieskomplikowane. Proste.
Czemu nie mogłem tego chcieć?
Wszystko we mnie płonęło. Przeskoczyłem barierkę, rozłożyłem się na ławce i nabrałem powietrza, w głowie wciąż się kręciło.
"Za późno koleś."
Zawsze się odcinała. Mieszała mnie z błotem, kiedy mówiłem jej to, co chciała usłyszeć.
Czułem jak gniew we mnie wrze. Wyprostowałem się.
Nie jestem jej winien przeprosin. Liz tez nie. Max ją zostawił, a ja i Maria właściwie nigdy ze sobą nie chodziliśmy.
Teoretycznie.
Taa. Liz i ja byliśmy wolni. Mogliśmy robić, co chcieliśmy.
Ale kiedy ukrywasz swoje prawdziwe życie, kłamstwa stają się chlebem powszednim i nie możesz bez nich żyć, jak bez powietrza.
* * *
Byłem pokryty opiłkami drewna. Moje ramiona bolały od piłowania drewna, a drzazgi wbijały się jeszcze głębiej w moją skórę, kiedy wspinałem się po drabince. Spojrzałem na okno.
Liz siedziała na swoim łóżku, czytała książkę do chemii. Radio było włączone.
"...trzymaj się dziewczyno. Znacie zasady, jeśli macie problem ze swoją miłością, podnieście słuchawkę i dzwońcie. LadyJ wysłucha was. To łatwiejsze niż rozmowa z mamą, no i ja nie każę wam sprzątać pokoju. A jeśli wasza miłość rozkwita to zabierzcie swoją druga połówkę na spacer, bo jest boska noc, idealna na wpatrywanie się w gwiazdy. No dobra, czekając na kolejny telefon, oto coś nowego Vertical Horizon. A ja jestem LadyJ, a oto "Everything You Want".
Pchnąłem w górę szybę. Okno otworzyło się z łatwością. "Hej" przywitałem się. Spojrzała w górę.
"Hej" szepnęła. Lekko się uśmiechnęła, odłożyła książkę. Wszedłem do pokoju.
"Gdzie byłeś?" zapytała cicho
"Pracowałem nad czymś."
"Nad czym?"
"Czymś dla Maria." Zerknęła na mnie z niezrozumieniem. Potrząsnąłem z rozbawieniem głową "Nie ważne. To głupie."
"Co takiego?"
"To -" przewróciłem oczami "Pudełko na serwetki."
"Pudełko na serwetki?"
Przytaknąłem. "Dla Marii?" zapytała
"Ta."
"Ok," odpowiedziała z uśmiechem, wpatrując się we mnie. "Nie mogę się powstrzymać, wiec... czemu robisz takie coś dla Maria?"
Miała piękny uśmiech. Czułem jak moje ciało samoistnie się relaksuje.
"Nie wiem" odpowiedziałem, kładąc się na jej łóżku. Jej palce powoli wsunęły się w moje włosy.
"Ciężki dzień?" zapytała
"Można tak powiedzieć."
"Taa" mruknęła "U mnie też."
"Maria jest wkurzająca."
Zaśmiała się.
"Nie, naprawdę jest" powiedziałem "Robi mi nieustanne wyrzuty, że pomogła mi ocalić życie w rezerwacie, żąda podziękowań ode mnie, a kiedy to robię, wiesz co mówi?"
"Nie."
"'Z późno koleś.'" prychnąłem "Ciężka sprawa."
"A teraz robisz dla niej pudełko na serwetki."
"No a co mam robić, Liz?" usiadłem. Jej dłoń opadła na jej kolano. "Odcina się za każdym razem, chodzi o to -" znów potrząsnąłem głową "Jeżeli kiedykolwiek pomyślałem, ze będzie w stanie, no wiesz, zaakceptować mnie i ciebie, przeliczyłem się. To katastrofa. Bez szans."
"Michael," wtrąciła się "Nie ma nic złego w poczuciu winy."
"Co?" wbiłem w nią wzrok "Nie czuję się winny."
"Jasssne."
"Nie czuję!"
"Ok., nie czujesz."
"Tylko -" wstałem i zacząłem chodzić po pokoju. "- to szaleństwo. Czemu miałbym czuć się winny?"
"Robisz pudełko na serwetki" powiedziała "czujesz się winny."
"To nie ma zwią -"
"Zaniosłam Kylowi ciasto" powiedziała. Zatrzymałem się i przetarłem dłonią czoło.
"Ok., bez porównania, dwa punkty dla ciebie."
"Co?"
"Nic" opuściłem dłoń "Czemu zaniosłaś ciasto do Kyle?"
Westchnęła "Czułam się podle. Doznał na meczu kontuzji, bo, no wiesz, rozproszyłam go."
"Tak" powiedziałem "Zauważyłem."
Ciekawe czy widziała, jak Max na nią spoglądał, kiedy to się stało?
Biedny drań.
"Wiem, ze lubi ciasto z Crashdown, więc zaniosłam mu trochę. My, um... dogadaliśmy się."
Spojrzałem na nią. "Tak?"
"Tak."
"No, to dobrze" znów zacząłem chodzić.
"Potem przyszedł do mnie Max."
Stop. Znów utkwiłem w niej swój wzrok. "Przyszedł?"
"Tak."
Usiadłem na skraju łóżka. "Czego chciał?"
Pochyliła głowę. "Mówił cos o tym, że jestem jak Isabel."
"To widać," mruknąłem
"Pozwolisz łaskawie, ze skończę?"
Machnąłem ręką. " Ależ proszę. Kontynuuj."
"Powiedział, że miał nadzieję, że uda mu się kontrolować."
"Co mu odpowiedziałaś?"
"Że ona miała rację."
"Odpowiedział coś? Mówił coś o matce?"
"O mamie? Nie" spojrzała zdezorientowana "Czemu?"
"Isabel chce powiedzieć ich matce."
Niedowierzanie malowało się w jej oczach. "Powiedzą?"
"Nie sądzę" odpowiedziałem zmęczony. "Powiedziałem im, że nie ma czegos takiego jak bezinteresowna miłość."
Nie odpowiedziała.
"Daj spokój, Liz," mruknąłem "Nie mogą jej powiedzieć."
"Wiem" przyznała cicho.
"Nie o tym teraz myślisz."
Oboje zamilkliśmy. Byłem na to zbyt zmęczony.
"Możemy przestać o tym rozmawiać?" powróciłem na nią wzrokiem "Proszę?"
Spojrzała na mnie i przytaknęła. "Jasne" odpowiedziała, wyciągając ręce w moją stronę "Chodź tu."
Bez słowa wtuliłem się w jej ramiona, dotykając dłońmi jej włosów, czując jej ciepłą skórę. Jej ramiona zacisnęły się wokół mnie.
"Wszystko dobrze?" zapytałem, kładąc się obok niej.
"Tak" wymamrotała, przysuwając się "Myślałam o Maxie."
Przytaknąłem, ja myślałem o Marii. Radio wciąż grało.
He's everything you want
he's everything you need
he's everything inside of you
that you wish you could be
He says all the right things
At exactly the right time
But he means nothing to you
and you don't know why...
Jej oddech uspokoił się. Oderwałem głowę od poduszki i spojrzałem na nią. Spała.
Przytuliłem ją do siebie. Westchnęła przez sen i wtuliła się w moje ciało. Uśmiech. Wyciągnąłem dłoń. Radio się wyłączyło
Zasnąłem w ciągu kilku sekund.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część