Paranoja
(część szósta)
Wybraniec losu... albo bliźniaczek
Zerwałam z Kaly'em. Myślicie, że to nic? Zburzyłam równowagę panująca we wszechświecie a przynajmniej w Roswell.
— Czas wyrwać się z tej dziury.- to wypowiedź Liv, ale nie znam zbyt wielu osób, które by się pod nią nie podpisały.
Liv siada naprzeciwko mnie przy jednym ze stolików w Crashdown. Jest już godzina po zamknięciu. Rodzice śpią. Liv nadal tu jest. Poprzednie zdanie należałoby podkreślić co najmniej kilkakrotnie. Liv jest tu. O tej porze. Crashdown. Liv. W moim towarzystwie. Nadążacie? Nie? Wyjaśnię wam to najpierw krótko a później trochę bardziej rozwlekle. Wersja skrócona: nastał czas posuchy. Wersja rozwleczona: Liv nie ma dzisiaj randki. Nie znalazła chłopaka(czy ktoś w tej chwili myśli o Maxie? wątpię, tylko ja tak mam). Nie spędza teraz czasu przed lustrem i nie wymknie się za chwilę.
— Chcesz?- podsuwam jej mój talerz z ogromną porcją frytek.
— Czemu nie?- i bierze jedną z nich.
Sprawa jest poważna. Liv i frytki. Musi być nieźle podłamana. Nie żeby żywiła się tylko jogurtami, ale frytki obie traktujemy jako ostateczne wyjście z sytuacji. Źle z nami.
— Co z Chrisem?- przypominam sobie ostatni cel Liv.
— Jest z Isabel. Na randce.- drugie zdanie wypowiedziała z takim naciskiem, że myślałam, że wbije mnie nim w podłogę.
Więc o to chodzi. Zwykle startują do różnych chłopaków, ale jak któryś znajduje się w zakresie gustów ich obu to jedna z nich zazwyczaj zostaje w domu. Obie przeżywają to podobnie. Skąd wiem? W alternatywnej sytuacji Max oblewał by w tej chwili talerz przed Isabel dużą ilością tabasco.
— Potrzebuję nowych możliwości.- jestem w takim nastroju, że czuję podobnie.
— Nowej przestrzeni.- błysk zrozumienia. Prawda wyszła na jaw. W sumie jesteśmy takie same.
— Nowych facetów.- to już tak do mnie nie przemawia, ale...
— Nowe terytorium.
— Chwilowe, ale to jeszcze lepiej.
— Pozostaje kwestia wykonania.- sprowadzam nas na ziemię. Okazuje się, że nie jest tam tak najgorzej. Na podłodze leży ulotka.
Lunch szkole. Dosiadamy się do Marii i Alexa.
— Jedziemy w czwórkę na wycieczkę naukową do Albuquerque.- powiadamia ich Liv.
— W jakim celu?- Maria od razu zauważa, że wycieczka to może będzie, ale raczej nie naukowa.
— Nie wiem, ale dyrektor to kupił.
— Dwa najładniejsze zgryzy w Roswell zrobiły swoje. Przepraszam. To pozostałości po ortodontach.- ich zjazd się przedłużył.
— Czy tylko ja nie wiem o co chodzi?- Alex przypomina nam o sobie. Liv przybliża swoją twarz do jego.
— Whitman, jesteś wybrańcem losu.
Wysiadamy z autobusu. Przy sobie mamy nasze prywatne oszczędności. Do oszczędzania wrócimy po powrocie do Roswell. Przepraszam. Na tej wycieczce to słowo jest zakazane. To zasada nr 1. Resztę dorobimy w odpowiednim czasie. Pokój, w którym nie zamierzamy spędzić zbyt wiele czasu prezentuje się marnie, ale po co wydawać pieniądze na rzeczy mało ważne(prawda jest taka, że nasze oszczędności też są marne). Z tego też powodu mamy jeden pokój z jednym łóżkiem. Co ciekawe nie najmniejszym.
— Za trzy godziny u fryzjera.- Liv oczywiście wykazuje cechy przywódcze.- Nie oszczędzajcie. Reszta naszych planów jest już opłacona.
— I nie chcemy wiedzieć skąd wzięłaś kasę?- upewnia się Alex.
— Nie.
— I nie chcę protestować przeciwko wizycie u fryzjera?- mina Liv wyraża tę samą odpowiedzieć, którą przed chwilą wypowiedziały jej usta.
Mi mówi to jednak coś jeszcze. Liv wie. Wie o Isabel i Alexie. Isabel ma się cały dzień zastanawiać co się stało z Alexem tylko po to by wieczorem otrzymać go po gruntownej przeróbce. Nie powiem mu. Niech żyje jeszcze chwilę w słodkiej nieświadomości. I tak nikt nie jest w stanie mu teraz pomóc.
Jestem w księgarni. Nie moja wina, że mieli taką a nie inną wystawę. Nici z nowych butów. Ta eskapada przyniesie jednak jakieś naukowe efekty.
— Pomogę ci.- słyszę głos Alexa i po chwili widzę go dzięki temu, że zabrał mi sześć grubych tomów.
— Widziałeś wystawę.
— Nie da się ukryć. Nawet tutejszy kurz nie przeszkadza tak bardzo.- tak, kurz to druga rzecz, która od razu rzuca się w oczy.
— Wiesz tak sobie myślę, że jak połączymy siły...
— Raczej portfele.- robię się strasznie bezpośrednia.
— To jeszcze coś nam zostanie.- Alex na szczęście się nie zraził.
— Jeśli jest tu jeszcze coś wartego uwagi to na tamtych półkach.
— Biorę lewą stronę.
Godzinę później zastanawiając się którędy do kasy próbujemy wydostać się z labiryntu. Oczywiście jesteśmy nieźle obładowani. Chwila przerwy. Odkładamy nasze zdobycze na wolny(niestety tylko od książek) stolik.
— Możemy pogadać?- propozycja Alexa pada tak szybko, że ledwo do mnie dociera.
— Jasne. Coś się stało?
— Możesz zacząć?- proszący ton i wzrok wbity w jakąś mało interesującą książkową pozycję.
— Zerwałam z Kaly'em.- wiem, że on o tym wie, ale ja nie wiem jak przejść do sedna.
— Max?- lepiej, że on to powiedział. Tylko, że to może znaczyć...
— To widać?
— Trochę.
— Tylko trochę, bardzo trochę czy średnio trochę?- muszę nauczyć się oddychać i mówić w tym samym czasie.
— A myślisz, że dlaczego kolesie Kaly'a mu dołożyli?
— A Liv? Ona też...?
— Chyba się domyśla, ale sama wiesz jaka jest.
— Taka jak ja. Udaje.
— Obie macie to opanowane do perfekcji.
— Potraktuję to jako komplement.- uśmiechamy się do siebie. Chcę przejść do Isabel, ale nie jest mi to dane.
— Wychodzimy.- ton Liv jest stanowczy. Alex nie ma siły się opierać, gdy wyprowadza go ze sklepu. Kiedy znikają z mojego pola widzenia spoglądam na książki. Potrzebuję pomocy. Wyciągam komórkę. Maria się wścieknie.
Wysłuchałam wykładu Marii na temat mojego braku umiejętności cieszenia się chwilą i kupiłam sobie dość obcisłą bluzkę i dobrze dopasowane spodnie na dzisiejszy wieczór. Liv będzie ze mnie dumna. A właśnie. Na nią i na Alexa czekaliśmy prawie kwadrans. Biedaczek ma teraz zupełnie inny styl ubierania się. Czy mi się zdaje czy kilka dziewczyn właśnie się za nim obejrzało? Chwila. Alex jest nasz. Maria wygląda jakby w razie potrzeby miała im to uświadomić.
Miały szczęście, że wyszły. Nas czkała zmiana fryzury i kilka zabiegów kosmetycznych. Alex miał jeszcze odrobinę siły by od kilku z nich się wymigać. Podziwiam go za to.
Kolacja. Liv jest w łazience. Wybrała całkiem niezłą restaurację. Od 1,47 minuty milczymy. Oczywiście Maria pierwsza nie wytrzymuje.
— Masz nam coś do powiedzenia?- zwraca się do Alexa oskarżycielskim tonem.
— Ja...
— Nie udawaj. My wiemy.
— Tylko bez scen.
— Jak możesz nas tak traktować?!
— To nie tak jak myślicie.
— Jasne. To był przypadek albo może lepiej wyłącznie jej inicjatywa.
Przysłuchuję się tej ich wymianie zdań. Nie tylko ja. Facet ze stolika obok również. Ma ciekawą minę. Zwłaszcza kiedy wraca Liv i popiera Marię.
Liv rzeczywiście 'zaaprobowała' mój strój. Impreza jest głośna i z całą pewnością nielegalna. Całkiem nieźle się bawimy. Szkoda, że wchodzi tu tylu policjantów.
Koło drugiej nad ranem jesteśmy w areszcie sami. Alex w jednej celi. My w drugiej. Reszta została już odebrana. My nie. Mieliśmy fałszywe dokumenty, z których wynikało, że jesteśmy pełnoletni. Musiały być całkiem dobrej jakości skoro nikt się nie zorientował. Dobra jakość lewych dokumentów? Od razu widać, że jestem grzeczną dziewczynką, która znalazła się tu przez przypadek. Skąd mieliśmy te dokumenty? To kolejna rzecz, której zdaniem Liv nie chcemy wiedzieć.
— Musimy do kogoś zadzwonić.- Alex od godziny otwierał i zamykał usta próbując to powiedzieć.
— Tylko do kogo?- Liv patrzy w sufit.- Na pewno nie do rodziców.
— Do Maxa.- mówię to co jej nie przeszłoby przez gardło, choć mi też jest ciężko.
— Ja nie mogę. Ty to zrób.
I zrobiłam. Cała nasz czwórka wychodzi za Maxem.
— Jak to załatwiłeś?- ciekawość Liv wygrywa.
— Mam swoje sposoby.- mówi tonem urywającym dalsze rozmowy.
Nie przyjechał sam. Isabel podchodzi do Alexa i nic nie mówiąc zaciąga go jak niegrzeczne dziecko do samochodu swojego ojca. Odjeżdżają a Maria podchodzi do motocykla Michaela, zakłada kask i... zostaliśmy tylko my. My dwie i on. Stoimy przed nim. Obie ze skruchą w oczach i winą wypisaną na twarzy.
— Co ty w ogóle masz na sobie?- patrzy na mnie z wyrzutem.
Koniec części szóstej.