Ta część ma trzy podczęści, z kyórych każda ma osobny tytuł.
Paranoja
(część dwunasta)
Przyszłość nadchodzi szybkimi krokami
Waląca się konstrukcja
Co jest nie tak? Wszystko. Wiem, że to oklepana odpowiedź. Liv i ja wyszłyśmy ze swoich pokoi w tym samym momencie. Stanęłyśmy u szczytu schodów i nasłuchiwałyśmy. Oczywiście nic nie było słychać. U nas rzadko coś słychać o 2.48 nad ranem. W każdym razie zeszłyśmy do Crashdown., założyłyśmy kurtki i to by było na tyle.
— Wracamy.- stwierdziła Liv.
Przesadziła. Najpierw odmawia mi prawa do snu, każe okłamywać Maxa(nie żeby mi się to udało) i uśmiechać się przy kolacji(jadła ją w domu po raz pierwszy od lat) a teraz tak po prostu rezygnuje. Szkoda, że nie mam siły się kłócić.
Wracam do pokoju i kwadrans później układam się do snu. Komórka. Nie otwierając oczu biorę ją do ręki i przykładam do ucha.
— Cześć Max.
— Nadal w granicach stanu?- już widzę ten jego zadowolony uśmieszek. Zaczynam bredzić.
— Tak. Chcę spać.- staję się stanowcza i monotematyczna.
— Robisz się strasznie towarzyska.
— To zrób ze mnie ufoludka. Wtedy nie będę potrzebowała tyle snu.
— Skąd wiesz, że już tego nie zrobiłem?
— Chcę spać.- komórka w częściach ląduje pod ścianą. Max jutro ją naprawi.
Następnego dnia po południu przeglądając ten dziennik zauważyłam, że sen jest bardzo ważny w moim życiu. Prócz niego mam tylko szkołę, przyjaciół, kosmicznych przyjaciół, pomysły Liv – takie jak ten wczorajszy i Maxa w oknie. Spanikowanego Maxa.
— Max?- pytam kilka sekund po otwarciu okna, które, zbyt dobrze zdaję sobie z tego sprawę, mógłby otworzyć sam.
— Ugasiłem pożar.- powiedział wchodząc.
Zabrzmiało prawie tak jakby latał statkiem kosmicznym nad miastem.
— Ręką.- dodał po chwili.- Przy mamie.
Wiedziałam, że z panią Evans będą kłopoty, od chwili kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że zaraz poda obiad. I miałam rację. Ta kobieta nie mogłaby stratować w konkursach kulinarnych.
— Widziała jak...?
— Chyba tak, ale nie jest pewna. Rozmawiała z szeryfem, Isabel chce powiedzieć rodzicom, Michael się wścieka a wczoraj znalazłem w magnetowidzie kasetę ze swojego dzieciństwa.
— Tę z ptakiem?
— Dokładnie.
— Dobra. Zadzwonię do Marii i Liv a potem przypadkiem wpadnę na twoją mamę w sklepie i spędzę z nią resztę popołudnia. Miejmy nadzieję, że szeryf sam sobie poradzi.
Spojrzałam na niego. Przez stan w jakim się znajdował chyba niewiele zrozumiał. Zwykle nie miał takich problemów.
— Maria zajmie się Michaelem, Liv zabierze Isabel na zakupy, twoja mama puści mi ten film a ja nie zauważę nic niezwykłego.
2 sekundy później mam zamknięte oczy i ograniczone możliwości jeśli chodzi o oddychanie.
— Kocham cię.- słyszę... jakiś czas później.
— Więc bądź grzeczny i odwołaj dzisiejszą randkę z Liv, tłumacząc, że martwisz się o mamę.
— Liv ma inne plany i brakuje jej wymówek?
Max powoli wraca do siebie.
Skąd moje opanowanie? Pani Evans nie pierwszy raz wpada w panikę. Oglądałyśmy już tę kasetę kilkanaście razy. Dzisiaj była bardziej roztrzęsiona, więc grzecznie obejrzałam dwanaście albumów ze zdjęciami, wysłuchałam trzydziestu czterech historyjek rodzinnych i zostałam na kolacji. Jako Liv oczywiście. Diane Evans nie zrozumiałaby związku swojego syna z siostrą jego dziewczyny.
Z Isabel było ciężej. Zakupy z Liv wyprowadziły ją ze stanu histerii, ale mina pana Evansa gdy przyniosła te wszystkie rzeczy wzbudziła z niej kolejną falę poczucia winy. Czas na zabawę lakierem do paznokci. To będzie długi wieczór.
— Ten kolor zupełnie nie pasuje.- stwierdza i natychmiast mam lakier o odpowiednim zabarwieniu. Dokładnie takim jakie miał pierwotnie, zanim kazałam Maxowi go zmienić. W ogóle przyniosłam bardzo niedopasowane kosmetyki.
— Liv kupiła sobie świetne buty.- kontynuuje Isabel. Słyszałaś tę plotkę o Kyle'u i Pam?
Uśmiecham się złośliwie. Sama ją rozpuściłam. Wracam do słuchania.
— Sporo dzisiaj wydałam.- załamanie jest blisko, słyszę w jej głosie coś czego nikt chyba przede mną nie słyszał, z wyjątkiem Maxa naturalnie.
Po chwili Isabel mówi tak cichym głosem, że ledwo dochodzą do mnie jej słowa.
— Czasami ich sobie wyobrażam. Jacy byli lub są, jakby to było gdyby byli tu z nami. I nie rozumiem dlaczego ich nie ma.
Nic nie odpowiadam. Znam ją wystarczająco dobrze by wiedzieć, że nie oczekuje żadnej reakcji na swoje słowa.
— Ale są oni. Nie mogliśmy trafić lepiej.- spogląda na zegarek wstając.- Umówiłam się z Alexem.
Jest druga w nocy. Isabel wychodzi oknem, by spotkać się z moim przyjacielem. Z moim grzecznym, niewinnym przyjacielem, który beze mnie i Marii nigdy nie wychodził z domu po jedenastej wieczorem.
Próbuję ich sobie wyobrazić. Kosmicznych rodziców Maxa i Isabel. Są odlegli. Nie ma ich w naszym życiu. Teraz. Mam jednak dziwne wrażenie, że to jest stan tylko na teraz. I wiem, że Isabel ma racje. Evansowie to najlepsze co mogło ich spotkać.
Wstaję z podłogi, na której spędziłam ostatnie godziny śmiejąc się, plotkując, martwiąc. Idę ciemnym korytarzem prosto do drzwi pokoju Maxa. Odsuwa się robiąc mi miejsce, gdy słyszy jak wchodzę. Kładę się obok niego. Jego oddech mnie uspokaja. Zapominam o obrazach, które podsunęła mi niedawno moja wyobraźnia.
8 rano. Michael otwiera mi drzwi trochę ubrany.
— Mógłbyś się ubrać zanim mi otworzysz.
— Mogłabyś nadal ratować nasz ideał rodziny.
— Włącz coś.
— O tej porze nic nie ma i przestań grzebać w mojej lodówce.
— Mogą być nawet telezakupy.- wyciągnęłam coś dziwnego z lodówki, wzięłam tabasco i colę. Ułożyłam na ławie przed telewizorem. Michael wreszcie zrozumiał, że nie żartuję i włączył telezakupy.
— Więc jak wzór rodziny?- spytał, gdy skończyliśmy jeść i wymieniać uwagi na temat genialnej rękawicy kuchennej, choć reklama dotyczyła chyba czegoś innego.
— Prawie upadł.
— Co byśmy wtedy zrobili?
— Zaczęlibyśmy oglądać filmy familijne.
— Myślisz, że tam też byłyby takie ciasteczka?
Spojrzałam na ekran.
— Takie ciasteczka nie istnieją. Michael?- spojrzałam na niego trochę niepewnie.
— Nie. W każdym razie niewiele. Zaczyna do mnie dochodzić, że mojego ojca nie ma w okolicy. Na pocieszenie mamy twojego. Maria dzwoniła. Mówiła, że do niej dzwonił i pytał o ciebie. Wczoraj.
— Byłam u Isabel.
— A ona u Alexa.
— Kto cię tak doinformował?
— Kobiety lubią ze mną rozmawiać.
— Mój ojciec też chętnie z tobą porozmawia, kiedy razem przyjdziemy do Crashdown.
— Już jadłem.- wskazał na puste talerze.
— Idziemy.- pociągnęłam go do drzwi.
— Skąd wiedziałaś, że nie ma Hanka?
— Szeryf wczoraj go aresztował.
— A wiesz o tym od?
— Syna szeryfa, który zadzwonił do mnie o siódmej rano, co spowodowało zniszczenie kilku rzeczy w pokoju pewnego kosmity. Oczywiście on sam dokonał dzieła zniszczenia.
— Dzięki za ostrzeżenie. Będę unikał Maxa skoro jest nie w humorze.
— Natychmiast wyciągnij moje książki z blatu biurka.
Max z niechęcią wykonuje moje polecenie.
— Dlaczego mu kibicowałaś? Przez ciebie będę do końca życia miał uraz do koszykówki.
— Do czegoś musisz mieć uraz z dzieciństwa, żeby w przyszłości opowiadać to psychologom, którym będziesz oddawał połowę swojej pensji. Nie powiesz im przecież, że wylądowałeś tu w '47.
— Wrócisz do niego?
— Wiesz, że nie.- kojący uśmiech na twarz.- Nic by z tego nie wyszło. Mam zbyt wielu czasochłonnych znajomych. Idę na dół. Obiecałam pomóc Marii. Jak wrócę to podręcznik z biologii, z którego powinnam się pouczyć, ma leżeć na biurku. Choć jeśli tu zostaniesz to i tak żadne z nas z niego nie skorzysta.
Wychodzę z pokoju i dochodzę do schodów. Liv stoi na ich szczycie. Podążam za jej wzrokiem. Rodzice się kłócą. Tego właściwie nie słychać. Już kiedy byłyśmy małe opanowali sztukę krzyczenia po cichu.
Nadal się trzymamy
Niewiele się nauczyłam. Nie ja jedna. Całe Roswell kipiało od plotek już kilka godzin później. Jakieś pary nie było stać na motel, ale chyba zdążyli już coś wziąć, bo widzieli latający spodek. Pięknie. Znowu się zaczyna. Niedługo zjazd ufomaniaków. W Roswell znów zrobi się zielono. Właśnie. Zieleń. Ten kolor to chyba nie tylko wizytówka kosmitów, ale również natury, na której łono wybieramy się jutro. To znaczy...wybierają się Alex, Max i Isabel, może Kyle. Michael będzie w okolicy. Liv. Przy niej lepiej o tym nie mówić. Wystarczająco wkurza ją fakt, że musi jechać. A ja i Maria? Moja wspaniała przyjaciółka wymyśliła coś co złośliwie określiła Liv mianem 'dorosłego chodzenia na randki'. To trochę poprawiło jej nastrój.
Max oczywiście był na zapleczu w czasie mojej przerwy.
— Randka ze studentami?- Max Evans się ze mnie nabija. Moja duma tego nie zniesie.
— To był pomysł Marii.
— W każdym razie nie mogę się już doczekać, żeby zobaczyć jak myjesz zęby.
— Pastą od twoich nowo przybyłych krewnych? Myślisz, że mają czułki?- odgryzłam się.
— Lubię tylko twoje czułki.- powiedział i wyszedł. Tak po prostu, z tym swoim zadowolonym uśmieszkiem, który nie opuszczał jego twarzy ani na chwilę odkąd weszłam.
Michael wszedł na zaplecze. Zauważył mój nastrój.
— Spokojnie. Wiem, że to był pomysł Marii.
— Czy wy nie jesteście razem?
— Czasami.
Odbyłam bardzo pouczającą rozmowę z Maxem przy myciu zębów o technikach szczotkowania. Patrzyłam jak oszukuje w karty by przegrać z moim ojcem i jak Kyle wścieka się, bo mimo włożonych wysiłków i tak raz wygrał.
Później nie było już tak zabawnie.
Siedzę sobie teraz na brzegu kanapy Michaela.
— Możesz już przestać.- prawie wrzeszczy na mnie jej właściciel. Właściwie to kiedyś była bardziej moja kanapa niż jego. Jeszcze wczoraj zanim rodzice wyjechali a Michael chwilowo u nas zamieszkał.
— Nic mi się nie stało.
— Ale wyobraziłam sobie, że tak.
— To Rzeczny Pies się zranił.
— Ale mogło to spotkać też ciebie.
— Nie przestaniesz mnie pilnować, karmić, przykrywać kocem i na wszystko odpowiadać zdaniem, zaczynającym się od 'ale'?
— Ale to podchwytliwe pytanie.
— Liz.
— Michael.
— On nie jest moim ojcem.
— Wiem.
— Powiedział mi to.
— Więc nie ufasz mi, tylko facetowi, którego znasz jakiś czas i którego znajomi poją cię wodą, po której oplatasz się kosmicznym kokonem?
— Pamiętaj, że mogłem się zranić biegnąc w nocy po lesie.
— Przynieść ci jeszcze tabasco?
Upadek.
To był naprawdę chory dzień jak, nawet jak na nas. Rozmawiałam z Kyle'em. Po prostu rozmawiałam. Jak z przyjacielem. Max chodził w przebraniu ufoludka. Pam go nie poznała. Isabel i Alex ciągle o czymś dyskutują. Myślę, że sami się już pogubili o co chodzi, ale dobrze im ze sobą. Michael się bił dla mamy Marii. I poległ. Po czym powiedział o jedno słowo za dużo i został sam na ringu, który bynajmniej nie był polem chwały, a już na pewno nie jego chwały.
— Nie ucz Maxa takich słów i sam ich nie używaj.- usiadłam obok niego.
— Dzięki za spóźnioną radę.
— Nie ma za co.- uśmiecham się życzliwie.
— Gdzie Max?
— Myślałam, że ty mi powiesz.
— Poszukam go. Jak tylko uda mi się wstać.
— Posiedzieć koło ciebie?
— To nie powinno zbyt długo trwać.
— Skoro tak twierdzisz.
Dopiero później dowiedziałam się, że omal nie trwało za długo. Michael znalazł Maxa. Szeryf również. Zobaczyłam Maxa w oknie dużo później. Wyglądał jakby brakowało mu sił na wszystko. Wyszłam do niego. Nie pytałam. Czekałam aż on sam mi to powie.
— Przez nas zginął człowiek.
Nigdy nie zapomnę bólu w jego oczach. Tego dnia Maxa coś stracił. Na zawsze. Następnego dnia wszystko wyglądało normalnie. Szkoła. Crashdown. Max zaczął się nawet uśmiechać. Jednak świadomość śmierci pozostała. Nie chodziło tylko o to. Max sam stanął twarzą w twarz ze śmiercią. I chyba się jej przestraszył. Ze względu na siebie i ze względu na nas. Potrzebował nas. Byliśmy przy nim. Ale nie chciał rozmawiać. Nawet ze mną. Rozumiałam. Były przecież rzeczy, o których ja nie chciałam rozmawiać. Nawet z nim.
Już zamierzałam zgasić światło, kiedy weszła Liv.
— Chyba zakochałam się w Maxie.- usiadła na brzegu łóżka.
— Ty w nim... zakochałaś się?- byłam w szoku.
— Widzę go tam gdzie go nie ma. Inaczej niż inni. Drugą możliwość – chorobę psychiczną zdążyłam już odrzucić.- chwila ciszy- Jeszcze nie wiem, gdzie chcę jechać.- staje w drzwiach mojego pokoju.- Ale dowiem się.
Max nie będzie zadowolony. On myśli, że Liv tylko tak mówi. To znaczy, wie, że Liv kiedyś wyjedzie, ale traktuje to jako odległą przyszłość. Ja wiem, że przyszłość rzadko bywa odległa.
Koniec części dwunastej.