Paranoja
(część ósma)
Outsiderzy wśród outsiderów
Poważnie zaczynam się o nas martwić. Zachowujemy się jak krety. Wychodzimy z dziury w ziemi. Może to bardzo powierzchowna ocena sytuacji, ale i tak trudno zaprzeczyć. Na szczęście Michael 'podreperował' samochód Marii i dzięki temu nie zostają w tyle za jeepem. Patrzę w bok na miejsce kierowcy i widzę to spojrzenie Maxa. Będą kłopoty. Ta cisza jest chwilowa. Michael specjalnie wsiadł do samochodu Marii żeby jej nie słyszeć. Milczenie Maxa dobija powoli, ale skutecznie.
Kilka godzin później w moim pokoju Max zmienił taktykę.
— Czy ja naprawdę tak dużo wymagam?! Odrobina rozsądku i nic takiego by się nie wydarzyło.- krąży po pokoju jak zamknięty w klatce zwierzak(może nawet kosmiczny zwierzak, nie wiem, nie znam żadnego, ale wszystko przede mną).
— A co się wydarzyło?- Michael siedzi na krześle przy moim biurku i przegląda moje rzeczy. Zaczynam zachowywać się prawie jak pies oznaczający swoje terytorium. Chcę spać. Wspominałam już, że jestem człowiekiem i potrzebuję snu? Tymczasem siedzę na łóżku ze wzrokiem wbitym w ziemię i słucham kazania Maxa.
— Pomijając fakt, że omal się nie zdradziliśmy nic.- wkurzony Evans, rzadki widok, którego lepiej unikać.- Ja wam ufam a wy...- mina Michaela wyraża słowa 'tych chcesz rządzić a my...'. Znalazł moje zdjęcie z trzecich urodzin. Odwracam głowę by nie widzieć jak dobrze się bawi.- Czy wy mnie w ogóle słuchacie?- Max patrzy na mnie.- Ja...- porusza ustami, wydaje jakieś dźwięki i nic. A zresztą i tak wszystko zapisuje się w mojej głowie. Jutro będę pamiętała każde jego słowo. Zawsze tak jest.- Mam nadzieję, że coś dzisiaj do was dotarło.
— Że w szkole dla przyszłych pedagogów uczą sztuk walki.- Michael chyba też wyłapał tylko ostatnie słowa. Wstają i zabieram mu mój dziennik, który zaczął bezczelnie przeglądać. Max patrzy na nas jak na dwójkę bezrozumnych dzieci. Kiedy po raz kolejny dochodzi do drzwi one się otwierają i wchodzi Liv. Rzuca w niego czułkami. Ja też mam poważne wątpliwości co do ostatniego zdania, ale chyba naprawdę to widziałam.
— Ty...!- po jej minie wnioskuję jakie słowa mogłyby paść gdyby się jeszcze trochę nie hamowała.
— Ja?- role się odwróciły. Teraz Max sobie posłucha.
— Ta, ty. Wywozisz moja siostrę poza granicę stanu. W porządku. Niby czemu nie? Ja też nie chcę, żeby całe życie spędziła w Roswell grzecznie chodząc do szkoły i będąc wzorem do naśladowania. Nikt chyba nie potrzebuje w rodzinie chodzącej doskonałości, ale skoro już musisz robić takie rzeczy to przynajmniej nie w jej godzinach pracy. Przez tę waszą eskapadę musiałam odbyć drugą zmianę w tłuszczu, pocie i tłumie ludzi, którzy mają tak ubogie życie, że spędzają piątkowy wieczór na jedzeniu 'Pierścieni Saturna' popijanych wszystkim odmianami coli.- Liv rzadko wpada w szał, ale jak już to porządnie. Teraz zrobiła przerwę. Będzie jeszcze gorzej. Pozorne opanowanie. Poprawienie fartuszka.- W każdym razie możesz być pewien, że mi za to zapłacisz. Jeszcze nie wiem jak, ale na pewno znajdę sposób.- odwraca się, chce wyjść, ale się zatrzymuje.- I następnym razem wymyślcie coś lepszego niż Texsas. Od razu uprzedzam, że Utah to też nie jest dobry pomysł. Omal nie zapomniałam. Max, mój tata czeka na ciebie na dole.- ten jej przesłodzony głosik.- Tylko uważaj, właśnie kroi mięso. Nasz kucharz złożył wymówienie.- razem z Michaelem całkiem dobrze się bawimy. Niestety Max zauważył nasze uśmieszki. Zaczynamy od początku.
Crashdown po zamknięciu. Ten dzień nadal trwa. Chociaż za oknami jest już ciemno.
— Jesteśmy outsiderami wśród outsiderów.- jak ja to wymyśliłam?
— Masz jeszcze tabasco?- dla Michaela to normalny stan rzeczy.
— Za tobą. Myślisz, że długo będą nas jeszcze tak traktować?
— Jak?
— Isabel patrzy na nas jak na głupawe krasnoludki.
— Ona zawsze tak patrzy. A wspominała ci o włamaniu do nich?
— Max od rana się do mnie nie odzywa.
— Jest w szoku po rozmowie z twoim ojcem. Zastępca szeryfa twierdzi, że ten amulet znaleziony przez Isabel...
— Nie przyszedł nawet żeby coś zjeść a jego matka nie mogłaby startować w konkursie kulinarnym.
— To co myślisz o wycieczce do rezerwatu?
— Nie mamy tego amuletu. Max go ma.
— Pewnie nosi go przy sobie.
— Mógłby go odłożyć, ale i tak trzeba by odwrócić jego uwagę.
— Ja do niego pójdę a ty zadzwonisz za kwadrans?
— Potrzebujemy samochodu, żeby dojechać do rezerwatu.
— Zwinę mu też kluczyki. Tylko, żebym nie napatoczył się na Isabel.
— Nie martw się. Alex wypożyczył dzisiaj 'Nothing Hill'.
— Zaczynam lubić faceta.
Ciemno. Zimno. Przerażająco. W każdym razie chyba trochę się trzęsę.
— Jest tu kto?- głupszego pytania nie mogłabym już wymyślić. Kroki za mną, słyszę je. To uczucie jest przyjemne tylko kiedy to Max idzie za mną, ale to nie Max. Nie myślcie sobie, że Max często chodzi za mną. I oczywiście zdarza mu się to tylko przypadkiem. Odwracam się powoli. Michael jest przecież w pobliżu. Staję twarzą w twarz ze starszym człowiekiem. W jego oczach widzę coś co już kiedyś dostrzegłam u kogoś innego, u mojej babci. To ta mądrość, której nic nie podważy.
— Po co tu przyszłaś?- no tak, stoję i nic nie mówię.
— Chcę zapytać o to.- pokazuje mu znalezisko Isabel.
— Skąd to masz?- on wie o kosmitach!!!!!!!! Jestem pewna. To zaczyna mi wyglądać na publiczną tajemnicę.
— Należy do moich przyjaciół.
— Muszę już iść.
— Ale...- zostałam zignorowana. Mam kosmicznych przyjaciół, problemy emocjonalne i nie mogę o tym z nikim pogadać(wiem, że przesadzam, ale tu naprawdę jest ciemno). A on sobie idzie i wchodzi do tego domu, który wygląda na jeszcze starszy niż on sam. Idę do Michaela. Chyba zjem coś z tabasco. Smakuje ohydnie, ale najwyraźniej uzależnia.
Crashdown. Dzień drugi mojego odosobnienia. Michael jest dzisiaj jednym z niewielu klientów, wśród których nie było Maxa. Zwykle nie spędza tu tyle czasu(Michael), ale nie chce żebym się czuła jeszcze bardziej samotna. Oboje o tym wiemy i wracając do starych dobrych zasad oboje udajemy, że to nie prawda.
Następne minuty są dowodem na to, że jak mówię, że należy coś zmienić w menu to znaczy, że należy.
— Eddie.
— Liz.- zaraz się dowiem, że przysłał go staruszek.
— Przysłał mnie Rzeczny Pies.- kobieca intuicja czy doświadczenia życia w Roswell?
Eddie wyciąga z kieszeni coś podobnego do wiadomego amuletu. Jest mniejsze i idealnie pasuje do części będącej obecnie w moim posiadaniu. Czemu ja się w ogóle dziwię. Mieszkam w Roswell, w stanie Nowy Meksyk, moja siostra chodzi z kosmitą a ja wczoraj jadłam tabasco. Po czymś takim powinnam być przygotowana na wszystko. Pożegnałam się z Eddiem i umówiłam z nim na wieczór. Bez podtekstów. Prawie słyszę wasze kosmate myśli. Michael oczywiście wszystko widział i co nieco słyszał.
— Przystawiał się do ciebie?
— Raczej do amuletu.
— I tak mi się nie podoba.
— A co to ma do rzeczy?- odpowiedzi się nie doczekam, ponieważ Max minął się w drzwiach z Eddiem i teraz patrzy na nas. W jego mniemaniu jesteśmy winni, chociaż jeszcze nie do końca rozumie co zrobiliśmy. Wyrok pewnie też już zapadł. Podchodzi do nas.
— Kto to był?
'Mógłby się przywitać'- myślę.
— Mógłbyś się przywitać.- mówi Michael. Michael wychowujący Maxa. Świat czeka zagłada.
— Kto to był?
— Eddie.- odpowiadam. No co? To przecież prawda.
— Co tym razem?
— Rzeczny Pies, Eddie, amulet.- Michael uważa swoją odpowiedź za wyczerpującą.
— Byliście w rezerwacie?
— Tak.- mówię po chwilę, patrząc na ladę.
— Macie jeszcze jakieś ciekawe plany? Chętnie posłucham.
Noc. Jestem w okolicy rezerwatu z kosmitą. Zauważacie pewne podobieństwo do wczorajszej nocy? Moje życie staje się monotonne. Idziemy z Maxem za Eddiem. Poprawka. Zgubiliśmy Eddiego. Jaskinia. Usilnie staram się przypomnieć sobie nazwy zwierzą żyjących w tej okolicy i lubiących jaskinie. Ciemne jaskinie. Jest i staruszek. Znalazła się także kosmiczna mapa na ścianie jaskini. Rzeczny Pies mówi o obcym, o Nasedo. Nie podoba mi się to słowo(imię? określenie?). Max wyciąga do mnie rękę. Nie jestem może jedną z nich, ale już dawno zdecydowałam, że chcę być z nimi. A Maxowi zawsze będę ufać.
Koniec części ósmej.