_liz

Każda moja łza (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VII

This is the first day of my last days
Built it up now take it apart
Climbed up real high now fall down real far
No need for me to stay
The last thing left I just threw it away
I put my faith in god and my trust in you
Now there's nothing more fucked up I could do

Głowa bolała go niemiłosiernie. Miał wrażenie, że ktoś mu ściska jego mózg obcęgami i nakłuwa cała masą drobnych igiełek. Obrazy w jego umyśle wirowały jak opętane, tworząc bezkształtny śmietnik wspomnień. Nie mógł otworzyć oczu, jego powieki były jak z ołowiu. Przez huk i denerwujący szum, które dobijały go z każdą sekundą, przedzierały się inne trujące odgłosy. Słowa jego wnętrza. Nagły błysk zmusił go do zaciśnięcia pięści. Przed oczami zaczęły przesuwać się jaśniejące obrazy. Zaklął pod nosem, widząc w nich jedynie Liz Parker. A potem niczym nagłe olśnienie wróciły do niego myśli ostatniego wieczora, kiedy praktycznie stwierdził, że kocha Liz... Prychnął i momentalnie otworzył oczy. Ledwo powstrzymywał się od kpiny. Ale ta drwina skierowana była tylko przeciwko niemu samemu. Gdy patrzył na to teraz, nie dowierzał, że przez chwilę mógł w ogóle posądzić się o coś takiego. Uczucia w stosunku do Parker. Owszem, nauczył się ją szanować, może nawet podziwiać. I na tym się to wszystko kończyło. Skrzywił się, gdy w żołądku zabulgotały gorzkie kwasy, trawiące podłe myśli. Do drzwi jego umysłu pukała bezczelnie świadomość, że na tym się to wszystko kończy, bo ona kochała Maxa. Wciąż i tylko Maxa. Mimo tego, co jej zrobił, jak ją zniszczył, ona wciąż go kochała.

Przeszywający ból zmusił go do gwałtownego podniesienia się z podłogi. Dawne cierpkie furie ponownie wlały się w jego żyły. Tym razem pierwszy cios był skierowany przeciwko Maxowi. On miał wszystko i cokolwiek by zrobił, wszyscy nadal go uwielbiali, prosili o wsparcie, uśmiechali się do niego. Drugie szarpnięcie wzburzonej nienawiści było już tradycyjną nagonką na samego siebie. Czuł się winien temu, że wszyscy się go bali, cierpieli przez niego i nienawidzili.

Dłoń zapiekła. Spojrzał na zdarty naskórek, a potem na ślady krwi na ścianie. Nawet nie była w pełni świadom, że wreszcie dał upust swojej agresji. Powoli znów przejął kontrolę nad swoją złością. Zaśmiał się gorzko na myśl o tym, że Parker, że jakakolwiek osoba, mogłaby chcieć z nim być. On sam czasami bał się zostawać sam ze sobą.

Usiadł w fotelu i odchylił głowę do tyłu. Miał złudną nadzieję, że odzyskawszy rozum uda mu się też odzyskać ulotny sen. Czekał i czekał. Ale nie przyszło przyjemnie lepkie uczucie, które kusząco odcinało myśli od rzeczywistości. Mogły mijać kolejne godziny, a sen i tak nie nadszedłby. I on wiedział dlaczego. Błyskawicznie – zupełnie jakby przełączył coś pilotem – jego myśli przeskoczyły na kanał, w którym zagnieździły się przeklęte wizje. Na jego nieszczęście przedstawiały one Liz. W pewnym momencie zaczęły drżeć, jakby ktoś je poruszał. Zamrugał, wracając na chwilę do rzeczywistości. Uniósł głowę. To denerwujące stukanie sprawiało, że znów narastało w nim napięcie, które z każdą sekundą coraz bardziej obezwładniało cały system nerwowy. Był tylko jeden sposób na pozbycie się tego objawu nerwicy.

Niechętnie otworzył drzwi, nie reagując nawet zdziwieniem na stojącą na progu postać. Max usiadł na skraju kanapy, opuszczając głowę jak zbity pies. Nawet nie drgnął, gdy Michael w przypływie gniewu trzasnął drzwiami. Czuł, że coś jest nie tak, że doszczętnie zniszczą jego kolejną piękną, tradycyjną, samotną i pustą noc. Ostatnią zdeptała mu Liz, tę miał ochotę podrzeć Max. Ale był gotów na wszystko. W końcu to on zawsze musiał tyle znosić, on musiał pluć krwią mieszaną ze łzami, on dławił się sinym bólem i przeklinał każdy wschód słońca. „Jestem głupi” z ust Maxa wypadło omdlałe zdanie. A Michael sam nie wiedział jak zareagować. Normalnie by zakpił i... przyznał mu rację. Jednak jakiś lśniący czujnik mówił, że tym razem nie powinien tak robić. A w nim aż się kotłowało, żeby prychnąć i wykrzyczeć przyjacielowi, że jest głupi, że zawsze był, że źle robi, że rani innych, że nie powinien tak igrać z uczuciami Liz... To imię było ostatnio do wszystkiego słowem kluczem. Tak. Zrozumiał, że tym razem też o nią chodzi, jeszcze nie znał tylko stopnia zbrodni.

„Co jej zrobiłeś?” ostre niczym brzytwa pytanie wydarło się z jego wnętrza. Sam był zaskoczony tą nagłą troską i niesamowicie denerwującym niepokojem, które zalegały na dnie jego przegniłego jestestwa. A Max tylko uniósł głowę, w jego oczach drgały łzy. Wszystkie zmysły Michaela poderwały się, umysł zaczął wirować, a serce łomotało, jakby ktoś wpompował w nie za dużo krwi. Przerażające myśli nie dawały mu spokoju. Tylko cichy wewnętrzny szept starał się uspokoić go, powtarzając w kółko 'Nic jej nie zrobił. Nie skrzywdził jej. Jest cała i zdrowa'

Ale Max wyglądał na zbyt zdruzgotanego. Wreszcie rozchylił usta, a Michael zastygł w bezruchu, jakby czekał na wyrok. „Ja i Tess... my...” Michael usiłował odszyfrować ten bełkot, ale nadal nie wiedział co to wszystko ma ze sobą wspólnego. „Spaliśmy razem” wreszcie wykrztusił to z siebie, a Michael ciągle szukał rozpaczliwie wątku Liz. Dopiero kolejne słowa sprowadziły wyjaśnienie „Liz nas widziała”. Michael czekał aż ta fala go zaleje i zmyje wszelkie skrupuły, pozostawiając słone poczucie martwicy. Wiedział jak sam czułby się w tej sytuacji, a Liz...

Jeśli umrę z chmur
Spłynie do twych rąk
Światła złoty krąg
I to będę ja

Gęsta krew przetaczała się przez komory jego serca, pompując jednocześnie wraz z hemoglobiną ciężkie stężenie dwutlenku węgla, które powoli odbierało mu świadomość. Układ nerwowy szybko zareagował, przesyłając impuls do wszystkich nerwów, które momentalnie poderwały jego ciało. Wszelkie funkcje racjonalnego myślenia zostały wyłączone.

Drzwi trzasnęły

* * *

Crashdown było zamknięte. Ale nie dla niego. Wystarczyło tylko dotknąć drzwi. I wtedy jego wzrok wbił się w szybę, przez którą idealnie było widać całą salę. Pustą salę i tylko drobną postać, usiłującą zapanować nad miotłą. Z daleka wyglądała na spokojną, ale czuł, że wystarczy drobna iskierka by spłonęła z gniewu.

W nim też coś wrzało. Złość na nią. Że była tak głupia, by ciągle wracać w to samo miejsce, do tego samego koszmaru, który ratując jej życie zmienił je w piekło. Zacisnął powieki z bólu. Dawne kwaśne wspomnienie wróciło, bo przecież on kiedyś robił tak samo. Kaleczył swoje dłonie łapiąc się wyimaginowanej brzytwy, a potem i tak sam rzucał się w smolistą rzekę cierpienia. Ale teraz już nie chodziło o niego, tylko o nią. Ciągle wydawało mu się, że jest słabą, zahukaną istotką, którą trzeba ratować z opresji. Wiedział doskonale, że wcale taka nie była. Czasami miał wrażenie, że jest silniejsza od niego. Mimo to chciał ją umieć wyciągnąć z tego ruchomego piasku, który z każdym jej oddechem wciągał ją głębiej pod ziemię.

Miotła z hukiem upadła na podłogę. Dłonie Liz nerwowo odgarniały włosy, a powieki zaciskały się, żeby tylko nie uronić ani jednej łzy.

Wszedł.

Gwałtownie uniosła głowę, wbijając oczy w niego. Setki piekących i szczypiących parzydełek oblepiło jego ciało, kiedy tylko spojrzał w jej oczy. Puste, martwe, załzawione. Zupełnie inne niż zawsze. Jej usta były rozchylone, jakby miała zacząć coś mamrotać. Teraz wszelkie pewne myśli i błogosławieństwa, które kłębiły się w jego głowie, zniknęły. Z trudem przełknął zalegającą w jego gardle ślinę. Chciał umieć zachowywać się jak zawsze. Być zimnym i odpychającym, zmuszając ją tym samym do odporności i stawienia mu czoła. Ale widząc jej dygocące ciało, dosłownie słysząc osłabione serce, nie mógł nawet drgnąć. Ledwie zebrał w sobie skrawki opamiętania na wypowiedzenie marnego pytania „Jak się czujesz?”. Ku jego zdziwieniu, nie odpowiedziała, tylko odwróciła się i podeszła do lady.

I find the answers aren't so clear
Wish I could find a way to disappear
All these thoughts they make no sense
I find bliss in ignorance
Nothing seems to go away
Over and over again

Nim zdążył mrugnąć, na podłodze leżał roztrzaskany talerz. Dłoń Liz chwyciła jeden z talerzy leżących na ladzie i gwałtownie rzuciła nim. Ostre skrawki rozsypane na posadzce dały mu obraz jej nerwów. „Oto jak się czuję” odpowiedziała, podchodząc do resztek zastawy. Michaela zabolały kostki dłoni. Przypomniał sobie, jak uderzył nią w ścianę, mając nadzieję, że to złagodzi wewnętrzny chaos. Dorośli i ci rozważni mogli twierdzić, że takie postępowanie jest głupie i w ogóle nie pomoże. Było jednak wręcz przeciwnie. Coś pozostawało uszkodzone, ale napięcie malało, bo wreszcie miało gdzie się wyładować. Zastanawiało go tylko, czy ta krwawa żółć, którą w niej rozbryzgał Max, jeszcze chce się wydostać na powierzchnię.

Podszedł bliżej, podnosząc miotłę. Pochylona nad kawałkami talerza, spojrzała na niego dziwnie i mruknęła „Odstaw to”. Oczywiście nie posłuchał, tylko wykonał kolejne kroki w jej stronę „Chcę posprzątać ten bałagan” rzucił wyjaśnienie. Od razu wstała i wyrwała mu z dłoni kijek. Jeszcze się w niej gotowało. „Przestańcie mnie traktować jak małą dziewczynkę!” krzyknęła rozpaczliwie.

Nie mógł powstrzymać wyuczonego uśmieszku, który wcisnął się na jego usta. Traktowali ją jak dziecko, bo wyglądała na bezbronną, kruchą osóbkę, którą trzeba łapać, bo ciągle się potyka.

„Widzę, że zjawiłem się w porę” mruknął „Brakowało ci worka treningowego, żeby się wyżyć”. Te słowa na chwilę powstrzymały jej gniew. A on mimo wszystko wolał, żeby cała jej frustracja uderzyła w niego, niż żeby ją dusiła w sobie i wypaliła swoje wnętrze jak on. Czekał, napinając mięśnie, czekał na cios, na krzyk, na kolejny talerz rozbijający się o posadzkę. Gdy atak nie następował, wahanie i obezwładniające przerażenie zaczęły pochłaniać jego tkanki. Miotła wysunęła się z jej dłoni, a ciało przestało na chwilę oddychać. Ciche jęknięcie wydobyło się z jej ust, a oczy przymknęły się. Mała osóbka, którą trzeba łapać... Zdążył w ostatniej chwili, gdy już osuwała się na ziemię.

Nie opuszczaj mnie

c.d.n.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część