hej. oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że znowu mam potworne opóźnienie. wytłumaczenie mam niezłe (dwa tygodnie choroby i zaległości w pracy, z których nie wygrzebałam się do tej pory :(), ale pewnie to nikogo nie interesuje. nauczyłam się jednego – nie mogę obiecywać, że z następną częścią pojawię się w określonym terminie
tak więc na pytanie, kiedy będzie następna część? odpowiadam – postaram się by była jak najszybciej i proszę o cierpliwość. parę słów zachęty puszczonych mailem też nie zaszkodzi ;-) no dobra, kończę z usprawiedliwieniami. oto następna część. jeśli ktoś nie pamięta na czym skończyliśmy, to w poprzedniej części Liz zerwała z Kylem, który nie przyjął tego zbyt dobrze. rozdział, który macie przed sobą, zaczyna się w tym samym momencie, w którym zaczyna się poprzedni, a więc Kyle właśnie wgryza się w swoją kanapkę i nie ma pojęcia, że Liz ma zamiar z nim zerwać. zmieniamy tylko punkt siedzenia, a więc i punkt widzenia ;-) miłej lektury:)
XVIII
Udawałem, że czytam. To zazwyczaj odstraszało dziewczyny, które próbowały ze mną porozmawiać, gdy tylko siedziałem przy stole sam, bez Michaela czy Isabel. Dzisiaj nie spodziewałem się, by jedno lub drugie mogło mnie ochronić przed jakąś małolatą – od wczoraj byłem z nimi w stanie praktycznie zimnej wojny i nie miałem ochoty na pojednanie. Robiłem, co chcieli – powinno im to wystarczyć. Oczywiście nie przyjmowali tego do wiadomości. Łudzili się, że mogą zdusić w zarodku wszystko co piękne w moim życiu, a ja podziękuję im z całego serca i wszystko będzie po staremu. Co do podziękowań – srogo się zawiodą. Przeczuwałem, że już zawsze będzie mnie prześladować gdybanie – co by było, gdybym jednak się z nią umówił? jak zareagowałaby, gdybym powiedział jej o sobie prawdę? czy naprawdę bylibyśmy ze sobą tak szczęśliwi, jak mi się wydaje? Jestem pewien, że za każdym razem, gdy zobaczę ją z jakimś facetem, odczuję ukłucie zazdrości i niewykorzystanych szans. To co mówiła w sobotę... że mogłaby się we mnie zakochać, gdybym pozwolił jej się do siebie zbliżyć... zawsze się wtedy we mnie odezwie, po prostu to czułem. Więc prędzej piekło zamarznie, niż ja podziękuję mojemu drogiemu rodzeństwu za ich czyn miłosierdzia. A co do powrotu do poprzedniego życia... Cóż innego mi pozostało? Tylko powrót w stare, utarte koleiny – wtapianie się w tłum i samotność... Pewnie też w końcu przebaczę Michaleowi i Isabel – nie zapomnę, o nie, i nie podziękuję – ale wybaczę, bo są jedynymi istotami, przy których mogę być sobą, jedynymi którzy mnie choć trochę znają. I choć jest bardzo prawdopodobne, że ten cały... incydent będzie tkwił jak zadra w moim złamanym sercu, to nie mogę wyrzec się mojej jedynej prawdziwej rodziny.
Technika z czytaniem na razie odnosiła skutki – siedziałem przy stole sam. Pogryzałem od niechcenia jabłko i próbowałem naprawdę wczytać się w teorie powstania wszechświata. Astronomia z panem Seligmanem. Kolejne zajęcia z Liz... Niemalże jęknąłem, bo jakoś wcześniej umknęło to mojej uwadze. Dobrze przynajmniej, że nie siedzieliśmy na nich razem. Psia kość – to będzie ciężki semestr.
Gwizdy i obleśne okrzyki wyrwały mnie z zamyślenia. Mniej więcej 50 metrów ode mnie, dokładnie naprzeciwko, siedziała grupka sportowców i to oni zdecydowali się, sądząc z treści okrzyków, docenić urodę jakiejś dziewczyny. Biedaczka... Niektórym ciężko zrozumieć, że większe i zdecydowanie sympatyczniejsze wrażenie robi wypowiedziany cichym głosem komplement. Podniosłem wzrok znad mojej udawanej lektury i rzeczywiście – gromadka niewydarzonych mięśniaków śliniła się na czyjś widok. Podążając za ich spojrzeniem zobaczyłem, kto wywarł na nich taki efekt... i przestałem się dziwić.
Liz.
Czy wyglądała tak olśniewająco, gdy rozmawiałem z nią na biologii? Pewnie tak, ale jakoś nie to przyciągnęło wtedy mój wzrok. Sama jej twarz wystarczyła, bym oniemiał z zachwytu. Zawsze tak było. Mogłaby założyć worek pokutny i posypać głowę popiołem
choć może jednak, po głębszym zastanowieniu, lepiej nie – miała prześliczne włosy
, a dla mnie wciąż byłaby najpiękniejszą kobietą na świecie. Po prostu zazwyczaj przypomina delikatny, nierozwinięty pączek róży – rozbrajający w swym niewinnym pięknie. Teraz
w tej konkretnej chwili
ubrana tak
kusząco
wyglądała jak oszałamiający, w pełnym rozkwicie kwiat, w który aż chce się wtulić, by wchłonąć jego zapach.
I to piękno
ten blask i szyk – wszystko dla Kylea.
Widziałem jak podchodzi do niego i pojawiło się to ukłucie, którego się spodziewałem. Zazdrość. Jak ranka od kolca róży. Niby nic, z pewnością da się z tym żyć, a jednak przeszkadza.
Powinienem się zacząć przyzwyczajać.
Patrzyłem ze wzrastającą powoli frustracją, jak całują się na powitanie i splatają dłonie w czułym geście. Kęs jabłka smakował teraz jak kartonowa papka. Nie mogłem oderwać od nich wzroku – szczęśliwa para zmierzająca
do szkoły? W taki słoneczny dzień? Lecz po chwili mnie olśniło.
Składzik.
Miejsce pielgrzymek zakochanych i spragnionych pieszczot nastolatków.
Nie żebym wiedział z doświadczenia.
W tej chwili wiedziałem, że takiego doświadczenia nie zdobędę.
Nie z Liz.
I na pewno z żadną inną.
Nie żebym się kiedykolwiek łudził, że coś mogłoby wyjść ze mną i Liz, ale facet, nawet kosmita, może marzyć, prawda?
No i sobota
Szlag, miałem o tym nie myśleć.
Znajdowali się jakieś dziesięć metrów ode mnie, gdy spojrzenie Liz zderzyło się z moim. Powietrze uciekło mi w jednej chwili z płuc, jakbym dostał pięścią w żołądek, a pole widzenia ograniczyło się do jej twarzy. Oczy miała smutne – jak łania patrząca w lufę strzelby. Miałem ochotę zapewnić ją, że nic Kyleowi nie powiem, że nie musi się przejmować, że zepsuję jej związek, że nigdy nie wydam jej sekretu
W czym jak w czym, ale w dotrzymywaniu tajemnic jestem niezły.
Zanim jednak wymyśliłem sposób, w jaki mógłbym ją w tej chwili uspokoić, kontakt wzrokowy został zerwany, gdy ktoś bez wielkiego wyczucia zasłonił mi słodko-gorzki widok jej twarzy swoją sylwetką.
Michael.
Gdy znów mogłem bez przeszkód spojrzeć w stronę Liz, nie było już jej na dworze. Drzwi do szkoły wahały się jeszcze lekko. Westchnąłem i skierowałem wzrok na książkę, mimo że byłem pewien, że nie zarejestruję ani jednego z przeczytanych słów. Ugryzłem jabłko, udając, że wszystko jest w porządku.
Michaela zignorowałem, mimo że sadowiąc się wygodnie naprzeciwko mnie najwyraźniej liczył na pogawędkę. Nie byłem w nastroju do pojednania. Isabel to wyczuła i ze swoimi koleżankami zainstalowała się parę stołów dalej. Ale Michael to inna sprawa.
Nie miał za grosz intuicji. Ani taktu. Ani zmysłu obserwacji. Inaczej wiedziałby, że lepiej do mnie nie podchodzić. Od wczoraj miałem ochotę mu przywalić
i powoli wyczerpywała się moja samokontrola w tym względzie.
Michael porwał dodatkowe jabłko, które położyłem wcześniej na stole w charakterze lunchu, i wgryzł się w nie z apetytem. Nie miałem na nie smaku, ale i tak prawie na niego warknąłem. Zdecydowanie nie miałem dzisiaj humoru. Zdołałem się jakoś opanować, w ponurej ciszy przeżuwając swoje jabłko, z wzrokiem wbitym w książkę.
— No i po problemie – Michael miał pełen samozadowolenia głos, co rzadko bywało dobrym znakiem. Jego sposoby rozwiązywania problemów powodowały czasem, że dostawałem gęsiej skórki. Był w gorącej wodzie kąpany – najpierw działał, dopiero później, jeśli w ogóle, myślał. Raczej niewiele sytuacji dobrze znosiło taki sposób działania
Kusiło mnie by spytać, o czym on, do cholery, mówi, ale nie zrobiłem tego. Póki co wolałem udawać, że go nie widzę.
— Już lizuska Parker nie będzie ci się narzucać. – w jego głosie czuło się chełpliwość, która aż domagała się, by zdusić ją pięścią. Ale tylko zacisnąłem mocniej palce na podręczniku.
Miałem ochotę powiedzieć mu, że Liz w życiu mi się nie narzucała. Że każdy z nią moment ceniłem jak rzadką perłę – każde słowo, każdy, choćby przypadkowy, dotyk. Że absolutnie i w żadnym przypadku nie można jej zachowania w stosunku do mnie nazwać narzucaniem się...
Oczywiście nie zrobiłem tego. Michael naprawdę nie znosił być ignorowany i to była dla niego najlepsza kara.
— Nawet nie spytasz co zrobiłem? – sprawiał wrażenie rozczarowanego. Przynajmniej sądząc po głosie, bo dalej na niego nie patrzyłem.
Nie zareagowałem. Nie chciałem dać mu satysfakcji.
— Nieważne. I tak ci powiem. – niedawne samozadowolenie zniknęło pod rozczarowaniem i goryczą. Tak jakby spodziewał się, że zacznę mu bić pokłony za wymyślenie sposobu, by trzymać mnie z dala od Liz Parker. Niedoczekanie! – Musisz wiedzieć, jak zareagować, jeśli zacznie cię o coś pytać, czy coś w tym stylu... Przestań czytać tę durną książkę! – w końcu nie wytrzymał.
Powoli zamknąłem podręcznik i położyłem go na stole. Dopiero potem spojrzałem na niego. Brwi miał ściągnięte – cały emanował irytacją.
I dobrze.
— Mów, co masz do powiedzenia i zostaw mnie w spokoju. – powiedziałem cicho. Nie miałem ochoty na dłuższe pogawędki.
Nachylił się do mnie i dał znać bym zrobił to samo. Niechętnie poszedłem za jego przykładem. Teraz dzieliło nasze twarze zaledwie kilkanaście centymetrów i cokolwiek miałem usłyszeć, mogło być wyszeptane.
— Powiedziałem jej, że... – przez chwilę niepewność przemknęła przez jego twarz, ale zebrał się w sobie i ciągnął: – powiedziałem jej, że jesteśmy gejami. I że od dłuższego czasu stanowimy parę, pod każdym względem.
Chyba się przesłyszałem. NA PEWNO się przesłyszałem.
— Żartujesz? – spytałem tylko, zbyt zszokowany, by wydusić coś więcej. Błagam, powiedz, że żartujesz!
Potrząsnął tylko głową, po czym, widząc moje osłupienie, szybko zaczął się usprawiedliwiać:
— Presja sytuacji. Coś musiałam jej powiedzieć, a taka rewelacja skutecznie odgoni każdą dziewczynę. I podziałało jak złoto. Od razu się wycofała i obiecała nie rozbijać „szczęśliwej pary”, więc masz zagwarantowany spokój... – gorączkowe usprawiedliwianie się stawało się ponownie z każdym słowem, peanem na własną cześć. Chwal mnie, bom jest genialny. Och, Michael! – Tylko musisz pamiętać, by podtrzymać tę historyjkę i wszystko będzie cacy. – podsumował już na całkiem pewnej nucie.
Zakończywszy swą przerażającą mowę Michael odsunął się, pragnąc znów klapnąć na ławkę naprzeciwko mnie, ale chwyciłem go za poły kurtki i przyciągnąłem jeszcze raz do siebie, uniemożliwiając mu ten manewr. Wbrew temu co sobie wyobrażał, nasza rozmowa nie dobiegła jeszcze końca, a dyskrecja w dalszym ciągu była wymagana. Gdy jego brązowe oczy znów znalazły się bezpośrednio przed moimi, mocniej zacisnąłem pięści na jego ubraniu i wycedziłem przez zęby:
— Kiedy to wpadł ci ten genialny pomysł do głowy? I kiedy podzieliłeś się nim z Liz?
— Uspokój się stary. – próbował wysupłać kurtkę z mych palców, ale bez powodzenia. W końcu udał, że po prostu przestało mu na tym zależeć i tak naprawdę marzy, by udzielić mi wszystkich informacji. – Widziałem, jak próbowała cię zaczepić po biologii, no to ją przechwyciłem w drodze na następną lekcję i wcisnąłem trochę kitu. Słuchaj, rozumiem, że nie wyszło idealnie, ale naprawdę nie miałem dużo czasu na wymyślenie czegokolwiek. Tylko to przyszło mi do głowy. Ale w sumie to naprawdę dobry i wiarygodny pomysł. Przecież od lat sypiam częściej u ciebie, niż u siebie...
— Powiedziałeś COŚ TAKIEGO dziewczynie, która mi się PODOBA i to W SZKOLE? – z ledwością opanowałem się, by nie zacząć krzyczeć. Dopóki nie skończy się ten wariacki dzień, musiało mi wystarczyć kładzenie nacisku na określone słowa. Przez głowę przewinęło mi się w mgnieniu oka z milion myśli. W szkole nawet ściany mają uszy – za godzinę połowa szkoły będzie już znała moją „prawdziwą” orientację seksualną i większość dziewczyn, które próbowały się ze mną umówić, odetchnie z ulgą, że to nie chodziło o nie, a o mnie, gdy im odmawiałem. Jutro pewnie sąsiadka, pani Brown, poinformuje z marsową miną moją mamę, o tym niefortunnym zdarzeniu i napomknie, że parę razy widziała jak Michael wchodzi do mojego pokoju przez okno... A później będzie „rozmowa” z rodzicami... o tolerancji, zrozumieniu i braku tajemnic w rodzinie... Boże drogi, Michael mógł mi właśnie do szczętu zniszczyć moje szare życie. Ale i to nie było najgorsze. Bo w ostatecznym rozrachunku, to co się naprawdę liczyło, to to, że powiedział Liz. Nawet jeśli nie dowie się NIKT więcej, to ona już usłyszała to kłamstwo. I to powodowało, że ślina w mych ustach smakowała jak żółć, a dłoń automatycznie zwijała się w pięść, by strzelić Michaela po mordzie. Co innego nigdy nie móc być z dziewczyną, a co innego całkowicie zniszczyć wspomnienia ze wspólnie spędzonych namiętnych chwil, zbrukać je, pozwalając jej myśleć, że wolałbym się ściskać z moim najlepszym przyjacielem niż z nią. Co za bzdura! I ona miała w to wierzyć już na zawsze? W końcu zrozumiałem jej spojrzenie sprzed chwili – nie bała się, że ją wydam... było jej przykro, bo myśli, że mi się narzucała... może wydaje jej się, że nie o niej myślałem, gdy ją całowałem...
— Jezu! Max! – Michael wyraźnie usiłował mnie spacyfikować. – Najważniejszy jest skutek! Koniec problemów z czepialską dziewczyną. Pomyśl o tym i doceń to, cholera! – ponownie próbował wyplątać się z mojego, zupełnie nie-czułego uścisku i tym razem, wstrząśnięty tym wszystkim, pozwoliłem mu na to. – Podchodzisz do tego zdecydowanie zbyt emocjonalnie – powiedział już pewniej, sadowiąc się wygodnie na ławce i strzepnięciem rozprostowując pogięte klapy skórzanej kurtki.
ZBYT EMOCJONALNIE?! Ten facet zdecydowanie dopominał się o fangę w nos!
— To było jasne, że bardziej drastyczne działania trzeba będzie podjąć za ciebie i oboje z Isabel to wiedzieliśmy.
ISABEL???
— Chcesz powiedzieć, że moja siostra wie o tym wygłupie? – wycedziłem.
— No, nie – zmitygował się Michael – ale z pewnością mnie poprze, bo po prostu nie mogliśmy pozostawić tego w twoich rę...
Ale ja już miałem dość tej idiotycznej rozmowy. Byłem tak wściekły, że niemalże dziwiłem się, że mi uszami nie idzie para z mojej gotującej się krwi. Zerwałem się z ławki i z furią wepchnąwszy podręcznik do plecaka, narzuciłem go na ramię i nachyliłem się jeszcze raz przez stół nad Michaelem.
— Skoro tak wspaniale dogadujesz się z moją siostrą, to od tej pory możesz spać koło JEJ łóżka. Kto wie, może wpłynie to pozytywnie na twą orientację seksualną. – i wystrzeliłem zza stołu, byle dalej od mego tak zwanego przyjaciela.
— Ale to tylko dla twoje... – zaczął oszołomiony moją gwałtowną reakcją Michael, ale nie pozwoliłem mu dokończyć. W sekundę znalazłem się po jego stronie stołu i pochyliłem się nad nim złowieszczo. Odsunął się odr obinę, wyraźnie czując się nieswojo w moim towarzystwie. Cóż, Michael, sam stworzyłeś tego potwora.
— Jeszcze jedno słowo przejdzie ci przez usta, a wtłoczę ci je z powrotem do gardła i upewnię się, że tam zostanie. Rozumiemy się? – powiedziałem zaskakująco spokojnie, co jeszcze zwiększało groźbę zawartą w mojej wypowiedzi. Michael zdał sobie chyba sprawę z tego, że jeśli w tej chwili spróbuje coś powiedzieć na swoją obronę, to będzie to koniec naszej przyjaźni i nawet nie pisnął. Mądra decyzja – byłem tak napompowany adrenaliną, że najlżejsza prowokacja skończyłaby się krwawą bójką, a szkody powstałe w naszych relacjach byłyby po prostu nienaprawialne.
Odwróciłem się od Michaela i zostawiwszy go siedzącego samotnie przy stole uznałem, że mam dość słonecznego dziedzińca, zwłaszcza że co poniektórzy uczniowie patrzyli na mnie dziwnie. Widocznie nie spodziewali się, że Max Evans może się na kogoś wściec. No cóż, teraz już wiedzą, że nie dam po sobie jeździć nawet najlepszemu kumplowi. To że jestem kulturalny, nie znaczy, że będę czyjąś pokorną marionetką. Niedoczekanie. Zerknąłem nieprzyjaźnie na parę z gapiących się niegrzecznie ludzi i uznałem, że w tej chwili najbardziej przyda mi się odrobina samotności. Opustoszały podczas lunchu budynek szkoły wyglądał całkiem zachęcająco, więc wparowałem do niego, zostawiając za sobą dziedziniec i sensację stulecia – Max Evans pokazał pazurki. Juhu. Jedyne, czego żałowałem, to to, że drzwiami wahadłowymi nie bardzo da się trzasnąć – miałbym efektowniejsze wyjście.
Wiedziałem, że muszę się uspokoić. Czułem, że w dalszym ciągu ledwo nad sobą panuję – spora część mnie wciąż pragnęła przywalić Michaelowi na tyle mocno, by szczęka wypadła mu z zawiasów. Uznałem, że trochę zimnej wody nie zaszkodzi i z tą myślą skierowałem się do najbliższej męskiej toalety. Całe szczęście była pusta. Odkręciłem kran do oporu i podstawiłem pod niego dłonie. Patrzyłem, jak zimna woda perli się na skórze, wpadając w niewielkich wodospadach z powrotem do umywalki i czułem, jak powoli krew mi się uspokaja, a puls zwalnia. Dla wszelkiej pewności chlapnąłem sobie wodą na twarz i w końcu całkiem spokojnie byłem w stanie spojrzeć w lustro. Oczy wciąż mi gorzały w zaskakująco bladej w świetle jarzeniówek twarzy, ale panowałem już nad sobą. Totalna kontrola – oto moje hasło życiowe. Ale muszę przyznać, że rozstawienie, choć raz, Michaela po kątach dobrze mi zrobiło. Pokazałem, że jestem ZDOLNY do takiej reakcji. Być może następnym razem Michael dobrze się zastanowi, zanim zacznie rządzić moim życiem... Małe szanse – Michael niestety był dość oporny na naukę, nawet na tą najbardziej bolesną, na własnych błędach.
Przypomniało mi się, dlaczego w ogóle wybuchnąłem parę minut temu i ogarnęła mnie żałość, aż musiałem oprzeć się o brzeg umywalki.
Liz myśli, że jestem gejem. Aż się wzdrygnąłem na samą myśl. Nie żebym miał coś przeciwko gejom – po prostu nie byłem jednym z nich i tyle. Fakt, że dziewczyna występująca we wszystkich moich fantazjach myślała inaczej, zakrawał na ironię losu. I jakkolwiek zżymałem się na Michaela wiedziałem, iż będę musiał podtrzymać tę farsę, jeśli zajdzie taka konieczność. Nie wiedziałem, jakim cudem miałoby mi coś takiego przejść przez gardło – stokroć łatwiej byłoby mi chyba wyznać Liz mój PRAWDZIWY sekret – ale sytuacja wciąż pozostawała bez zmian. W ostatecznym rozrachunku nie mogłem być z Liz, bo samym byciem z nią stwarzałbym dla niej niebezpieczeństwo. Jeśli obrzydliwe kłamstwo Michaela miało pomóc w zachowaniu Liz całej i zdrowej, to będę je popierał...
Nie mogłem przesiedzieć reszty lunchu w toalecie, więc po około minucie wyszedłem stamtąd z niejasnymi planami skierowania się w stronę boiska. Ławki wokół stadionu mogły być dość zatłoczone w tak ładny dzień, ale miały jedną zaletę – najprawdopodobniej nie było tam Michaela.
Gdy skręciłem na korytarz prowadzący do drzwi wyjściowych, drzwi jednej z sal – chyba muzycznej – otworzyły się gwałtownie i Kyle Valenti wyszedł z nich energicznie, z marsem na czole. Nie oglądając się ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Zanim zdążyłem mrugnąć drzwi klasy otworzyły się raz jeszcze i wybiegła z nich Liz Parker. Nie zauważyła mnie, podobnie jak wcześniej Kyle, skoncentrowana w całości na zwróceniu uwagi swego chłopaka. Jedno, jedyne słowo – jego imię – wypowiedziane zdławionym głosem, nie skłoniło go jednak do odwrócenia się. Wyszedł z budynku bez słowa.
Z Liz uszło powietrze. Westchnęła głęboko i, jakby postradała wszystkie siły, oparła się o ścianę. Miała zamknięte oczy i bladą twarz. Chyba też nie miała łatwego dnia. Podejrzenia zamieniły się w pewność, gdy w padającym przez okna na końcu korytarza świetle zabłysły na jej policzkach łzy. Nie ocierała ich, co w jakiś sposób sprawiało, że wyglądała na jeszcze smutniejszą.
Aż się serce ścisnęło.
Prawie bez udziału świadomości zbliżyłem się do niej na odległość pół metra. Nie zastanawiałem się nad tym, co mam powiedzieć czy zrobić. Wiedziałem jedno – chciałem złagodzić jej ból, zetrzeć łzy i ujrzeć znów jej uśmiech.
Oto misja na dziś.
W tym momencie jakoś nie w głowie było mi twarde trzymanie się planu byle-dalej-od-Liz. Nie mogłem jej tak zostawić i odejść jakby nigdy nic. Nie Liz.
Miałem ochotę dotknąć jej skóry i zetrzeć z policzków łzy, ale powstrzymałem ten instynkt, ograniczając się do słów.
— Wszystko w porządku? – spytałem cicho.
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie. Zupełnie wystarczyło, by pozbawić mnie tchu. Musiałem podjąć świadomą decyzję, by wciągnąć do płuc powietrze.
Zawsze wywierała na mnie taki efekt.
Nie odpowiedziała na moje pytanie. Zwiesiła tylko głowę. Cichy szloch wyrwał się jej z gardła.
— Liz? – teraz to już mnie przestraszyła. – Czy Kyle...?
Nawet nie wiedziałem o co pytać. Zapanowała niezręczna cisza.
— Czy Kyle coś ci zrobił? – w końcu wydusiłem z siebie.
Podniosła głowę i znów popatrzyła na mnie. Z oczu wyzierało jej zdziwienie.
— Kyle? Nie, Kyle nic mi nie zrobił. To ja...
Odwróciła wzrok, zerkając w kierunku drzwi na zewnątrz, jakby się spodziewała, że Kyle wrócił, by dokończyć rozmowę. Przygryzła dolną wargę, dławiąc następny szloch. Świeże łzy trysnęły jej z oczu. Tych również nie otarła.
Widocznie się pokłócili. I to dość poważnie. A zawsze sprawiali wrażenie tak zgodnych – kto jak kto, ale ja to wiedziałem. Naobserwowałem się ich całkiem sporo... Co mogło ich tak poróżnić...?
I nagle mnie oświeciło.
Sobota.
— Liz? Co się stało? – spytałem, próbując ukryć nerwowość. Musiałem wiedzieć, czy najwspanialsze pół godziny mojego życia zdołało zniszczyć coś dla niej bardzo ważnego – jej związek z Kylem.
Parsknęła nerwowym śmiechem. Objęła się ramionami, jakby jej było zimno i odpowiedziała, utkwiwszy wzrok gdzieś w okolicy mojej szyi.
— Chcesz wiedzieć, co się stało? Cóż, właśnie nastąpił spektakularny koniec mojego tak zwanego związku z bardzo miłym chłopakiem, który był dla mnie naprawdę dobry... Jezu, popełniłam tyle błędów. – dodała, chyba bardziej do siebie niż do mnie. Poczucie winy skręciło mi żołądek w supeł.
— Przez sobotę? – zdołałem zapytać.
— Bo ja wiem. – wzruszyła ramionami. – Może dlatego, że byłam kiepska w łóżku...
Stężałem. Nie przyszło mi do głowy, że ich związek dotarł do takiego poziomu... Liz nie zauważyła mojej reakcji, kontynuując:
— Dałam mu wolną rękę w podaniu powodu kumplom. Wystarczająco go zraniłam tym zerwaniem, nie chciałam mu odbierać męskiej dumy. Faceci nie lubią, kiedy się ich odrzuca, prawda? – w końcu popatrzyła mi w oczy. Próbowałem zrozumieć jej słowa, ale miałem mętlik w głowie. Praktycznie nic nie dotarło do mnie po tym, jak właściwie przyznała, że sypiała z Kylem. Rozdzierający ból w moim sercu nie chciał słyszeć podpowiedzi rozumu, że prędzej czy później musiało do czegoś takiego dojść. Nie była dla mnie, więc dlaczego nie miałaby być szczęśliwa w pełnym związku z innym? Ale nie tak szybko... nie byłem gotowy... Musiała zauważyć mój zraniony wyraz twarzy, bo, zaniepokojona, położyła rękę na mojej dłoni, którą z całych sił ściskałem ramię plecaka.
— Wszystko w porządku, Max?
Jej dotyk przywrócił mi trochę jasność myśli, ale nie zdołałem zapanować nad swoim językiem.
— Spałaś z Kylem?
Gdy zarejestrowałem szok na jej twarzy, natychmiast chciałem cofnąć pytanie, ale było już na to za późno.
— Przepraszam, to nie moja sprawa. Nie musisz nic mówić... – zacząłem, nie patrząc na nią, ale lekki uścisk jej dłoni zmusił mnie, bym spojrzał jej w oczy. Przygotowane słowa wyleciały mi z głowy.
— Nigdy nie spałam z Kylem – powiedziała wolno i wyraźnie. Fala ulgi niemal powaliła mnie na kolana. – Prawdę mówiąc, chyba bliżej byłam przespania się z tobą, niż z nim.
A tym to już naprawdę zbiła mnie z pantałyku. Bo i co mogłem na to powiedzieć? Ale gdzieś głęboko poczułem dziką radość, że, mimo że tak naprawdę ledwie się znaliśmy, była bardziej moja niż kogokolwiek innego.
Trochę z przeżywanego właśnie zachwytu musiało odbić się na mojej twarzy, gdyż uśmiechnęła się do mnie promiennie.
— Muszę przyznać, że czuję się dziwnie. – powiedziała cicho, zabierając rękę z mojej dłoni. Od razu odczułem dotkliwie ten brak. – Zżera mnie poczucie winy, bo właśnie zraniłam kogoś, kto był dla mnie wspaniały przez lato, ale jesteś tu... i jedyne, o czym mogę myśleć, to to, że to najcudowniejsze uczucie jakie znam. I chcę... – przygryzła znów wargę i odżyły we mnie stare pragnienia – scałować ślady zębów, sprawić, by lekki ból ugryzienia znikł pod naporem moich ust... Zmusiłem się do koncentracji na jej słowach. – ...chcę być bliżej ciebie, zobaczyć, czy tylko sobie to wymyśliłam, czy też rzeczywiście iskrzy między nami ta niesamowita energia...
Każde jej słowo było jak promień słońca padający na mą znękaną duszę. Z każdą sekundą obecna sytuacja awansowała na drugi najlepszy moment w moim życiu. Czułem ogromną ochotę pochylenia się i zagarnięcia jej ust w pocałunku. Nawet nie wiem, kiedy zbliżyłem się do niej tak bardzo, że nasze ciała niemalże się stykały. Ciepło emitowane przez nią rozgrzewało do białości wszystkie nerwy w moim ciele. Budził się we mnie potworny głód – głód który, wiedziałem to dobrze, tylko ona była w stanie zaspokoić...
Ale zanim wszelka logiczna myśl opuściła moją głowę, przypomniałem sobie o kłamstwie Michaela... Kłamstwie, które miałem podtrzymywać. Kłamstwie, któremu Liz miała wierzyć. Dziwne, nie sprawiała wrażenia, jakby brała mnie za geja...
— Ehm... Liz? – szepnąłem, przerywając jej w pół słowa, mimo że każde z jej słów, zwłaszcza teraz, było dla mnie bezcenne. – Nic nigdy między nami nie będzie. – powiedziałem, ale moim słowom brakowało stanowczości. Nie potrafiłem wykrzesać z siebie przekonania do bzdur, które wychodziły z moich ust. – Nie może, bo jestem... – pora na kłamstwo stulecia. – gejem. – wyszeptałem, lecz miałem przedziwne wrażenie, że każda sylaba, niezależnie od tego co znaczyła zgodnie ze słownikiem, była pieszczotą, mającą przyciągnąć ją do mnie i zakończyć udrękę oczekiwania na dotyk, pocałunek... Wyraz jej twarzy, uniesionej lekko ku mojej również nie wskazywał na to, by przejęła się usłyszanym właśnie wyznaniem. Zwilżyła lekko wargi językiem, ale nie oderwała oczu od moich. Czekała... A ja powoli – no dobra, całkiem szybko – zapominałem, dlaczego pocałowanie jej to taki zły pomysł. – Ja i Michael... – powiedziałem, ale nie bardzo wiedziałem, o co mi chodziło. Dlaczego w ogóle wspomniałem o Michaelu?
— Jeśli choć przez chwilę wierzyłeś, że wzięłam za dobrą monetę to, co powiedział mi Michael, to mnie nie doceniłeś. Twoja reakcja na mnie, chociażby w tej chwili... – zbliżyła się na kolejne parę centymetrów i prawie jęknąłem w rezultacie. Wyraźnie widziałem kroplę potu spływającą po jej obojczyku w zagłębienie dekoltu i ręce aż mnie świerzbiały, by prześledzić tę samą trasę. Chciałem także zetrzeć ostatnie ślady łez z jej policzków. Przyzywały mnie, by je scałować...
Boże... zwariowałem...
— Poza tym, sposób w jaki Michael wyjechał z tą swoją rewelacją... Pięcioletnie dziecko by go przejrzało. – dokończyła bez tchu, wpatrując się we mnie tak intensywnie, że niemalże tonąłem w jej oczach. Moja dłoń, całkowicie bez udziału świadomości, uniosła się i dotknęła delikatnie jej policzka, ścierając czule wilgoć pozostawioną przez łzy. Przymknęła oczy, a z jej ust wyrwało się ciche westchnienie. Żadne z nas nie miało już ochoty mówić. Teraz wystarczyło czuć...
Przesunąłem kciukiem po jej wargach. Lekko wilgotne, aksamitnie delikatne – dokładnie takie, jak pamiętałem. Przełknąłem głośno ślinę, oczarowany i niezdolny już zatrzymać biegu wydarzeń. Gdy rozchyliła usta i na jedną króciuteńką chwilę dotknęła językiem mego palca, nie mogłem powstrzymać jęku. Musiałem, po prostu musiałem ją pocałować
Powoli. celebrując każdą sekundę, nachyliłem się nad nią
Powieki opadły mi mimowolnie, jej zapach wypełnił mi nozdrza
— Max Evans! – zabrzmiało w korytarzu i poczułem okropne deja vu. Przez głowę przemknęła mi scena z sobotniej nocy. Ja – leżący na łóżku, wpijający się w jej wargi, z ręką na jej gorącej nagiej skórze. Jej noga dookoła mojej, przyciskająca nas bliżej, wciąż bliżej
I Isabel, przerywająca najlepszą chwilę mojego życia.
Znieruchomiałem. Otworzyłem oczy i spojrzałem na twarz anioła, zaledwie kilka centymetrów od mojej. Jej oczy, również szeroko otwarte, wpatrywały się we mnie z dziwnym natężeniem – było w nich pożądanie, o tak, lecz również inne emocje – nie wszystkie byłem w stanie zrozumieć
Ale, czyżby było to zdumienie?
— Max?! Muszę z tobą porozmawiać! NATYCHMIAST! – tak, zawsze można liczyć na kochaną siostrunię. I rzeczywiście – gdy tylko byłem w stanie oderwać wzrok od Liz i spojrzeć w bok, zobaczyłem Isabel. Przed chwilą weszła do szkoły – drzwi jeszcze się za nią kołysały. Jej sylwetka, sztywna jakby połknęła kij od szczotki, rzucała cień na podłogę, niemalże docierający do mnie i Liz. Stała pod światło, więc nie widziałem wyrazu jej twarzy, ale dokładnie potrafiłem go sobie wyobrazić. Z pewnością czeka mnie kazanie. Zresztą, jak zrozumiałem z bolesnym uderzeniem serca, całkiem zasłużone. Spojrzałem Liz w oczy. Boże, co ja zrobiłem! Miałem trzymać się od niej z daleka Jeszcze raz, na pożegnanie, musnąłem delikatnie palcami policzek Liz i odstąpiłem od niej. Od razu poczułem utratę ciepła jej ciała – nagle, mimo iż wrześniowe wczesne popołudnie było niemalże gorące, poczułem chłód, przenikający mnie aż do kości.
— Przepraszam. – powiedziałem cicho, mój głos zachrypnięty, jakbym nie używał go od miesięcy. – Nie powinienem był
To się już nie powtórzy. – zakończyłem kulawo, ton desperacji i udręki czytelny w każdym słowie. Zrobiłem krok do tyłu, potem drugi. Musiałem od niej odejść, choć łamało mi to serce. Zwróciłem się w stronę Isabel, czekającej na mnie przy wejściu.
Lecz zanim zrobiłem następny krok, dłoń Liz zacisnęła się na moim nadgarstku, zatrzymując mnie w miejscu. Spojrzałem na nią, z cudem odzyskaną kontrolą z zamiarem ponownego zapewnienia jej o niemożliwości jakiegokolwiek związku między nami, ale zanim powiedziałem choć słowo, zacisnęła mocniej palce wokół mojej ręki i powiedziała gorączkowo:
— Max, co do soboty Wiedz, że nie dam ci spokoju. Nie mogę.
— Liz. Już ci mówiłem, że o sobocie najlepiej zapomnieć. Roztrząsanie tego nic nie da. – odparłem cicho. Wiedziałem, że lada chwila Isabel straci cierpliwość i podejdzie, kończąc nasze spotkanie w sposób bardziej brutalny, niż ja bym to zrobił.
— Słuchaj – potrząsnęła głową, nie przyjmując do wiadomości mojej odmowy. – Rzecz w tym, że ja – zawahała się na ułamek sekundy. – ja nic z soboty z naszego spotkania nie pamiętam. Niepewność co do tego, co się wtedy wydarzyło, doprowadza mnie do szału, Max. Tak więc nie odpuszczę, dopóki mi wszystkiego nie powiesz, bo tylko w ten sposób osiągnę spokój. – patrzyła na mnie nalegająco, ale ja miałem pustkę w głowie. Nic nie pamiętała? NIC? Najlepsze chwile mojego życia, a ona
— Jak to nie pamiętasz? – wyrwało mi się, nim zdołałem pomyśleć.
Zarumieniła się lekko, zmieszana, ale odpowiedziała bez wahania:
— Byłam na niezłym rauszu. Skutki idiotycznych zabaw z przyjaciółmi
Nieważne. Grunt, że nie pamiętam nic, od momentu, gdy napełniłam żołądek tym obrzydliwym rumem – skrzywiła się lekko na samo wspomnienie – aż do następnego ranka. – musiała zauważyć spięty i zraniony wyraz mojej twarzy, bo dodała szybko – proszę, zrozum – muszę wiedzieć. Muszę wiedzieć, co między nami zaszło
– zakończyła błagalnie.
Czułem, że się duszę. Nie mogłem uwierzyć, że to się działo. NIC nie pamiętała? Jezu! Ale poprzez szok i udrękę przebił się cichy głos, zdumiewająco przypominający głos Michaela. „Wykorzystaj sytuację. Zamknij sprawę.” I zrobiłem to, choć było to potworne kłamstwo.
— Nic nie zaszło – powiedziałem cicho. – Nie musisz się niczym martwić. – dodałem drewnianym głosem i lekko szarpnąłem ręką, którą wciąż trzymała w uścisku. Puściła ją, patrząc na mnie smutno. Zbierając wszystkie siły, które mi zostały, rzuciłem – Do zobaczenia, Liz – i odwróciłem się po raz ostatni. W samą porę – Isabel, widocznie zniecierpliwiona naszą przedłużającą się rozmową, ruszyła w naszą stronę. Widząc, że zacząłem iść w jej kierunku, przystanęła. Widziałem, jak błyszczały jej oczy. Była wściekła.
Ale zanim zdołałem przejść dwa metry, z tyłu dobiegł mnie cichy głos:
— To jeszcze nie koniec, Max.
Był pełen determinacji i nagle przestałem mieć pewność, że uda mi się wyjść z tej walki zwycięsko.
Zresztą, jeśli mam być szczery – przynajmniej wobec siebie – czy chciałem wyjść z niej zwycięsko?
***
podobało się? mam nadzieję, że tak. jeśli ktoś się zechce podzielić swoją opinią, to zapraszam :) . do następnego razu – yeti:)