yeti

Efekt rumowy (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VII

Zostałam brutalnie potrząśnięta. Czemu wszyscy uważają, że to najlepszy sposób na obudzenie mnie? Wymamrotałam jakieś inwektywy pod nosem, ale posłusznie zwlokłam się z łóżka. Już z nogami na podłodze otworzyłam oczy, napotykając na wprost przede mną me własne odbicie. Muszę przekonać Liz, by przemeblowała trochę pokój. To niedobrze, gdy zaraz po przebudzeniu widzi się coś takiego. Wyglądałam parszywie. Mascara tworzyła ciemne smugi pod oczami, na policzku miałam odciśnięty wzór pledu... Włosy jak gniazdo wyjątkowo ruchliwego ptaka, ciuchy pomięte... Szlag! To moja ulubiona koszulka! Hm... myślę, że szkodę da się jeszcze naprawić. Bluzką zresztą można zająć się później – póki co, nie mogę się tak pokazać ludziom. Moje sokole oko wypatrzyło tuż obok lustra mój stary plecak. Oto zbawienie! Rzuciłam się w jego kierunku i niezwłocznie przetrząsnęłam jego zawartość. O tak! Czysta bielizna, obcisła bluzeczka w kolorze szafirowym – w sam raz na słoneczną niedzielę, nowa spódniczka do pół uda – atramentowoniebieska, no i... JEST, moja kosmetyczka. Jestem uratowana.

— Wszystko z tobą w porządku? – Alex zdawał się być rozbawiony. Grrr... zawsze mu zazdrościłam tego, że jest rannym ptaszkiem. Ja potrzebowałam prysznica i gorącej herbaty, by się porządnie dobudzić.

— Co się tak cieszysz? – warknęłam na niego, tuląc do siebie skarby wydobyte chwilę wcześniej z czeluści plecaka i patrząc na niego wilkiem. Zdecydowanie nie byłam w nastroju na jego żarty.

— Spokojnie! – uniósł ręce w geście poddania i cofnął się o krok przed moim zabójczym spojrzeniem. – Chciałem tylko wiedzieć, czy dobrze się czujesz. Żadnych zaburzeń równowagi? Bólu głowy?

Co on bredzi?

— Nie. Wszystko ok. Skąd ta troska?

— Nie masz kaca? – jego zdziwienie było niemalże namacalne.

— Co ty? – popatrzyłam na niego z politowaniem. – Jeden czy dwa łyki rumu miałyby mi się jeszcze odbijać czkawką następnego dnia? Bez przesady. Z tego co pamiętam, to odespałam je na tylnym siedzeniu twojej hondy i po sprawie. Prysznic wolny?

— Zaraz będzie. Liz wyjdzie za chwilę. Już zakręciła wodę, dlatego cię obudziłem. Jej mama powiedziała, że śniadanie będzie za parę minut.

Tak, rzeczywiście – zapach naleśników sączył się spod drzwi pokoju. Przełknęłam ślinę. Pani Parker była doskonałą kucharką. Ale nie zapomniałam, czym trzeba się zająć w pierwszej kolejności – w dalszym ciągu wyglądałam jak zmora. Najpierw prysznic. A póki Liz nie zwolni łazienki...

— I co? Powiedziała mu to? – zapytałam ciekawie. Tak bardzo mi zależało, by byli razem. Liz i Max byli dla siebie po prostu stworzeni – dlaczego nikt prócz mnie tego nie widział? No, ale to właśnie dzięki mnie musieli w końcu stawić czoła wzajemnej fascynacji... chyba. – No, mów...! – miałam ochotę potrząsnąć nim, by wydusił z siebie w końcu to, co chciałam usłyszeć. – Zrobiła to?

— Nie wiem. – Wzruszył nonszalancko ramionami, jakby to nie było nic ważnego. I to się nazywa przyjaciel?

— Nie wiesz?! Trzeba to było z niej wyciągnąć, jak tylko wstała z łóżka!

— Znaczy się, jak potknęła się o mnie i przydusiła mnie do podłogi siniacząc mi całe ciało, czy jak się ze mnie zczołgała i na czworakach popełzła do łazienki? – musiałam wyglądać jak jeden wielki znak zapytania, gdyż zaraz dodał – Liz ma kaca giganta. Nie sądzę by sięgała po alkohol w dającej się przewidzieć przyszłości.

— Trudno. Wyduszę to z niej, jak tylko opuści łazienkę. – było mi oczywiście przykro, że Liz źle się czuła, ale aspiryna czy dwie temu zaradzą, natomiast mój plan miał mieć długofalowe skutki.

— Nie sądzę. – Alex spojrzał na mnie współczująco. – Film jej się urwał. Z tego co się zorientowałem, nie pamięta niczego po momencie połknięcia rumu.

Czułam jak moje oczy stają w słup. Tyle wysiłku, a nawet nie poznam wyniku? Świat jest niesprawiedliwy.

— Mogę ci tylko powtórzyć to, co sam usłyszałem... – lecz zanim z zapałem zdążyłam przystać na tę propozycję, z otwartych drzwi łazienki odezwała się Liz:

— Masz za długi jęzor, Alex – ale w jej głosie nie było ani złości, ani potępienia. Zmęczenie i rezygnacja emanowały z całej jej postaci. Na tle bladej twarzy cienie pod oczami wydawały się jeszcze ciemniejsze, a sylwetka Liz wydawała się tonąć w jej kwiaciastym szlafroczku. Bez krztyny zapału tarła swe mokre włosy ręcznikiem, patrząc na nas smutno. – Żadnych więcej "pytanie czy wyzwanie" Maria, rozumiemy się? – ton cichy, lecz nie znoszący sprzeciwu. Kiwnęłam tylko głową. Nigdy nie miałam zamiaru jej zranić. Chciałam tylko poprawić jej życie... No tak, piekło też jest wybrukowane dobrymi chęciami.

— Dobrze się czujesz, dziewczyno? – spytałam bez sensu i zaraz się poprawiłam – Przepraszam, oczywiście, że nie – i, upuszczając wszystkie przedmioty, które do tej pory kurczowo ściskałam, podbiegłam do niej i przytuliłam delikatnie, jak kruchą figurkę. Odwzajemniła uścisk i od razu poczułam się lepiej... Miałam tylko nadzieję, że jej też to pomogło.

— Alex, idź już do kuchni, dobra? Muszę się ubrać, a Maria wziąć szybki prysznic. Jak grzecznie poprosisz, to mama na pewno zrobi ci cappuccino. – to dalej nie była dawna Liz, ale w jej słowach pobrzmiewał cień werwy. Będzie ok.

***


Poprzednia część Wersja do druku Następna część