Kath7 - tłum. Milla

Burn For Me (2)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

CZĘŚĆ 2


"Max."

Jego głos jest przytłumiony i zszokowany, zupełnie jakby rozmawiał z duchem. W pewnym sensie tak właśnie jest. Max Evans zadzwonił do niego, bo nie ma nikogo innego. Telefon do pozostałych oznaczałby dla nich wyrok śmierci. Zbyt dużo wycierpiał przez ostatnie lata, żeby teraz na to pozwolić.

A jednak jest wolny i musi wiedzieć. Musi wiedzieć, że oni są bezpieczni, że są szczęśliwi. Musi wiedzieć czy jego oprawcy dotrzymali swojej części umowy. Ma nadzieję, że tak. Oni i tak nigdy nie wierzyli, że jest ktoś jeszcze, nigdy nie grozili innym, jeśli nie liczyć tego, co mówili, by zmusić go do współpracy. Kiedy już będzie wiedział, zniknie na zawsze, zostawi ich wszystkich by mogli spokojnie żyć.

Ale nie może ruszyć dalej dopóki się nie dowie.

"To ja," potwierdza krótko. "Szeryfie, nie dzwoniłbym..."

"Powiedz mi, gdzie jesteś," poleca mu szeryf, w jego głosie nie ma wahania, nie bawi się w żadne gierki, ciągle jest taki jak zawsze. Max wciąż pamięta terror tamtych dni, kiedy Valenti był jego wrogiem, kiedy szeryf był nieustannie dwa kroki za nim. Właśnie dlatego teraz Max mu ufa. Kiedy szeryf zmienił zdanie na jego temat, Max wiedział, że zrobił to na dobre, że nigdy nie mógłby mieć lepszego sprzymierzeńca. Nigdy też nie miał okazji podziękować szeryfowi za to, że usiłował go ocalić. Robiąc to ryzykował swoim życiem i karierą. Max nawet nie był pewien, czy Valenti wciąż urzęduje w biurze szeryfa w Roswell, gdy brał do ręki słuchawkę i wykręcając numer.

Ale on wciąż jest szeryfem. Nie okłamali go w tej kwestii. Powiedzieli, że jeśli będzie współpracował, że jeśli nie będzie sprawiał więcej kłopotów, to pozwolą szeryfowi zatrzymać posadę. Nie pociągną go do odpowiedzialności za wdarcie się do Eagle Rock. Zresztą i tak nie dbali o Valentiego. Nie rozumieli obsesji szeryfa, jego determinacji by poznać prawdę. Przez lata szukał Maxa. Max wiedział o tym, ponieważ mu powiedzieli, docinali mu w ten sposób. Ale zostawili Valentiego w spokoju, zawsze pozostając krok przez nim. Max szybko zrozumiał, że dla Pierce'a to była niemal gra, zapewniająca mu rozrywkę, kiedy nie angażował się w swoje ulubione zajęcie. Kiedy nie torturował Maxa.

Ostatecznie Valenti i tak poniósł porażkę. Max nigdy nie został odnaleziony, częściowo z własnego wyboru. Zamknął swój umysł przed Isabel, był zdeterminowany by chronić ich wszystkich, jego obsesją było upewnienie się, że już nigdy nie narażą się na niebezpieczeństwo by go ratować.

Pierwsza próba kosztowała życie Liz. Osoba, która znaczyła dla niego najwięcej, była już stracona. Nie pozwoli by reszta skończyła w ten sam sposób. Nie dla niego.

Co wcale nie oznaczało, że nie chciał uciec. Ale wiedział, że jedyna możliwość, by kiedykolwiek odzyskać wolność, to ocalić się samemu. I jedynym sposobem na to było przekonanie ich, że nigdy nie spróbuje. Zajęło to pięć lat, ale w końcu to zrobił. Stopniowo... bardzo stopniowo... stali się pewni co do niego, myśleli, że przekroczył już punkt, gdy jakakolwiek próba ucieczki była jeszcze możliwa. Osłabili straże, stali się nieuważni.

Teraz był wolny, gotowy by upewnić się, że ci, na których mu zależało są bezpieczni i wtedy będzie mógł przeżyć swoje nieszczęsne życie z tą jedną spokojną myślą.

"Nie powiem panu, szeryfie," mówi. "Chcę tylko wiedzieć co z nimi."

"Co z tobą?" pyta szeryf. "Max pozwól mi przyjechać i przywieść cię do domu. Zgódź się synu."

"Nie. Proszę szeryfie. Niech mi pan po prostu powie. A potem proszę zapomnieć, że kiedykolwiek dzwoniłem." Powinien był odłożyć słuchawkę kiedy tylko szeryf zapytał gdzie jest. Szeryf jest w pracy. Może namierzyć tą rozmowę jeśli zechce. Max to wie, ale nie może się rozłączyć. Jeszcze nie. Teraz błaga; nienawidzi tego, nie błagał od pięciu lat – nie odkąd próbował ocalić Liz – ale teraz to zrobi. Musi wiedzieć. Jeżeli szeryf namierzy telefon, zanim tu dotrze, Max i tak będzie już daleko.

Musi wiedzieć. Nie zniesie życia w samotności, chyba że oni mają się dobrze. Nigdy nie przyzwyczaił się na nowo do samotności. To powinno być proste. Całe życie był sam. Ale po Liz nie było już powrotu. Po tym jak ufał pięciu osobom, nie był w stanie przypomnieć sobie jak to było przedtem. Teraz musi się o nich martwić, więc musi wiedzieć.

"Wszyscy mają się dobrze," mówi mu w końcu szeryf. "Właściwie to wszyscy są teraz w Nowym Yorku. Maria ma tam występ."

"Występ?" Max nic nie wie i jest spragniony nawet najdrobniejszych faktów tak, jak człowiek błąkający się na pustyni spragniony jest kropli wody. Pochłania informacje z westchnieniem ulgi.

"Wiesz, że ona jest piosenkarką?" pyta szeryf. "Odniosła całkiem spory sukces. Alex chodzi tam na uczelnię, więc wszyscy pojechali by spotkać się całą grupą na koncercie. Kyle dzwonił do mnie parę minut temu. Świetnie się bawią."

"Kyle tam jest?" pyta zaskoczony Max. Tego się nie spodziewał.

"Po tym jak wasz opiekun..." Szeryf przerywa, jakby nie był pewny ile z tego co się stało z Nasedo Max chce pamiętać. W końcu kontynuuje, gdy uświadamia sobie, że Max musi znać prawdę, bez względu na to jak bardzo jest bolesna. "Po tym jak zginął, Tess nie miała dokąd iść. Wziąłem ją do siebie. Teraz jest niczym członek rodziny. Musieliśmy powiedzieć Kyle'owi prawdę, Max. Musiał ją znać dla własnego bezpieczeństwa."

Zapada cisza gdy Max przetwarza w duchu wszystko, czego się dowiedział. Szeryf zdaje się rozumieć, że potrzebuje na to chwili, a przynajmniej tak się Max'owi wydaje. Ale kolejne słowa Valentiego pokazują mu, że się myli. Szeryf przygotowywał się do przekazania tego, co według niego jest najgorszą wiadomością.

"Max, trzy lata temu powiedziałem twojej siostrze, że znalazłem niezbity dowód na to, że nie żyjesz." Szeryf mówi to bardzo szybko i niespodziewanie, jakby to była najstraszniejsza rzecz jaką w życiu zrobił.

"Cieszę się." Mówi pewnie Max i rzeczywiście tak jest.

Wie, że dawno przestali go szukać. Isabel przestała przychodzić do jego snów i zrozumiał, że ona wierzy, iż zginął. To było jedyne wyjaśnienie jej nagłej nieobecności. Sam naprowadził ją na taki wniosek, zrobił to specjalnie, zamykając się przed nią. Uzyskał taką kontrolę nad swoim umysłem – musiał się tego nauczyć by przetrwać – i w końcu jego siostra nie była w stanie przebić się do jego podświadomości. Nie mógł na to pozwolić. Isabel nie mogła się dowiedzieć co się z nim dzieje. Nie mogła tak cierpieć. Fakt, że Isabel nigdy nie stała się na tyle silna, by go ponownie odnaleźć, uspokoił go. To znaczyło, że nigdy nie musiała, że jest bezpieczna. A przynajmniej tak sobie mówił, przez ostatnie pięć lat.

Tak, jest zadowolony, że szeryf skłamał. W ten sposób było dobrze. Lepiej im bez niego.

"Max?" Głos szeryfa nie jest taki, jakim go pamięta. Teraz jest niepewny, nieznacznie naznaczony strachem. Max nie może go winić. Valenti obawia się, że to wszystko zacznie się od nowa. Że powrót Maxa sprowadzi niebezpieczeństwo na Kyle'a i pozostałych, za których bezpieczeństwo szeryf czuje się odpowiedzialny. Max jest zaskoczony, że raz jeszcze, pomylił się. "Powiedz mi gdzie jesteś. Wracaj do domu Max. Oni cię potrzebują."

"Nie."

"Max." Szeryf zaczyna być zły. "Oni są względnie szczęśliwi, ale jeszcze tego nie przeboleli. To się nigdy nie stanie. Twój powrót przynajmniej złagodzi trochę ból."

"I sprowadzi na nich niebezpieczeństwo," mówi szorstko Max. Przez chwilę się nie odzywa, by dać szeryfowi czas na zaabsorbowanie jego słów, by przypomniał sobie jak to było przedtem. W końcu pyta, chce wiedzieć dokładnie co przecierpieli jego bliscy, "Moi rodzice... Co... co oni myślą..." urywa, jego serce bije coraz szybciej. Ponieważ to da mu odpowiedź na pytanie co dokładnie się stało. W końcu pozna prawdę o śmierci Liz. Powiedzieli mu, co jej zrobili, ale chce by szeryf powiedział mu, że to było kłamstwo, tak jak zawsze to czuł, kłamstwo, które widział w oczach Pierce'a.

Pod koniec znał oczy Pierce'a, wiedział jak je odczytywać, znał je lepiej niż kogokolwiek innego. Był do tego zmuszony, żeby przetrwać. To był jeszcze jeden powód, dla którego Max nienawidził Pierce'a. On nie tylko ukradł młode życie Liz Parker; skradł także należne jej miejsce, jako osoby, którą Max mógł odczytać najlepiej.

"Twoi rodzice i Parkerowie myślą, że oboje zginęliście w wypadku samochodowym," wyjaśnia cicho szeryf. "Jetta została znaleziona w rzece dwa dni po waszym zniknięciu. Nie było ciał. W czasie dochodzenia wywnioskowano, że prąd je porwał. Rzeka była bardzo wzburzona tamtej nocy."

Max zamyka oczy i opera czoło o ściankę budki telefonicznej. Odgania wspomnienia tamtej rzeki. Zmusza się do nie myślenia o tym, jak Liz została od niego oderwana w chwili, gdy wpadli do wody. To, co się stało w rzece, doprowadziło do jej śmierci. Regularnie się tym zadręcza – myślami o tym, jak ona zginęła dla niego. Jak on przeżył, a ona nie; nigdy sobie tego nie wybaczy. Ale teraz nie czas na to. Będzie miał mnóstwo czasu, by później o tym myśleć. Będzie mógł spędzić całe swoje samotne życie na myśleniu o tym.

"A co z tylnią szybą?" pyta szeryfa, przypominając sobie kule, które ją roztrzaskały, wzdryga się na to wspomnienie. Wspomnienia nie chcą odejść. "Nie wzbudziło to podejrzeń?"

"Nikt się nigdy o tym nie dowiedział," gorzko odpowiada szeryf. "Ich przykrywka była świetna. Nigdy nie dopuścili waszych rodziców w pobliże tego samochodu. Ja oczywiście w końcu go znalazłem. Szukałem was obojga przez długi czas."

"Wiem szeryfie," mówi Max, rozumiejąc, że musi pocieszyć starszego mężczyznę. "Dziękuję panu za to."

"Przepraszam, że nigdy cię nie odnalazłem." Valenti prawie płacze, wprawdzie stara się to ukryć, ale Max i tak wie. Rozumie, że szeryf dręczył się ich zniknięciem przez lata. To oczywiście nie była jego wina. Wszystko stało się z winy Maxa. To on sprowadził niebezpieczeństwo na nich wszystkich.

"Próbował pan," mówi mu Max. "To wystarczy."

"Max, wracaj do domu."

"Nie mogę."

Przez długą chwilę jest cisza. Max ma ochotę odłożyć słuchawkę. Ponieważ, tak naprawdę nie pozostało już nic więcej do powiedzenia. A jednak, coś mu mówi, że szeryf jeszcze nie skończył. Że Valenti musi jeszcze coś z siebie wyrzucić.

"Max, jeżeli nie wrócisz do domu, oni wygrają." To ostatnia desperacka próba Valentiego. Całkiem skuteczna. To argument, którego Max sam wielokrotnie używał, kiedy ta część jego, która jest samolubna prawie wygrywała z tą, która nie jest.

"Szeryfie, oni już wygrali," mówi Max, jest śmiertelnie wyczerpany. "Liz nie żyje. Nie ma już powodu, by walczyć."

Po czym ostrożnie odkłada słuchawkę na widełki aparatu.





Poprzednia część Wersja do czytania Następna część