Burn For Me (19)
CZĘŚĆ 19
Po śniadaniu z szeryfem Beth nie chce wracać do apartamentu. Ciągle nie jest gotowa na pytania, które się pojawią ani na ciszę, która po nich nastąpi. Ojciec Kyle'a nalega, że nie może iść sama na spotkanie z Maxem i Beth wie, że nie da się go od tego odwieść, więc zgadza się poczekać na niego. Przecież ktoś musi wrócić do pokoju, żeby wyjaśnić wszystko pozostałym. Nie może ponownie tak po prostu zniknąć. To by było zbyt okrutne, nawet pomimo tego, że wie, iż później się z nimi zobaczy. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to razem z Maxem.
Nie, nie jeśli pójdzie dobrze. Na pewno. Wie, że on się zbliża. Niemal czuje jak jej serce rozjaśnia się w miarę jak mijają godziny. Czuje jak zmniejsza się dzielący ich dystans i wie, że wkrótce zrozumie wreszcie co jest między nią i tajemniczym mężczyzną, który nawiedza jej sny.
Bo on jest teraz mężczyzną. Kiedy go znała był chłopcem, ale teraz nim nie jest. I zdaje sobie sprawę, że nawet gdyby ciągle miała swoje wspomnienia, to tak naprawdę nie znałaby go. Przeszedł przez piekło przez ostatnie pięć lat i nawet gdyby pamiętała go nie tylko ze swoich snów, on będzie inny.
Będzie inny, ale będzie Maxem. Nie pamięta co to znaczy, ale wie, że to znaczy wszystko.
Wie też, że on zrozumie jej potrzebę ocalenia Zana lepiej, niż ktokolwiek inny w tym apartamencie mógłby to zrozumieć. Wie o tym i na to liczy.
On jej pomoże. I jak tylko Zan będzie bezpieczny, będą mogli zastanowić się gdzie dokładnie zostawia to ich wszystkich. Bo o ile intelektualnie rozumie argument szeryfa, że oddanie się w ręce FBI było decyzją Zana, to ciągle nie może tego zaakceptować i potrzebuje ostatniej szansy na to, by spróbować zmienić jego zdanie.
Co to oznacza dla niej i dla Maxa, tego nie wie. Ciągle nie wie jak Max poradzi sobie z faktem, że podczas gdy on przez pięć lat był torturowany przez szaleńca, ona przez trzy z tych lat była pewna, że kocha jego duplikat. A jednak wie, że on jej pomoże.
Przypomina sobie co powiedziała Isabel poprzedniej nocy.
Liz zaufaj mi, jeśli on żyje, nie będzie o to dbał. On cię kocha.
Obejdzie go to. Wie, że tak będzie. W pewnym sensie Isabel ma jednak rację. Po prostu pominęła najważniejszą część. Sen, który odwiedziła ostatniej nocy potwierdził wszystko, co jakimś cudem już wiedziała. Coś, co zawsze wiedziała.
Będzie go to obchodziło, ale mimo wszystko będzie ją kochał.
Bo czuje, że ich związek zawsze na tym właśnie polegał. Na tym ich związek będzie polegał. Mimo wszystko.
Dowiedziała się, że on jest kosmitą. I mimo wszystko go kochała.
Nawet go nie pamięta, a mimo wszystko go kocha.
Była z innym mężczyzną. Wie jakoś, że on wciąż będzie ją kochał, mimo wszystko.
Zan oddał się w ręce FBI, by oszczędzić jej konieczności dokonania wyboru między nim a Maxem. Próbował podjąć tą decyzję za nią, żeby nie musiała żyć z poczuciem winy związanym z tym wyborem. Ale on nie może odebrać jej winy. Po prostu zastąpił ją innym rodzajem – straszniejszym.
Z pierwszym rodzajem mogłaby sobie poradzić, bo wie, że tak naprawdę nigdy nie było żadnego wyboru. To zawsze był Max. W jej snach, w jej życiu, nawet z Zanem.
Zan nie może odebrać jej wyboru ani poczucia winy wynikającego z jego dokonania. Nie pozwoli na to.
Nie pozwoli mu dla niej umrzeć. Buntowniczo krzyżuje ramiona na piersi i zaczyna niecierpliwie stąpać nogą. Ona i Max ocalą go ponieważ Zanowi nie wolno podjąć tej decyzji. Jemu nie wolno dla niej umrzeć. Nie również to. Nie po tym wszystkim, co już dla niej zrobił.
Wcześniejsze słowa szeryfa wracają do niej niczym reprymenda. Może wcale nie chodzi o ciebie Liz.
Ale on nie może mieć racji. O co innego mogłoby chodzić? Jednak szeryf miał rację w swojej analizie ostrzeżenia Lonnie – o tym, że ona wkrótce zrozumie dlaczego Zan robi to, co robi. Bo ona nigdy nie zrozumiałaby tego, że Zan specjalnie zabija się dlatego iż nie może być z nią, to nie może być powód dla którego on to robi. Zresztą to nie w jego stylu. Wie, że on jest zraniony i cierpi, ale nie jest tchórzem. On umie przetrwać wszystko i zawsze umiał.
Nie chodzi o to, że on wie, że ona wybierze Maxa. Wie, że on to nawet rozumie. Przez ostatnie dwa dni więcej niż dowiódł, że zawsze to podejrzewał; tak jak on zawsze na nią czekał, tak ona spędziła te ostatnie trzy lata czekając na kogoś innego. Chciał przyjąć to, co dawała i teraz rozumie, że on zawsze był gotów by ją oddać. Gdyby tak nie było, to dlaczego zabrałby ją na koncert Marii? Gdzieś w środku wiedział co robi, kiedy ją tam zabierał. Dawał jej z powrotem życie, nawet jeśli sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, aż było już po wszystkim.
Nie, tu nie chodzi o ból Zana. Więc musi chodzić o jej – o poczucie winy, które według niego ona będzie czuć z powodu opuszczenia go dla Maxa. To musi być to. Nie ma innego wyjaśnienia. I dlatego ona musi go powstrzymać.
On nie ma prawa zabierać jej poczucia winy.
Ona i Max są sobie przeznaczeni. Poczucie winy z powodu nie próbowania z tym walczyć, nawet kiedy to rani innych jest częścią ceny, jaką muszą płacić za świadomość tego. Oboje już raz oddali za siebie życie, pozostawiając swoich przyjaciół i rodziny w bólu na pięć lat. Poczucie winy za to, że kochając się nawzajem bardziej niż cokolwiek lub kogokolwiek innego jest ich krzyżem, który muszą nieść. Bo radość i ogrom spełnienia, który czuje, że przynosili – i przynoszą – sobie nawzajem musi być zrównoważona. Bo żadna miłość, nie ważne jak idealna i zapisana w gwiazdach, nie może przetrwać niesprawdzona. To przechodzenie przez ogień na drugą stronę tak naprawdę definiuje "połączenie".
Są winni i kochają się mimo wszystko.
Beth wstaje szybko, kiedy szeryf w końcu wraca. Jest niecierpliwa choć wie, że prawdopodobnie minie jeszcze wiele godzin do przyjazdu Maxa. Nie dba o to. Chce iść na miejsce spotkania teraz, żeby go nie przegapić. Nie może ryzykować, że go przegapi.
Nie może ryzykować przegapienia szansy na odzyskanie kontroli nad swoim życiem. Bo wie, że dopóki na nowo nie połączy się z Maxem – dopóki przeszłość nie zostanie zaleczona – nie ruszy do przodu ze swoim życiem. Żadne z nich nie ruszy do przodu. Szczególnie Zan.
Wzdycha lekko z pobłażliwym rozdrażnieniem, kiedy widzi, że tuż za ojcem Kyle'a, idzie Maria. Pojawia się przebłysk rozpoznania tego uczucia. Domyśla się, że to nie pierwszy raz, kiedy to Maria konfrontuje ją pomimo usilnych próśb by tego nie robiła.
Maria unosi ręce w geście poddania. "Nic nie mów! Zeszłam na dół tylko po to, żeby ci powiedzieć, że rozumiem. To logiczne, żebyś sama to zrobiła."
Beth mruga. "Skąd wiedziałaś, że zamierzałam coś powiedzieć?"
"Lizzie daj spokój! To ja," Maria uśmiecha się, ale Beth dostrzega łzy w jej niebieskich oczach, zanim jej najstarsza przyjaciółka wyciąga ramiona i wciąga ją do uścisku. "Nawet Isabel to rozumie. Nie jest z tego zadowolona, ale rozumie. Dla nikogo z nas nie jest bezpiecznie chodzić pokazywać się w mieście dopóki nie wiemy na pewno, że duplikaty wyjechały i że Jednostka Specjalna opuściła miasto." Odsuwa się. "Wszystko w porządku?"
"Nie," odpowiada szczerze Beth.
"Zanowi nic nie będzie," zapewnia Maria. "Masz rację. Jedyną osobą, która może go uratować przez jego własną głupotą jest Max. On jest jedynym, kto może potencjalnie wiedzieć gdzie go zabrali. Wszystko się ułoży Liz. Musi." Patrzy na Beth stanowczo. "Ale Liz, nie możecie tego zrobić sami. Musisz spotkać się z Maxem, a potem dołączymy do was, żeby to naprawić."
"Maria..."
Jej przyjaciółka przeszkadza. "Żadnych 'jeśli', 'ale', czy 'a' w tej kwestii," mówi stanowczo. Pochyla się do przodu i kontynuuje po cichu tuż przy uchu Beth. "Trasa koncertowa zmierza do Bostonu. Muszę tam jechać po pierwsze z powodu kontraktu, a po drugie, bo musimy zrzucić tych drani z naszego śladu. Musimy zachowywać się normalnie. Tess, Kyle, Alex i Isabel zostają tutaj. Michael pojedzie ze mną, ale Isabel zadzwoni jak tylko plan będzie gotowy i spotkamy się z wami gdziekolwiek."
Beth nieznacznie kręci głową. "Maria..."
"Liz, już to robiliśmy", przypomina jej Maria. "Jesteśmy grupą. My wszyscy. Pomożemy."
Wzdycha, uśmiechając się lekko. Ciepłe odczucie, które ta kobieta wywołała w chwili, kiedy się spotkały, ponownie przepływa przez Beth. "Dobrze. Zadzwonimy."
Kiedy ona i szeryf opuszczają hotel kilka minut później, ciągle ma stanowczy zamiar to zrobić. Zadzwoni. Ci ludzie chcą jej pomóc. Jednak nie oceniają Zana, ani nie chcą by umarł, żeby ochronić Maxa. Chcą pomóc. I ponieważ wie jak to jest czuć się bezradnym, pozwoli im.
Nie jest dłużej sama. To miłe uczucie.
Godzinę później wie, że nie zadzwoni. Bo godzinę później, wspomniane przez Lonnie zrozumienie przychodzi i nie ma więcej potrzeby dzwonić.
Godzinę później wie dlaczego Zan zrobił to, co zrobił i wie, że nie może go ocalić.
Ostatecznie szeryf ma rację. W tym, co zrobił Zan, nie chodziło wcale o nią. Ale nie chodzi też o Zana.
* * *
Kiedy tylko będziesz z Maxem, wyjedźcie. Jedź gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. Musisz wyjechać.
Dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa Beth, kiedy przypomina sobie ostrzeżenie Lonnie. Siedzi na ławce na dworcu autobusowym, gdzie po raz pierwszy dotarła do Nowego Jorku. Szeryf jest w pobliskiej restauracji i kupuje dla nich coś na lunch.
Nie wie w jaki sposób wie, że ze wszystkich miejsc gdzie Max mógłby przybyć do miasta to jest to miejsce, ale wie. Zrozumiała, że jej życie biegnie w paralelach.
To tu po raz pierwszy spotkała Zana i dlatego wie, że to tu ponownie spotka Maxa. To tu po raz pierwszy rozpoznała Zana, którego tak naprawdę rozpoznała jako Maxa i dlatego wie, że to tu Max musi przyjechać, żeby zająć miejsce, które pełnoprawnie należy do niego.
Jednak dłużej się nad tym nie zastanawia. Jest jak jest. Zamiast tego wpatruje się w kasę biletową naprzeciwko. Patrzy jak młoda kobieta, którą rozpoznaje, kupuje bilet.
Okazuje się, że to dwa bilety. Ava wręcza je Beth, kiedy opada na miejsce obok niej. "Masz. Maine. Pomyślałam, że może być tam ładnie o tej porze roku."
Beth patrzy w dół na dwa bilety, potem z powrotem na swoją przyjaciółkę. "Co ty tu robisz? Gdzie są Lonnie i Rath?"
Ava wzrusza ramionami. "Później się z nimi spotkam. Muszę z tobą porozmawiać."
"Jedziesz do Maine?" pyta Beth. Marszczy brwi. "Myślałam, że ty najbardziej ze wszystkich będziesz chciała szukać Zana. Nie wydaje mi się, żeby on był w Maine, Ava."
"Ja nie jadę do Maine," odpowiada cierpliwie Ava, mimo że Beth wie już, co ona powie. Ava też o tym wie, ale zgadza się zagrać w tą grę. "Ty jedziesz do Maine. Ty i Max."
"Nie. Nie jadę," odpowiada Beth stanowczo. "Kiedy Max wróci znajdziemy Zana."
Ava uśmiecha się smutno. "Powiedziałam Lonnie, że ty tak po prostu tego nie zaakceptujesz. Dlatego przyszłam. Musisz wiedzieć."
Beth czuje jak jej serce zaczyna bić szybciej. "Zamierzasz mi powiedzieć co mam podobno zrozumieć w całej tej sytuacji?" Słyszy, że jej głos się podnosi, ale nie może tego powstrzymać. "Masz zamiar spróbować udawać, że ty to rozumiesz Ava? Bo wiem, że ty też nie rozumiesz. Nie możemy tak po prostu pozwolić mu tego zrobić!"
Czuje na twarzy spokojne spojrzenie niebieskich oczu Avy. "Siostra" Zana czeka aż Beth się pozbiera. Oddycha głęboko, wiedząc, że boi się to usłyszeć i dlatego zaczyna być zła. Nie chce tego usłyszeć. Bo uświadamia sobie, że Lonnie miała rację. To, co usłyszy, zmieni wszystko. I jeśli na to pozwoli, to Zan równie dobrze mógłby już być martwy.
Wie to, a jednak uspokaja się i pozwala Avie ponownie zacząć mówić. Kiedy to robi, blondynka mówi Beth coś, czego nie oczekiwała. "Czy myślałaś o federalnych Beth? Chodzi mi o to, czy wiesz, co oni robią kosmitom, kiedy ich złapią?"
"A ty?" szepcze Beth, serce jej wali. Dlaczego Ava tak ją torturuje? Czy wreszcie mści się za to, że Zan kocha Beth, a nie ją?
Ale wyraz twarzy Avy jest niewinny. Zawsze był i ciągle jest.
"Wiem," mówi cichutko Ava. "Langley opowiedział nam o tym, co mu zrobili. A Zan... on powiedział Lonnie."
To zaskakuje Beth. "Co masz na myśli?"
"We śnie," wyjaśnia Ava. "Powiedział jej co oni zrobili Maxowi."
"Czy robią to samo jemu?" pyta Beth, jej obawa o Zana znów narasta, choć nie wie jak to możliwe.
"Nie," odpowiada Ava. "On im nie pozwoli. Odejdzie zanim coś takiego mogłoby się wydarzyć." Na moment odwraca wzrok. "Okłamał mnie. Powiedział mi, że wróci, ale jak tylko Lonnie powiedziała mi co jej powiedział, wiedziałam, że nie wróci. On nigdy nie wróci Beth i ty musisz to zaakceptować."
Beth nie rozumie i znów zaczyna panikować. Informacje są pomieszane i nie może zrozumieć ich sensu. "Ava, dlaczego wspomniałaś o tym, co FBI zrobiło Maxowi? Co to ma z nim wspólnego? I skąd Zan w ogóle o tym wie?"
"Poprzez połączenie," wyjaśnia Ava. "Poprzez ciebie. On wie, ponieważ ty wiesz. Ty i Max... wy jesteście naprawdę. I z tego powodu, Zan też to czuje. On wie o wszystkim co stało się z Maxem."
Beth jest zszokowana. "O wszystkim?" Niedobrze jej. Starała się nie myśleć o tym, co się stało Maxowi. Po prostu nie było na to czasu i wie, że będzie miała wiele lat na to, by pomóc mu przez to przejść. Ale najpierw muszą byś razem.
Czego nie może zrozumieć, to fakt, że Zan oddał się w ten sposób w ręce FBI, mimo że wiedział w co się pakuje. Co nim kierowało? Nie wierzy dłużej, że chodzi tylko o nią. To po prostu zbyt wiele.
Ava sięga i bierze ją za rękę, najwyraźniej z trudem powstrzymując łzy. "Jedną z pierwszych rzeczy... chcieli zagwarantować, że nie będzie więcej takich jak on."
Beth kręci głową. Udaje, że nie rozumie, ale obawia się, że zaczyna rozumieć aż za dobrze. "Oni nie wiedzą o was. Nie wiedzą o Isabel, Michaelu ani Tess."
"To nie to," mówi zniecierpliwiona Ava. "Więcej takich jak Max. Oni wiedzieli co on do ciebie czuje Beth. Wykorzystali ciebie, by go torturować. Na więcej niż jeden sposób."
I nagle, gwałtownie, Beth rozumie. "Mówisz o dzieciach? O to ci chodzi?"
Ava przytakuje. "On nie może ich mieć. Zadbali o to."
Beth opuszcza głowę, łzy napływają jej do oczu. Jej serce woła się do niego. Max! Co oni ci zrobili? Jak to przetrwałeś? Nie chce myśleć o tym, co to oznacza, ale wie, że wkrótce będzie zmuszona stawić temu czoła. Wkrótce on tu będzie i ona będzie dla niego silna.
On jej potrzebuje. I wreszcie wydaje jej się, że rozumie dlaczego Zan zrobił, to co zrobił. To nie było dla niej, ani dla niego. To było dla Maxa. Jego oryginału, jego króla.
Drugiego niego.
Czy może zaakceptować to poświęcenie ze względu na Maxa? Czy to ma zrozumieć? Ale już wcześniej o tym pomyślała. Poza tym Zan musi wiedzieć, że Max i tak nie zaakceptuje takiego poświęcenia dla siebie. W końcu są do siebie bardzo podobni. Nie, to nie może być ta prawda, której tak rozpaczliwie szuka.
Ava czeka, aż sobie to wszystko poukłada i w końcu, kiedy pojawia się jedyny możliwy wniosek, wie.
"Max nie może mieć dzieci," mówi. Zamyka oczy i z trudnością przełyka ślinę. "Zan jest jego zastępstwem." Napotyka spojrzenie Avy i kładzie dłoń na brzuchu.
Ava przytakuje, po czym mówi delikatnie. "To prawda. I to dlatego musisz stąd wyjechać. Musisz je chronić."
Beth nie wie co powiedzieć. Jej emocje są wzburzone. Jest zszokowana. Jest zadziwiona. Jest skonsternowana. Jest przerażona.
A jednak jej serce o tym nie wie. Jej serce ponownie zaczęło bić i zdążyło już ogarnąć to małe życie, które jak teraz wie jest w drodze.
"Rozumiesz teraz?" pyta Ava. "Pozwolisz mu odejść?"
"Czy... on wie?" szepcze Beth, łzy spływają jej po twarzy.
"Oczywiście. Powiedział Lonnie."
Przez kilka długich minut siedzą w milczeniu. Beth patrzy nie widzącym wzrokiem przed siebie. Zauważa pusto, że szeryf stoi w pobliżu, obserwując je, z kanapkami w dłoniach. Nie podchodzi.
Cisza nie jest wynikiem rozmyślania Beth nad wyjściem z tego bałaganu. Bo nie odbiera tego dłużej w ten sposób. To nie bałagan. To mały cud, zrodzony z tragedii i rozpaczy, i wie, że Zan również tak myśli. Teraz rozumie dlaczego Zan zrobił to co zrobił i wie, że nie ma sposobu na uratowanie go. Wkroczył na jedyną drogę, która stała przed nim otworem i ona nie może go powstrzymać. Max nie może go powstrzymać. Nikt nie może go powstrzymać.
A jednak, to ciągle pochłania każdy strzęp siły, którą posiada, by wyszeptać, "Boże dopomóż mi, muszę. Muszę pozwolić mu odejść."