XVIII
Przesunął dłoń powoli po jej ramieniu. Była tak spokojna i anielska gdy spała. Ciało zachowywało pełnię sennego letargu, tylko jej myśli mogły toczyć gwałtowne lęki do jej głowy. Ale na pewno nie czuła teraz strachu. To prawda, że jeśli podświadomie się coś wie, to nawet we śnie się o tym pamięta. Wykorzystał to, by zapewnić jej choć na chwilę spokój. Pozwolił jej spać we własnych ramionach, żeby we śnie wciąż pamiętała o tym, że nie jest sama. Musnął ustami jej czoło i sam przymknął powieki.
Ale nie zasypiał. Jego umysł ciągle analizował wszystkie dane. Dosłownie wszystkie. Liz nie ominęła ani jednego szczegółu w swojej opowieści o Evansie. Aleca jednak nie zaskoczyły te kosmiczne elementy czy zawirowania w relacjach. Bardziej mu imponowała ona sama. Tyle poświęcenia dla innych. Oddałaby własne życie i wszystko co miała najcenniejsze, jeżeli to miałoby ocalić pozostałych. Przypominała mu nieco dwójkę jego własnych znajomych. Zack i Max postępowali podobnie.
Jak to możliwe, że taka mała niepozorna istotka jaką była Liz, potrafiła tyle znieść i wycierpieć? Niejaki Maxwell Evans nie potrafił tego docenić i teraz też chciał ją z powrotem wciągnąć w to bagno. Tym razem Liz Parker nie była sama. Miała przy sobie kogoś, kto był w stanie nawet ręcznie przetłumaczyć Evansowi, że nie ma tu czego szukać. Alec nie miał zamiaru pozostawiać brunetki na pastwę losu. Jeśli tylko będzie potrzebowała jego pomocy, zjawi się. Wiedział jednak, że Liz musi stanąć twarzą w twarz ze swoją przeszłością. I wierzył w to, że jej się to uda. W końcu już nie była tą samą małą dziewczynką, za jaką ją uważano w Roswell.
Mruknęła coś przez sen i wtuliła się głębiej w jego ramiona. Lekki uśmiech przesunął się po jego ustach. Niesamowite uczucie mieć ją tak blisko siebie. Jej skóra była ciepła i gładka, pachniała drzewkiem sandałowym. Ciągle jednak nie docierała do niego ta oczywista prawda...
Drobna brunetka, Liz Parker nie była już obcą dziewczyną, na którą przypadkiem wpadł na dworcu. O nie! Stawała się częścią jego życia. Bardzo bliską częścią. Nie przeczył, że sama jej obecność niezwykle mu odpowiadała. Przerażał go jednak fakt, że powoli przeistaczała się w nieodłączny składnik jego powietrza. Przeczuwał, że przywiązuje się do niej za bardzo. Jak do Rachel... Nie były do siebie podobne, więc tłumaczenie wspomnieniami nie miało sensu. Zakochał się w Rachel, a teraz popadał w tę samą manię Liz. I chociaż bardzo chciał uciec, nie mógł jej zostawić. Zagłębiał się w tym coraz bardziej.
* * *
Liz czekała przy blacie aż Normal wreszcie da jej jakąś przesyłkę. Znerwicowany okularnik skrupulatnie dobierał dla niej pracę. Dosłownie ją rozpieszczał, a na innych się wyżywał. Stukała niecierpliwie palcami w ladę, przewieszając się przez nią. Ciągle czuła się nieswojo z myślą, że lada chwila może gdzieś spotkać Maxa. Nie musiała Marii pytać w jakim celu tu przyjechał, wiedziała, że chciał by wróciła. Bała się konfrontacji z nim. Przecież nie umiała mu odmówić.
— Normal chowa pod ladą lizaki, że usiłujesz się wdrapać na ten niezwykle wysoki mur? – czyjś subtelny, ale irytujący głos dotarł do jej uszu
Obróciła głowę. Alec opierał się bokiem o odrapany blat a jego zielone oczy z wyraźną uwagą studiowały tylne części jej ciała, unoszące się niemal w powietrzu.
Od razu wrócił jej humor. Alec wiedział czego ona się boi, był przy niej. Wiedziała, że będzie nad nią czuwał i nie pozwoli Maxowi jej skrzywdzić, a jednocześnie umożliwi jej samodzielne działanie. Tego właśnie potrzebowała. Zwilżyła usta i równie wibrującym głosem zapytała:
— Mały Alec chciałby lizaka? – przesunęła język po swojej górnej wardze
Zielone oczy błyskawicznie uchwyciły ten ruch, zgrywając go z subtelną aluzją, która wypadła z jej ust. Jeśli chciała go zawstydzić to chyba zapomniała z kim ma do czynienia. Pochylił się, jego usta znajdowały się kilka milimetrów od jej ucha.
—Mały Alec chciałby coś więcej – mruknął niskim, kuszącym tonem przesuwając dłoń po jej udzie
Momentalnie zsunęła się z lady i przechyliła w jego stronę. Ręka Aleca powędrowała wyżej. Lewy kącik ust uniósł się znacznie do góry. Płynnym ruchem obrócił ich, przyciskając plecy Liz do lady.
—Powstrzymajcie sie zanim spłodzicie stadko wrzeszczących bękartów na MOJEJ ladzie – Normal z niesmakiem i oburzeniem usiłował odepchnąć Liz od blatu
Alec spojrzał ze zdumieniem na mężczyznę a potem na krztuszącą się ze śmiechu brunetkę. Dziewczyna wzięła paczkę i ruszyła w stronę wyjścia.
Zdrowa radość rozkwitała w niej. Nie przeszkadzała jej ani brzydka pogoda, ani zrzędzący Normal.
— Hej, Liz! – usłyszała głos Sketchy'ego
Obróciła się. Uśmiech nie znikał z twarzy. Błysk lampy aparatu na chwilę ją zamroczył. Przetarła dłonią oczy i spojrzała ze zdumieniem na Sketchy'ego.
— Sketch, co ty wyprawiasz? – Alec wydawał się być nieco zaniepokojony
Zakręcony chłopak odwrócił się i zrobił zdjęcie zielonookiemu nim ten zdążył zareagować. Liz i Alec stali w szoku, przyglądając się jak Sketchy robi kolejne zdjęcie. Tym razem flesz oślepił wchodzącą Max.
Nim Guevara wydobyła z siebie warknięcie, sprawcy już nie było. Cała trójka spoglądała na siebie w zdumieniu. Od dawna było wiadomo, że Sketchy ma nie po kolei w głowie, ale to chyba była lekka przesada.
— Nie przejmujcie się nim – mruknęła Original Cindy – Od samego rana sz tym aparatem. Załapał jakąś dodatkową pracę. Paranoja.
Max zamrugała i lekko się uśmiechnęła.
— Jest fotografem?
O.C. pokręciła głową i skrzyżowała ramiona. Kim jak kim, ale fotografem czy kimś innym odpowiedzialnym to Sketchy być nie mógł.
— Gdzie tam. Po prostu ześwirował totalnie i szuka mutantów. Ponoć jakiś koleś płaci mu sporo kasy za jedno zdjęcie tych wybryków natury.
Nastała cisza. Zarówno Alec, Max jak i Liz poczuli to nadchodzące niebezpieczeństwo. Już od początku czuli się zagrożeni, ale teraz ich najbliższy znajomy był przeciwko nim. Max przełknęła gorzką obawę i przywróciła blady uśmiech na usta. Kiedy O.C. odeszła Liz wypuściła powietrze, które wstrzymywała w sobie. Czyli jednak sytuacja się nie polepszała. Przesunęła wzrok po pozostałej dwójce. Strach narastał. Teraz musieli być jeszcze bardziej ostrożni. Max drgnęła i ruszyła przed siebie, jakby nigdy nic. Ciemne oczy Liz ześlizgnęły się na nią. Umysł włączył momentalny alarm.
— Źle się czujesz Max? – podcięła nogi transgenicznej dziewczyny, ale złapała ją za ramię – Alec pomóż mi, widzisz, że jej słabo – powiedziała głośno
Zielonooki nie wiedział o co chodzi, ale wolał teraz nie robić sceny. Liz musiała mieć powód do takiego zachowania. Podparł Mac, która była chyba najbardziej zdezorientowana.
— Max jest słabo, musi wziąć wolne – Liz oznajmiła Normalowi – Ja ją dzisiaj zastąpię.
Już dawno nauczyła się szybko reagować na wszystkie podejrzenia. Trzeba było tuszować ewentualnie zdradliwe lęki i udawać, że sprawa jest błaha.
Max i Alec znajdowali się przy motorach i najwyraźniej czekali na wyjaśnienia. Guevara wyglądała na nieźle rozdrażnioną. Jeśli zaraz mała brunetka nie poda poważnego powodu tego zachowania, to przetrzepie jej skórę. Rozchyliła usta, żeby syknąć jakieś przekleństwo, ale Liz ją ubiegła.
— Cicho – szarpnęła Max za rękę, obracając ją tyłem do siebie i Aleca
Odgarnęła kosmyki włosów, odsłaniając kark. Na jasnej skórze pojawiło się kilka czarnych kresek. Alec momentalnie sięgnął dłonią do swojej szyi.
Liz potrząsnęła głową i dotknęła jego ramienia.
— U ciebie jeszcze nie widać. – spojrzała ponownie na Max i dodała wręcz rozkazującym tonem – Jedź do domu.
Transgeniczna brunetka posłusznie wsiadła na motor. Przerażenie w jej oczach chyba jeszcze nigdy nie było tak widoczne. Liz jęknęła i zerknęła na swoje dłonie. Nie miała na szczęście żadnych kodów ani znaków oznajmiających światu kim jest. Ale posiadała zdolności, które mogły kilku innym osobom zapewnić trochę poczucia bezpieczeństwa. Zatrzymała na chwilę Max, kładąc dłoń na jej ramię. Wymamrotała cicho:
— Wieczorem... Czekajcie na mnie z Biggsem i Hotaru. Mam pewien pomysł na pozbycie się waszego oznaczenia.
To powiedziawszy odwróciła się i weszła z powrotem do siedziny Jam Pony. Max zerknęła na Aleca.
— Pilnuj jej – rzuciła i odjechała
Zielonooki wpatrywał się w przejście, w którym zniknęła Liz. Ponownie go zaskoczyła. Sporo ryzykowała całym tym cyrkiem. Tym bardziej nie miał zamiaru spuszczać z niej oczu.
Jeśli ta mała osóbka miała zamiar stawić czoło całemu światu, to będzie jej w tym pomagał i nie odstąpi jej na krok. Po pierwsze chciał ją chronić, po drugie szykowała się niezła zabawa...
* * *
Siedzieli w milczeniu, wodząc wzrokiem za chodząca po pokoju Liz. Ta mamrotała coś pod nosem, jakby analizowała skutki działania. Zatrzymała się i nabrała głęboko powietrza. Podeszła do Hotaru.
— Pochyl głowę – mruknęła
Blondynka wykonała polecenie bez oporów. Ale nie do końca bez wahania... Jej myśli trawiło zastanawianie się, co teraz nastąpi.
Poczuła palce Liz na swoim karku. Szczypiące iskrzenie przekształciło się w mrowienie i ponadprogramowe ciepło. Po kilku minutach uczucie zniknęła, a wszyscy wgapiali się w zdumieniu w jej szyję.
— Kod zniknął – Biggs nie dowierzał własnym oczom
— Nie zniknął – mruknęła Liz
Kiedy spojrzeli na nią, chcąc zadać oczywiste pytanie, odpowiedziała spokojnie:
— Ten kod jest wbudowany w wasze DNA, więc nie można go trwale usunąć. Ale... – dodała z nutą satysfakcji – Można zmienić pigment.
Max zamrugała w szoku.
— Chcesz powiedzieć...
— Że kod nie zniknął – wyjaśniła – Ale zmieniłam jego kolor. Już nie będzie czarny, tylko barwy waszej skóry, przez co go nie widać.
Liz dotknęła palcami karku Max, koncentrując się na swoim działaniu. Podobnie postąpiła z Biggsem, traktując go jak pacjenta. Taka zmiana ich struktury była wyczerpująca, ale dawała jej satysfakcję, że im na swój sposób pomagała.
Jej opuszki dotknęły miejsca na skórze Aleca, gdzie powinien być kod. Liz przymknęła powieki, skupiając myśli na zmianie pigmentu. Poczuła to elektryzujące mrowienie w palcach, jakie czuła wcześniej. Nagle coś szarpnęło nią od środka. Wydawało jej się, że wiruje w przestrzeni a dokoła niej przemieszczały się klatki jakiegoś filmu. To nie była zwykła wizja, do których przywykła – rozpoznawała w tym myśli i uczucia Aleca. Te najgłębsze, najbardziej ukrywane. Słabła coraz bardziej, nie mogąc przerwać wizji. Nie miała już sił...
c.d.n.