_liz

Shattered like a falling glass (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

II

Dworzec wcale nie wyglądał tak, jak to sobie wyobrażała. A może tutaj wszystko szło ze sobą w parze – inny klimat, inne miejsca, inni ludzie.

Nie było przytulnego kącika, ani ciepłej nocy. Niewielu ludzi kręciło się po zimnym i mocno zdewastowanym dworcu, nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi.

To od razu przyniosło nowy element do jej całkiem nowego życia. Od teraz wszystko miało się kręcić wokół niej, musiała wdrożyć w siebie więcej egoizmu, przestać oglądać się na przeszłość, a już najbardziej potrzebowała wolności od innych. Niezależności.

Torbę postawiła na ziemię, usiłując skupić rozespane myśli. Była już u swego celu. Teraz musiała wymyślić, co robić dalej.

Powieki Liz niesamowicie się sklejały senną mazią. W takim stanie nie mogła nawet zdecydować się na następny krok. Gdzieś w głębi jej umysłu stukała myśl o ciepłym łóżku i przyjemnym zapachu mleka. Tylko zmysłom wciąż nie podobało się to miejsce, jakby coś przeczuwała.

Potrząsnęła głową i zmusiła oczy do otworzenia się. Żadnych przeczuć. Miała tego o wiele za dużo w swoim przeszłym, kosmicznym, trującym świecie. Teraz musiała użyć pełni swojego rozumu i sił, żeby dostać choć skrawek zasłużonego odpoczynku. Tu nikt nie będzie jej wyręczał, ani traktował jak porcelanowej laleczki. Tu miało nie być przeczuć ani wizji!

Schyliła się, by podnieść bagaż. Czyjeś ciało uderzyło w nią, odbijając się gwałtownie, ale pozostawiając trwałą skazę... W czarno-białych błyskach przed jej oczami przesunęły się obrazy. Jakby wycięte z filmu sensacyjnego albo nawet science-fiction. Zimno, śnieg, dziecko zabijające gołymi rękoma żołnierza.

Płuca Liz zażądały dodatkowej dawki powietrza, gdy tylko wizja opuściła jej głowę pozostawiając jedynie mrowienie w koniuszkach nerwów.

* * *

— Rozejrzyjmy się – zabrzmiało to jak rozkaz, choć wypowiedziane miękko i cicho
Chłopak bez jakiegokolwiek sprzeciwu podążał za Max. Oczy obojga błyskawicznie wychwytywały najdrobniejszy szczegół wewnątrz hali. Każdy podejrzany mankament został zakodowany w głowie z prędkością światła.

Rozdzielili się. Nie było czasu na ustalanie planów ani tym bardziej na zachowywanie spokojnego dystansu. Przynajmniej nie dla niego. Jeśli tylko ktoś wyda się szkodliwy w jakikolwiek sposób, od razu go zdejmie. Tak był nauczony. Tak żył. Nie było czasu na łudzenie się, że ktoś go wyręczy.

Zerknął w stronę współtowarzyszki. Pewnym krokiem szła w stronę mężczyzny z gazetą. Źrenice powiększyły się, chwytając wyraźne odkształcenie kieszeni. Już stąd mógł podać prawdopodobny model broni.

Przyspieszył, nie odrywając wzroku od swojego celu. Nieprzewidzianie ktoś znalazł się na jego drodze.

Nad wyraz rozwinięty układ nerwowy przesłał natychmiastowy impuls, który pociągnął za sobą dziwne mrowienie. Takie niepokojące uczucie w dole żołądka.

'Pierwsza zasada – wykonać zadanie' zignorował chwilową słabość emocjonalną i powrócił do wcześniejszego zajęcia. Jego zmysły napięły mięśnie, wydzieliło się więcej adrenaliny, już prawie biegł. Wystarczył tylko przebłysk broni, a wiedział co się za chwilę stanie. On musiał się pozbyć wrogów. Ochroną świadka niech się zajmie Max.

Złapał mocno nadgarstek mężczyzny, wytrącając mu broń z ręki. Dwa kolejne płynne ruchy wystarczyły do całkowitego obezwładnienia.

Jednak zaczęło się piekło, które mógł przewidzieć

* * *


Liz momentalnie uniosła głowę, wbijając wzrok w plecy osobnika, który ją potrącił. Gdyby to było Roswell, opuściłaby głowę i z rumieńcem przeprosiła. Była zbyt przyzwyczajona do tego, że wszyscy robili z niej wycieraczkę. Tutaj już nie miała zamiaru być gąbką, która chłonęła błędy innych. O nie! Miała zamiar nawet nawrzucać temu chłopakowi i wreszcie uwolnić na powierzchnię swoją frustrację.

Pierwszy strzał poszybował w sufit. Nastąpiła chwilowa cisza, jakby wszyscy znajdujący się na dworcu umarli. Bystry wzrok ciemnych oczu uchwycił dwie postacie, które w zawrotnym tempie powaliły na ziemię kilku napastników.

Każda normalna osoba na jej miejscu padłaby na ziemię i modliła się o życie, o szczęście. Ale dla niej to było już jak chleb powszedni. Strzelaniny, strach, noc, skakanie z mostu, kłamanie, napadanie, włamywanie... w ciągu dwóch lat złamała chyba wszystkie możliwe prawa.

Przyznawała jednak, że to stanowiło niezłą szkołę życia. Teraz wokół niej szybowały kule, a ona ze stoickim spokojem obserwowała jak bandyci kolejno padają na ziemię.

Bardziej od możliwości śmierci przerażał ją ten widok. Dwójka na pozór zwykłych ludzi pokonała z łatwością kilku drabów. Nadludzka szybkość i zwinność, duża siła, płynne ruchy... To zbyt przypominało kosmiczną genetykę.

Czy kosmici opanowali już całą Ziemię?

Ale to nie mogli być kosmici – podpowiadał jej racjonalizm. Przecież wystarczyłoby unieść dłoń, nie musieli...

Nie zdołała dokończyć analizy, kiedy usłyszała kolejny strzał. Po chwili poczuła ostre szarpnięcie i napór czyjegoś ciała.

* * *

Oboje rzucili się w wir walki. Max była świetna w tym co robiła i przez chwilę z uznaniem jej się przyglądał. Tylko chwilę. Pochłonęły go inne sprawy. 'Wykonać zadanie'. Kolejnych dwóch mężczyzn, wyglądem przypominającym kafarów, wylądowało na ziemi.

Asekuracyjnie rozejrzał się dokoła. Ludzie w popłochu kierowali się do wyjścia. Max natomiast pochylała się nad jakimś ciałem. Nie miał wątpliwości, że był to świadek. Martwy świadek.

Wykonał dwa kroki do przodu, gdy zmysły obróciły go o sto osiemdziesiąt stopni. Zza rogu wyłonił się postawny mężczyzna w szarym płaszczu. Mierzył do niego. Na linii ognia stała jednak dziewczyna.

Alec zmrużył oczy. Dlaczego do cholery stała w miejscu? Dlaczego nie uciekła?

Nie było czasu myśleć. Padł strzał. Szybciej niż to było możliwe, znalazł się tuż przy niej, używając swojej siły do zepchnięcia jej ciała z toru pocisku. Oboje runęli na ziemię.

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część