_liz

Shattered like a falling glass (28)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XXVIII

Słona woda strużką wlała się pomiędzy rozchylone usta. Nie zastanawiała sie nad tym, co robi, chyba jeszcze do niej nie docierało, co właśnie zaszło. Wybiegła wąskim korytarzem, potrącając po drodze Max. Guevara ze zdumieniem odprowadziła wzrokiem zapłakaną i roztrzęsioną istotę. Coś się stało i nie tylko ona to zauważyła. Hotaru po chwili wahania pobiegła za Liz. Biggs i Max wymienili krótkie spojrzenia. Nie było wątpliwości – 494 coś przeskrobał.

Impuls momentalnie szarpnął ciałem Guevary. Obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i szybkim krokiem wparowała na salę, przeskakując barierki i lądując miękko kilka kroków od pianina.

— Alec – jej głos dawno nie przybierał tego groźnego i rozgniewanego tonu
Zielonookie powędrował na nią niechętnie wzrokiem. Przewrócił oczami i wstał. Całkowicie ignorując rozjuszoną brunetkę, skierował się w stronę wyjścia.

Nie podejrzewał jednak, że tym razem nie ujdzie mu to na sucho. Błyskawicznie dopadła do niego, chwytając za kurtkę i szarpiąc w swoją stronę. Gibko gnąc ciało i obracając się, udało mu się wyrwać.

— Co ty wyprawiasz? – z wściekłością i zdziwieniem spojrzał na nią, mechanicznie zaciskając pięści
Max była w pełni przygotowana do zadania ciosu.

Ułamek sekundy, a pierwszy kopniak podciął mu łydkę, powalając go na podłogę.

— Za to, że jesteś dupkiem.
Podniósł się z ziemi, wbijając w nią mordercze spojrzenie. Dwa ciosy – w brzuch i w szczękę również nadeszły niespodziewanie.

— Za to, że zraniłeś Liz.
Jeden ostry wykop w splot słoneczny wydobył z niego jęk bólu.

— A to na przyszłość, gdybyś spróbował się do niej kiedykolwiek zbliżyć.

Nim zdołał cokolwiek powiedzieć, odwróciła się do niego plecami i stanowczym krokiem wyszła, pozostawiając zdruzgotanego Aleca i kilkunastu zszokowanych mutantów.

* * *

Kobaltowe oczy z każdą chwilą stawały się coraz ciemniejsze. Już od kilku minut wpatrywała sie w drobną brunetkę skuloną pod murem i kołyszącą się w tę i z powrotem. Nie musiała pytać, by wiedzieć kto jest winien, ale niepokoił ją aż tak krytyczny stan dziewczyny.

Liz nie reagowała na żadne słowa. Kiedy usiłowała jej dotknąć, trzęsła się jakby miała epilepsję. Ciemne oczy wypełniały jedynie łzy, a wszystkie inne uczucie wyparowały. Tylko pustka zwilżona kryształkami płynnej soli. W dolną wargę wbijały się zęby, wydobywając spod różowego naskórka krew.

Hotaru zaklęła cicho i usiadła na zimnym asfalcie przed brunetką. Nie miała pomysłu jak ją stad zabrać czy uspokoić, ale nie wchodziło w grę pozostawienie jej tutaj samej. Przyglądając sie jej z troskę, w głębi ledwo hamowała gniew. Naprawdę miała nadzieję, że Alec się zmienił, że wreszcie podszedł do czegoś poważnie. Niestety właśnie udowodnił, że do dojrzałości brakuje mu sporo. Za to niewiele brakowało mu do tego, by została z niego mokra plama.

* * *

Strumienie lodowatej wody spływały po ciele Aleca. Ale nie mogły zmyć wyrzutów i cierpkiego poczucia winy. Każda kropla uderzała w jasną skórę, pozostawiając niewidoczne blizny. Szum wodnej kaskady nie potrafił zagłuszyć jednak wrzeszczących myśli.

Zamknął oczy, wspierając się obiema dłońmi i zimne kafelki. Mięśnie napięły się od niepohamowanej chęci zniszczenia czegoś lub chociaż drobnego fizycznego wyżycia się na czymś.

Z każdym kolejnym oddechem wracały wszystkie wspomnienia. Nawet nie wiedział, że są aż tak głęboko wyryte w jego pamięci. A teraz decybelami rozsadzały od środka jego czaszkę.

~*~

Uśmiechnął się. Gdy była najedzona o wiele łatwiej się z nią rozmawiało. Przyjemniej. Może dlatego, że wtedy wypowiadała wszystko świadomie.

— Nie wiedziałem, że w tak niepozornej osobie mieści się tyle jedzenia – rzucił złośliwie
Tym razem to Liz przechyliła się w jego stronę. Oblizując usta, wydobyła z siebie ciche mruknięcie.

— Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – powiedziała cicho, niesamowicie zmysłowym tonem – I się nie dowiesz – dodała już naturalnie
*
Szmaragdowe oczy odnalazły jej postać. Rozjaśniły się nieco, widząc ją całą i zdrową. Podszedł, stając tuż przy niej i przyglądając się jej.

— W porządku?
Przytaknęła bez słowa. Ciągle nie mogła się oderwać od zimnego muru. Dopiero gdy ciepłe opuszki palców pojawiły się na jej nadgarstku, drgnęła.
*

— Nie będę mieszkać u Hotaru – powiedziała stanowczo
Na ustach Alec'a znów pojawił się uśmieszek.

— Wolisz nocować u mnie? – zapytał tym miękkim głosem, roztapiającym siłę woli
*
Leniwy uśmieszek pojawił się na jego ustach, kiedy podszedł a ona się nie odsunęła. Musiał przyznać, że bardzo go to zaskoczyło. Podejrzewał, że gdy tylko się pojawi będzie się rumieniła i szukała ucieczki. Powoli wsunął dłoń na jej talię, przysuwając ciało Liz bliżej. Dużo bliżej. Za blisko.
*
Wysunęła język, zwilżając nim usta. Zielone oczy błyskawicznie wychwyciły ten ruch, który stanowił ostateczny bodziec dla Alec'a. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, musnął wargami rozchylone usta Liz. Delikatnie, rozkoszując się słodkim karmelkowym smakiem. Nie wyobrażał sobie, że będzie aż tak przyjemnie. Po chwili zauważył jak jej powieki się przymykają a jej usta zaczynają odwzajemniać pocałunek. Miękko i powoli, jakby oboje muskali bańkę mydlaną. Aż język Alec'a rozdzielił wargi Liz, wsuwając się niepewnie do jej buzi. Jęknięcie, które usiłowało wymknąć się z jej ust, zawibrowało w gardle.
*

— Rachel.
Nie miał pojęcia czemu jej o tym mówi, dlaczego zdradza jedną z najgłębszych i najboleśniejszych tajemnic swojej przeszłości. Kilka lat a on ciągle nie umiał się oderwać od tamtego uczucia.
*

— Nie chce, żebyś odchodził. Nie możesz przecież tak uciec i zostawić ich tu. Nie zostawisz Max, Hotaru ani Biggsa, prawda? – Alec usiłował jej przerwać i coś powiedzieć, ale nie dawała mu szansy – Powiedz mi, że nie odejdziesz... Nie zostawiaj mnie...
To ostatnie zdanie zaskoczyło ich oboje. Liz nie spodziewała się, że jej blokada przepuści to osobiste pragnienie. On nie spodziewał się tego od niej usłyszeć.
*

— Przepraszam – jej głos nie stanowił rozpaczy biednej dziewczynki, ale żal i furię, złość na samą siebie – Znów wszystko niszczę...
Alec ze zdumieniem obserwował tę niespodziewaną reakcję. Pierwszy raz widział jej łzy. I to były łzy dla niego. Przez niego.
*

— Jestem niebezpieczny Liz... – ostrzegawczo powiedział

— Nie ważne. – nadzieja kipiała w niej

— Nie wiesz na co się porywasz...

— Wiem.

— Jesteś pewna, że tego chcesz? – kolejny krok w jej stronę
*
Chryste, jak on ją kochał. Tak, z cała pewnością kochał. K o c h a ł . Całą jej postać. Lęki, cierpienia, obłędy, calusieńką emocjonalność. Pasje, uśmiechy, radości, szaleństwa, wszystkie skrajności. Psychikę, która innych mogła przerażać, on podziwiał. Dusze, w której można było tonąć a i tak wydawała się niezbadana. Umysł o nadludzkiej wytrzymałości i błyskotliwości. Ciało, tak bardzo kuszące i lgnące do niego. Z d e c y d o w a n i e ją kochał.
*

— Alec – szepnęła cicho, a jej oddech odbił się od jego szyi – Ufasz mi?
*
Zielony wzrok błądziły po kremowej skórze, chwytając z łaknieniem każdy drobny wstrząs, który jeszcze się przemieszczał po synapsach nerwowo-mięśniowych. Niepozorne ciałko ciągle wtapiało się w niego. I choć nie poruszali się już od kilku minut, wszystko w jego wnętrzu tętniło ta samą mocą, co wcześniej.
*
Nie podejrzewał, że będzie aż tak bolało widzieć tę jedną łzę, toczącą się powolutku po jej policzku w dół.


~*~

Powinien już dawno zrozumieć, że w jego życiu nie ma szans na coś trwałego. Albo z jego winy ginęły bliskie mu osoby albo sam zabijał w nich życie. Liz zapewne ma go teraz za odrażającego, pozbawionego uczuć oszusta, który ją wykorzystał. Może tak było lepiej? Łatwiej będzie jej odejść, bez wiedzy o tym, ile on musiał poświęcić by mogła spełnić swoje marzenie, by mogła oddychać wolnością i szukać tego, co miała początkowo znaleźć w Seattle.

Poza tym w całym tym morzu powodów było kilka kropel strachu, jaki wlał Evans. Może i Alec go pokonał, dał mu nauczkę, a Liz wyraźnie mu powiedziała, że nie chce go widzieć. Ale Max wydawał się być upart i nie wiadomo, co jeszcze by wymyślił by ją odzyskać. Nie mógł stawiać na tej szali życia pozostałych tylko po to, by móc ją przy sobie zatrzymać.

Nie mógł postawić na pierwszym miejscu swojego uczucia, kiedy kolidowało ono z jej pragnieniami.

Zwinął prawą dłoń w pięść i z całej siły uderzył w ścianę. Kafalek pękł.

* * *

Ułożyli ją na łóżku. Ale nieposłuszne drobne ciałko nie chciało leżeć i ciągle podnosiło sie do siadu. Nawet Biggsa nie mógł sobie z nią poradzić. Zakrwawione usta mamrotały coś, a ciemne oczy błądziły dokoła. Przez chwilę mieli wrażenie, że naprawdę zwariowała, dopóki z jej gardła nie wydobył się zdenerwowany krzyk:

— Zostawcie mnie wszyscy w spokoju!

Odtrąciła rękę Hotaru i opadła na łóżko. Teraz nawet nie drżała, tylko sztywno leżała z zaciśniętymi powiekami. Ze stanu szaleństwa w stan katatonii.

Kobaltowe oczy wypełnił nagły niepokój. Chyba pierwszy raz w życiu poczuła strach, który nie wiązał sie ani z nią samą ani z możliwością śmierci. Zupełnie obcy, niepozorny lęk o to, że Liz może cierpieć. Oderwała wzrok od drobnej brunetki i zaciskając zęby skierowała sie w stronę wyjścia. Chciała trzasnąć drzwiami, ale uniemożliwił jej to Biggs. Wybiegł za nią i zamykając drzwi jedną ręką, drugą złapał H. za przedramię.

— Co ty robisz? – syknął
Niebieskie spojrzenie pełne furii wbiło się w niego. Doskonale wiedział, co zamierzała zrobić, nie musiał pytać.

— Max już mu dołożyła – sam odpowiedział na pytanie – Ty nie musisz.
Bez słowa szarpnęła ręką, wyrywając się z uścisku. Ale nie odeszła, chociaż ciągle miała ogromną ochotę wparować do mieszkania Aleca i d o b i t n i e mu wyjaśnić, co o tym myśli.

— A gdyby to dotyczyło ciebie – miękki głos Biggsa nigdy jej nie atakował tylko na spokojnie tłumaczył – Chciałabyś, żebym skopał faceta? Czy wolałabyś sama się tym zająć?

Rozedrgany wzrok stopił się z ciemnymi tęczówkami 593. jęknęła. Miał rację, ale ona wciąż nie mogła się powstrzymać przed wyładowaniem agresji. Wszystko zaczynało się komplikować.

* * *

Otworzyła oczy słysząc zamykane drzwi. Odeszli. Wreszcie. Kilak głębokich oddechów i powoli odzyskiwała świadomość. Ciętymi ranami na delikatnym naskórku powracało wspomnienie sprzed godziny.

Nie. To nie mogło być prawda. To sie jej przyśniło. To tylko chora wyobraźnia.

Chwiejnym krokiem zwlokła się z łóżka. Ciągle miała zamglony wzrok i nie miała pojęcia, w która stronę skierować obolałe ciało. Warga piekła ją niemiłosiernie, policzki paliły od zaschniętych łez. Drobnymi krokami, ledwo łapiąc równowagę, dotarła do łazienki.

Musiała zmyć z siebie to potworne uczucie, smak gorzkich łez, bezradność. Odkręciła zimną wodę i nawet nie zdejmując ciuchów weszła pod prysznic. Koraliki lodowych kropel rozbijały się na zmęczonej i podrażnionej skórze. Jęki rozpaczy i szoku termicznego drgały na spierzchniętych wargach.

— Dostałem to czego chciałem. Czemu miałbym żałować.

Oparła się plecami o kafelki. Nie przypuszczała, że to może tak boleć. Ale to chyba brało się z nadziei, że takie rany już nigdy nie zostaną jej zadane.

— Tylko sex.

Drobne ciało osunęło się w dół bezwładnie. Zimna woda spływająca w dół mieszała sie z gorącymi łzami. Drgawki targały nią z każdą kolejną sekundą, z każdym oddechem, z każdą kolejną myślą o Alecu. Świadomość odpłynęła z przeszywającym bólem aż świat całkiem zanikł i zamknęła oczy.

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część