_liz

Shattered like a falling glass (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VI

Zarzucił kurtkę na plecy. Dwa kroki w stronę drzwi. Na chwilę jeszcze przystanął i obrócił głowę. Jasne włosy dziewczyny , nieco potargane zlewały się w jedno z kremową pościelą. Chyba miał jakąś słabość do blondynek. Ta-jakkolwiek-jej-na-imię-bo-mało-go-to-obchodzi była blondynką, kilka innych wcześniejszych bezimiennych też miało jasne włosy, nawet Hotaru była pełnoprawną blondynką.

Lekki uśmiech przemknął po jego twarzy. Dziewczyna spała. On wychodził. Taki był już mechanizm. Nigdy nie zostawał na dłużej. Bywało, że kolejna jego ofiara nie spała, gdy chciał wyjść. Wtedy uśmiechał się do niej i gładko kłamał, że zadzwoni.

Kłamstwo stare jak świat.

Zamknął za sobą po cichu drzwi. Jego oczom ukazał się kolejny piękny widok. Piękny dla niego. Zielony motor wiernie czekał na niego. Uwielbiał jazdę. Czuł się wtedy całkowicie wolny. Nie tylko uwolniony od zasad narzucanych przez system, ale i od tego wszystkiego co ewentualnie w nim zalegało. Zero problemów, zero stresu i balastu uczuciowego.

* * *

Liz zbudziła się z ogromnym bólem głowy. Był on jednak jedynie wynikiem głodu. Skrzywiła się, gdy już po otwarciu powiek jej żołądek skręcił się nieznacznie. Od dwudziestu czterech godzin nic nie jadła. Organizm nie znosił tak gwałtownych zmian. Czuła jak kwasy żołądkowe przelewają się w pustym żołądku ciągnąc gorzki posmak do jamy ustnej. Kiedy spała nie miała tego problemu.

Teraz każdy najmniejszy ruch tylko pogłębiał uczucie pustki w jelitach i osłabiał siły. Zakładając na siebie ciuchy, myślała tylko o kubku gorącej kawy o świeżych tostach.

— Ugh... – jęk wydobył się z jej ust na samą myśl o jedzeniu
Musiała znaleźć jakiś bar, żeby napchać się chociażby tłustymi frytkami. A potem prawdopodobnie będzie musiała znaleźć pracę, żeby nie zginąć w pierwszym tygodniu pobytu tutaj.

Wyjęła ostatnie pieniądze jakie miała schowane w torbie. Miały być jej biletem powrotnym. Teraz jednak potrzebowała jakiegokolwiek spełnienia potrzeb fizjologicznych. Co więcej, jeszcze nie wiedziała gdzie w tym mieście można cokolwiek wepchnąć w swój układ pokarmowy. A kolejne godziny szukania prowadziły ją w głodny stan agonii.

Zamknęła za sobą drzwi, krzywiąc się kolejny raz. Jeśli szybko czegoś nie zje, to zemdleje.

* * *

Wjechał na zatłoczoną ulicę. Odgłos motoru gubił się w hałasie dziennego zamieszania. Czekał aż korek uliczny wreszcie się rozplącze i będzie mógł jechać dalej. Rozejrzał się, zastanawiając w którą teraz stronę skręcić. Prawo czy lewo?

Kiedy przesuwał wzrok z lewego krańca poprzecznej jezdni na kraniec prawy, mignęła mu przed oczami znajoma postać. Automatycznie przystosował soczewkę oka do odległości – swoją droga, całkiem przydatna zdolność. I oto miał już osóbkę podaną na tacy.

Ciemne włosy plątał złośliwy wiatr, jednocześnie zmuszając ciało do skulenia się. Dłonie zaciskały się wokół brzucha, jakby chroniąc wnętrzności przed wyskoczeniem. Przyjemnie kawowa skóra przyblakła. Oczy błędnie rozglądały się dokoła, szukając celu.

Uśmiechnął się lekko.

Dzień zaczynał mu się całkiem przyjemnie. Może i nie znał się za dobrze z drobną brunetką, może go nie obchodziła, ani on jej. Ale mimo wszystko robiło mu się cieplej na myśl o spotkaniu z nią. Wydawała mu się być niezwykle naturalna. Seattle było miejscem, gdzie praktycznie nikt nie był sobą i oto w tym mieście pojawia się osoba, która tchnie czymś zupełnie nowym i jednocześnie bliskim.

Podjechał do chodnika, na którym stała. Zatrzymał się tuż przed nią, przykuwając uwagę nie tylko jej, ale i kilku innych przechodniów.

— Hej, mała – rzucił do niej z rozbawieniem

Stanęła jak wryta, wpatrując się w niego jak w halucynację spowodowaną głodem. I nie miała pewności co bardziej ja zaskoczyło. Sama jego obecność czy może określenie jakim ją obdarzył. Zamrugała niepewnie. Diabelski uśmieszek w kącie jego ust upewnił ją, że to nie złudzenie. Najbardziej seksowny chłopak jakiego widziała (nie licząc Brada Pitta) siedział na motorze i wpatrywał się w nią. Co więcej, nazwał ją per „mała”. Może i jej umysł dział wolniej poprzez fizyczne załamanie, ale jeszcze potrafiła kojarzyć i odpowiednio reagować.

Zacisnęła ramiona mocniej wokół brzucha i posłała chłopakowi chłodne spojrzenie.

— Małe to ty wiesz co masz... – powiedziała kąśliwie, kompletnie nie mając ochoty na jego towarzystwo – ...mózg.

Czekała aż mina mu zrzednie, obróci się i odjedzie. Naprawdę nie była w nastroju, żeby znosić jego charakterek, który już dawał jej się we znaki. Ale ku jej zaskoczeniu Alec tylko się roześmiał. Miał zareagować zupełnie inaczej, a tymczasem zsiadał właśnie z motoru i wykonywał krok w jej stronę. Zielone oczy momentalnie uwięziły w swoim czarze jej spojrzenie i choć bardzo się starała, nie mogła oderwać wzroku.

Gdy tylko jego ręka wyciągnęła się w do niej, od razu odsunęła się. Nie żeby się go bała czy własnych reakcji, ale jej organizm był tak wyuczony. Od kilku tygodni tylko się odsuwała, nie pozwalając nikomu wkroczyć na nieodpowiedni teren jej osobistych spraw.

Nieoczekiwana reakcja Liz najwyraźniej nieco zaskoczyła Alec'a, a może i nawet zaniepokoiła. Mógł się spodziewać wszystkiego, ale nie tego. Gdyby jeszcze bała się jego... czuł jednak, że ten strach jest o wiele głębszy. Coś w nim chciało wyciągnąć to z niej za wszelką cenę, a potem zaleczyć wszystkie rany. Mało go obchodzili inni i ich problemy, własnych miał za dużo. A mimo to nie podobała mu się myśl, że ta mała osóbka może cierpieć.

— Co się dzieje? – zapytał, przyglądając się jej
Nie sądziła, że jego ton może mieć tak powazny odcień. Od razu wzięła się w garść.

— Nic. – odpowiedziała szorstko, usiłując oderwać spojrzenie od zielonych oczu. Na próżno.

Rozejrzała się. Ciągle nie wiedziała, gdzie powinna iść, żeby jak najszybciej znaleźć coś do jedzenia. Czuła pytający wzrok Alec'a na sobie. Nie miała zamiaru z niczego się spowiadać ani tym bardziej prosić o pomoc.

Najwyraźniej chłopak potrafił czytać w myślach:

— Podwieźć cię gdzieś? – jego głos znów był zadziorny i aksamitnie niski
Liz zatrzymała wzrok na jego twarzy. Znów ten przeklęty uśmiech. Potem zerknęła na zieloną maszynę stojącą tuż za nim. Prychnęła.

— Dzięki. Ale nie mam skłonności samobójczych.

W życiu nie jeździła na motorze. Ba, nawet nie miała z żadnym kontaktu. Nie licząc maszyny Michaela, do której i tak nie pozwalał się nikomu zbliżyć. Wystarczyło wyciągnąć dłoń, a on dostawał białej gorączki. Nawet gdyby miała okazję się na jakimś przejechać, to nigdy nie wsiadłaby na niego z chłopakiem. Poprawka! Nie wsiadłaby na motor z najbardziej pobudzającym i pewnym siebie chłopakiem, czyli Aleciem.

— Boisz się? – wyszeptał wprost do jej ucha
Nawet nie zauważyła, gdy podszedł tak blisko. Dopiero teraz poczuła ciepło jego ciała i gorący oddech odbijający się od jej policzka. Dłonie miały ochotę przesunąć się po jego klatce piersiowej, powstrzymywała je siłą. Cóż za bezczelność ze strony jej ciała, że tak reagowało. Cóż za bezczelność z jego strony, że to wykorzystywał. Poczuła kolejny miękki szept na swojej skórze.

— Nie bój się. Jestem niegroźny... o tak wczesnej porze.

Dosłownie poczuła jak kąciki jego ust się unoszą. A ona tylko modliła się o to by nie ścisnął się jej żołądek i by się czasem nie zgodzić na jego propozycję. Gwałtownie się obróciła, uderzając falą włosów w twarz Alec'a. Miała zamiar odejść, chociaż nogi trzęsły się jej niesamowicie. Wykonała jeden krok, gdy dłoń chłopaka zacisnęła się na jej przedramieniu.

Przypomniała jej się chwila, kiedy Max ją w ten sposób zatrzymał. Ale te uściski różniły się od siebie. Tamten był władczy i pełen gniewu mieszanego z wyższością. Ten był delikatny i nawet nieco opiekuńczy. Nie mogła się powstrzymać, ponownie obróciła się do niego twarzą.

W tym momencie jej żołądek skręcił się w ósemkę, wydając z siebie wiadomy odgłos głodu. Na bladej z osłabienia skórze pojawił się rumieniec. Była pewna, że zaraz jej uszy wychwycą szyderczy śmiech. Alec jednak tylko się uśmiechnął i pokręcił głową. Nawet nie zadawał pytań, tylko pchnął ją w stronę motoru.

* * *

Zapach świeżej kawy przywracał ją do życia. Z prawdziwym apetytem zjadała tosty. To były najgorsze tosty jakie kiedykolwiek jadła, ale teraz to nie miało znaczenia. Ważne, że wypełniały brzuch.

Alec rozpierał się po przeciwnej stronie stołu, przyglądając się jej z zaciekawieniem. Co jakiś czas rzucał spojrzenie za jej plecy, upewniając się, że motor wciąż stoi na zewnątrz. Pochylił się nad blatem, wspierając o niego łokciami. Zielone oczy wbiły się w różowe usta Liz, w których co chwilę znikały kęsy jedzenia.

— Masz niezły apetyt – stwierdził z rozbawieniem i jednoczesnym zaskoczeniem
Spojrzała na niego i popiła wszystko gorzką kawą. Skrzywiła się na paskudny smak kofeiny.

— Taaak – powiedziała przeciągle – To nienormalne by jeść, gdy się jest głodnym, co?

Uśmiechnął się. Gdy była najedzona o wiele łatwiej się z nią rozmawiało. Przyjemniej. Może dlatego, że wtedy wypowiadała wszystko świadomie.

— Nie wiedziałem, że w tak niepozornej osobie mieści się tyle jedzenia – rzucił złośliwie
Tym razem to Liz przechyliła się w jego stronę. Oblizując usta, wydobyła z siebie ciche mruknięcie.

— Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – powiedziała cicho, niesamowicie zmysłowym tonem – I się nie dowiesz – dodała już naturalnie

Jego wzrok nie odrywał się od jej ust, z których przed chwilą wypłynęły te słowa. Ocknął się dopiero, gdy kelnerka postawiła przed nim szklankę z koktajlem. Koktajlem, którego nie zamawiał. Wystarczyło tylko, że spojrzał na dziewczynę w różowym uniformie.

— To na koszt firmy – przyznała z uśmiechem i puściła do niego oko
Uśmiechnął się tryumfalnie i zamierzył wzrokiem cała jej postać. Liz przewróciła oczami i mruknęła:

— Feromony...


Zielone spojrzenie błyskawicznie powróciło na jej twarz. Lewy kącik ust uniósł się nieznacznie do góry. Znów użył przyjemnie cichego i niższego tonu, który pobudzał te nuty kobiecości i zmysłowości, o istnieniu których nie miała pojęcia.

— Hmm... wiem o feromonach więcej niż ty.

To miało zabrzmieć jak groźba czy forma kwalifikacji? Liz tylko prychnęła i odsunęła się. Wolała nie poruszać takich tematów. Nie dość, że nie była do tego przyzwyczajona, to bała się, że jeszcze dowie się czegoś nowego. Od niego.

Taka reakcja niesamowicie mu się spodobała. Przewrotny uśmieszek zmieszał ją jeszcze bardziej. Była pewna, że feromony, hormony i wszystkie inne biologiczne zagadnienia o ciele miał w małym paluszku. I podejrzewała, że jedno skinięcie tym paluszkiem rzucało pod jego stopy dziesiątki dziewczyn. Nie wiedziała co je bardziej nęciło – siła zielonych oczu, diabelski uśmiech, zmysłowy głos czy boskie ciało. A gdyby te wszystkie elementy złączyć razem – mógłby dręczyć samą swoją obecnością. Być przy nim, czuć jego wewnętrzną energię i jednocześnie nie móc się do niego zbliżyć.

Zbierała w sobie siłę, by znów mu spojrzeć w oczy, nie rumieniąc się. Zwilżyła usta, nawet nie wiedząc, że jego wzrok chwyta zachłannie każdy ruch jej języka.

— Uważaj. Wiem sporo o biologii – powiedziała, jakby opowiadała o zwykłej codziennej czynności

— Stosowanej? – zapytał pochylając się w jej stronę
Czy jemu tylko jedno chodziło po głowie? Ona sama miewała chwile, gdy wszystko kojarzyło jej się tylko z jednym, ale on bił wszelkie rekordy.

— Nie! – prawie wrzasnęła

Zaśmiał się i rozchylił usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, gdy zadzwonił jego telefon. Mruknął coś niezrozumiałego i odebrał.

— Co jest H.?

Liz zamrugała gwałtownie. Jej ciało słabło z każdą sekundą, odkąd tylko odebrał telefon. Wszystko straciło kolor, a przed jej oczami przesunął się dziwny obraz. Wizja. Ciało jakiejś dziewczyny leżało na podłodze. Wiła się w drobnych spazmach. Wizja zniknęła w momencie, kiedy Alec się rozłączył. Nim zdołał coś z siebie wykrztusić, ona powiedziała:

— Max...


c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część