_liz

Shattered like a falling glass (7)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VII

— Max...

Alec stanął osłupiały. Nie rozmawiał przecież tak głośno ani nie wypowiadał tego imienia. Skąd mogła wiedzieć? Hotaru wspominała, że dziewczyna jest inna, ale nie sądził, że to była prawda. Może jednak była swojego rodzaju mutantem. Podobnym do nich. Przecież doskonały słuch to jedna ze zdolności.

Nie było czasu na zadawanie pytań. Nie teraz.

Nim zdążył nawet otworzyć usta, Liz już stała i kierowała się do wyjścia. Jeśli słyszała cała rozmowę, będzie musiała się z tego wyspowiadać. Jeśli jest X5...

* * *

Weszli do mieszkania w momencie, gdy Hotaru usiłowała pomóc dygocącej Max położyć się na kanapie. Dziewczyna była na wpół świadoma.

— Gdzie tryptofan? – Alec zapytał od razu
Niepotrzebnie. Wiedział, że gdyby tabletki były w domu, to nawet by mu nie wspomniały o kolejnym ataku. Skoro jednak zadzwoniły, oznaczało to, że fiolka jest pusta.

Syknął tylko i wyjął komórkę. Musiał się spieszyć. Każda minuta mogła być znacząca.

Liz tymczasem stała bezradnie, przyglądając się całemu zajściu. Przez jej umysł przelatywały urywki informacji, zlewając się w całość. Konwulsje + tryptofan = epilepsja. Naukowy mózg błyskawicznie odnalazł pośrednie rozwiązanie.

— Mleko – powiedziała głośno – Można jej podać mleko.

Alec prychnął, czekając na połączenie. Hotaru spojrzała na Liz i rzuciła zimno:

— Wiemy. Problem w tym, że go nie ma.
Nie ma mleka. Dla Liz było to dość niepojęte, jak abstrakcja. U niej w Roswell zawsze było mleko. Praktycznie wyrosła w przekonaniu, że jest ono w każdym domu.

— Musisz mieć mleko – wymamrotała w szoku

— Chyba wiem co mam w lodówce! – wrzasnęła blondynka

Max tymczasem dostawała silniejszych drgawek. Wzrok Liz przesunął się na Alec'a, który już z kimś rozmawiał, szucając urywkowe zdania w trybie rozkazującym. A potem jej oczy odnalazły kuchnię. Zerwała się momentalnie z miejsca i wbiegła za ladę. Szklanka. Kran. Woda. Strumień wypełnił naczynie prawie po brzegi. Czuła jak zielone oczy wbijają się w nią. Nie było czasu na wyjaśnienia.

Dłonie zaczęły się rozgrzewać. Nie miała pojęcia jak to zrobić i co właściwie robiła. Wiedziała tylko, że to potrafi. Przeźroczysty, zimny płyn szybko zaczął mętnieć i zmieniać zabarwienie. Liz zmarszczyła brwi obserwując jak spod jej palców wydobywa się jasne światło. Substancja miała mlecznobiały kolor. Dziewczyna zanurzyła usta w napoju.

Mleko.

Prawdziwe, ciepłe mleko. Obróciła się momentalnie i zaniosła szklankę do pokoju, podając ją Hotaru.

— To mleko! – kobaltowe oczy rozszerzyły się w zdumieniu
Liz sama była zaskoczona. Z tym, że ona miała większe pojęcie skąd wzięło się to mleko. Blondynka bez słowa podała natychmiast szklankę Max, pomagając jej utrzymać naczynie w dłoni.

Nie minęło kilka minut, gdy do drzwi ktoś zapukał. Liz tylko usłyszała skrawki rozmowy i po chwili Alec podawał Max jakieś tabletki. Nie było wątpliwości, że to tryptofan.

Emocje powoli opadały. Ale tylko te związane z atakiem epilepsji. W głowach pozostałych rodziły się inne pytania. Liz doskonale wiedziała, że zostanie teraz zasypana nimi. Musiała się przed tym ochronić, a najlepszą formą obrony jest atak.

— Co się tu dzieje? – zapytała miękko, ale z nutą strachu
Max wciąż ściskała w dłoniach szklankę z mlekiem i unikała odpowiedzi wbijając w nią usta. Hotaru błądziła wzrokiem po całym mieszkaniu. Tylko Alec nieustannie się w nią wpatrywał. Dobrze wiedział co jej chodzi po głowie. Znał tę taktykę.

— Moglibyśmy zadać ci to samo pytanie – powiedział niesamowicie naturalnym, niezmąconym tonem

Liz zacisnęła usta i cofnęła się o krok. Coś w środku niej krzyczało, że powinna uciekać, ale wszystko inne cicho podszeptywało, że może im zaufać. Widziała wiele zaskakujących rzeczy dziejących się w ich obecności i mogła się tylko domyślać ich przyczyny. Chciała poznać ich tajemnicę, ale własnej wolała nie ujawniać. Była zbyt przerażona konsekwencjami jakie mogły nastąpić.

Obróciła się więc na pięcie i skręciła do hallu. Coś ją jednak zatrzymało. Ktoś... Stał przed nią Alec, torując drogę ucieczki.

W jaki sposób tak szybko się przemieszczał, tego nie wiedziała. I wolała nie wiedzieć. Zielone oczy tym razem były niezwykle ciemne, prawie pirytowe. Już nie tliły się w nich rozbawione iskry. Teraz tylko powaga i niebezpieczeństwo je wypełniały. Jego palce dotknęły jej ramienia, prawie niezauważalnie. Poczuła iskry przeskakujące na jej skórę.

Zaskakujące jak nawet w tak stresującej chwili na nią wpływał. Najdrobniejszy dotyk przesyłał przyjemne impulsy. Ale jednocześnie umysł działał na zwiększonych obrotach, uświadamiając jej, że to tylko sposób by ją zatrzymać. Tylko w celu wyjaśnień. Wymamrotała coś niezrozumiałego nawet dla samej siebie. Odsunęła od siebie jego dłoń i wyszła. Tak po prostu, bez słowa, ze stoickim spokojem.

* * *

Nie obrócił się, gdy go mijała. Chciał ja zatrzymać i usłyszeć wszystko co w niej tkwiło. Bynajmniej nie w celu poszerzenia własnych wiadomości, chociaż to też była przyczyna. Po prostu czuł, że musi jej odebrać trochę tego ciężaru. Ale nie zatrzymał jej. Z trzech powodów. Po pierwsze, jeśli była X5, to i tak mogłaby uciec pod długiej szarpaninie. Po drugie, nie lubił nikogo naciskać. Chciała mówić, mówiła, nie chciała, nie mówiła. Po trzecie, wolał się do niej nie zbliżać ze względu na dziwne iskrzenie pomiędzy nimi.

Jego wzrok powędrował w stronę Hotaru i Max siedzących na kanapie. Obie wpatrywały się w niego, jakby miał im zaraz wyjaśnić wszystko. Max dopijała do końca mleko. Wyglądała na zaniepokojoną, ale oczywiście nieustannie zachowywała zimną krew. Tylko jej oczy lśniły niepewnością. Hotaru też siedziała spokojnie. Niebieskie oczy pociemniały do głębokiego granatu. Mieszało się w nich wszystko, począwszy od gniewu a skończywszy na strachu.

— Nie mamy w domu mleka – powiedziała jak zahipnotyzowana

— Więc skąd je wzięła? – Alec zapytał ironicznie
On chyba jednak powinien to wiedzieć albo przynajmniej się domyślać. Jako jedyny nie spuszczał z niej wzroku, gdy buszowała w kuchni.

Kimkolwiek była, w dziwaczny sposób dawała im powodu do zaufania. Nie znając Hotaru, uratowała ją. Co było jeszcze dziwniejsze, zrobiła to mimo kradzieży pieniędzy. Pomogła Mac. I przez cały czas o nic nie pytała. Aż do tej pory. Należały jej się odpowiedzi. Na pewno nie wszystkie, ale część.

Odwrócił się i wyszedł.

* * *

Z jednego bagna w drugie. Naprawdę tylko ja mogło to spotkać. Najpierw kosmiczna mieszanka, która wciągała niczym ruchome piaski. Ledwo udało jej się z tego wykaraskać a już czyhało na nią coś nowego. Seattle oblekało ją lepką pajęczyną kolejnej tajemnicy. Nie była głupia. Umiała logicznie myśleć, obserwować i dodawać fakty. Coś z nimi było nie tak – to pewne.

Przyspieszyła kroku. Nie zauważyła kiedy ciemne chmury zasnuły niebo. Deszcz mógł spaść lada chwila. Mijała kolejne uliczki, czując się coraz niepewniej z każdym kolejnym metrem. Miała złe przeczucie. Była sama w zimnym mieście, uciekała od jednych problemów pakując się w drugie. Nie mogło być gorzej.

— Ej, ty! – jakiś ostry głos dobiegł jej uszu

Czyli jednak mogło być gorzej.

Nie odwracała się. Kroki podążały za nią. Było ich kilku. I na pewno nie chcieli jej oprowadzić po mieście. Na ich zabawę nie miała ochoty.

— Gdzie uciekasz skarbie? – ktoś chwycił ja za ramię
Czterech Meksykańczyków stało przed nią z wiadomymi uśmiechami na twarzy. Usiłowała się wyrwać, ale szybko została przyciśnięta do muru. Zdławiony krzyk wydobył się z jej gardła zanim zakryto jej usta dłonią. Zacisnęła powieki, nie chcąc widzieć. I nagle poczuła ulgę.

Dłoń z ust zniknęła i jakikolwiek inny nacisk również. Usłyszała ogromny łomot. Momentalnie otworzyła oczy. Dwóch mężczyzn leżało na ziemi usiłując się podnieść. Pozostali wciąż ścierali się z kimś. Nie z kimś. Liz bez trudu go rozpoznała. Ciemne blond włosy, idealna sylwetka, szybkie kocie ruchy. Alec.

Obserwowała uważnie jak zaledwie kilkoma płynnymi ciosami pozbył się kolejnych napastników. A ona wciąż stała nieruchomo, przyparta do muru. Szmaragdowe oczy odnalazły jej postać. Rozjaśniły się nieco, widząc ją całą i zdrową. Podszedł, stając tuż przy niej i przyglądając się jej.

— W porządku?
Przytaknęła bez słowa. Ciągle nie mogła się oderwać od zimnego muru. Dopiero gdy ciepłe opuszki palców pojawiły się na jej nadgarstku, drgnęła.

Wyszli z alejki. Palce Alec'a wciąż asekuracyjnie zaciskały się na jej przegubie. Podejrzewała, że to właśnie dzięki nim czuje ciągłe ciepło pomimo spadającej temperatury powietrza. Jak to możliwe, że najbardziej denerwujący chłopak jakiego poznała oddziaływał na nią w sposób, którego jeszcze nigdy nie zaznała? Zerknęła na niego. Patrzył gdzieś w odległy punkt, jakby wyczekując niebezpieczeństwa. Zauważyła jak unosi drugą dłoń i przesuwa nią po łuku brwiowym. Nie miała wątpliwości co się stało.

— Krwawisz – stwierdziła ze smutkiem
Mógł w jej głosie odczytać mnóstwo rozgoryczenia i poczucia winy. Taka była prawda, obwiniała się. Zresztą jak prawie zawsze.

Nie odpowiedział nic. Nawet na nią nie spojrzał.

Zatrzymali się dopiero tuż przed drzwiami motelu. Uwolnił jej rękę z uścisku i obrócił się. Prawa ręka ponownie otarła brew. To było jak odpowiedni bodziec dla Liz. Złapała go za rękę, powodując chwilowe zatrzymanie. Odwrócił się powoli. Ciarki przeszły po ciele Liz, kiedy zielone oczy wbiły się w nią.

Pociągnęła go w stronę drzwi i ku jej zaskoczeniu, nie opierał się. Kiedy szli odrapanym korytarzem a jego wzrok niczym ultrafiolet prześwietlał jej postać, uświadomiła sobie, co może chodzić po jego głowie. Ciśnienie krwi podskoczyło. Prowadziła go do swojego pokoju. Mógł myśleć tylko o jednym.

Drżącą ręką otworzyła drzwi. Weszli do środka niemal jednocześnie. Z tym, że ona zatrzymała się tuż przy drzwiach, ostrożnie i niepewnie je zamykając. Ciągle czuła na sobie jego wzrok ślizgający się po całej jej postaci.

Chociaż wiedział jaki ma na nią wpływ, nie mogła mu pozwolić na przejęcie kontroli. Obróciła się do niego twarzą, starając zachowywać w pełni naturalnie.

— Siadaj – rzuciła krótko, wskazując łóżko
Sama skręciła do łazienki. Spojrzała w lustro przyglądając się własnemu odbiciu. Westchnęła. Sięgnęła do granatowej kosmetyczki, wyjmując z niej buteleczkę i wacik. Tak. Opatrunek. Nic innego. Powtarzała to sobie w myślach. T y l k o t o

Czekał rozparty na łóżku, opierając się na łokciach. Przewróciła oczami. On naprawdę chyba myślał tylko o jednym Nawet nieświadomie. Podeszła bliżej odkręcając buteleczkę. Alec usiadł, prostując plecy i przyglądając się jej z zainteresowaniem. Kiedy wyciągnęła dłoń z nasączonym wacikiem odsunął się gwałtownie. Westchnęła z irytacją i ponownie sięgnęła by zdezynfekować ranę. Odtrącił dłoń.

— Zachowuj się jak dorosły mężczyzna, nie jak dziecko! – warknęła
Może niepotrzebnie to powiedziała. W zielonych tęczówkach pojawił się niebezpieczny błysk. W mgnieniu oka chwycił ją w pasie, przewracając na łóżko. Pod jej plecami materac się zapadł. Chciała się podnieść, ale skutecznie jej to uniemożliwił.

Ciało Alec'a znajdowało się milimetry od niej, choć już mogła powiedzieć, że leżał n a n i e j. Jęknęła. Jego prawa dłoń wsunęła się na jej talę. Czuła jak jej ciało topnieje w miejscach, gdzie skóra stykała się z jego opuszkami. Nawet gdyby chciała się temu oprzeć, to nie potrafiła. Odbierał jej kontrolę nad zmysłami i własnymi reakcjami. Wstrzymała oddech, kiedy twarz chłopaka znalazła sie tuż nad nią. Miarowe dawki powietrza miękko odbijały się od jej policzka. Kąciki ust leniwie uniosły się do góry, tworząc piekielny uśmieszek. I wystarczyłoby unieść głowę na dwa może trzy milimetry, a posmakowałaby tego uśmiechu. To jednak Alec pochylił się jeszcze bardziej i już prawie muskając jej usta, szepnął zmysłowo i melodyjnie.

— Teraz lepiej?
Liz zadrżała. Wszystko w niej wrzało i wyrywało się ku niemu. Zebrała wszystkie swoje siły by się wyrwać. Poderwała swoje ciało do góry.

Problem tkwił w tym, że jego ciało ani drgnęło przez co tylko się od niego odbiła i ponownie wtopił w materac. Jęknęła, czując jak gorąca dłoń momentalnie przesuwa się głębiej pod bluzkę. Strumień impulsów wewnątrz jej ciała zagłuszył śmiech. Spojrzała na Alec'a z gniewem. Wciąż chichocząc uniósł się, zwracając jej ciału wolność. Odetchnęła z ulgą, chociaż część jej wnętrza pragnęła by znów się przy niej znalazł.

Alec rozejrzał się po pokoju.

— Dobra. – mruknął – Zbieraj się.
Liz usiłowała wygramolić się z zapadającego łóżka. Stawiając stopy na podłodze, powiedziała rozgniewanym głosem:

— O czym ty znów bredzisz?

Ale on zdawał się nie słuchać. Ze zdumieniem i irytacją patrzyła jak wynosi z łazienki jej rzeczy i wrzuca je do torby stojącej pod ścianą. Ponownie się rozejrzał i podnosząc bagaż, rzucił jeszcze raz, z lekką niecierpliwością:

— No chodź.

Zamrugała mechanicznie po czym skrzyżowała ramiona i zmarszczyła brwi. Co on sobie wyobrażał? Że może jej rozkazywać i to bez słowa wyjaśnienia? Jego bezczelność bywała urokliwa, ale nie do przesady.

— Niby gdzie? – prychnęła
Pokręcił głową z lekkim rozbawieniem

— Do H. Musisz gdzieś mieszkać, a to się nie nadaje do niczego – wskazał na pokój

Co za niemożliwi ludzie. Najpierw ratują jej życie, potem okradają, znó ratują życie, denerwują i tak w kółko. Może motel nie był idealnym miejscem noclegowym, ale od czegoś trzeba było zacząć, a to przynajmniej lepsze od spania na ławce. Nie potrzebowała litości i ciągłej opieki.

— Nie będę mieszkać u Hotaru – powiedziała stanowczo
Na ustach Alec'a znów pojawił się uśmieszek.

— Wolisz nocować u mnie? – zapytał tym miękkim głosem, roztapiającym siłę woli

Usta Liz lekko się rozchyliły. Słowa jednak zastygły w jej gardle. Nie potrafiła spokojnie wyobrazić sobie kolejnych minut sam na sam z nim, bo już słabła i poddawała się sile jego uroku, więc tym bardziej nie mogła zareagować na myśl o dzieleniu z nim tego samego mieszkania. Wolała zatem nawet nie odpowiadać na tę aluzję.

— Nigdzie nie idę – uparła się
Alec lekko prychnął. Uśmieszek nie opuszczał jego twarzy. Doskonale wiedział jakich argumentów używać, żeby na nią wpłynąć.

— Mam cię zanieść? – to zabrzmiało jak groźba, choć niezwykle kusząca

Przełknęła ślinę. Był w stanie spełnić tę groźbę. Wiedziała, że był w stanie spełnić wszystkie groźby. Najbardziej w tym przerażał ją fakt, że mogłaby chcieć by je spełnił. Przymknęła powieki z rezygnacją.

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część