Jennie:
Czerwcowe sobotnie poranki mają w sobie coś niewyobrażalnie leniwego. Nic nie chce się robić, literki w książkach skaczą, muzyka nudzi i w rezultacie człowiek myśli tylko o tym, żeby położyć się na trawie i nic nie robić. Zresztą nie wiem, może nie na każdego tak działają, może tylko na mnie. W każdym razie odłożyłam notatki z angielskiego, którego miałam się nauczyć, wyciągnęłam się na łóżku i jak zwykle zaczęłam robić listę rzeczy do zrobienia. Każdy ma takie jakieś swoje często banalne przyzwyczajenia, które są właściwe tylko jemu – jeden obgryza paznokcie, inny ustawia książki od najmniejszej do największej, a ja z kolei zawsze robiłam listy spraw do załatwienia.
Jeden. Wakacje. Miałam ogromną ochotę pojechać do Roswell... podpunkt jeden a. Odmówić dyplomatycznie Eve... Żal mi było trochę tych wspólnych wakacji, które z całą pewnością mogłyby być naprawdę interesujące. W dodatku ostatnie wakacje wolności... Dalej podpunkt jeden b. Namówić Chrisa na imprezę pod tytułem „Roswell”... Właściwie Chris był głównym gwoździem programu, chciałam tam pojechać razem z nim i koniec, chciałam to wszystko zobaczyć razem z nim, to miała być wielka akcja poznawania się z bratem i zaprzyjaźniania z nim. Podpunkt jeden c. Namówić mamę... A, nie, zaraz, to już punkt drugi. Wyciągnąć matkę na wakacje do Roswell, co ma na celu głównie odciągnięcie jej od profesora Foxa. Przy okazji punkt trzeci – nauczyć się angielskiego. Ciekawe, czy Fox podwyższy mi ocenę z literatury w ramach podwyższania własnej oceny. Punkt czwarty – no, chwilowo nic nie przychodziło mi do głowy. Więc co zrobić najpierw? Może 1b, z Eve porozmawiam dopiero, gdy będę miała pewność, że pojedziemy do Roswell, a w razie potrzeby zrzucę wszystko na Chrisa, że się upiera.
Sturlałam się z łóżka i wyszłam z pokoju. Zamierzałam zadzwonić do Chrisa z normalnego telefonu. Tyle, że telefon znajdował się w pokoju mamy, a drzwi do jej pokoju były przymknięte... Podeszłam do nich na palcach i pchnęłam je delikatnie palcem, by uchyliły się nieznacznie. Przysięgam, że był to instynkt, na ogół nie skradam się i nie podsłuchuję...
Mama siedziała na łóżku, obłożona dookoła jakimiś papierami, z nieodłącznym papierosem w ręce, i rozmawiała przez telefon. Nie byłoby w tym nic dziwnego i odeszłabym, gdybym nie usłyszała śmiechu matki.
Nienormalne? Jak całe moje życie. Moja mama nigdy się nie śmiała. Uśmiechała – owszem, bardzo często. I bardzo szeroko. Ale ja nie pamiętam, żeby się śmiała – ot tak, po prostu, głośno i normalnie. Nic dziwnego więc, że zatrzymałam się w pół kroku zaskoczona i mimo woli nadstawiłam ucha.
—Żartujesz...? – zapytała ze śmiechem mama. – Nie, nie wierzę. Andrew, przecież ona cię nie znosi....
Spochmurniałam. A więc mama rozmawiała z Andrew Foxem, z moim własnym nauczycielem! Dlaczego się śmiała? Przecież on nigdy nie mówi nic zabawnego. Postanowienie pojechania do Roswell upodobniło się do muru. Nie berlińskiego, bo ten przecież runął... O, chińskiego! Byłam zdecydowana pojechać do Roswell z Chrisem albo bez, z matką albo sama! Przecież musi tam być ktoś, kto pamięta mojego ojca, kto go znał! Skoro własna matka zdaje się o nim zapominać, to chociaż ja chciałabym się czegoś dowiedzieć. Na przykład kto był jego ulubionym autorem.
Odsunęłam się od drzwi pokoju mamy i zawahałam przez chwilę. Zadzwonić do Chrisa z komórki? Nie, lepiej spotkać się z nim. Albo jeszcze lepiej – zadzwonić do niego i umówić się w jakimś parku albo coś takiego. Wolałam nie spotykać się z jego matką, dość miałam własnej. Rozmawiając z nim przez telefon miałam co prawda wrażenie, że był czymś zajęty, ale widać oboje byliśmy zbyt dobrze wychowani, bo na moje uprzejme pytanie, czy nie przeszkadzam i czy mam zadzwonić później, Chris pośpiesznie odparł, że ależ skąd. I bardzo dobrze.
Umówiliśmy się w parku przy naszej róży. „Naszej” to znaczy tej, która służyła mi za królika doświadczalnego...
Usiadłam na ławce – miałam co najmniej dwadzieścia minut do przyjścia Chrisa. Dlaczego tak właściwie nie podobała mi się idea pana Foxa w naszym domu? Czy byłam wyrodną córką, która zrobi wszystko, żeby zrujnować życie matki? Miałam nadzieję, że nie... Czułam przez skórę, że związek z Foxem nie będzie dobry. Obojętnie, czy byłby to związek tylko chwilowy, czy na dłuższą metę. To raz. A dwa – nie uważałam, żeby pan Fox był dobrym kandydatem na... na przyjaciela mamy. Był zbyt rozrywkowy i po prostu nie pasowali do siebie. Mama była zbyt poważna i zbyt romantyczna, widać to było na każdym kroku. A Andrew (jak ja nie lubię tego imienia) nie potrafił poważnie rozmawiać ani o Szekspirze, ani o Blakeu czy Tennysonie. Może i był zabawny, ale w gruncie rzeczy takie zachowanie jest strasznie męczące. Nie widziałam ich w przyszłości. „Andrew, znowu przyszedł rachunek. –Rachunek? Świetnie, znowu będzie można zrobić samolocik! –Andrew, ja mówię poważnie. –Ależ ja również...” Grrr. Ale może na tym właśnie polegał mój błąd, że dla mnie każdy związek był tym na śmierć i życie. Chyba nie potrafiłam dobrze się bawić... Pozwolić mamie pójść na żywioł? A później patrzeć, jaka jest nieszczęśliwa z jego powodu, jasne. Odpada w przedbiegach. Trudno, trzeba będzie odegrać rolę złej córki...
—Hej – powiedział Chris stając nade mną. Zaskoczona popatrzyłam na niego, potem na zegarek i znowu na niego.
—Szybki jesteś – stwierdziłam. Piętnaście minut, a on już stawia się na miejscu. Niezłe ma tempo, jest jakimś sportowcem, czy jak?
—Staram się – odparł krótko Chris, siadając na ławce obok mnie. – Więc?
—Co więc? – zapytałam nieuważnie, usiłując zamknąć jakoś temat moich wewnętrznych przemyśleń pod tytułem „Lis i mama”.
—No, chciałaś się spotkać i bardzo ci na tym zależało. Coś się stało? – patrzył na mnie moimi własnymi oczami i poczułam się nieco dziwnie.
—Jeszcze nie... To znaczy nie, nic takiego – powiedziałam szybko. – Wiesz, tak sobie myślałam... tak sobie myślałam, że zaraz wakacje.
—I? – Chris jeszcze nie łapał, o co mi chodziło.
—Ty też będziesz miał wakacje. I moja matka – dorzuciłam spokojnie. Chris patrzył na mnie cierpliwie. Słowo daję, faceci bywają strasznie niedomyślni. Eve załapałaby, o co chodzi już po dwóch słowach. – Czy zamierzasz wrócić na wakacje do siebie... do Chicago?
Chyba w końcu zaczął rozumieć, do czego zmierzałam, ale rzecz jasna nie powiedział tego wprost.
—Nie wiem... nie wiem jeszcze – odparł. – Na początku chciałem wrócić, ale teraz... sama rozumiesz, że nieco się zmieniło.
Skinęłam w milczeniu głową. Oj zmieniło się, i to dużo. U niego chyba nawet bardziej niż u mnie. Co prawda nie odkrył w sobie żadnych... hm, ponadnaturalnych zdolności, ale zawsze... zawsze coś.
—Chciałbym... no nie wiem, chciałbym was trochę poznać – Chris odchrząknął dziwnie, a ja z niepokojem pomyślałam, że teraz to już nie mam wyjścia, muszę coś zrobić, żeby Chris nie pomyślał sobie o mamie „latawica”.
—No, więc właśnie – podchwyciłam. – Widzisz, ja też bym z chęcią... zaprzyjaźniła się z tobą. Pomyślałam sobie, że można by upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu – a nawet trzy dodałam w myśli. – W końcu Las Cruces i Roswell są w tym samym stanie, co to jest te sto trzydzieści mil... To by było coś innego niż tutaj, sam rozumiesz.
—A. A! – zawołał po chwili Chris. – Masz na myśli, żeby pojechać do Roswell na wakacje?
W końcu!
—Tak – potwierdziłam. – Las Cruces jest małe i nie zniosłabym kolejnych wakacji tutaj... A w Roswell, wiesz, może nawet znajdziemy kogoś, kto chodził z nimi do klasy. Chyba że... chyba, że nie chcesz – dodałam ciszej.
—Ależ skąd! – zaprotestował natychmiast Chris. – Wiesz, to naprawdę dobry pomysł... ale czy uważasz, że możemy? To znaczy zważywszy na okoliczności, w jakich oni wyjechali... Może jednak nie należy się tam pokazywać? – zapytał z niepokojem. Mimo woli wzruszyłam ramionami.
—Szczerze mówiąc to wątpię, żeby wciąż tam siedzieli – powiedziałam ogólnikowo. Jeśli w końcu nie pogubimy się w tych „onych”, to będzie cud. – Dwadzieścia lat? Jestem pewna, że już dawno sobie odpuścili... zwłaszcza po Ilinois. To przecież nie stało się ot tak sobie, prawda? – dodałam z wahaniem. Chris w milczeniu skinął głową.
—Myślisz, że twoja matka nie będzie miała nic przeciwko? – Chris najwyraźniej miał jeszcze jakieś obiekcje, ja jednak już się rozpędziłam. – W końcu mieszkałyście tu tak długo a ona tam ani razu nie pojechała. Może jednak jest jakiś powód? – dlaczego on myślał tak przeraźliwie racjonalnie?
—Mama nie pojechała tam, bo boi się wspomnień – powiedziałam gniewnie. – Chcę się przekonać, że naprawdę było tak, jak ona mówiła i chcę to wszystko zobaczyć na własne oczy!
—Więc uważasz, że ona nie będzie miała nic przeciwko...? – powątpiewał Chris.
—A nawet jeśli, to co – nie pojedziesz? – zapytałam wyzywająco. – Jesteś tak blisko i nie pojedziesz? – szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co mnie opętało. Pomysł wyjazdu do Roswell rzucił mi się na umysł i wyparł wszelkie inne myśli, to było jedynym celem mojego życia. Pojechać i zobaczyć na własne oczy, że mama nie skłamała, że to, co mówiła było prawdą. Że przez siedemnaście lat nie pisnęła o niczym ani słówka, że dowiedziałam się o tym tylko dzięki temu, że pojawił się on – mój przyrodni brat. Przekonać się, że mogłabym się nigdy nie dowiedzieć o tym, że być może moi dziadkowie mieszkają tak blisko. Chyba zaczęłam rozumieć schemat działania Kopciuszka czy innych bajek tego typu.
Zdaje się, że obudziłam w Chrisie ducha rywalizacji, który głęboko tkwi w każdym przedstawicielu płci tak zwanej brzydkiej, którą nie bez powodu niektórzy nazywają wojowniczą.
—Pojadę – odparł mężnie prostując się nieco. – Choćby nie wiem co.
—Wątpię, żeby moja mama wystąpiła w charakterze smoka ziejącego ogniem – zauważyłam, z fascynacją patrząc na Chrisa. – Ale ta determinacja bardzo się przyda. Widzisz, chodzi o to, żebyś to ty podsunął jej ten pomysł. Jeśli powiesz, że przyszło ci to na myśl, to nie będzie miała serca, żeby ci odmówić – zakończyłam.
—A dlaczego to ty nie miałabyś z nią o tym porozmawiać? – zdziwił się Chris. Westchnęłam ciężko.
—Moje stosunki z mamą ostatnio nieco... kuleją – stwierdziłam spokojnie. – Zresztą, ona jest przyzwyczajona do odrzucania moich próśb – uśmiechnęłam się. Chris skinął głową po chwili namysłu.
—Chodźmy więc – zaproponował wstając z ławki. – Miejmy to już za sobą – dodał wesoło. – Choć i tak nie wierzę, żeby twoja matka miała coś przeciwko.
A ja owszem, i nawet byłam pewna, że będzie miała coś przeciwko. Wiedziałam doskonale, że matka nie tylko nie zapała chęcią pojechania do Roswell, ale też będzie starała się nas od tego odwieść. Była teraz zajęta tym Foxem a powrót do Roswell oznaczałby nawrót wspomnień o ojcu i wyrzutów sumienia. Tyle, że nie będzie miała sumienia by odmówić Chrisowi albo, co więcej, zabronić mu wyjazdu. Chris był dorosły i mógł robić, co zechce... a ja byłam jego siostrą i mogłam pojechać pod jego opieką. Zresztą też prawie byłam dorosła. Wiedziałam doskonale, że mama będzie wolała pojechać z nami w obawie przed tym, że zrobimy coś głupiego, nie wiem, upijemy się czy coś takiego, choć nie będzie miała na to ochoty. A tym samym będzie musiała odczepić się choć na jakiś czas od Foxa, bo wciąż pokutuje w niej przekonanie, że w Roswell roi się od kosmitów i agentów FBI, co nie mogło być prawdą. A pan Fox jak na razie był obcą, niepowołaną osobą... Liczyłam na to, że w tym Roswell opanuje się trochę. Kochałam mamę, ale naprawdę miałam wrażenie, że to ja jestem bardziej dojrzała niż ona.
Perfidne? Być może. Po prostu dobrze znałam matkę i byłam zdania, że ona już swoje przeszła, nie musi dodatkowo tarabanić się z jakimś anglistą z podrzędnej szkoły średniej, bo to by ją tylko jeszcze bardziej zraniło. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to mogę iść na psychologię, przyjmą mnie z otwartymi ramionami. O ile rzecz jasna uda mi się wszystko przewidzieć, choć byłam tego niemal stuprocentowo pewna. Zadziwiające, z jaką łatwością można stworzyć własny świat – bo przecież w twoim świecie twoje racje są najzupełniej prawdziwe i czyste. Zresztą, ja przecież nie kłamałam, tylko nieco... nieco inaczej przedstawiałam rzeczywistość. Przecież nie mijałam się całkowicie z prawdą, poza tym działałam w słusznym celu.
Uśmiechnęłam się do swoich myśli – oto superrodzeństwo wkracza do akcji. Chris może wskoczyć w niebieskie gatki, ja zadowolę się pelerynką...
***
Chris:
Patrzyłem na Jennie z ukosa. Jak na dłoni widziałem, że ona coś kombinuje, ale nie odezwałem się ani słowem. Wiedziałem, że i tak nic by nie powiedziała. Słowo daję, zaskakujące, jak bardzo byliśmy do siebie podobni – już nawet nie mówię o fizycznym podobieństwie, raczej o drobnostkach typu... no, na przykład patrząc na nią widziałem, jak na jej twarzy pojawia się wyraz zamyślenia. Myślała o czymś strasznie intensywnie, choć oczywiście nie dawała tego po sobie poznać – na jej nieszczęście znałem tę minę zbyt dobrze, bo sam zachowywałem się tak samo. Udawałem, że niczego nie zauważam, ale w duchu śmiałem się i byłem ciekaw, co też znowu zaświtało jej w głowie. Coś tam było nie tak z tą panią E. – Jennie wyraźnie coś się nie podobało. O co jej chodziło – nie miałem pojęcia, bo w końcu o głupi wyjazd do Roswell nie robiłaby takiego cyrku. Byłem ciekaw, czy dowiem się tego, czy też będę musiał sam się domyślać.
W domu pań Evans był spokój i jak zwykle nieskazitelny porządek. Nie potrafiłem pojąć, jakim cudem dwie kobiety potrafią utrzymać tak niewiarygodny porządek... do pokoju mojej siostry Fran należało wchodzić z łopatą żeby przekopać się wśród stosów papierów, książek, ciuchów i innych szpargałów, które były jej niesamowicie przydatne do życia. A u nich zawsze wszystko leżało na swoim miejscu, w niepojęty dla mnie sposób zawsze wiedziały, co gdzie jest. Ja nie wiem, to u nich chyba dziedziczne. Ja z kolei lubiłem mieć coś w rodzaju lekkiego nieporządku – aż dziwnie się czułem w takim otoczeniu, idealnie czystym.
—Dzień dobry – powiedziałem grzecznie, gdy w drzwiach pokoju pojawiła się pani E.
—Dzień dobry – odpowiedziała lekko zdziwiona. – Jakaś szczególna okazja? Nie wiedziałam, że masz dzisiaj przyjść...
—Mam... to znaczy chciałbym z panią porozmawiać – powiedziałem zacinając się nieco i patrząc pytająco na Jennie, która skinęła lekko głową, z jakąś dziwną miną, która miała w sobie coś nakazującego. Chyba zacząłem rozumieć te wszystkie królewskie geny, dziedziczenia i tak dalej. Była ode mnie młodsza, a jednak słuchałem jej, jakby była ode mnie starsza i hm, ważniejsza...
—Porozmawiać? – zdziwiła się jeszcze bardziej pani Evans. – O czym? Coś się stało? – dodała niespokojnie.
—To ja... to ja już pójdę – wtrąciła się Jennie. – Umówiłam się z Eve, idziemy razem do kina... – powiedziała wycofując się w kierunku drzwi. Spojrzałem na nią z oburzeniem – zostawia mnie tutaj – samego?! Mam sam odwalić całą robotę?! – Poradzisz sobie, pamiętaj, tobie nie odmówi – szepnęła przechodząc za mną i klepiąc mnie po plecach. Patrzyłem za nią oszołomiony – jak wymknęła się spokojnie z mieszkania, stawiając mnie właściwie pod ścianą. Popatrzyłem niepewnie na panią Evans.
—Czy ja o czymś nie wiem? – zapytała spokojnie. Westchnąłem ciężko i popatrzyłem tęsknie w stronę kuchni. Pani E wyłapała moje spojrzenie. – Przejdźmy do kuchni, napijemy się herbaty albo czegoś innego.
Wolałem zacząć decydującą rozmowę w kuchni. Wydawała mi się najodpowiedniejszym miejscem do tego typu rzeczy – salon był zbyt oficjalny i idealny, do pokoju Jennie czy też pani Evans głupio tak wchodzić prosto z ulicy, a w korytarzu to tak trochę nie bardzo rozmawiać. Zostawała kuchnia.
Pani Evans postawiła przede mną szklankę z wodą mineralną, a sama usiadła naprzeciwko mnie.
—Co znowu wymyśliła moja córka? – zapytała z niejakim znużeniem, wyjmując z pudełka papierosa i obracając go niespokojnie w palcach. Gdyby nie ten ruch palcami przysiągłbym, że mam przed sobą uosobienie spokoju i porządku.
—Jennie? Nie, tym razem to nie ona – odparłem usiłując zmusić się do uśmiechu. – A przynajmniej ja nic o tym nie wiem.
Pani E popatrzyła na mnie z powątpiewaniem, ale nic nie powiedziała.
—Po prostu... myślałem, że skoro już tu jestem i skoro już poznałem całą historię – odchrząknąłem lekko. – Pomyślałem, że może moglibyśmy pojechać do Roswell.
Patrzyłem z uwagą na panią Evans. Widziałem, jak zamarła na chwilę, poczym drgnęła, odszukała zapalniczkę, zapaliła papierosa i zaciągnęła się głęboko. Czekałem na to, co powie, przygotowując się wewnętrznie do uporczywego przywłaszczania sobie idei wyjazdu.
—Nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł – odezwała się w końcu.
—W końcu minęło już dwadzieścia lat, a oni chyba nie mają aż tylu ludzi, by siedzieli tam przez cały czas – zauważyłem, powtarzając wcześniejsze słowa Jennie. Pani E spojrzała na mnie tak, jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale milczała.
—Chciałbym zobaczyć to, o czym pani mówiła – dodałem usiłując przerwać jakoś ciszę, która między nami zapadła. – I sądzę, że Jennie również by chciała. W końcu oboje mamy do tego prawo.
Pani Evans odkaszlnęła nieco.
—Tak... macie prawo – odparła stłumionym głosem. – Boję się tylko, żebyście... żeby nic się nie stało – miałem wrażenie, że chciała powiedzieć coś zupełnie innego. – Poza tym nie znacie tam nikogo, nie znacie miasta...
—Dlatego chcemy, żeby pani pojechała z nami – wtrąciłem. Matka Jennie spojrzała na mnie dziwnie poprzez chmurę tytoniowego dymu, ale nie widziałem dokładnie jej oczu. Może właśnie dlatego paliła, żeby mieć się za czym ukrywać? Sprytne, taka podręczna zasłona dymna...
—Wy chcecie? – zapytała po chwili. – To znaczy, że Jennie wie o twoim... pomyśle, tak?
Ups. Czy powiedziałem coś nie tak?
—Owszem, Jennie wie – odparłem mężnie. – Rozmawialiśmy o tym ra... razem jakiś czas temu i naprawdę chcielibyśmy tam pojechać – jakoś wybrnąłem. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że nie powinienem mówić, że usłyszałem o tym tego poranka. Jeszcze wymknęło by mi się coś o tym, że tak naprawdę to nie jest mój pomysł...
Popatrzyłem prosząco na panią Evans. Naprawdę chciałbym pojechać do Roswell, bo, szczerze mówiąc, to czasami wątpiłem w całą tą opowieść. A chwilami byłem święcie przekonany o jej prawdziwości. Może gdybym znalazł się w tamtym miejscu, uwierzyłbym tak na dobre, ale... Poza tym, nawet gdy byłem przekonany, to i tak jakoś nie wydawało mi się możliwym to, że ten cały Alex naprawdę nie żył. Może po prostu pani E ziała nienawiścią do mojej matki i zrobiła z niej morderczynię, tylko w takim razie nie mogłem zrozumieć, czemu odnosiła się do mnie tak przyjaźnie, ale Peter zawsze twierdził, że kobiet nie da się zrozumieć a już tym bardziej przewidzieć. W każdym razie nie byłem przekonany, co do tego rzekomego morderstwa, byłem nawet niemal pewien, że pani E po prostu wszystko wyolbrzymia. To raz. A dwa – myśl, że mógłbym urodzić się w innej galaktyce była dla mnie absurdalna, nawet jeśli prawdą było pochodzenie rodziców, w co skłonny byłem uwierzyć po poznaniu „właściwości” Jennie.
—I to na pewno nie był pomysł Jennie? – zapytała podejrzliwie pani Evans.
—Na pewno – odparłem. – Z całą pewnością pomysł był mój, chociaż nie bardzo rozumiem, jaką to ma różnicę, kto to wymyślił. Czy gdyby wymyśliła to Jennie to pani by się na to nie zgodziła? – zapytałem marszcząc brwi.
—Nie... nie, ależ skąd – odpowiedziała błyskawicznie. – Oczywiście, że nie. Po prostu... byłam ciekawa i tyle.
—Aha – mruknąłem. – W każdym razie zgadza się pani czy nie?
—Nie wiem... – zamyśliła się pani E. – Nie wiem, naprawdę... Może... Ale z drugiej strony...
No pięknie. Zapaliłem się już do tego pomysłu i nie miałem zamiaru rezygnować z tego, chciałem wiedzieć już, zaraz – czy jedziemy, czy nie i kiedy.
—Jeśli można – zauważyłem. – Chciałbym raczej wiedzieć, czy pojedziemy tam czy nie, bo nie wiem, co mam odpowiedzieć matce, czy wracam razem z nią do Chicago czy nie – wiedziałem doskonale, że to był szantaż. Ale cóż – naprawdę chciałem znać jej decyzję. Poza tym było trochę prawdy w moich słowach, naprawdę musiałem uprzedzić matkę, że chcę poznać moją przyrodnią siostrę i przed powrotem do Chicago pojechać razem z nią na „próbne wakacje”.
—A, chyba że tak... W takim razie... W takim razie dobrze, pojedziemy – powiedziała z determinacją pani Evans, rozgniatając niedopałek papierosa w popielniczce. Zerknąłem na nią zaskoczony – tak łatwo się zgodziła? Niesamowite. Byłem raczej nastawiony na to, że będę musiał przekonywać ją przez długi czas, wymyślać jakieś niestworzone powody, dla których powinniśmy pojechać, uderzać w błagalne tony – a tu proszę, jedno zdanie i gotowe. Może powinienem raczej pomyśleć o karierze polityka? Ale z drugiej strony... Poruszyłem się niespokojnie, czując na sobie wzrok pani Evans. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że przez cały czas ona nie odrywała ode mnie wzroku, tak jakby usiłowała przejrzeć mnie na wylot i odnaleźć we mnie kogoś, kim na pewno nie byłem. Przypomniały mi się słowa Jennie, która twierdziła, że jej matka na pewno mi nie odmówi, co okazało się prawdą. Dlaczego? Dziwne. Czar i urok osobisty odpadał...
Dopiero znacznie później uświadomiłem sobie to, co dla Jennie wówczas było jasne jak słońce – ponieważ wyglądałem jak mój ojciec, przypominałem pani Evans jej młodość i młodość Maxa. Chyba byłem dla niej czymś w rodzaju snu, bardzo pięknego snu, dodajmy, a nikt przecież nie chce budzić się z pięknych snów i nikt nie chce oddalać ich od siebie. I zawsze dziwiło mnie, jakim cudem Jennie nie tylko nie stała się zazdrosna o mnie i nie znienawidziła mnie na całe życie, jak powinna zrobić każda inna na jej miejscu, ale wręcz przeciwnie – postanowiła zaprzyjaźnić się ze mną i zbliżyć.
Jedno wiedziałem jednak z całą pewnością – że Jennie była naprawdę niezwykła i że w moim życiu zaczynało dziać się coś niespodziewanego i niezwykłego, a poznanie nowej rodziny to jedynie początek do czegoś znacznie większego.