Nan

Powrót do Domu (11)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz:

Ostatnie dni dały mi w kość, i to nie tylko prywatnie, ale i zawodowo. Praca nauczyciela z natury jest ciężka, ale Andrew wcale mi tego wszystkiego nie ułatwiał. Naprawdę zawziął się na mnie, co z jednej strony pochlebiało mi, a z drugiej... no właśnie, z drugiej przeszkadzało i dekoncentrowało.

Myślałam, że takie problemy są już dawno za mną, że jestem przecież wierna tylko jednemu – Maxowi, który zginął dawno temu na stacji benzynowej. A jednak... a jednak Drew miał coś w sobie, coś niepokojącego, co nie pozwalało ani na chwilę przestać mieć się na baczności. Drew był przystojny, miał blond włosy, jasne oczy i olśniewający uśmiech, w którym było coś demonicznego. Może to jego zbytnia pewność siebie, nie wiem. Faktem jest jednak, że gdy kilka dni temu po raz kolejny uparł się odwieźć mnie do domu, tym razem nie protestowałam. O ba, zdobyłam się nawet na więcej i zaprosiłam go na kawę – tak tylko, po znajomości. Jennie przez cały dzień siedziała u Eve. Przyjaźniliśmy się i tyle, oboje byliśmy dorośli i wiedzieliśmy, czego chcemy – przynajmniej on wiedział – a jednak w chwili, gdy w drzwiach stanęła Jennie i Chris, w kilka chwil po tym, jak wyszedł Andrew, oboje z tymi niesamowitymi oczami Maxa, po prostu nie wytrzymałam. Miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie i że znów widziałam Maxa na moim balkonie w Roswell. To było coś więcej, niż tylko wspomnienie... Najgorsza była ta pozorna beztroska Jennie gdy powiedziała, że spotkała na schodach profesora Foxa. Serce podeszło mi do gardła, miałam lodowate dłonie. Wiedziałam, że Jennie była doskonałą obserwatorką – zauważała mnóstwo drobnostek, dostrzegała to, co umykało innym i doskonale kojarzyła fakty. I to właśnie teraz najbardziej mnie przerażało.

Wszystko chyba sprzysięgło się przeciwko mnie tamtego wieczora, bowiem zaraz potem Chris uszczęśliwił mnie wiadomością, że jego matka chciałaby się ze mną spotkać. Nie, tego akurat się nie bałam i całkowicie to rozumiałam, wstrząsnęło mną natomiast zupełnie co innego. Jego matka miała na imię Serena... Właśnie Serena. I robiła doktorat z fizyki kwantowej... Zrobiło mi się zimno. Czy to mógł być po prostu przypadek? O nie, ja już nie wierzyłam w przypadki – było ich zbyt dużo. To musiała być ta Serena – ta, którą czasami obwiniałam jako sprawczynię wszelkiego nieszczęścia. Podobno w tej innej rzeczywistości była moją przyjaciółką, teraz wychowuje syna Maxa... Bogu dzięki, że nie mamy już żadnego granolithu na zbycie – nie ma czego programować i nie ma do czego wracać.

Był piątek – za tydzień koniec roku szkolnego, Bogu dzięki. Siedziałam w pokoju nauczycielskim pijąc kolejną kawę – była akurat dłuższa przerwa – i szczerze mówiąc rozmyślałam o tym, jaka jest ta Serena – czy to naprawdę jest „ta moja” Serena... Musiałam obiektywnie przyznać, że to wcale nie musiała być ona...

—Hej Betty – powiedział Andrew siadając obok mnie. Odsunęłam się troszeczkę.

—Elizabeth – poprawiłam odruchowo. Naprawdę nie przepadałam za Betty, a Liz... Liz pochodziła z dawnych czasów i już dawno nie żyła. Teraz była Elizabeth. A swoją drogą – jakie to wygodne mieć imię, które może przechodzić tak wiele transformacji – gdybym była taką Amy czy też Teą, ciągle musiałabym nosić tę samą wersję.

—Jak sobie życzysz, królowo Elizabeth – odparł Andrew kiwając posłusznie głową. – Dziś wieczorem też masz zamiar być królową, czy też staniesz się bardziej dostępna?

Spąsowiałam. Chryste, ja, dorosła kobieta, nauczycielka biologii?!

—Och, widać, że pan Seksowny przypuszcza szturm na niezdobytą twierdzę – odezwała się Daisy Gutterman. Daisy uczyła historii i była starą panną, a przy tym feministką – i zażarcie zwalczała Andrew.

—Nie bój się koteczku, nawet gdybyś była otwarta jak Paryż w okresie rewolucji, to i tak bym nie zajrzał – odparł dowcipnie Andrew. Daisy poczerwieniała gwałtownie.

—Ty....! ty....! ty....! ty... zboczeńcu ty...! – zawołała zrywając się z miejsca. Claire, nauczycielka wf, przewróciła oczami.

—Boże, ich trzeba odizolować – stwierdziła. – Elizabeth, zabierz go stąd, bo jeszcze Daisy przejdzie do rękoczynów.

Bez słowa wstałam, złapałam Andrew za rękę i wyciągnęłam na korytarz, prosto w przelewające się tłumy młodych ludzi. Wyszliśmy akurat tak pechowo, że naprzeciwko pokoju nauczycielskiego wraz z grupką koleżanek stały Jennie i Eve. Wydawało mi się, że wzrok Jennie zatrzymał się potępiająco na naszych dłoniach i natychmiast cofnęłam swoją rękę. Jennie z kamienną twarzą odwróciła się, udając, że mnie nie zauważyła, i pociągnęła za sobą Eve w kierunku toalet.

—Musiałaś się chyba bardzo za mną stęsknić – stwierdził Andrew. Odwróciłam się do niego i spojrzałam na niego zimno.

—Ciszej, na Boga – mruknęłam rozglądając się dookoła ukradkiem, ale chyba nikt nie zwracał na nas uwagi. – Czy nie mógłbyś być mniej ostentacyjny?

—Wybacz, królowo Elizabeth – powiedział z rewerencją, kłaniając się w pas. Chyba nawet Maria nie miała takiej udręki z Michaelem... – A swoją drogą, mam nadzieję, że będziesz mniej krwawa przy karaniu mnie, niż twoje historyczna imienniczka... Przy czym jesteś od niej o wiele ładniejsza. Zamierzam zabrać cię gdzieś dziś wieczorem, i dobitnie ci to udowodnię... – dodał szeptem przysuwając usta do mojego ucha, ale odsunęłam się. Zaczynało do mnie docierać, że chyba będę miała niemałe kłopoty.

—Nie – przerwałam mu stanowczo.

—Mam ci nie udowadniać? – zdziwił się Andrew, w tych jego niebezpiecznych oczach mignęło coś... ha, pociągającego. Jestem w końcu tylko kobietą.

—Nnie – odparłam. – Nie dzisiaj wieczorem. Nie mogę.

—Spotkanie? No, no, no, bo zrobię się o ciebie zazdrosny... Betty – uśmiechnął się Andrew.

—Jesteś upiorny – stwierdziłam, i nawet nie złajałam go za tą Betty.

—I za to mnie lubisz – brzmiała natychmiastowa odpowiedź. – Wszystkie mnie za to lubicie.

—Nie wszystkie, Daisy cię nienawidzi – zauważyłam mimo woli. Drew roześmiał się głośno.

—Ale też z tego powodu – popatrzył na mnie sugestywnie. – Więc zabieram cię jutro, skoro dzisiaj nie możesz.

—Nie... nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł – stwierdziłam ciężko. Brwi Andrew uniosły się do góry pytająco. – Jennie – odparłam krótko. Andrew machnął ręką lekceważąco.

—Elizabeth, Jennifer jest dużą dziewczynką i jestem pewien, że równie dużo rozumie – odparł. – Jest bystra i nie traktuj jej jak niemowlęcia, bo zaraz się okaże, że ona ma własne życie, a ty zostaniesz sama.

Zadźwięczał dzwonek. Skierowałam się do pokoju nauczycielskiego.

—A więc jutro, Betty! – zawołał za mną. Jak zwykle udałam, że nie słyszałam.

***

Jennie:

Cholera jasna, wiedziałam, że matka ma własne życie, że pan Fox jest w sumie całkiem fajny.... ale nie miałam pojęcia, że ich widok tak bardzo mną wstrząśnie. Wiem, że oni nic nie robili, dla postronnych osób to po prostu para nauczycieli, kolegów, którzy widać mieli coś do omówienia. Ale nie dla mnie. Ja widziałam zupełnie co innego – widziałam moją matkę i faceta, który usiłuje zająć miejsce ojca. Nigdy specjalnie nie przepadałam za lekcjami angielskiego, ale tym razem przez całą godzinę patrzyłam na niego z obrzydzeniem. Nie obchodziło mnie, czy on i matka byli tylko przyjaciółmi, czy to była tylko przygoda, czy to było coś poważniejszego – wszystko jedno, nie podobało mi się to. Dla mnie Andrew Fox po prostu usiłował wleźć do łóżka matki i udawać, że jest kimś, kim nie był i kim nie miał szans się stać. Sama myśl o matce, łóżku i Foxie była obrzydliwa, więc na ich widok po prostu zrobiło mi się niedobrze.

Zaciągnęłam Eve do toalety – obrzydliwe miejsce, ale przynajmniej miałam pewność, że nie natknę się tam na niepożądany widok.

—Ty... ty, co ty robisz? – zapytała zdumiona Eve gdy zamknęły się za nami drzwi. – Zwariowałaś? Nie mam ochoty spędzać przerwy w kiblu!

—Cicho bądź, Tom pojawił się na horyzoncie – mruknęłam. Jedno imię wystarczyło, by Eve natychmiast zamilkła. Szczerze bała się Toma i jego nagłych wybuchów... hm, uczucia... objawiających się dosyć topornie. Tom czasami zachowywał się jak z epoki kamienia łupanego – czyli uważał za niesamowicie czułe zabieranie zeszytów i książek.

Przez chwilę obie milczałyśmy – ja wciąż zastanawiałam się, czy jeszcze tam stali, a Eve – nie wiem, może rozważała co było z nią nie tak, że interesował się nią jakiś dzieciak a nie ktoś sensowny.

—Słuchaj, zaraz są wakacje – ocknęła się Eve w pewnym momencie. Spojrzałam na nią pytająco.

—No i? – nie widziałam związku między obecnym siedzeniem w toalecie a nadchodzącymi wakacjami.

—Wiesz, że jak zwykle zaciągną mnie na wieś, do babci – zaczęła Eve z entuzjazmem. – W Arkansas jest cholernie nudno, pojedź ze mną, babcia nie będzie miała nic przeciwko, a mnie przynajmniej będzie ciekawiej...! Przyznaj się, co robisz w wakacje?

—Nic – odparłam nie zwracając tak właściwie uwagi na to, co ona mówiła.

—No więc widzisz! – zawołała z radością Eve. – Będziesz się nudzić w Las Cruces, a ja będę się nudzić w Arkansas i nikt nie będzie miał z tego pożytku! A jak pojedziesz ze mną, to żadna z nas nie będzie się nudzić i będzie dobrze!

Siłą niemal przestawiłam się z torów dotyczących matki i tego wstrętnego padalca na temat wakacji i powoli zaczynał do mnie docierać sens jej słów.

—Zaraz... na całe wakacje...? – zapytałam niespokojnie.

—No...! Popatrz, jak będzie nam ciekawie, twoja matka na pewno się zgodzi, przecież wiadomo, że nie popełnisz żadnego głupstwa! – emocjonowała się Eve. Tym także się różniłyśmy – Eve cechował słomiany zapał, ja byłam rozważniejsza. Tak sądzę.

—Bądź cicho chociaż przez chwilę, daj się zastanowić! – zażądałam. Eve umilkła i wpatrywała się we mnie z natężeniem.

Myślałam. Wakacje z Eve z całą pewnością byłyby bardzo zabawne, można powiedzieć – ostatnie wakacje dzieciństwa, za rok kończyłyśmy szkołę. Jakoś do tej pory nie udało nam się spędzić całych dwóch miesięcy wakacji, choć słowo daję – próbowałyśmy. Bardzo ponętna wizja. Ale z drugiej strony...

No właśnie, była też i druga strona medalu. Druga strona w postaci Chrisa – dopiero co spotkałam przyrodniego brata i co, miałam ot tak, pojechać na całe dwa miesiące do jakiegoś dziurowatego Arkansas, wyrzekając się jednocześnie możliwości poznania tego mojego brata? Przecież nawet nie wiedziałam, na jak długo on tutaj przyjechał! Chciałam go poznać, chciałam mieć starszego brata. Nie zrezygnowałabym nawet z kilku dni wspólnie spędzonych. To nie jego wina, że trafiły mu się czasy... niezbyt bezpieczne. Miał pecha i tyle, ale przynajmniej zyskał tym sposobem prawdziwą rodzinę. Ja rodziny jako takiej nie miałam i chciałam poczuć chociaż namiastkę tego. Przy okazji – kiedyś obie z Eve marzyłyśmy, jak to by było cudownie mieć starszego brata, tyle że było to raczej... ekhm... niewykonalne. A teraz starszy brat spadał mi jak z nieba... Tak więc druga strona była zdecydowanie przeciwko wyjazdowi, wychodziło na zero.

Zaraz, chwila, była też i trzecia strona! Hm, to chyba jednak nie był medal... mniejsza z tym. Gdybym wyjechała na całe dwa miesiące, licho wie, czy ten lis nie zalągłby się u nas w domu, a tego stanowczo sobie nie życzyłam. Siedząc w Arkansas dawałabym wolną rękę matce. Nie, nie byłam za tym, żeby przez całe życie żyła w celibacie, nie chciałam, żeby była nieszczęśliwa – ale czy naprawdę musiała sobie wybierać akurat mojego nauczyciela od angielskiego i to w dodatku teraz, gdy pojawił się Chris...! Co on sobie mógł pomyśleć? Na Boga, przecież właśnie teraz matka nie powinna mieć głowy do takich głupot, przecież Chris był pierwszym synem ojca...! Dopiero teraz przyszło mi na myśl, że może właśnie dlatego matka zaczęła zadawać się z anglistą – bo pojawił się żywy dowód zdrady ojca sprzed lat, ale jak rany – po tylu latach wciąż to wypominać, nawet, jeśli bezpośredni winowajcy już dawno oboje nie żyli?! Może dla matki Chris wcale nie jest taki ważny, jak dla mnie. W końcu nie ma z nią nic wspólnego, a ze mną owszem, połowę genów. Jak zachowywała się matka gdy pojawiła się tamta... Tess z dzieckiem? Była wściekła? Z całą pewnością. Zawiedziona? Być może. Była wściekła tylko na Tess, czy też i nienawidziła dziecka? Uśmiechnęła się do niego chociaż raz, wzięła go na ręce czy też wolała nie mieć z nim nic do czynienia? Była przy tym, gdy ojciec oddawał syna do adopcji czy nie? Była szczęśliwa i odetchnęła z ulgą, gdy dziecko zniknęło z ich życia? Czy ojciec przestał myśleć o pierwszym dziecku? A jak to było ze mną? Czy patrząc na mnie ojciec widział swojego syna i zastanawiał się, gdzie on jest czy też było mu wszystko jedno?

Pojawiło się zbyt dużo pytań, na które nie znałam odpowiedzi i, być może, w ogóle miałam ich nigdy poznać. W każdym razie pod ich wpływem pojawiło się we mnie silne przekonanie, że nie mogę ot tak, wyjechać na wakacje, pojawiło się poczucie jakiejś... wspólnoty... z Chrisem, bo oboje w pewien sposób byliśmy... ha, skrzywdzeni, co tu dużo mówić. Może i brzmiało to patetycznie, ale nie obchodziło mnie to.

Więc było dwa do jednego za wyjazdem z Las Cruces.

Było mi troszeczkę żal tych dwóch miesięcy z Eve, ale trudno – to, co miałam tutaj, było pilniejsze niż uprzykrzanie życia mieszkańcom Arkansas.

Eve milczała posłusznie, wpatrując się we mnie z napięciem aż poczułam się nieco dziwnie. Zaczęłam zastanawiać się, w jaki sposób powiedzieć jej, że jednak nie pojadę razem z nią, ale dzwonek wybawił mnie z kłopotów – przynajmniej na najbliższą godzinę...

***

Liz:

Oczywiście spóźniłam się na spotkanie. Andrew uparł się odwieźć mnie do domu, a gdy oznajmiłam mu, że nie może, bo po pierwsze – mogłaby nas zobaczyć Jennie, a nie chciałam denerwować... i jej, i siebie, a po drugie – wybierałam się na spotkanie z kimś innym. Andrew z kolei zaproponował, że podwiezie mnie pod kawiarnię i musiałam gimnastykować się żeby odwieść go od tego pomysłu – nie miałam również ochoty by Andrew wchodził w oczy Chrisowi, Serenie czy w ogóle komukolwiek. Las Cruces było niewielkim miasteczkiem i co jak co, ale plotki rozchodziły się tu jak kręgi po wodzie.

A jednak pozbycie się Andrew nie rozwiązało wszystkich moich kłopotów. Wchodząc do kawiarni uświadomiłam sobie z przerażeniem, że nie mam pojęcia z kim tak właściwie miałam się spotkać.

Chris przezornie umówił nas na neutralnym gruncie, w kawiarni „Luisiana”, ale on widać zapomniał powiadomić mnie o jakże istotnym fakcie – o wyglądzie jego matki... Ja z kolei byłam zbyt pochłonięta kłopotem o nazwie „Andrew Fox” jak i usiłowaniem dotarcia do Jennie – przypomniałam sobie o tym niedopatrzeniu dopiero teraz.

Jak wyglądała Serena King, profesor informatyki, przyszły doktor fizyki kwantowej? Własną bezradność uświadomiłam sobie z całą siłą gdy znalazłam się w zapełnionym ludźmi wnętrzu. Przypuszczalnie Serena King była kobietą w moim wieku... i tyle. Było takich ponad dwadzieścia... byłabym po prostu uciekła, gdyby nie to, że przy jednym ze stolików stojących pod ścianą, ujrzałam postać Chrisa. Wyglądał na spiętego i zestresowanego. Skoro on był spięty i zestresowany – to jak musiałam czuć się ja? Siedział z kimś przy stoliku, ale nagle ogarnął mnie strach i podeszłam do nich wpatrując się z napięciem w Chrisa – aktualnie był jedyną znaną mi osobą, a przynajmniej przypominał dobrze znaną mi osobę....

Chris zerwał się na równe nogi ujrzawszy, jak zbliżałam się do nich i uśmiechnął się szeroko.

—Dzień dobry, pani Evans... – odezwał się gdy stanęłam tuż obok. – Bardzo się cieszę, że pani przyszła. Mamo, pozwól, pani Elizabeth Evans. Pani Evans, moja matka, Serena King...

Kobieta wstała i podała mi rękę, przyglądając mi się uważnie. Nie było w tym nic dziwnego, ja bowiem również patrzyłam na nią z zaciekawieniem. Usiadłyśmy, wciąż lustrując się nawzajem.

Nie tak wyobrażałam sobie Serenę King. W mojej wyobraźni była raczej drobna, ciemna i w gruncie rzeczy poważna, bo przecież wykładała na uniwersytecie i robiła doktorat. A tymczasem ta prawdziwa była dość wysoka, miała owszem, ciemne włosy i oczy, ale za to w oczach błyskały jej wesołe iskierki. Miała drobne zmarszczki na twarzy, w okolicach ust i oczu, no i naprawdę muszę to powiedzieć – miała po prostu przepiękny nos. Na pierwszy rzut oka nie była oszałamiająco piękna, w jej twarzy było coś asymetrycznego, ale nawet się tego nie zauważało, bo chyba zawsze oczy rozmówców były skupione na jej oczach. Albo nosie, bo naprawdę był idealny. Z całej jej postaci biła spokojna pewność siebie, budziła zaufanie. Jeśli do tej pory miałam wątpliwości, czy to rzeczywiście mogła być „moja” Serena, to teraz były już całkowicie rozwiane – czuło się, że tej kobiecie można było ślepo zaufać. Ze wszystkim. Zan naprawdę miał ogromne szczęście, że trafił akurat do jej rodziny – mógł przecież, odpukać, trafić do kogoś takiego jak Hank –pijaka, do którego na swoje nieszczęście trafił kiedyś Michael... Zadrżałam mimowolnie. Życie czasami naprawdę dziwnie się układa...

Wzajemna lustracja skończyła się, obie jak na komendę odwróciłyśmy od siebie wzrok. Miałam tylko cichą nadzieję, że choć w części wzbudzałam uczucia podobne do tych, które budziła ona.

Przy stoliku pojawiła się kelnerka i zamówiłam kawę – ot tak, żeby w końcu coś powiedzieć. A potem zapanowała niezręczna cisza. Nie miałam pojęcia, czy powinnam pierwsza się odezwać, zapytać, zacząć rozmowę... i w ogóle o czym powinnam mówić? O sobie...? Zapytać o pracę...?

—Chris mówił, że pracuje pani w szkole – odezwała się Serena, patrząc na mnie spod lekko przymrużonych powiek.

—Tak... uczę biologii w East Las Cruces High – odparłam niemal z ulgą. – Trochę głośno, ale w gruncie rzeczy ciekawe zajęcie.

—Doprawdy? – zdziwiła się uprzejmie Serena. – Ja zawsze wolałam pracę naukową...

—Zan... to jest Christopher mówił, że pani również uczy – zauważyłam.

—Mówił? – zdziwiła się Serena i jak na komendę obie spojrzałyśmy na Chrisa. Biedak siedział na swoim krześle usiłując chyba zniknąć. Znowu pojawiła się kelnerka i postawiła przede mną filiżankę z kawą.

Znowu milczenie.

— Na długo przyjechała pani do Las Cruces? – zapytałam w końcu. Obie doskonale zdawałyśmy sobie sprawę, że krążymy wokół właściwego tematu i obie boimy się przejść od razu do rzeczy, ale żadna z nas nie chciała złamać konwenansów. To było nasze pierwsze spotkanie i nie mogłyśmy od razu zacząć rozmowy na temat Chrisa, to byłoby nie w porządku w stosunku do ogólnie przyjętego schematu. Tak właśnie było – żyjemy w końcu w świecie ciągłych schematów, od których boimy się odejść, bo są nam dobrze znane. A poza nimi są rzeczy, których już nie możemy kontrolować, na które nie mamy wpływu. Nie... jeszcze przez chwilę należało zostać w bezpiecznym otoczeniu.

—Pod koniec czerwca zamierzamy wrócić do Chicago – odparła pani King. Drgnęłam lekko – wiedziałam, że Chris wyjedzie, ale... tak szybko? Niecałe trzy tygodnie? Choć było to dla mnie bolesne, to jednak Chris tak bardzo przypominał mi o Maxie, nie chciałam po raz kolejny go tracić. Wiem, że Jennie też była bardzo podobna do ojca, ale... to było zupełnie co innego. – A swoją drogą nie uważa pani, że to naprawdę zaskakujący zbieg okoliczności, że Chris ot tak, spotkał na ulicy swoją siostrę? – zwróciła się do mnie z pytaniem Serena. Normalnie można by uznać to pytanie za prowokacyjne, jednak w oczach Sereny było tylko życzliwe zaciekawienie.

—Na pewne rzeczy nie mamy wpływu – odparłam oględnie. Dałabym głowę, że przeklęte Przeznaczenie już dawno miało to zaplanowane, szkoda tylko, że nie zadało sobie tyle trudu, żeby to ze mną skonsultować. – Gdyby można było coś zmienić, zrobiłabym to już dawno.

Oczy Sereny patrzyły na mnie uważnie i miałam dziwne wrażenie, że zagląda do środka mnie tak, jakby chciała się przekonać, czy mówię prawdę. Widocznie uznała, że owszem, bowiem na jej twarzy pojawił się uśmiech.

—Taak... gdybym mogła, wróciłabym w czasie i wybiła mojemu starszemu synowi z głowy karierę biznesmena – powiedziała lekko. Serce zabiło mi szybciej, gdy Serena wspomniała o cofnięciu się w czasie, ale nie dałam nic po sobie poznać. Teraz nie było już czym się cofać, choć gdyby była taka możliwość – wiedziałam, że ona potrafiłaby to zrobić. To na pewno była ona.

A jednak... Bogu dzięki, że nie było już środka do tej koszmarnej podróży w czasie. Kto wie, co mogłoby się wydarzyć, gdybym na przykład ja zaczęła naprawiać przeszłość. Może nie byłoby Jennie. Może Chrisa. W tamtej chwili poczułam wręcz wdzięczność dla Tess, że odleciała razem z granolithem i małym Zanem. Przynajmniej teraz siedziałam w kawiarni, razem z Sereną King, która być może była szczęśliwsza z własną rodziną niż w tej drugiej rzeczywistości, razem z Chrisem, który wychował się w normalnej rodzinie.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część