Nan

Powrót do Domu (47)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Jennie:

Wracałam do domu, ściskając w ręku płytę Aerosmith, myśląc intensywnie o tym, co powiedziała ciotka Maria. Wiem, wstyd się przyznać – ale jakoś zupełnie nie odczuwałam do ojca tego, co powinno się odczuwać, albo co ja odczuwałam gdy myślałam o moim tacie – tym prawdziwym, którego wspomnienie zawsze było ze mną. Pewnie, być może hołdowałam mojej własnej wyobraźni – postaci, jaką sama sobie wykreowałam. Ale nie mogłam zmusić się do tego, żeby choćby spróbować do niego dotrzeć. To było po prostu tak, jakbym mieszkała w jednym domu z kimś, kto przeszedł operację plastyczną i stara się wskoczyć na miejsce taty. Nie chciałam na to pozwolić i jak mogłam unikałam przebywania z nim sam na sam – po prostu się bałam. Siebie, jego, własnych wspomnień. Zupełnie nie przypominał ojca takiego, jakim go pamiętałam – silnego, zdecydowanego i opiekuńczego. Za bardzo przypominał dziecko. Wiem, że nie powinnam nawet tak myśleć, że powinnam być szczęśliwa, że on wrócił, ale nie chciałam takiego ojca. A ciotka Maria twierdziła, że powinnam dać mu szansę i jakoś pomóc. Nie wiem właściwie, czemu zwróciłam się z tym właśnie do niej. Może po prostu musiałam o tym komuś w końcu wspomnieć. Nie mogłam powiedzieć mamie, ciotka Isabel... raczej nie miałyśmy wspólnych tematów. Chris albo wuj Michael by mnie nie zrozumieli. Po raz pierwszy w życiu odczuwałam też ból, że nie mogę pogadać o tym z Eve. Moja przyjaciółka, jedyna jaką miałam, nawiasem mówiąc, nie miała bladego pojęcia o sytuacji, w jakiej się znalazłam, i dotarło do mnie, że teraz coraz częściej będzie tak, że jedna Eve nie będzie w stanie być razem ze mną zawsze, i zawsze doradzić i wysłuchać. Była jedna osoba, która by mnie wysłuchała i zrozumiała, ale do niej akurat nie mogłam się zwrócić – to był Kyle.

Ścisnęłam mocniej płytę w ręku. Aerosmith. Kojarzyło mi się z pewnym letnim popołudniem sprzed... ilu? Czterech tygodni? Wydawało się, że od tamtego zupełnie niewinnego dnia minęły wieki. Pomyślałam, że Kyle złamał obietnicę. Obiecał mi wtedy, że któregoś dnia znów powtórzymy naszą małą wycieczkę. Zgodnie z moimi ówczesnymi przeczuciami, za ten jeden dzień wolności słono zapłaciłam. Zbyt słono. Choć nie wiem, czy cofnęłabym to, gdybym miała taką możliwość. Tak, Kyle byłby żywy... być może. A może i nie. Może żylibyśmy razem długo i szczęśliwie, a może wolałby Cameron. Zresztą, czy takie dywagacje miały sens teraz? Nie. Nie potrafiłam nawet przywrócić Kyle’a do życia, więc co tu mówić o cofaniu się w czasie.

Tak, Kyle’owi nie mogłam pomóc – już to zaakceptowałam, a przynajmniej miałam taką nadzieję. Nie byłam pewna, czy mogę jeszcze kiedykolwiek komuś pomóc. I choć po tej ostatniej wizycie u Kyle’a postanowiłam sobie stanowczo, że raz na zawsze zapomnę o moich zdolnościach, nigdy więcej do niczego ich nie użyję. Ale ciotka Maria twierdziła, że powinnam jakoś pomóc ojcu. W jaki sposób mogłam to zrobić? Ja widziałam tylko jeden sposób, niestety – z użyciem moich nieszczęsnych zdolności. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że ciotka raczej nie to miała na myśli... Na szczęście nikomu nie wpadło na myśl winić mnie za opaczne zrozumienie ciotki, ba – chyba nawet nikt tego nie zauważył.

W końcu – pamięć nie jest czymś, co można komuś zabrać. Na przykład ludzie z amnezją – przecież nikt im nie zabierał wspomnień, tylko gdzieś im się zawieruszyły. Gdzieś były. I czasami po prostu potrzebne było coś, żeby ich odblokować. Żeby zabrać wspomnienia trzeba by chyba wyciąć kawałek mózgu, tak mi się przynajmniej wydaje, na zdrową logikę. Może więc po prostu Khivar i Nicholas tylko to tak sprytnie ukryli, że nikt nie mógł tego znaleźć. Z tego, co wiedziałam, to raczej zostawili jego mózg w spokoju – przynajmniej fizycznie. Usiłowałam sobie przypomnieć, co takiego na ten temat mówiła Cameron. Coś o Khivarze i Nicholasie, że zabrali raz na zawsze. A jednak ja byłam przekonana o czymś zupełnie innym – to znaczy zaczynałam być o tym przekonana. Im więcej o tym myślałam tym bardziej byłam tego pewna. Nie było już nikogo z oprawców ojca. Mogło mi się udać. Może przynajmniej w ten sposób jakoś wyrównałabym rachunki.

Do domu wróciłam z gotowym planem działania – który opierał się w głównej mierze na spontaniczności – co będzie to będzie i zrobię to, co będzie wydawało mi się słuszne. Teraz zostało mi już tylko przekonać mamę i ojca.

—Gdzie byłaś? – zapytała mama z wyrzutem na mój widok.

—U Kyle’a – odparłam. – To znaczy w jego domu – dorzuciłam na wszelki wypadek. – Maria też tam była – rozejrzałam się dookoła. Byłyśmy w Crashdown, ale jak dla mnie było tu za dużo ludzi. – Możemy... możemy pójść na zaplecze? – spytałam niepewnie. Mama popatrzyła na mnie z niepokojem.

—Coś się stało? – zmarszczyła brwi.

—Nnie – mruknęłam. – Mam tylko pewien pomysł... możemy pójść na zaplecze?

Mama skinęła bez słowa głową. Wyszłyśmy na zaplecze; to też nie było idealne miejsce, tuż obok była kuchnia, każda z kelnerek mogła tu wejść w każdej chwili po keczup czy też nowe serwetki, ale trudno.

—Więc? – zapytała mama, wciąż z zaniepokojoną miną. – Co się stało?

—Chodzi o ojca – oznajmiłam i zamilkłam. Mama wpatrywała się we mnie z napięciem, nie bardzo rozumiejąc o co mi chodzi.

—A dokładniej? – odezwała się w końcu, gdy milczałam przez dłuższą chwilę.

—Chodzi o to, jaki jest – wydusiłam w końcu z siebie i utkwiłam wzrok w płycie, którą ściskałam z ręku. – Czy nie chciałabyś, żeby był taki jak kiedyś...? No wiesz...

—Cieszę się, że w ogóle jest – mruknęła mama. – Poza tym obie wiemy, że nie może być tak, jak kiedyś, prawda Jennie?

Jej pytanie zawisło między nami.

—Jennie? – powtórzyła mama i uniosła palcem moją brodę. – Hej. Czy jest coś, o czym nie wiem, a co powinnam wiedzieć?

—Wydaje mi się... – nabrałam głęboko powietrza. Nie wiem, być może się myliłam – ale co szkodziło mi spróbować? – Wydaje mi się, że mogę to zmienić.

Tym razem to mama zamilkła. Opuściła ręce i wpatrywała się we mnie twarzą Sfinksa.

—Tak mi się wydaje, nie jestem pewna, rzecz jasna, ale jeśli nie chcesz, to ja nie tego... – zaczęłam się plątać. Zupełnie nie wiedziałam, co powinnam odczytać z miny mamy.

—Jak? – przerwała mi głuchym głosem.

—Jja... nnie wiem dokładnie... – zająknęłam się nieco. No bo – jak wytłumaczyć, że tak mi się wydaje? Albo że byłam do tego przekonana, choć nie miałam żadnych podstaw, żeby tak sądzić? Cóż, to chyba kolejny kiepski pomysł, podobnie jak próba uzdrowienia Kyle’a... – To... pójdę już na górę – zaczęłam się powoli wycofywać. Znowu odczuwałam potrzebę posłuchania starej i wysłużonej płyty Buena Vista Social Club, choć znałam ją na pamięć.

—Stój – mama złapała mnie za rękę, niemal przyprawiając mnie o atak serca. Chryste. Tyle przetrwałam, i inwazję obcych, i odejście przyjaciela, a własna matka powoduje u mnie palpitacje serca! – Jak chcesz to zrobić? – zapytała mrużąc lekko oczy.

—Nie wiem dokładnie – bąknęłam. – Ale sądzę, że mogłabym... poza tym ściskasz mi rękę.

—Zranisz go? – brzmiało następne pytanie. Jasne, co znaczy zmiażdżenie córce kości.

—Postaram się nie – odparłam spokojnie. – Możesz mnie puścić? Hamujesz dopływ krwi do mojej ręki – poskarżyłam się.

—Przepraszam – mruknęła mama. – Porozmawiam o tym z Maxem. Ale jesteś pewna, że możesz coś zrobić?

Byłam pewna? Do diabła – nie. Ale czy mogłam jej to powiedzieć? Nie. Wtedy mi nie pozwoli.

Skinęłam powoli głową.

—Dobrze – stwierdziła. – Nie wiem, jak masz zamiar to zrobić, ale wierzę w ciebie. I jeśli ci się uda... – głos mamy załamał się. Żeby ukryć własne wzruszenie pośpieszyła na górę, do ojca.

Zostałam na zapleczu sama, choć... nie, nie zostałam sama tak do końca – bo wraz ze mną została ogromna odpowiedzialność, którą znów na siebie ściągnęłam. Rozbudziłam nadzieje mamy i teraz już nie miałam odwrotu. Mogłam tylko wierzyć, że uda mi się coś zrobić. Westchnęłam ciężko i weszłam na górę. Zawahałam się chwilę poczym weszłam do pokoju Chrisa. Leżał na łóżku z laptopem i pisał maila. W pewnym sensie zazdrościłam mu tego, że miał tak liczną rodzinę, dwóch braci, siostrę, kilka ciotek. My nie mieliśmy nikogo.

—Do kogo piszesz? – zapytałam siadając na brzegu łóżka. Chris spojrzał na mnie znad krawędzi laptopa – zapewne zdziwił się nieco na mój widok. Ostatnio, o ile dobrze pamiętam, widział mnie jako kupkę nieszczęścia. Koniec. Zdrowy rozsądek ciotki Marii postawił mnie na nogi. Miałam co robić.

—Do Dave’a – odparł jak gdyby nigdy nic. – Pokłócił się z dziewczyną i że teraz szuka nowej.

—I co mu odpiszesz? – spytałam bawiąc się frędzlem od narzuty. Oczy Chrisa patrzyły na mnie uważnie.

—Że życie jest zbyt krótkie na kłótnie – powiedział spokojnie. Uśmiechnęłam się krzywo.

—Bardzo życiowe – mruknęłam. No świetnie, znowu zaczynam się rozklejać.

—Więc – odezwał się Chris. – Coś się stało? Zamierzasz mi powiedzieć czy też mam się dowiedzieć tego od kogoś innego?

—Powiem ci – zdecydowałam. – Powiedziałam matce, że mogę... że mogę pomóc ojcu.

Chris spojrzał na mnie jak na wariatkę, wytrzeszczając oczy. Podejrzliwość wyłaziła wręcz z jego twarzy.

—A możesz? – zapytał rzeczowo. Wzruszyłam ramionami.

—Chyba tak – odparłam. Chris odłożył laptopa na bok i usiadł prosto.

—Słuchaj, to jest poważna sprawa – powiedział stanowczo. – Wydaje ci się czy też rzeczywiście wiesz, że możesz mu pomóc?

—Wydaje mi się, że wiem – mruknęłam. – Więc co u Dave’a?

—Nie zmieniaj tematu – Chris zgromił mnie jak na starszego brata przystało. – Gwarantuję ci, że kiedyś poznam was z Dave’m, bo oboje jesteście siebie warci i jesteście tacy sami – nie uważałam, żebyśmy byli tacy sami. Sądząc z opowiadań Chrisa nawet bardzo się od siebie różniliśmy. – Możesz pomóc Maxowi? Jak?

—Nie wiem – odparłam z lekkim zniecierpliwieniem. – Sądzę, że mogę coś zrobić... i nie pytaj mnie jak, bo nie wiem, okay? Po prostu... jakoś pójdzie.

—Powiedz to pani E – mruknął Chris, i jakby na zamówienie przez drzwi wsunęła się głowa mojej matki.

—Nie przeszkadzam...? – zapytała. Zaprzeczyliśmy uprzejmie. – Jennie... mówiłaś, że możesz... kiedy? Może... może teraz? – zaproponowała. Mogłam powiedzieć, że była zdenerwowana. Popatrzyłam pytająco na Chrisa, ale jego mina mówiła wyraźnie, żebym teraz zrobiła to, o czym mówiłam. Zerknęłam na mamę.

—Jasne – odparłam. – Chodźmy.

Chris zsunął się z łóżka. Hm. No tak. Czyli będę miała widownię. Chyba nie bardzo mi się to podobało, po części dlatego, że nie wiedziałam jeszcze dokładnie, co zamierzam zrobić. Przed drzwiami pokoju mamy i ojca zatrzymałam się i odwróciłam do nich, z ręką na klamce.

—Przepraszam, ale wolałabym, żebyście zostali tutaj – powiedziałam stanowczo. – Mam się skupić, i naprawdę chciałabym być tam sama z Maxem.

Mama i Chris spojrzeli na siebie i posłusznie zatrzymali się pod drzwiami. Odetchnęłam z ulgą – bałam się, że mimo wszystko zechcą wejść razem ze mną. Zamknęłam za sobą staranie drzwi i popatrzyłam na ojca – siedział na łóżku i przyglądał mi się jak to on. Patrzył na mnie jego oczami, oczami mojego taty, ale przerażające wrażenie, że to nie jest prawdziwy on, wciąż mnie nie opuszczało.

Odwróciłam wzrok.

—Jesteś gotowy? – zapytałam niewyraźnie, bez większego entuzjazmu.

—Tak – odparł. – Wiem, co chcesz zrobić, Liz mi powiedziała. Nie skrzywdzisz mnie.

Poczułam pod powiekami łzy. Mój ojciec nie powiedziałby czegoś takiego. Mój ojciec był silny i nie był tak otwarty jak ten człowiek. Był jak skała. A ten, którego miałam przed sobą... nie przypominał skały. Był jak winorośl, opierał się na tobie, czepiał się ciebie, szukał pomocy. Przynajmniej tak to odbierałam. A ja potrzebowałam teraz skały do oparcia się bardziej niż kiedykolwiek.

Więc co zrobić? Już wiedziałam. Mówiła o tym ciotka Isabel kiedyś, mówiła i Cameron. Musiałam wejść do jego umysłu i samej odnaleźć jego pamięć. Nie da się czegoś wynieść z czyjegoś umysłu, to nie sklep. Jak miałam to zrobić...? Potrafiłam wchodzić do snów, kiedyś to już próbowałam. Mogłabym wejść do jego snu, i poprzez sen do podświadomości. Tak, ale Max nie spał. Pierwsza rzecz – uśpić Maxa.

—Chcę, żebyś zasnął, dobrze? – odezwałam się podchodząc do niego. Patrzył wciąż na mnie z tą denerwującą ufnością w oczach.

—Dobrze – skinął głową. – Dlatego, żeby nie bolało.

—Nie będzie – poświadczyłam. Potrzebowałam ojca, prawdziwego ojca. Mama może mówić co chce, że to ten sam Max – ja i tak wiedziałam, że czegoś brakuje. Odetchnęłam głęboko i poleciłam mu położyć się na łóżku, poczym położyłam na chwilę rękę na jego oczach. Po chwili usłyszałam, jak jego oddech staje się miarowy i głęboki i z goryczą pomyślałam, że chyba sama zacznę się usypiać w ten sposób, bo coś mi to ostatnio nie idzie.

Odetchnęłam po raz drugi, zapewniając sobie solidną porcję tlenu i położyłam ręce po obu stronach jego głowy. Zamknęłam oczy i starałam się dopasować swój rytm oddechu do oddechu Maxa.

Po chwili znalazłam się w jego śnie. Max siedział w kafeterii i z głupim uśmiechem patrzył na matkę. Nic interesującego, powiedziałabym raczej – mdlący widok. Nie miałam teraz na takie ochoty. Przedarłam się ostrożnie przez cienką warstwę snu i znalazłam się w podświadomości Maxa. Tu znajdowały się wspomnienia i cała pamięć. Nie zwróciłam uwagi na wspomnienia związane z matką – to były wspomnienia pochodzące z ostatniego miesiąca. Tak samo jak pamięć o mnie, o Chrisie, o Isabel czy Michaelu. Nie wnosiły mi nic nowego.

Podobnie ominęłam pamięć języka jak również całą wiedzę o tym, jak się żyje, jakie najprostsze czynności trzeba wykonywać, żeby jakoś funkcjonować. Zatrzymałam się za to na dłużej przy wspomnieniach o Cameron. Widziałam ją teraz oczami ojca, widziałam, jak patrzyła na niego ze współczuciem, którego nie rozumiał, jak zaczęła go uczyć wszystkiego krok po kroku. Spróbowałam cofnąć się nieco, do momentu, w którym Max po raz pierwszy spotkał Cameron. Z jej relacji wynikało, że znali się przed tą... zemstą Nicholasa, ale tu niespodziewanie coś mnie zatrzymało – jakby jakaś nieprzenikniona bariera, nieporuszona i twarda. Pierwszym wspomnieniem Cameron była teraz jej twarz, tak samo idealna jak zwykle, nachylająca się nad Maxem i mówiąca coś do niego w jakimś dziwnym bulgoczącym języku, w którym ja bez problemu rozpoznałam angielski, ale Max nie rozumiał go wtedy. Przesunęłam się dalej.

Gdyby ktoś chciał opisać jak wyglądają wspomnienia i w ogóle cała pamięć, to są one podobne do trybików zegara – zazębiają się wzajemnie, zahaczają o siebie, czasami zacinają się, jeśli się ich nie używa.

Wspomnienie Cameron zazębiało się ściśle ze wspomnieniem Antaru, któremu przyjrzałam się z ciekawością.

Zobaczyłam niewielką kamienną celę. Ludzi, którzy o dziwo przypominali nas, Ziemian. Niebo, które stawało się z perłowego kobaltowe, z kobaltowego purpurowe, z migotliwą wstęgą. Zorza polarna, a przynajmniej coś w tym rodzaju? Nie, nie przypominało to tak bardzo zorzy, było inne, piękniejsze – i nieruchome. Nie wiem czemu, ale pomyślałam o pierścieniach otaczających Saturna, choć rzecz jasna nigdy w życiu nie byłam na Saturnie. Widziałam też pałac zbudowany z białego kamienia, który jednak był pokryty mchem, brudny i zaniedbany. Słyszałam mowę Antarian – jeśli angielski w uszach ojca bulgotał, to język antarski szemrał jak strumyk.

Ale nie tylko widziałam i słyszałam to co Max – również czułam jego strach, zagubienie i samotność. I to było najbardziej przerażające. Ta pustka w jego głowie, całkowicie pozbawiona wspomnień. Był tylko ten wszechogarniający strach, który malał nieco w obecności Cameron.

Usiłowałam znowu cofnąć się jak najbardziej, przed te wszystkie obrazu Antaru, poczym przeskoczyłam nagle do pierwszego wspomnienia o Cameron i znów zatrzymałam się na tej ścianie. Zrozumiałam, że to właśnie Cameron była pierwszą rzeczą, jaką zapamiętał Max po wizycie Nicholasa i Khivara.

Co teraz? Nie miałam czasu na głębokie rozważania, nie mogłam tu być przez cały czas, mimo wszystko też miałam swoje ograniczenia. To wszystko, czego szukałam, musiało być po prostu ukryte za tą barierą, zupełnie niematerialną, tak samo jak i pamięć. Tu nie można było wyciągnąć ręki i rozwalić jej jak pierwszej lepszej ściany. Ale skoro już tu byłam i miałam połączenie z Maxem... dałam chwilowo spokój jego wspomnieniom i przywołałam własne. Jak się ze mną bawił, jak mnie usypiał i jak się do mnie uśmiechał. Kosmici mają zdecydowanie lepszą pamięć niż ludzie. Chciałam zobaczyć to od drugiej strony, zobaczyć, jak on widział wtedy mnie – i wierzyłam, że jakoś te moje wspomnienia przyciągną jego, tak samo jak dwa magnesy, odpowiednio ustawione, przyciągają się.

Czułam, jak Max zaczyna kręcić niespokojnie głową, ale nie zwolniłam mojego uścisku. Musiałam do tego dotrzeć.

Przywołałam z pamięci tamten dzień, w którym widziałam go po raz ostatni. Starałam się odtworzyć go jak najwyraźniej – ja rycząca w niebogłosy o przeklęty sok, zdenerwowana mama, która starała się mnie uciszyć, stacja benzynowa i ten charakterystyczny zapach benzyny unoszący się w powietrzu. Ja drąca się coraz głośniej, zirytowany tata trzaskający drzwiczkami. A potem strzał.

Wciągnęłam głęboko powietrze, tym bardziej że uderzyła mnie inna wizja – owszem, ja cały czas płakałam, ale to już nie byłam ja, tylko siebie widziałam... Widziałam, jak Max pełen niepokoju i przeczucia, że coś jest nie tak, wchodzi do sklepu na stacji, widziałam, jak pod pozorem oglądania czegoś rozgląda się uważnie dookoła siebie, jak bierze butelkę z sokiem i płaci za nią, w końcu – jak wychodzi z westchnieniem ulgi i chce iść do nas – do mnie i do mamy. I tym razem nie tylko usłyszałam strzał, ale też i poczułam ból w piersiach, tak, jakbym to ja dostała...

Byłam oszołomiona. Udało mi się. Udało. Czy naprawdę?

Spróbowałam cofnąć się jeszcze bardziej – i tym razem nie napotkałam już przeszkody w postaci tej dziwne bariery, klin został wyciągnięty spomiędzy trybików. Teraz wspomnienia ruszyły lawiną, trochę tak, jakbym oglądała film od końca. Widziałam jakieś dziecko, czerwone, z monstrualnymi uszami, i uświadomiłam sobie, że to byłam ja. Widziałam mamę w ślubnej sukience, w której wyglądała jak dziecko-kwiat, widziałam młodszego wuja Michaela z jakimś dziwnym znakiem na piersi, widziałam młodszą ciotkę Isabel...

Otworzyłam gwałtownie oczy, łapiąc łapczywie powietrze. Nie mogłam uwierzyć, że jednak mi się udało. Spojrzałam na własne dłonie – trzęsły się lekko, i nie wiedziałam, czy to od wzruszenia czy też to reakcja na wysiłek umysłowy. Udało mi się.

—Tato – powiedziałam potrząsając delikatnie ramieniem ojca. To była ta decydująca chwila.

Max otworzył oczy, budząc się ze snu, i popatrzył na mnie uważnie. Czekałam z niepokojem, również wpatrując się w niego uważnie. Zasadniczo nic się nie zmieniło w jego twarzy, ale... ale coś zmieniło się w jego oczach. Już nie było tam tej bezradności co przedtem, zabrakło czegoś jeszcze. Chyba naprawdę mi się udało. Usiadł na łóżku i uśmiechnął się do mnie – inaczej niż zawsze, to znaczy inaczej, niż ten Max, który tu był ostatnio.

—Jennie – powiedział tylko jedno słowo, a to już najzupełniej wystarczyło, żebym się rozpłakała. Max przysunął się do mnie i przytulił mnie mocno. – Nie płacz, żabko – szepnął gładząc mnie po włosach. Objęłam go kurczowo ramionami i jeszcze bardziej się rozpłakałam. Chyba jeszcze nigdy nie płakałam tyle co tu, w Roswell. Ale w końcu – miałam do tego prawo. Odzyskałam ojca.

***

Liz:

Moja córka jest wielka. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało jej się przywrócić dawnego Maxa, ale to nie ważne. Ważne jest to, że jej się udało. Langley mówił, że nawet nie mam pojęcia kim ona naprawdę jest i co potrafi, ale nie przypuszczałam... Pół roku temu nie przyszło by mi na myśl, że Jennie nie tylko pozna prawdę, ale też że i ja dowiem się czegoś tak niezwykłego o niej. I nie wiem, czy jest jej pisane normalne życie, a już zwłaszcza – czy tu na Ziemi. Antarianie nie powinni pozwolić, by ktoś taki marnował się z dala od ich planety, zwłaszcza teraz, gdy nie ma już poprzednich władców. Sądzę, że prędzej czy później zwrócą się do niej.

Szczerze mówiąc nie bardzo wierzyłam w to, że naprawdę jej się uda, ale kiedy Chris w końcu nie wytrzymał i otworzył drzwi, naszym oczom ukazał się naprawdę niezwykły widok. Jennie siedziała na kolanach u Maxa i siąpiła nosem, a Max... Max podniósł na nas wzrok i wiedziałam, że to był on. Naprawdę on. Dobrze, że Chris stał obok mnie, bo ugięły się pode mną kolana.

Max delikatnie odsunął od siebie Jennie i wstał. Podszedł do nas wyciągając do mnie ramiona.

—Przepraszam, Liz – powiedział cicho. Zaczęłam się śmiać – jeśli miałam jeszcze jakieś wątpliwości, czy był to naprawdę ten Max, to teraz całkowicie się rozwiały. Nikt inny nie zaczyna rozmowy od przepraszania.

—Za co? – zapytałam opanowując mój śmiech. – Nie masz za co przepraszać. To ja... zostawiłam cię tam – poczułam wyrzuty sumienia. Gdybym wtedy została...

—Ćśśś – uciszył mnie łagodnie. – To już się nie liczy.

Nigdy też nie zapomnę sceny między Maxem – tym nowym-starym Maxem – a Chrisem. Wiedziałam, że Max zawsze myślał o małym Zanie, zwłaszcza, gdy Jennie była w podobnym wieku jak Zan gdy Max oddał go obcym ludziom. Nigdy tego nie powiedział, ale widziałam, że chciał go odnaleźć, choć sam wiedział, że to nie możliwe. W końcu oddał go by go chronić. A jednak Jennie nie oddał. Teraz pamiętał już, kim dla niego był Chris i widziałam jak na dłoni, że poczuł ulgę. A Chris – ten podchodził jak zwykle z rezerwą, choć... choć teraz wydawało się, że część z niej gdzieś stracił. Patrzył na Maxa z fascynacją i niedowierzaniem.

—Zostawiłeś mi wspomnienia – powiedział marszcząc brwi. – Nic nie rozumiem... nie miałem tego. Dlaczego...?

—Żebyś wiedział, że nie jesteś sam – odparł łagodnie Max, przyglądając mu się ze wzruszeniem. Osiemnaście lat.

—Nie o to mi chodzi – Chris pokręcił głową. – Dlaczego nagle to pamiętam? Przecież to nie mnie przywracali wspomnienia, tylko tobie!

—Nie wiem – rzekł Max. – Nie mam pojęcia. Ale cieszę się... cieszę się, że cię teraz widzę – dodał wyciągając do niego rękę. Chris popatrzył na nią z wahaniem, po czym uścisnął jego dłoń. Nie od razu Rzym zbudowano.

Teraz już naprawdę odzyskałam Maxa. Koniec końców, po długiej podróży Max wrócił tam, gdzie powinien – do domu. Właściwie dzięki Jennie.

Jennie. Miałam wyrzuty sumienia. Ona przywróciła nam takiego Maxa, jakiego znałyśmy. A mnie przypomniało się, jak nastawałam na Kyle’a, żeby zakończył wszystko to, co było między nim a Jennie. Teraz Kyle nie żył. Czemu nie miałam już mojej zdolności do widzenia przyszłości? Czemu?! Oszczędziłoby to nam tylu kłopotów, mogłabym uratować jakoś Maxa na tamtej stacji benzynowej, moglibyśmy jakoś uciec. Mogłabym wtedy wiedzieć, że ta sprawa z Andrew od początku była skazana na niepowodzenie, mogłabym uratować życie Kyle’a, a przynajmniej nie zmuszać go, by zerwał z Jennie! Czułam się nie w porządku do niej, i czułam, że jest tylko jeden sposób, żeby pozbyć się tego uczucia. To jest powiedzieć jej o tym, co zrobiłam, że Kyle wcale nie miał zamiaru niczego zakańczać. Widziałam przecież, jak bardzo ją to zabolało, a świadomość, że to przeze mnie, wcale nie była zbyt miła. Musiałam jej o tym powiedzieć, nawet, jeśli się na mnie wścieknie i powie, że mnie nienawidzi.

Jennie znowu zamknęła się w swoim pokoju. Zajrzałam do środka. Siedziała na łóżku nad pustą kartką papieru, trzymając w ręku długopis, i wpatrywała się w jeden punkt. Obok niej leżała płyta kompaktowa i świeciła się lekko – Jennie znów odtwarzała płyty swoją ulubioną metodą. Tym razem nie słuchała tego, co zwykle, tych hiszpańskich piosenek – nie, tym razem wydawało mi się, że znam ten zespół. Chyba nie był pierwszej świeżości.

—Mogę wejść? – zapytałam ostrożnie. Jennie drgnęła lekko i spojrzała na mnie.

—Jasne – mruknęła odkładając na bok długopis.

—Co robisz? – spytałam siadając obok niej na swoim starym łóżku. Kiedy tu mieszkałam, moje życie było takie proste.

—Nic – brzmiała krótka odpowiedź. – Usiłowałam uporządkować nieco ostatnie tygodnie, ale jakoś mi nie idzie.

—Nowa płyta? – wskazałam na kompakt leżący między nami. Jennie położyła na nim rękę i zniknęło światło, piosenka urwała się w pół słowa.

—Nie – odparła i spojrzała na mnie wyczekująco. Odchrząknęłam lekko.

—Słuchaj, Jennie... muszę ci się do czegoś przyznać – zaczęłam. Jennie uniosła brwi. – Widzisz, ja... rozmawiałam z Kyle’m.

—No i? – Jennie wzruszyła ramionami. – Dużo osób z nim rozmawia... rozmawiało – poprawiła się. Westchnęłam ciężko.

—Tak, ale ja rozmawiałam z nim o tobie – uściśliłam. Oczy Jennie zwęziły się lekko.

—To znaczy?

—To ja poprosiłam go, żeby z tobą zerwał. Wtedy, gdy ty odnalazłaś Maxa, a ja... byłam na kolacji z Andrew – zaczerwieniłam się lekko. Jennie milczała przez chwilę z nieprzeniknioną miną.

—Dlaczego? – zapytała spokojnie.

—Rozumiem, że będziesz na mnie wściekła, że mieszam się do twojego życia – zaczęłam się usprawiedliwiać. – Ale ja naprawdę myślałam, że muszę to zrobić. Sądziłam, że to będzie najlepsze dla was obojga. On był od ciebie dwa razy starszy, ty masz przed sobą całe życie...

—I to dało ci prawo do wtrącania się, tak? – zapytała z rozdrażnieniem. – Wiesz co, bardzo ci dziękuję za twoją pomoc, ale na przyszłość nie rób tego. Nie życzę sobie tego.

—Myślałam, że tak będzie najlepiej – powiedziałam przepraszająco.

—Ale nie jest – rzuciła ostro. – Nie myśl więcej, dobrze? Możesz już sobie pójść? Czy masz coś jeszcze do powiedzenia?

—Nie – pokręciłam głową. – Przepraszam.

Jennie mruknęła coś pod nosem, przechyliła się do tyłu i położyła na łóżku, wpatrując się w sufit. Wstałam więc z jej łóżka i skierowałam się do drzwi. Nie miałam jej za złe ostrego tonu i nieprzyjemnych odpowiedzi. Prawdopodobnie też bym się tak zachowywała na jej miejscu.

Zatrzymałam się jednak przy drzwiach i popatrzyłam na nią.

—Nienawidzisz mnie? – zapytałam cicho.

—Nie wiem – odparła. – Pewnie nie, chociaż bym chciała. Nie wiem, co mam myśleć i chciałabym, żebyś mi dała teraz święty spokój.

Wyszłam z jej pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Miałam nadzieję, że powścieka się i przejdzie jej, ale szczerze mówiąc nie bardzo na to liczyłam. Jennie była pamiętliwa.

Podeszłam do Maxa i przytuliłam się w odruchu do jego pleców.

—Cieszę się, że jesteś – mruknęłam cicho.

—Też się cieszę – odparł Max odwracając się do mnie i patrząc mi w oczy. – Liz, coś się stało?

—Zachowałam się nie fair w stosunku do Jennie – mruknęłam niechętnie. – Pewnie mnie teraz znienawidzi.

—Ty też kiedyś powiedziałaś swojemu ojcu, że go nienawidzisz, a następnego dnia go przeprosiłaś – przypomniał Max. Uśmiechnęłam się lekko – zdecydowanie wolałam tego Maxa. – Daj jej trochę czasu, musi się do wszystkiego przyzwyczaić.

—Jak to dobrze, że tu jesteś – powtórzyłam.

—Wiem – Max mrugnął do mnie, poczym spoważniał. – Ale chyba jeszcze musimy omówić sprawę tego jakiegoś Andrew, którego widziałem tylko raz w życiu, ale którego ty chyba znasz lepiej – zdrętwiałam. Matko, jeśli on zechce czepiać się Andrew... co prawda „Max” i „czepianie się” wzajemnie się wykluczają, ale... – Zresztą, co za różnica – Max objął mnie i jego twarz złagodniała. – Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłem. Kocham cię, Liz.

—Też cię kocham – odparłam z trudem przełykając ślinę. – I chyba mam pojęcie, jak za mną tęskniłeś.

No i co? Czekałam na to piętnaście lat. Piętnaście długich lat czekania na cud. A cud właśnie się zdarzył.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część