NIE JESTEM ANIOŁEM
Część X: Wycieczka i przemyślenia.
30.IV.2000 rok. – Newville.
Maria i Isabell zbierały się do wyprowadzki z hotelu. Nadszedł czas na nowe miejsce, a nie tkwienie w jednym i to tak nudnym, no i w ich sytuacji nie było wskazane siedzenie tam dłużej. Słońce mocno grzało, zapowiadał się upalny dzień. Dziewczyny były przyzwyczajone do wysokich temperatur przy ich zdolnościach, a raczej zdolnościach Issy. Poza tym nie lubiły tkwić w jednym miejscu, zmiany to było coś dla nich. Miały ochotę przenieść się w bardziej odludne miejsce, żeby zająć się swoim hobby i nowymi metodami dla zrzeszenia którym przewodziły. Chciały potrzymać ojca w niepewności także jeszcze przez parę dni. Do budy nie chciało im się chodzić, bo jak zawsze miały szóstki na świadectwie od góry do dołu gwarantowane. Dochodziła ósma rano i słońce zaczynało przypiekać. A chodziło im też o Eddiego z którym i tak musiały wyjść na spacer o tej porze.
—Sprawdzałaś go Issy? – Maria. Chodziło jej o ojca. Is potrafiła przegrzebać jego umysł w uzyskaniu potrzebnych dla nich informacji.
—Jakiś głupek nas szuka! Jest dobry! – Ale dziewczyny lubiły takie wyzwania. A bardzo rzadko zdarzało się żeby ktoś mógł z nimi rywalizować. Coś takiego niesamowicie ich kręciło, ale to i tak nie była żadna jakaś wielka dawka adrenaliny.
—I nie wygra! Nikt nie wygrał z nami Is! Będzie minimalne ryzyko, nic wyjątkowego – Maria była już trochę znudzona. Czekały na kogoś godnego do rywalizacji, ale nikt taki się nie trafił. Może kiedyś się uda ..
—Wiem Maria. Ale lepsze to niż nic! Na zakończenie roku odpieprzymy numerek jakiś wyjebisty! A do tego tej pokręconej Jenny coś zrobimy, laska mnie irytuje – To już nie wróżyło dobrze dziewczynie. Złość Is była niebezpieczna.
—O tak!! Jak zadziera nosa i się wymądrza niepotrzebnie, to się jej należy!! – Dziewczyny to nawet czasami dla rozrywki lubiły podręczyć innych, ale nigdy nie były to przypadkowe osoby. Zawsze musiały mieć coś na sumieniu.
I poszły. Postanowiły że pojadą do Marshall, równie małej miejscowości co Newville. Będą jechały dość długo, przypuszczalnie cały dzień z postojami. W końcu Marshall znajduje się niedaleko Washingtonu, wiele bliżej niż Newville. Lubiły szybką jazdę samochodem, nigdy nie przestrzegały przepisów. Były i są zbyt nudne i ograniczające. A adrenalina jest spoko i to im daje szalenie po autostradach, ulicach.
30.IV.2000 rok. – Roswell.
Tess wstała wcześnie. Była szczęśliwa z wyjazdu z Kylem na weekend. Tego jej potrzeba, odpoczynku. Nasada nie było, jak zwykle gdzieś wyjechał. Nie wiedziała czy postępuje dobrze zostawiając Liz samą, w końcu nieźle się można powiedzieć pokłóciła z Maxem. Ale jutro przyjadą wcześniej to do niej pójdzie i z nią pogada. Teraz to nawet lepiej niech będzie sama i przemyśli wszystko, a raczej się oswoi z nową sytuacją. Z Maxem też sobie przeprowadzi małą dyskusję żeby zmądrzał. Nie pozwoli tak sobą pomiatać i ona mu to uświadomi. Może jednak po wczorajszym do niego trochę dotarło, ale Evans jest uparty. Tess sama nie wiedziała czy dobrze zrobiła mówiąc im tyle. Ale to i tak było mało w porównaniu z tym co wiedziała. Muszą jeszcze z Nasedem odnaleźć Vilandrę. Tylko ona pomoże im zdobyć księgę przeznaczenia. Tylko jakoś nie potrafią jej zlokalizować, a to nie powinno być trudne! To tak jakby całkowicie stracili z nią kontakt, ona stała poza zasięgiem. A Nasado był świetny w swoim fachu, powinno mu się to już dawno temu udać! Ale teraz są lepsze rzeczy i przyjemniejsze. Jedzie na wymarzony weekend do Silver City i to się tylko liczy w tej chwili.
Tess tak jak obiecała Kyleowi przyszła o dziesiątej.
—Wow! Co za dokładność Tess! Jesteś punktualnie! – Kyle.
—Dobra wpuść mnie nie mam zamiaru stać cały czas przed domem. – Tess powiedziała to z przekorą.
—Dzień dobry Tess. – Amy.
—Dzień dobry Pani DeLuca! – Wszyscy mówili do Amy jej nazwiskiem panieńskim. Nie chciała go zmienić za żadne skarby.
—I co jedziecie? Tylko pamiętajcie, przyjedźcie jutro i bądźcie rozsądni. – Amy. Mówiła to tak na wszelki wypadek, bo ufałam Kyleowi i Tess. Bardzo lubiła dziewczynę syna. Była sympatyczna, miła, była urocza. Wszyscy tworzyli taką zgraną paczkę, nie dało się ich skłócić. I jednocześnie bardzo unikali innych. To ją dziwiło, ale młodzież była dziwna więc nie powinno było ją już nic dziwić.
—Na pewno. Ta taki wypad odpocząć od szkoły. – Tess. Starała się dobrze wybrnąć z sytuacji.
—Tess ma rację. Poza tym szkoła się kończy, my mamy praktycznie już luz, więc nie ma przeszkód żeby zrobić sobie przedwakacyjny odpoczynek. – Kyle także chciał potwierdzić Amy że nie ma się czym martwić.
—A dlaczego jedziecie tylko Wy? – Amy. To było dziwne, zwykle wszyscy razem wyjeżdżali.
—Nie musimy zawsze być razem. Oni już zaplanowali sobie ten weekend inaczej. – Tess. Miała już dość tych pytań, ale z drugiej strony to nie ma się czego dziwić matce Kylea.
—Aha. No to życzę Wam miłej zabawy. Bawcie się dobrze! – Amy.
—Dzięki mamo! – Kyle tak zwracał się do Amy. Była jego matką, tylko nie prawdziwą.
—Wzajemnie Pani DeLuca! – Tess.
W samochodzie już Kyle i Tess:
—Kyle nie ma Twojego ojca w domu? Trochę było to dziwne że żadnych sprzeciwów z jego strony nie było. Nie widziałam go.
—Wezwali go do Clovis i pojechał. Nawet nie wie że jedziemy do Silver City. Matka mu nie powiedziała, zrobi to dzisiaj jak wróci.
—Nie będzie się czepiał? – Tess była podejrzliwa.
—Chyba nie. Zawsze się dogaduje z Amy, więc problemu nie powinno być. Ale sam nie wiem, czasami mu coś odwala. – O tak nieraz się wścieka o byle co. Ale musi coś go wyraźnie wkurzyć, a raczej ktoś w pracy.
Max siedział w swoim pokoju. Nie spał całą noc. Był wściekły na pozostałych. – Jak oni śmieli tak się do mnie zwracać?!? To było chamskie! Powinni mnie słuchać! – Jednak później przyszły wątpliwości czy aby na pewno ma rację, może się myli i oni starają się mu to uświadomić. Może rzeczywiście ostatnio się zmienił. Gdy dowiedział się że jest królem, to coś się stało. Poczuł się kimś ważnym, wyższym może nawet. Że znaczy więcej od ludzi których mija codziennie w szkole na korytarzu, na ulicy i w każdym innym miejscu. On ma swoją tajemnicę! Ma swoją planetę, naród! Jest królem i to jest najważniejsze! I chyba to jest błąd, to nie powinno tyle dla niego znaczyć. Nie powinien tak myśleć, czuć się wywyższonym i lepszym. Poczuł że oni wszyscy mu podlegają, mają być posłuszni i to nie wykonywać bo muszą, tylko dlatego że on ma rację, tylko on wie co jest dobre, jak należy postępować. Poczuł że należą do niego i nie mają prawa podważać jego decyzji, że nie musi z nimi ich uzgadniać tak jak to było kiedyś. A dawniej było inaczej, wiedzieli że są inni z Michaelem. Ale starali się to ukryć, nie podejmowali sami decyzji, zawsze razem. Teraz to się zmieniło i to ich zabolało. Mieli rację. – Liz zawsze była dla mnie moim słońcem. Szanowałem ją, jej zdanie i ich wszystkich. Teraz to zniszczyłem, bardzo zabolały mnie jej słowa. Tak nie powinno się stać
.. – Max wiedział że on także zranił Liz. Ograniczył jej swobodę którą zawsze tak bardzo sobie ceniła. Nawet Michael ją poparł, wszyscy ją poparli. Ale Max nie chciałby jego dziewczyna była w zespole, śpiewała i to w dodatku nawet nie był śpiew tylko rapowanie! Ale powinien cieszyć się z nią, tak samo jak Kyle z Tess. Liz miała wiele talentów, o których sama nie wiedziała. Max się cieszył z tego, ale teraz będzie ona widoczna, bardziej niż wcześniej. A oni nie potrzebują rozgłosu, zwracanie na siebie uwagi, ale Tess się tym nie przejęła
.. Może więc on też nie powinien. Musi przestać tak się zachowywać jak wielki król. Nie może ich tak traktować, lekceważyć. Sam by się wściekł gdyby Michael zaczął robić z siebie przywódcę wszechwiedzącego i nieomylnego. Musi to zmienić i stać się dawnym Maxem. Przestać być kimś innym!
Liz z kolei siedziała także u siebie, tylko że na balkonie. Wiele myślała, cały czas myślała. Miała nadzieję że Max wyciągnie odpowiednie wnioski. Kiedyś była zwykłą dziewczyną, marzącą o wyrwaniu się z Roswell. A osiągnąć to miała dzięki nauce. Teraz ona jest równie ważna jak kiedyś, ale inaczej postrzega już świat. Jej świat nie jest nudny i szary. Zaczęło się wiele dziać i cieszyła się z tego. Tylko że to było niebezpieczne, i to była ta negatywna strona. Trochę na początku ją to fascynowało i do tej pory tak było, ale coraz częściej myślała o tym że to może się kiedyś źle skończyć! Że mogą zginąć, a to nie była przyjemna perspektywa. Samo niebezpieczeństwo było fajne, bo jej życie się ruszyło, ale tutaj gra toczyła się o wysokie stawki. A najgorsze było to że nie wiadomo komu można zaufać, a komu nie. Przyjaciel może okazać się wrogiem. Bardzo nie lubiła Nasada, było w nim coś złego, niebezpiecznego dla nich. To ją doprowadzało do paraliżującego strachu. Ale Tess była jak najbardziej w porządku, mimo że znała Nasada całe swoje życie. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale Tess ufała, a jemu nie. Pozostali myśleli tak samo z tego co jej było wiadomo. Teraz może tylko czekać na Maxa i jego decyzję. A przeszłość sama pokaże czy ma rację odnośnie Nasado. Teraz najważniejszy jest Max. Przyszłość jej związku z Evansem wisi w powietrzu i nie wiadomo jak to się skończy. Odpowiedź na to pytanie zna tylko Max.
Ciąg dalszy nastąpi.